poniedziałek, 12 października 2015

Rozdział 35

Od tamtego czasu minęło kilka lat, w czasie których Will się wiele nauczył. Historii demonów, szachów (niektóre istoty są dosyć staromodne), jazdy konnej i wielu innych rzeczy potrzebnych by zostać czyimś demonem. Jednak, najważniejsza była magia. Nieskończona, starożytna, niesamowita. Willa ona fascynowała. Moc potęga i władza. Co innego mogłoby nęcić nastoletniego chłopca demona? To wszystko zmierzało ku temu, by Will został w końcu pełnoprawnym demonem.
 Z racji, że Will nie ma Pana miał najniższą pozycję w społeczeństwie demonów.
Jeśli nie miał Pana, to jego pozycja w randze ,,demony bez Pana'' zależała od jego ilości mocy, oraz oczywiście kontaktów z ważnymi ludźmi., których on jako nastoletni chłopiec, oczywiście nie posiadał
 Demony są jak pracownicy. Ci najlepsi są zatrudniani przez tych najlepiej płacących, czyli dających najwyższą władzę. Demony wiążą się ze swoim Panem, który w zamian wciąga swojego nowego demona na pozycję na której obecnie się znajduje.
 Łatwiej wytłumaczyć to na przykładzie: jeśli król pojmie za żonę chłopkę, to chłopka stanie się automatycznie królową, tak? Będzie miała ten sam stan społeczny co małżonek, choć będzie miała ograniczoną władzę. Jeśli Pan będzie królem, to demon jest królową. Z kolei, jeśli będzie na odwrót: Pan będzie z klasy chłopskiej, a demon będzie królem, to po zawarciu związku Pan natychmiastowo stanie się królem, a demon królową.
 Pan zawsze ma większą władzę. Król ma władzę absolutną, i jeśli każe królowej się zamknąć, to ta ma mieć dziób na kłódkę. Ponieważ gdyby było inaczej, ten albo go zabije, albo wykorzysta do własnych celów. W końcu, było ogromnie dużo sytuacji w których królowa manipulowała królem, prawda? Choćby Anna Boleyn, to ona tak zmanipulowała Henryka VIII, że stworzył anglikanizm. Albo Markiza La Paiva, która tylu mężczyzn uwiodła i naciągnęła na ogromne sumy pieniędzy.
 Tak więc, edukacja Willa przebiegała pomyślnie, sprawnie i szybko. Chłopak dzięki ciekawości szybko się uczył i nabywał umiejętności. Oraz... 
 Odkrył uczucia.
 Jak niedawno wspominałam, Will był w kwestii uczuć całkowicie bezbarwny i obojętny. Nikt tego nie próbował zmienić, a i Willowi to nie przeszkadzało. Lubił być na uboczu, niedostrzegany przez innych. Mógł dzięki temu w spokoju pogrążać się w swojej obojętności. Teraz, gdy w końcu został dostrzeżony, miał do wyboru dwie opcje ; wrócić do normalnego świata, albo się podporządkować i zacząć czuć. Chłopak nawet nie brał pod uwagę tej pierwszej opcji, więc została mu tylko ta druga. Will wiedział, że nawet nie ma po co wracać do swojego dawnego świata. Nie dość, że pewnie wszyscy już o nim zapomnieli, to tam było mu po prostu źle. Był nie potrzebny nikomu, nikt o niego nie dbał, ludzie byli nudni i przewidywalni, nauka była prosta i bardzo często nikomu nie potrzebna, a ludzka ciągła gonitwa za nowościami przytłaczająca. Will zdecydowanie wolał się zatrzymać i choć przez chwilę spróbować  dostrzec piękno otaczającego go świata.
Właśnie - piękno. Kto je w tym pędzie dostrzega? Prawda jest pięknem, a piękno jest prawdą. Ale gdzie szukać tego piękna, jak wszyscy kłamią? Jest jeszcze jeden rodzaj piękna. Jest to natura. I ten właśnie rodzaj piękna dostrzega Will. 

Podłoga zaskrzypiała zdradziecko, a Will się skrzywił. Miał nadzieję, że Wilk tego nie usłyszał. Mianem ,,Wilka'' chłopak określał swojego trenera. Szybki, ostry, i co najważniejsze miał wyczulone wszystkie zmysły. Chłopak miał nadzieję, że on tego nie usłyszał, bo będzie z nim bardzo, ale to bardzo źle. Zadanie polegało na podejściu do mistrza tak cicho, aby cię nie usłyszał, co było zadaniem niemal nie możliwym. Wilk siedział na krześle w zamkniętym i ciemnym pokoju. Gdy usłyszał zbliżającego się ucznia wskazywał miejsce gdzie on stał i jeśli trafił, to biada delikwentowi. Will słyszał o tylko jednym przypadku, gdy ktoś podczas trwania ćwiczeń próbował oszukać trenera. Chłopak, nigdy nikomu nie powiedział, jaka tak na prawdę spotkała go kara. A tak właściwie, to w ogóle już się nie odzywał. Podobno kara była tak przerażająca i okrutna, że trzeba było lat, żeby nieposłuszny uczeń wydukał choć jedno słowo. Wstrzymał oddech i odczekał chwilę. Serce mu biło jak oszalałe. Może w końcu mu się uda... Zrobił te kilka kroków i już miał triumfalnie położyć rękę na ramieniu mistrza, gdy zobaczył, że Wilka nie ma na krześle, tylko zamiast niego siedzi tam bardzo realistycznie wykonana kukła. Willowi serce podeszło do gardła z przerażenia. Nie tego się spodziewał. Oszukał mnie, pomyślał drętwiejąc ze strachu. Nagle poczuł ukłucie zna łopatce. Ukłucie strzykawki z trucizną. Will już w momencie w którym padał na ziemię, wiedział, że to będzie kilkanaście najtrudniejszych godzin w jego życiu.
 Wtedy młody demon zaczął go szczerze i od serca nienawidzić, za co trener w późniejszym czasie przypłacił śmiercią.

niedziela, 20 września 2015

Przekierowanie

To koniec. Wojna się skończyła :) 
Serdecznie dziękuję: 
: Hadari : 
Agacie M.
Kasumi Otori
Rose Mary
Achezie
GromKubie
Magdalenie Matras
Kalipsie Nereid 
Alex Rosenberg
Za komentarze (jeśli kogoś pominęłam, to proszę mnie zabić)
Oraz oczywiście Krzysztofowi Słomianowi :) który pisał praktycznie pod każdym rozdziałem i mnie motywował nawet wtedy gdy świata zewnętrznego miałam powyżej uszu. :*
Dziękuję też ludziom z mojego otoczenia. Oni wiedzą, że to o nich mi chodzi ;) 
Przekierowuję Was do mojego nowego bloga, który jest kontynuacją poprzedniego :D Którego dopiero dzisiaj zrobiłam :)
 http://zaginioneserce.blogspot.com/
Na razie jest tylko zapowiedź :)
PS: Wspomnienia Uranosa będą na tym nowym blogu. 

niedziela, 6 września 2015

Epilog.

Po odejściu Uranosa, wojna potoczyła się bardzo szybko. Jego armia natychmiast zauważyła brak dowódcy i uciekała w popłochu. Po oszacowaniu strat po obu stronach, wyszło na to, że wojna potoczyła się dobrze dla nas. Okazało się również, że Uranos faktycznie miał ogromną armię i gdyby nie to, że się zabił, to byśmy natychmiast przegrali. Co jeszcze bardziej zmusiło mnie do zastanawiania się nad tym dlaczego Uranos postanowił ułatwić mi sprawę i użył zaklęcia konstelacji.
 Ze zmęczeniem potarłam skronie. Od końca wojny minął już  tydzień, a ja nie dość, że mam nawał pracy, to jeszcze nie mogłam wyjechać do Eleves, by poinformować Naomi o śmierci Robina. No i prawdę mówiąc sama chciałabym tam pobyć przez jakiś czas i odpocząć. Zmyć znamiona wojny i śmierci z moich oczu i umysłu. Przebrałam się i położyłam. Niemal od razu zasnęłam i oddałam się w ramiona Morfeusza. Dosłownie. Leżałam na ławce wśród drzew magnolii, mając głowę na kolanach boga snów i marzeń. Mężczyzna nas bujał i głaskał mnie po głowie. Nie wstawałam. Było mi tak przyjemnie. Morfeusz pachniał wiatrem, czułam całkowity spokój.
- Chcesz herbaty, moja droga Alu? - zapytał łagodnie.
Podniosłam się i pokiwałam głową. Bóg pstryknął palcami, a w
mojej ręce pojawiła się porcelanowa filiżanka z żółtą herbatą. Wywnioskowałam to, że wewnętrzne ścianki filiżanki były blado różowe. Już po pierwszym łyku moje mięśnie się rozluźniły. Nagle, nie wiadomo skąd popłynęła łagodna muzyka. 
- Z jakiego powodu tu przyszłaś? - zapytał. 
- Mam pytanie, które zadać tylko tobie. Byłeś jego jedynym przyjacielem. 
Przyjrzał mi się uważnie, ale nic nie powiedział. 
- Dlaczego to zrobił? - on wiedział do czego ja piję. 
Westchnął.
- Uranos nie miał okazji ci powiedzieć jak został przywódcą, prawda? Cóż, pewnego razu podczas rozmowy z pewnym pół bogiem, Okreonem, wymsknęło mu się, że planuje przejąć Olimp i zabić bogów, a ciebie odnaleźć. Wtedy, ten bóg zaczął o tym wszędzie rozpowiadać i zbierać ludzi, którzy ,,jednoczą się pod przywództwem wspaniałego boga Uranosa'', ale prawda jest taka, że on nie chciał mieć z nimi nic wspólnego. Grupa szalała. Napadali na wsie, miasta, rabowali i gwałcili. Oczywiście wszystko pod sztandarem Uranosa, który chciał być tylko szczęśliwy i żeby sprawiedliwości stała się zadość. Z czasem grupa zrobiła się zbyt głośna i Uranos, chcąc nie chcąc musiał przejąć nad nimi władzę, choćby po to, żeby ich uspokoić. Lata spokojnie mijały i nagle pojawiłaś się ty. Zburzyłaś spokój w jego sercu. Chciał byś była jego przyjaciółką, ale ty zdecydowałaś się go zniszczyć. Nie rozumiał tego. Nie mógł uwierzyć, że chcesz bronić tych idiotycznych bogów. Zaczął cię obserwować, by wybadać jaki masz w tym cel. Dopiero niedawno zrozumiał, że ty tego nie robisz dla Olimpu, tylko dla swoich przyjaciół i że jego działania cię krzywdzą, nawet jeśli tylko pośrednio. Gdy podczas wojny zapytał się ciebie, dlaczego to robisz, odpowiedziałaś ,, Jeśli człowiek kogoś kocha, to w razie zagrożenia ciało samo z siebie, zupełnie mimowolnie kogoś chroni.''. W tym momencie na nowo zrozumiał czym jest miłość i zadecydował o tym, że nie będzie ci już przysparzał cierpienia. Ten wredny drań podpiął się do mnie i do kilku innych źródeł magicznych, dzięki czemu miał pewność, że nigdy nie powróci. W zamian za to, że uczyniłaś jego życie szczęśliwym, chciał cię chronić.
Nie wiedziałam co powiedzieć, więc wypaliłam:
- Kazał przekazać pozdrowienia! 

Morfeusz uśmiechnął się smutno. 
Teraz, już wiem co ci chodziło po głowie, Uranosie, pomyślałam biorąc ostatni łyk wybornej, ciepłej herbaty.   

wtorek, 1 września 2015

Rozdział 49 Ostani

Tak, wiem! Przepraszam, po prostu dopiero co z wakacji wróciłam. 
 Jeszcze będzie Epilog i pełna zapowiedź tomu drugiego!!!!
___
Zanim Aron postawił barierę, to ja podpaliłam lont bomby, położonej tu godzinę wcześniej. Po chwili zza mlecznej bariery słychać było wybuchy i przerażone pełne bólu krzyki wroga. Następnym podpunktem naszego planu było to, że nasze odziały zaatakują popleczników boga nieba. Przy czym ów dowódca nie będzie mógł kazać swoim oddziałom się przegrupować, bo jest odgrodzony bardzo silną barierą. Ta magiczna ściana jest dosyć specyficzna, bo ją się nie tworzy, tylko aktywuje i jest ona niezniszczalna przez dziesięć minut. Aron szybko włączył drugą taką barierę otaczającą mnie i jego. Opadłam na kolana i złożyłam ręce jak do modlitwy. 
- Jakieś ostatnie słowa? - zapytałam złośliwie. 
Ku mojemu zdziwieniu, Uranos absolutnie nie był zdziwiony, tym co się stało. Wyglądał bardziej na zaciekawionego. Spojrzał na mnie i uśmiechnął się smutno. 
- Szkoda, że się do mnie nie przyłączyłaś. Tworzylibyśmy taki wspaniały duet. Myślę, że powinnaś coś wiedzieć. Aronie Grand, możesz mi powiedzieć, ile do tej pory zaatakowałem i zniszczyłem doszczętnie wiosek, miast, czy choćby państw?
Chłopak zawahał się i odpowiedział niepewnie:
- O ile dobrze pamiętam to pięć wiosek i trzy miasta. 
Uranos pokręcił głową.
- Nieprawda. Owszem, napadłem na nie, ale na tym polega wojna, prawda? Rzecz w tym, że ja ich wcale nie zniszczyłem. Oszczędziłem kobiety, dzieci oraz większość ich domów. Rozumiesz o co mi chodzi? Ja nie chciałem niszczyć świata. Nawet nie chodziło mi o podbijanie go. Chodzi o to, że każdy chciał ich chronić. Tych przeklętych bogów olimpijskich. Niesprawiedliwych, dumnych, rozpuszczonych i rozkapryszonych królów. Nie wiem dlaczego pozwolili komukolwiek ginąć za nich. A ja pragnąłem jedynie sprawiedliwości.  
Jeśli planował zniszczyć moje morale, to mu się udało.
- Ale mimo wszystko, mam jedno pytanie. Dlaczego ratujesz ten świat? On jest już... zepsuty. Poza tym, jesteś tu niecałe dwa tygodnie. Nic cię z tym miejscem nie łączy.
Zastanowiłam się. 
- Coś w tym jest. Myślę, że przychodzi mi to całkiem naturalnie, czuję dziwną więź z tym miejscem. Nigdy nad tym się nie zastanawiałam. Nie wiem jak to opisać. Jeśli człowiek kogoś kocha, to w razie zagrożenia ciało samo z siebie, zupełnie mimowolnie kogoś chroni. Rozumiesz? 
Uśmiechnął się ze zrozumieniem.
- Lepiej niż ci się wydaje - szepnął cicho.
Dotknął skroni. Po chwili gdy zdjął rękę, leżał na niej mały, niebieski świecący kamyczek. Położył go na ziemi, pozując mi go. 
- Gdy będziesz miała chwilę, to przejrzyj te wspomnienia - poprosił.
Nagle opadł na kolana, złożył ręce jak do modlitwy i wyrecytował zaklęcie, które JA miałam powiedzieć. Mówił niesamowicie szybko. Usłyszałam tylko ,,ziemia, niebo i gwizdy'' i na końcu jego imię. Zamarłam ze zdumienia, a serce jakby zapomniało jak się pracuje i przestało na moment bić. On... wiedział o tej pułapce. Mało tego, że wiedział, on sam rzuci to zaklęcie, żebym ja nie traciła mocy. Dlaczego się nie uratował? Mógł bez problemów mnie i Arona powstrzymać! Gdy tylko skończył, zaczął się świecić. Wstał i niespodziewanie się złośliwie się uśmiechnął.
- Przekażcie pozdrowienia Morfeuszowi - polecił i mi pomachał. - Żegnaj Alicjo, kocham cię!  
I z prędkością światła ruszył ku niebu. Pojawił się tam jako czerwona gwiazda. Najjaśniejsza na nieboskłonie. Wraz z nim zniknęła bariera dzieląca mnie i wcześniej Uranosa. Zerwałam się na równe nogi i rzuciłam ku kamieniowi ze jego wspomnieniami. W dłoni czułam jak jest przyjemnie ciepły i pulsuje w rytmie serca. W rytmie jego serca. Do oczu mi napłynęły łzy.
- Ja... ja też cię kocham mój ukochany mały braciszku... - wyszeptałam cicho do niego ostatnie słowa. Ostatnie słowa, których nawet nie usłyszał.   
_____
Tak moi drodzy. To już ostatni. Został już tylko Epilog. :(

niedziela, 23 sierpnia 2015

Rozdział 48

  Tylko bez szczenięcych spojrzeń, czy szczenięcego uwielbiania, kapewu? - warknęłam speszona, maszerując w stronę mojego domku gdzie pierwotnie była narada wojenna.
  Potaknął wyszczerzony jakby mu ktoś w kieszeń napluł.
- I nie próbuj mnie chronić! Nie jestem żadną masochistką, ani wariatką żeby skazywać się na śmierć, więc wniosek jest taki - wiem co robię.
- Ej, mam pytanie, skąd masz tyle mocy? Z tego co pamiętam, miałaś jej dużo mniej, a teraz wręcz z Ciebie wypływa - przyjrzał się mi uważnie, po czym stwierdził - Świecisz się. 
- Nie mam pojęcia. Może to na zasadzie trawy, bo ostatnio zużyłam bardzo dużo mocy - uznałam. 
- Hm... możliwe, że ktoś ukrył twoją moc, żeby było nam trudno cię znaleźć. 
Sprawdziłam jeszcze raz swój zbiornik. Naprawdę było jej dwukrotnie więcej i ciągle rosła. Przystanęłam z nagłym olśnieniem.
- Stój i bądź cicho! - nakazałam z podnieceniem. - Mam pomysł jak wygrać tą przeklętą wojnę.

  Następnego poranka. 
  Przygryzłam ze zdenerwowaniem wargę i ryłam w ziemi nogą dziurę. Ten plan był szalony, ale zadowalał obie strony. To znaczy i mnie, i Arona z resztą. Byliśmy w górach. Nic tylko kamień kamień, kamień, i jeszcze raz kamień. Naprzeciwko mnie stał Uranos wraz z, otaczającą nas, armią. Znaczy mnie i Arona. Miałam związane ręce. Dosłownie. Dlatego jeśli ten plan nie wypali to będziemy w czarnej... Nagle Uranos podniósł rękę i gwałtownie ją zacisnął. Nie zdążyłam nic zrobić. Zauważyłam tylko delikatne zakrzywienie terenu i usłyszałam krzyk bólu. Po tym poczułam jak coś przede mną upada na ziemię. Sekundę później moim oczom ukazał się... Robin. Był cały poraniony, jakby wpadł w krzak róży. To... To było jak mocny kop w splot słoneczny. Zabrało oddech. Ból niefizyczny niegarnący ciało...        Opadłam na kolana i krzyknęłam do Arona:
- Rozwiąż mnie! - a gdy się nie ruszył dodałam - No rusz się!

  Chłopak drżącymi rękami wyciągnął nóż i rozciął więzy. Nie mogłam uwierzyć w to co się dzieje. Mój Robin... Mój biedny Robin... Oczy zaszły mi łzami. Przyciągnęłam go do siebie z nadzieją, że on jeszcze żyje. Oddychał, ale najwyraźniej nie miał najmniejszej siły się ruszyć. Jego los był przesądzony.
- Ty cholerny dupku! Ty idioto co ty tu do diabła robisz?! - wyłkałam.
  Uśmiechnął się blado i z wsiłkiem.
- To nie moja wina. Nie mogłem znieść myśli, że mogłoby coś ci się stać. I to jeszcze z tym głupkiem obok ciebie... - spojrzał ze złośliwością na Arona, a ten pokazał mu mało kulturalny gest.
  Podbiegli medycy, ale Uranos ich zatrzymał władczym głosem:
- Nie! Złamał zasady, nie ma prawa przeżyć! 
  Każda komórka mojego ciała cierpiała. Czułam się... jakbym nie miała po już żyć... Zupełnie pusta w środku. 
- Nie śpiesz się... - szepnął Robin jakby odgadując moje myśli. - Poczekam tam na ciebie... na was... - poprawił się spojrzawszy na Arona.
  Nagle jego nogi zaczęły z niesamowitą szybkością oplatać gałęzie. Po chwili, już go nie było. Zniknął pod ziemią. Martwy. Nieżywy... Łzy płynęły po mojej twarzy.
- Aron... bariera! - wychrypiałam, a chłopak skinął głową i podniósł ręce, rozstawiając nogi dla równowag i.
  Zaczynamy przedstawienie! 

niedziela, 16 sierpnia 2015

Zapowiedź Tomu II

Taak, trochę to trwało, ale postanowiłam, że zrobię Tom II, myślę, że będzie w nieco innej formie niż ten tom, ale na razie zapiszę go w starym stylu :) na razie zapowiedź, nie spoileruje niczego :)
___
Zacisnąłem dłonie. Głupi bóg. Myśli, że może wszystko, tylko dlatego, że jest pierwszym istnieniem na Ziemi. Jeśli o mnie chodzi, to ja bym się nie wahał i zaatakowałbym tą osadę. Ta cała Alicja stoi mi na drodze do celu, a Uranos i tak się z nią obcyndala jak z śmierdzącym jajkiem. 
- Tak panie - odparłem służebnym tonem. - Czy mogę odejść, panie? 
Machnął ręką, jakby odpędzając niesforną muchę. Nienawidzę tego. 
Szybkim krokiem zszedłem z góry i ruszyłem w głąb lasu, gdzie stacjonują nasze... moje wojska. Wygląda na to, że ten naiwniak zostanie tam jeszcze jakiś czas. Myśli, że ma nad wszystkim kontrolę. Idiota. Prawda jest taka, że nie ma nad niczym kontroli. Gwałtownym krokiem wszedłem do namiotu. 
- Raport! - rozkazałem, zdejmując mokry płaszcz. Po drodze się rozpadało. To dobrze, nikt nie odkryje, że tu byłem. Deszcz zneutralizuje mój zapach. 
- Z rekrutowano sześciuset nowych żołnierzy, dwudziestu zdezerterowało, ale od razu się ich pozbyliśmy, dowódco.
Uśmiechnąłem się z zadowoleniem. Uranos nawet nie spodziewa się co go czeka. 
- Rozpoczniemy bunt, po tej całej historii z Alicją, więc rozkaż moim oddziałom, żeby się już przygotowywali.
Jak tylko, ten beznadziejny dzieciak dostanie swoją zabawkę, straci na czujności i wtedy, to ja zostanę jego panem. 
Nie, ja Okreon zostanę panem tego świata!   

sobota, 8 sierpnia 2015

Końcówka Rozdziału 46 i Rozdział 47

- Hej! Zaczekaj! - wrzasnęłam z irytacją i pobiegłam go niego.
Zaraz po tym jak Alec na niego na wrzeszczał i nasz Księciuniu wyszedł, poszłam za nim. Problem w tym, że najpierw go zgubiłam, a gdy go znalazłam nad brzegiem patrzącego na może, to spojrzał na mnie pustym wzrokiem i poszedł w drugą stronę wzdłuż plaży. 
Chwyciłam go za ramię. Nagle chłopak się odwrócił i podciął mi nogi. gdyby nie to, że nie trzymałam go za mocno, to by za mną poleciał.  Przycisnął mnie do ziemi nogą.
- Ty beznadziejny durniu, co ty do diabła robisz?! 
- Czego ode mnie chcesz? - zapytał zimno.
- Czemu się mnie głupio pytasz? Przecież wiesz - odparowałam.
Nacisnął mocniej. 
- Nie, nie wiem. Chciałaś, żebym ci dał już spokój, więc tak zrobiłem. Moje uczucia nie wychodzą na wierzch. Dlatego pytam - czego ode mnie chcesz? - uśmiechnął się krzywo, po czym podniósł nogę, odwrócił się na pięcie i szedł dalej. 
Zazgrzytałam zębami. Faceci. 
- Niczego od  ciebie nie chcę - wysyczałam, podnosząc się i otrzepując. 
- Jesteś tego taka pewna? Pamiętasz tamtą dziewczynę, co ja prawie na zawał wystraszyłaś - rzucił nie odwracając się.
Ruszyłam za nim. 
- Przesadzasz, to był taki żart - zbagatelizowałam.  
Zacisnął pięści i odwrócił się do mnie ze wściekłością. 
- Może dla ciebie. Wiesz, jest takie powiedzenie ,,nie pokazuj mi raju, żeby zaraz potem go spalić'', rozumiesz? Dałaś mi nadzieję, a teraz po kawałku mi ją odbierasz. To jest najgorsza tortura dla serca  - dotknął piersi. 
Zamilkliśmy, a Aron spojrzał na morze. Piękne, tajemnice i nieujarzmione. Po chwili chłopak poniósł rękę i wskazał coś na horyzoncie. Widok zaparł mi dech w piersi. Co chwilę nad taflę wyskakiwały zielone konie wodne. Niesamowity widok. 
- Alicjo, co powiesz ma mały zakład? - spojrzałam z zainteresowanie ma niego. Zawsze miałam słabość do wszelakiej maci zakładów.  - Ja cię pocałuję, a ty mi powiesz czy cokolwiek poczułaś, ok? Jeśli, nic nie poczujesz, zostawię cię raz na zawsze, jeśli jednak coś poczujesz, to mnie zaakceptujesz i mi wybaczysz. Tylko pamiętaj, ze masz na sobie bransoletkę z moją mocą, co oznacza, że czuję kiedy kłamiesz.

Rozdział 47
Zamurowało mnie. Całkowicie. Z jednej strony, chciałam mu przywalić, za taką propozycję, ale z drugiej... Te oczy pełne nadziei. A po za tym, co mi może zrobić jeden mały pocałunek? Na pewno nie sprawi, że znowu się w nim zakocham. 
- Lojalnie ostrzegam, piłam Elizjum.
Zaśmiał się radośnie. 
- Moja droga, Elizjum to mikstura. Ona zablokowała pewne drogi w twoim mózgu, przez co wydaje ci się, że nie jesteś zakochana. Ale twoja głowa i serce wie, że jesteś. 
- Zgadzam się - powiedziałam. 
Poszedł do mnie i uścisnął mi rękę. Otworzył szeroko oczy. 
- Mój boże... - szepnął. 
- Ta, ta, to takie śmieszne - mruknęłam zmieszana. - Co jest? 
 - Co... CO się stało z twoją mocą?
Sprawdziłam i oniemiałam. On... ONA BYŁA DWA RAZY WIĘKSZA!!! Potrząsnęłam głową. Nie czas na to.
- Em, nieważne - ponownie zbagatelizowałam. 
Nagle się poważnie zestresowałam. 
- To - to co? Zaczynamy? - zająknęłam się. 
Uśmiechnął się łagodnie i podszedł powoli.
- Tym razem, to ja przejmuję dowodzenie - szepnął.  
Delikatnie dotknął mojego policzka, a mnie przeszedł mimowolny dreszcze. Czułam jego ciepły oddech na swojej twarzy. Patrzył mi bez skrępowania prosto w oczy. Jego wzrok był pełen... tęsknoty i miłości. Wtedy zrozumiałam jak bardzo cierpiał. Czułam się jak był wyszła z mgły. Mgły zapomnienia. Przesunął chłodną ręką po moim karku, z kolei drugą objął mnie w pasie i przyciągnął do siebie. Zadrżałam, bynajmniej nie z zimna. Ale nie opierałam się. Byłam zbyt zajęta, że to jest tylko i wyłącznie zwyczajny pocałunek z zakładu. Nasze twarze dzieliły już tylko milimetry. Delikatnie musnął moje wargi swoimi, ale mimo tego, nie pocałował. Z wahaniem podniosłam ręce. Przez chwilę w jego oczach pojawił się strach, że go odepchnę. Tym razem to ja się uśmiechnęłam. Nie zrobiłam tego. Podniosłam głowę i objęłam go za kark. I właśnie wtedy zdałam sobie sprawę z tego, że już mu dawno temu wybaczyłam. 
- Przegrałam - szepnęłam mu do ust. 
Przyciągnął mnie mocnej i pocałował gwałtownie spragniony moich ust. Topniałam w rękach i kolana mi się uginały. Ja też nie mogłam się powstrzymać i rozchyliłam usta. Delikatnie przejechałam językiem po jego wargach. Odpłacił mi tym samym po czym wsunął język w moje rozchylone wargi. Podniósł mnie a ja oplotłam go nogami. Tak bardzo za nim tęskniłam. Nawet nie zdawałam sobie z tego sprawy. Po chwili Aron delikatnie położył mnie na piasku i przestał całować.
- Moja piękna Alicjo Howard, zakochałem się w tobie za zabój.
- Cholerny dupku, wygląda na to, że ja w tobie też. 
Parsknął śmiechem i opadł na piasek obok mnie. Złapał mnie za rękę. Nagle zrobił się bardzo poważny. 
- Czy po tej całej wojnie, oczywiście jeśli przeżyjemy, zgodzisz się się zostać moją żoną? 
Prychnęłam. 
- Głupku, weź użyj mózgownicy - rzuciłam, ale oboje wiedzieliśmy, że to nie o to nie jest prawdziwa odpowiedź. 
Brzmi ona: tak. 

Alicja uśmiechnęła się szeroko. Wyglądała na bardzo szczęśliwą, więc i ja się uśmiechnąłem delikatnie. Stałem na wzgórzu, więc mnie nie widziała. 
- Panie, mamy coś z nią zrobić? - zapytał sługa.
- Nie.
Niech przez chwilę będzie szczęśliwa. W późniejszym czasie czeka ją dużo cierpienia. Później będzie musiała postąpić jak prawdziwa siostra. 
Będzie musiała mnie zabić.

niedziela, 2 sierpnia 2015

Rozdział 46,5

-Wygląda na to, że zastawienie pułapki na Uranosa, to jedyna dobra opcja - uznałam. - Gdy będę na tyle blisko, by rzucić na niego zaklęcie, to go zapieczętuję.
Aron poprawił się na krześle. 
- Nie. Ma. Mowy! - wycedził. 
Ania i Alec zawahali się. 
-Ej, Aron , ale to faktycznie jest przyzwoity plan...
Spojrzał na nich potępieńczo.
- Cicho być, przeklęte Judasze. Nie wiecie co będzie dla mn... nas oznaczała utrata Alicji. 
I wtedy Alecowi puściły nerwy. Poderwał się na nogi i huknął zdrową ręką w stół. Ania wstała i zaczęła błagać, żeby nie mówił nic czego będzie później żałował, ale było już za późno. 
- Dokładnie! Co będzie oznaczało DLA CIEBIE! Każdy normalny człowiek już by się jej pozbył, oczywiście bez obrazy Alicja, ale naprawdę jednego człowieka można poświęcić dla ogółu! A jak ten człowiek jest na prawdę potężny to zamiast poświęcać, można by przygotować dobry plan i nie dość, że można uratować siebie, to przy okazji jeszcze tą drugą osobę! Ale nie u nas! Bo Aron jest po uszy zakochany w Alicji! Stary, zapomniałeś zabrać wszystkich noży, bo gdyby nie wytrzymała presji, to mogłaby się zabić! Człowieku, ona chce nam pomóc, a szansa, że Uranos ją zabije, jest niewiele mniejsza niż gdybyś ją ukrył na drugim końcu świata! - krzyknął z frustracją.
Nie byłam na niego zła, bo go w pełni popierałam. Tylko głupiec chowa figury ze specjalnymi umiejętnościami i do walki z przeciwnikiem wysyła tylko pionki. A gdyby udało mi się zaszachować króla - czyli Uranosa, to gra będzie wygrana. 
Aron spojrzał na niego z ledwo powstrzymywaną furią i wyszedł. A ja oczywiście westchnęłam i poszłam za nim.    
___
Tylko połowa tego rozdziału, dalszą część dodam w środę :)  
Mała poprawka: chyba w środę...

niedziela, 26 lipca 2015

Rozdział 46

Pchnęłam drzwi wejściowe do biblioteki. Chyba nieco za mocno bo uderzyły w ścianę z głośnym trzaskiem. Zignorowałam pełne dezaprobaty upomnienia bibliotekarki i popędziłam ku działowi zatytułowanemu ,,Zaklęcia i Przekleństwa'', a następnie przeszukałam poddział z zaklęciami pieczętującymi. Gdy już znalazłam odpowiednią księgę, zaczęłam ją gorączkowo przeglądać.
Czułam... jakby mnie coś pchało ku czemuś. Coś na granicy rzeczywistości i iluzji. Nieskończona myśl... Mieliście kiedyś wrażenie, że coś wam umknęło? Coś co mieliście pamiętać?
Pod palcami wyczułam, że jedna kartka jest stanowczo grubsza od reszty. Wsunęłam paznokieć między kartki i rozkleiłam je. Okazało się, że tylko brzegi się posklejały. A może raczej, ktoś je posklejał?
- Bingo! - mruknęłam szybko czytając stronę.
,,Zaklęcie nowych konstelacji''
W skrócie polega to na tym, że daną osobę się transformuje w kulę i wysyła na sklepienie niebieskie. Wtedy człowiek nie jest już w stanie się z niej uwolnić, jest pogrążony w świecie wiecznej iluzji. W wiecznym śnie. Z kolei magia którą w sobie posiada tworzy blask, który powoduje, że wygląda jakby to była zwyczajna gwiazda.
Pstryknęłam palcami. Chyba o to mi chodziło. To zaklęcie nie zrobi mu krzywdy, a jednocześnie on nie będzie w stanie rozbić krzywdy innym. Problem jest w tym, że nie dość, że formuła jest niesamowicie długa, to jeszcze zabiera bardzo dużo mocy. Na stałe.
Przygryzłam wargę i odchyliłam się na krześle. Magia stała się bardzo ważną częścią mojego życia. Stała się tak jakby moimi dodatkowymi rękami, którymi jak tylko się nauczyłam posługiwać, zaczęły być mi niesamowicie potrzebne. Wprawdzie, po tym zaklęciu zostanie mi trochę mocy, może jedna trzecia moich obecnych zapasów.
Wstałam z westchnieniem. Nie mam wyjścia, muszę to zrobić. Powoli poszłam w stronę domu Arona. Muszę mu powiedzieć o moich zamiarach. Przyda mi się ktoś kto będzie mnie wspierał i ubezpieczał. Droga mi zajęła jakieś pięć minut. Akurat wychodzili, tfu, nie wychodzili tylko wybiegali. W dodatku, wyraźnie wzburzeni. Postanowiłam tym razem grzecznie im nie wchodzić w drogę, tylko równie grzecznie ich śledzić. Dobiegliśmy do... wariata z pochodnią w ręku, który podpalał wszystko co miał w zasięgu wzroku. Był jedynym źródłem światła, bo było już ciemno, a nikt się nie spodziewał kolejnego ataku. Ewidentnie nie miał dobrych zamiarów. Pstryknęłam palcami i płomień zgasł. Jednak mimo tego chłopak nadal wariował i tym razem za pomocą własnej magii wszystko niszczył. Miał żywioł ziemi, więc nie było mu trudno. Wyglądało na to, że ten cały tłum wokół niego nie może sobie z nim poradzić. Chyba czas na moją interwencję. Ostatnio znalazłam sposób na szybsze spętanie ogniem, czas je wykorzystać.
- Pierścień Ognia - krzyknęłam, tworząc z moich palców koło.
Moja magia zareagowała natychmiastowo i szyję chłopaka otoczył płonący okrąg. Niedawno zauważyłam, że kontrolowanie mocy żywiołu zabiera dużo siły i wymaga więcej czasu niż przygotowane wcześniej zaklęcie. To tak jak rysowanie koła na kartce papieru. Narysowanie odręcznie idealnego koła zajmuje więcej czasu i wkłada się większy wysiłek, niż zrobienie tego za pomocą cyrkla.
Aron dopiero teraz zauważył moją obecność i ukradkiem pokazał mi zaciśniętą pięść. Nie mogło to wróżyć nic dobrego.
- Zabijcie ją! Zabierzcie z dala ode mnie! - ryknął z przerażeniem i wściekłością wariat.
W tym czasie, jakiś dziwny fioletowo włosy chłopak (bardzo młody) z grzywką, za pomocą jakiegoś dziwnego kwiatka powoli podawał mu narkozę. Podejrzewam, że ta roślina, za pomocą pyłku, lub zapachu wprowadza do jego organizmu substancję usypiającą. Gdy na mnie spojrzał, spostrzegłam, że ma wąskie świecące zielone oczy. Szybko pstryknęłam palcami i obręcz zgasła, jeszcze by go poparzyła. Ania podbiegła do nieprzytomnego i poświeciła mu w oczy. Następnie zmierzyła puls i zajrzała go ust. Złożyła ręce w trójkąt, a potem nałożyła lewą rękę na prawą. Jej ręce otoczyła żółta poświata. Przesunęła rękami nad jego twarzą i rzuciła:
- Ktoś go kontroluje - wstała i spojrzała karcąco na strażników nocnych. - Czekacie na specjalne polecenie? Natychmiast go zabierzcie do szpitala. I obudźcie wszystkich dostępnych medyków. No, jazda! - machnęła niecierpliwie ręką.
- Ania, Alec, Alicja za mną! - i odwrócił się, nawet nie oglądając czy za nim idziemy.
Jednak, mnie interesowała inna rzecz, więc tą drugą radośnie zignorowałam. Aron może sobie poczekać. Ten chłopak... Coś mnie w nim niepokoi. Włożył rękę do woreczka przypiętego do spodni i wyciągnął coś z niego. To chyba była kolejna roślina. Połknął ją. Rzucił mi tajemniczy półuśmiech i rozpłynął się w powietrzu.
Odwróciłam się na pięcie i ruszyłam do siebie. Nie chciało mi się iść do Arona. Wślizgnęłam się do mieszkania. A przynajmniej taki miałam plan. Jak tylko zapaliłam światło, od razu zobaczyłam skrajnie niezadowolonego Oskara i równie skrajnie obojętnego Willa.
- Cześć. Stało się coś? - zapytałam.
- Nie no skąd - rzucił sarkastycznie Oskar. - Gdzie byłaś?
- A co? Areszt domowy mam? - odparowałam i rzuciłam się na kanapę.
- Mogło ci się coś stać!
- A tak. Byłabym zapomniała, ogromna armia chrząszczów mnie próbowała zabić, ledwo uciekłam.
Oskar westchnął cierpiętniczo i mruknął coś w stylu ,,co ja z nią mam?'' i głośno i wyraźnie oznajmił, że idzie spać.  
Z kolei mi, niedługo było dane się cieszyć świętym spokojem, bo do mojego pokoju hurtem weszli ci, za którymi nie chciało mi się iść.
- Zapraszałam was? Nie przypominam sobie.
- Trudno, nie chciałaś iść na zebranie, to zebranie przyszło do ciebie - oświadczył Aron rozsiadając się na krześle.
- Ja cię kiedyś zabiję - obiecałam mu solennie.
- Dobrze, kiedyś możesz spróbować.
Potrząsnęłam głową, podnosząc się do pozycji siedzącej.
- Nie, coś mnie chyba nie zrozumiałeś. Ja nie zamierzam próbować, ja cię zamierzam zabić. Dosłownie. Na Amen.
Prychnął pogardliwie i zmienił temat.
- Aniu, co wykazały badania kontrolowanego chłopaka?
- Nieznane źródło uroku - odparła. - Nie wiadomo kto go kontrolował. Za to, dowiedzieliśmy się, że to on zrobił iluzję.
Em, chyba jestem z deka nie w temacie, pomyślałam, czas im powiedzieć o moim planie.
- Hej, bo wiecie, ja mam pewien pomysł... - w skrócie im opowiedziałam co mam zamiar zrobić.
- Nie! - nie zgodził się twardo Aron. - Mi też starczy mocy, jeśli wezmę parę talizmanów.
- Nie prawda, nie starczy - zaprzeczyła Ania.
- Prawda, zaczerpnę trochę mocy z energii życiowej.
- Ale wtedy będziesz chory przez następne sto lat, przecież wiesz, że to uszkadza narządy wewnętrzne. Albo, nie daj Boże zapadniesz w śpiączkę.
- Pójdę do Hadesu zregenerować siły, wtedy zajmie to połowę tego czasu.
- Nie ma mowy! - krzyknęliśmy wszyscy razem jednocześnie.
- No - rzucił pozornie wesoło Alec. - To wróciliśmy na sam początek. Nadal nie wiemy co mamy zrobić.
I wszyscy, choć niechętnie, musieliśmy się z nim zgodzić. 

niedziela, 19 lipca 2015

Rozdział 45

Gdy się obudziłam, nie do końca wiedziałam co mam robić. Znaczy się, nie o to chodzi, że nie miałam nic do roboty, tylko że miałam za dużo do roboty i nie wiedziałam w co najpierw ręce włożyć. Gdy tak rozmyślałam, co mam zrobić, przypomniałam sobie jednym bardzo ważnym fakcie z mojego życia. A mianowicie - Księga. Ta co ją ukr... to jest, pożyczyłam z biblioteki. Zapomniałam o niej na śmierć. 
Wyciągnęłam ją i otworzyłam. Pominęłam od razu pierwszą stronę zawierającą ostrzeżenie i sposób powstania księgi. Nie potrzebuję wskazania mi drogi, tylko wskazówkę jak mam tą drogę wybrać. 

Jak korzystać z Wagi Dobra i Zła.
Drogi Użytkowniku, skoro to czytasz, to znaczy, że jednak zdecydowałeś się zaczerpnąć rady. W takim wypadku, nie pozostaje mi nic innego jak powiedzieć Ci jak z tej przeklętej księgi korzystać. Lecz najpierw Cię ponownie ostrzegę: w magii nie ma nic za darmo. Tu cena jest chyba niezbyt wygórowana - za każdą literę, linię lub cokolwiek innego uwiecznionego w tej Księdze płaci się własną mocą, a co za tym idzie również własnymi siłami. Może już zauważyłeś, że dalsze strony są puste. Oznacza to, że masz tyle stron, na opowiedzenie mi o swoim problemie i ja mam resztę miejsca na odpowiedź. Możesz pisać dowolnym atramentem i narzędziem. Nawet krwią. 
Jest jeszcze jeden sposób. Możesz wywołać mojego i mojej córki dusze z tej księgi. To wymaga dużo większej ilości magii, ale jest możliwe. Należy napisać własną krwią ,,egredientur'' na stronie. 
Księga jest połączeniem różnych zaklęć, a Twoja krew sprawi, że od razu będziemy wiedzieć w czym leży problem. 
To wszystko co chcę Ci przekazać. Teraz sam zadecyduj jak się z nami połączysz. 

Pióra ani niczego takiego nie miałam, więc pozostała mi tylko jedna opcja.  Rozglądnęłam się, na wezgłowiu mojego łóżka był zawieszony mój ekwipunek. Wyciągnęłam szybko nóż przecięłam sobie palec i napisałam wymagane słowo. 
Przede mną pojawiły się dwie człekopodobne postacie. Nie było widocznych rysów twarzy. Tylko podstawowe części ciała, takie jak na przykład nos, czy ręce.

,,Witaj'' - powiedziały jednocześnie duchy w moim umyśle. 
Ukłoniłam się.
- Witajcie i bądźcie pozdrowieni - opowiedziałam grzecznie.

- Twój problem nie jest tylko natury fizycznej, czyli braku doświadczenia w dziedzinie walki z bogami. Twój główny problem, to miłość jaką darzysz swojego brata. 
- To prawda, nie jestem w stanie zabić go z zimną krwią.
- Nie musisz tego robić. Wiele istot czuje rozpacz gdy kogoś zabijają, mimo tego, że śmierć jest zupełnie naturalną rzeczą, nawet dla bogów.
- Tylko... ja nie jestem pewna, czy Uranos zrobił na tyle dużo złego, że konieczne jest zabicie go. Czy jest inny sposób, by go unieszkodliwić nie robiąc mu przy tym krzywdy? 
- Jest. 
- Gdzie mam go szukać? 
- Są tysiące zaklęć. Kilka z nich, sprawi, że twój problem będzie rozwiązany.
 Mam nadzieję, że to nie zawistuje mojego końca.
 - Czy znajdę je w bibliotece w Czerwonej Róży.
- Tak.
Przypomniałam sobie metaforę o drodze. Jeśli się zapytam o konkretne zaklęcie, to pewnie będę tego żałować. Ukłoniłam się ponownie. Nie potrzebowałam więcej informacji.
- Dziękuję wam za pomoc. 
I duchy znikły. A ja poczułam, że połowa mojej mocy znikła.

 

środa, 15 lipca 2015

Rozdział 44 i 3/3

Aron westchnął ze zmęczeniem. Chyba to za dużo dla niego. Wszystkie te wydarzenia zwaliły się na niego zupełnie niespodziewanie. Gdyby nie to, że sytuacja jest kryzysowa, to kazałabym mu natychmiast odpocząć.
- Tym gorzej dla nas. Bo to oznacza, że albo wróg ma wśród nas szpiega, albo ma na tyle dobrych ludzi, że jest w stanie oszukać całe tabuny ludzi.
Pstryknęłam palcami, a Alec spojrzał na mnie karcąco.
- Nie rób tak. Przecież wiesz co to robi z palcami - ofuknął mnie.
- Po prostu jesteś zazdrosny, że ty tak nie umiesz - puściłam do niego figlarne oko, a on się zarumienił.
- Nieprawda! Po prostu nie chcę niszczyć sobie rąk.
- Kłamca. Wracając do sprawy, łatwo jest to sprawdzić. Można sprawdzić gdzie są ślady magii i na jej podstawie wyszukać potencjalnego zdrajcę. Nieważne co by zrobił przeciwnik, po użyciu mocy zostają po niej ,,opary'', które zawsze zawierają aurę, która jest niepowtarzalna. Pytanie tylko brzmi: jaki typ iluzji zastosował przeciwnik?
Nagle, bez pukania do pokoju wpadł strażnik nocny.
- Mama nie nauczyła pukać? - zapytałam z irytacją.
- Wybaczcie, ale mój przyjaciel zwariował! Niszczy wszystko w zasięgu wzroku, a używa żywiołu ziemi!
- Chyba nasz zdrajca się ujawnił - rzuciłam zrywając się na nogi.

wtorek, 14 lipca 2015

Rozdział 44 i 2/3

Perspektywa Ani:
- Żebyś się nie pytał: jest w mózgu, nie mam szans na przeżycie.
Arona wyraźnie zatkało. Zachichotałam w myślach. Podobna była moja reakcja, na to że się dowiedziałam na nowotwór.
- Spokojnie, pogodziłam się z tym,
Brak reakcji. To lepsze niż śpiączka. Mogłabym mu wyciąć wyrostek robaczkowy. Gdyby takowy, oczywiście miał.
- Powiesz mu? - zapytał, mając ma myśli Aleca.
- Nie wiem - wzruszyłam ramionami. - Zastanawiam się czy nie lepiej by było gdybym z nim po prostu zerwała.
Mówię o tym z pozorną beztroską, ale tak na prawdę nadal mnie boli fakt, że z nim nie będę. Że go zranię. Poczułam nagły ból głowy. Zaraz po nim nastąpiły nudności. Zgięłam się z pół i modliłam by nie zwymiotować. Po chwili mi przeszło. Miałam szczęście.
- Kiedy umrzesz? -wydusił coraz bardziej wstrząśnięty Aron.
Zaśmiałam się. To miłe, że się tak przejmuje.
- Nie wiem dokładnie. Jakieś trzy lub cztery miesiące - uśmiechnęłam się lekko. Aron był blady jak ściana. Osoba niewtajemniczona mogłaby pomyśleć, że to on ma raka.
Nagle do pokoju wpadł zdyszany Alec. Zdyszany, ale szczęśliwy jakby mu ktoś w kieszeń napluł. Ostrzegłam wzrokiem Arona, obiecując mu w myślach wszystkie możliwe tortury śwata, jeśli się wygada. Pokręcił głową z wyraźną dezaprobatą.
- Miałem rację! Tam nie było żadnej armii! - krzyknął rozradowany.
__
Będą krótkie, ale będą codziennie. Czyli jutro ostatnia część tego rozdziału. A i odpiszę w końcu na LBA i uzupełnię strony. Dziś późno, bo byłam u okulisty, teraz mam soczewkę kontaktową na jedno oko.

poniedziałek, 13 lipca 2015

Rozdział 44 i 1/3

Perspektywa trzecioosobowa:
Aron poczuł jak smutek wypełnia jego serce. Życie jest niesamowicie kruche, pomyślał czując jak rozpacz dławi mu gardło. W jednej chwili cieszysz się obecnością drugiej osoby, a nawet czasami wręcz odwrotnie, a w drugiej chwili jej nie ma. I nawet myśl, że jest w miejscu gdzie jest jej lepiej, nie pomaga.
A najbardziej w tym wszystkim denerwujące jest to, że codziennie miliardy ludzi mówi życzy innym śmierci, choć tak na prawdę sami nie wiedzą co mówią. To właśnie druga osoba sprawia, że życie jest jakie jest. Człowiek myśli, że bez jakiejś osoby, żeby będzie fajniejsze, lepsze, lub piękniejsze, a to bzdura. Niewiele ludzi jest sobie w stanie wyobrazić jak się żyje bez kogoś. Po śmierci kogoś kto cię ciągle denerwował, człowiek nie czuje rozpaczy, ale czuje pustkę. Czuje, że czegoś mu brakuje, jakiejś naturalnej części siebie i swojego życia.
___
Coś tam dalej... wybaczcie, ale wczoraj byłam w górach cały dzień, a dziś w nocy umarł mój bliski znajomy... i chcę się schować pod poduszkę i zniknąć.
Można się spodziewać w kolejnych dniach kolejnych części tego rozdziału.

niedziela, 5 lipca 2015

Rozdział 44

Perspektywa Ani:
- Tajną naradę można uznać za rozpoczętą - zażartował słabo Alec. Nie miał nastroju, bo podczas bitwy złamał rękę.  - Co robimy?
A będzie jeszcze bardziej zły i smutny jak dowie się o...
-Na pewno nie oddamy Alicji - powiedział Aron.
Alec spojrzał na niego jak na kosmitę z trzema głowami. 
- Czy ty masz mnie za myślącego inaczej? Powiedz może coś czego nie wiemy. 
 Aron nie zareagował na zaczepkę, doskonale wiedział o złym nastroju mojego chłopaka. A po za tym sam nie miał ochoty na kłótnię. Mieliśmy ważniejsze problemy na głowie.
Skupiłam się. Sytuacja jest dosyć tragiczna. Nas jest około tysiąca pięćset, plus oddział elfów. Naszym przeciwnikiem jest Uranos, który strącił do Hadesu swoje własne dzieci przed tysiącami lat, posiadający niezliczoną armię. Jak by to można byłoby rozegrać?
Była pewna bitwa w Wąwozie Kaudyńskim. Bitwa rozegrała się w wąskim wąwozie, w którym to oddziały rzymskie zostały okrążone przez wojsko samnickie. Rzymianie, zamknięci przez przeciwnika, aby uniknąć całkowitej zagłady musieli się poddać. Samnici zastosowali nieco podstępną taktykę, ale jakże skuteczną.
Może udałoby się zastosować podobną taktykę?
- Chyba mam pomysł - mruknęłam gdy nieco rozwiałam mgłę okrywającą ten pomysł. - Zastosujmy zasadzkę.
- A jak chcesz złapać kilkutysięcznego boga w pułapkę? Na prawdę myślisz, że uda nam się go wprowadzić w błąd? - zapytał ironicznie Alec. Zignorowałam jego złośliwość. Wzięłam pod uwagę wiek Uranosa i jego doświadczenie w wojnie.
-  Zróbmy potrójną pułapkę. Zacznijmy od tego, że Alicji w ogóle tam nie będzie. Fin stworzy idealną podmiankę, taką, że kapnąć się będzie mogła tylko osoba która podejdzie bardzo blisko. Kija będzie poruszać krwiobiegiem i sercem podmianki. Dzięki temu nawet jeśli tam będą wampiry i inne takie, to nie wyczują różnicy. Pamiętacie przecież, że wampiry istnieją od jakichś trzydziestu lat i nie są jeszcze na tyle dobre, żeby wyczuwać takie rzeczy? Podejrzewam, że mają tam jakieś istoty z wrażliwym słuchem i węchem, więc nafaszerowanie Alicji środkami wybuchowymi, będzie bez sensu. Najlepiej, jeśli podmianka sama uruchomi pułapkę, gdy będzie szła do Uranosa. Jednak, jestem w stu procentach pewna, że sprawdzą ten terem, więc uruchomienie pułapki  musi być możliwe, tylko jeśli się spełni określone warunki, takie jak np. waga. Pułapka musi mieć też odpowiedni kolor, zapach i konsystencje. Najlepiej, jeśli miejscem wymiany będzie teren górzysty, wtedy można ją ukryć w kamieniu... 
- Czekaj, chwila moment! Ten plan ma jedną taktyczną wadę. Alicja nie pozwoli, by ta cała impreza odbyła się bez niej. W ogóle, to ona najpewniej nie pozwoli nam na takie ryzyko.
Uśmiechnęłam się psotnie.
- Ona nie będzie o niej wiedzieć. Uśpimy ją.
Aron zaprotestował mówiąc, że to ciut nie humanitarne. Opisałam mu dalszą część planu.  
- Ale, to i tak zabierze góra kilka tysięcy, a co z resztą?
- A skąd wiemy, że ona w ogóle istnieje? - zauważył niejasno Alec.
- Do czego pijesz? Przecież nas dzisiaj zaatakowali, a sam widziałeś tego chłopaka. On używał zaklęcia teleportacji wstecznej, czyli armia czekała na przywołanie - nie zrozumiał Aron.
- Ale nie o to mi chodzi - ze zniecierpliwieniem machnął ręką. - Jesteś pewny, że to była teleportacja? Mogła być to iluzja. Są przecież sposoby, by kontrolować nasze zmysły bez potrzebnego skupienia.
- Masz na myśli, że ktoś nas zdradził i wprowadził w iluzję wszystkich, tak byśmy byli pewni, że to była teleportacja wsteczna? - zapytał z niedowierzaniem Aron.
- Coś w tym jest, przecież, żeby przywołać taką armię w  kilka sekund i jednocześnie biec i atakować, to trzeba być co najmniej bogiem. Znam wszystkich bogów, a tego nie znam - przypuściłam.
- Jako pomysłodawca pójdę to sprawdzić. Jeśli mam rację, to znajdę na to dowody - zaoferował się energicznie. Podejrzanie szybko wstał i poszedł.
- Co się z tobą dzieje? - zapytał nagle Aron patrząc na mnie tak oskarżycielskim wzrokiem, jakbym zabiła mu matkę.
- O co ci się rozchodzi?
Machnął ręką z irytacją.
- Przecież widzę co się dzieje. Atego czego nie widzę, to mi mówi Alec. Wyglądasz na chorą. Masz cienie pod oczami i jesteś blada. Wyglądasz jak jakaś panda.
- Źle sypiam - skłamałam.
- Zła odpowiedź, jakby tak było, to byś oś z tym zrobiła, w końcu jesteś medykiem.
- Medyk nie może leczyć sam siebie, przecież wiesz.
- Wiem, też, że nie jesteś jedynym medykiem w wiosce - zripostował.
- Nie chciałam przeszkadzać w przygotowaniach do bitwy.
- Ty też jesteś medykiem, więc też musisz się przygotowywać do bitwy. Jednak nie będziesz w stanie zrobić tego sumiennie i dokładnie jeśli będziesz nie do życia. I ty o tym wiesz, ja o tym wiem, a oni to już na pewno. Po za tym, dwie porcje melisy i pięć minut na badania ich nie zbawi - odparował leniwie. 
- Jestem po prostu przemęczona - spróbowałam znowu.
- Znowu kłamiesz - stwierdził mrużąc oczy.
- Skąd to niby wiesz?! - wkurzyłam się. 
- Sprawdziłem, nie przyjmowałaś nikogo od czterech dni i w ogóle nie wychodzisz z domu. Masz szczelnie zasunięte ciemne i grube zasłony - odpowiedział z stoickim spokojem. - Ostatnio unikasz kontaktu ze wszystkimi. A najbardziej odsuwasz się od Aleca. Dlaczego? 
 - Może mam was wszystkich dość?!
- To też jest kłamstwem, bo...
- MAM RAKA! ZADOWOLONY?! - ryknęłam.
---
Planowałam, by ta seria nie miała więcej niż 45 rozdziałów...

niedziela, 28 czerwca 2015

Rozdział 43

- Will? - szepnął oszołomiony Oskar.
Coś mi w nim nie pasowało. Zlustrowałam go podejrzliwie wzrokiem. Generalnie żadnych zmian po za tym, że wyglądał jakby kij połknął. Dopiero gdy spojrzałam mu prosto w oczy... przeraziłam się. Tam... była pustka. Kompletna nicość. Brak jakichkolwiek uczuć. Nic, żadnego szczęścia, radości, czy choćby smutku. Jakby ktoś mu zabrał zdolność do czucia emocji. Na jego twarzy też nie było żadnych uczuć, kompletna maska. Nie, pomyślałam, to nie może być Will! Mój pełen życia i energii Will! 
Nim zdążyłam zareagować, elf podszedł do niego i przyłożył mu w twarz. Demon przewrócił się. Dzięki bogu, o nic nie uderzył, a przynajmniej nie głową. Will spojrzał na niego obojętnie i wstał jakby nic się nie stało. Z wargi polała mu się krew - nawet jej nie wytarł. Nadal bez emocji patrzył na mnie. Jakby czegoś oczekiwał. Nawet nie zerknął w stronę elfa. Jakby go tam nie było. Jakby nic między nimi nie było. Zauważyłam, że Oskar ukradkiem ociera łzy.
Rozejrzałam się. Na komodzie leżał sztylet, pewnie ktoś go zapomniał wziąć. Powolnym krokiem podeszłam i do wzięłam. Tak na wszelki wypadek. Nie wiedziałam czego mam po nim oczekiwać. Nie wiedziałam co mu jest. Czy w ogóle coś mu jest. Czy to w ogóle jest Will!
- Kim jesteś? - zapytałam.
- Ty nazywasz mnie Willem. Dla mojego Pana jestem tylko pyłem.
- Komu służysz? Jak go nazywają? - zapytałam z nutką niecierpliwości i paniki.
- Służę mojemu Panu. Wy nazywacie do Początkiem i Końcem. Wszystkim i Niczym. Harmonią i...Chaosem.
Otworzyłam bezwiednie z szoku usta. O bogowie... Chaos?! To on jest... moim ojcem, więc dlaczego wysłał do mnie Strażnika? Czego on ode mnie chce?!  To było dla mnie jak cios w twarz. Jakbym była czymś odurzona. Pilnuje... Szpieguje mnie mój ojciec! Zakręciło mi się w głowie i się zachwiałam. 
- Dlaczego? - zapytałam go, przytomności trzymając się tylko i wyłącznie siłą woli. 
- Mój Pan kazał Ci powiedzieć, że w razie gdyby coś nie poszło z jego planem, to mam cię zabić - odpowiedział zamiast tego.
Poczułam coraz mocniejsze zawroty głowy i oszołomienie. 
- Zrobiłbyś to? - dopytałam, kurczowo trzymając się nadziei, że odpowie przecząco.
- Tak. 
I zemdlałam. 

Perspektywa Oskara:
Alicja po każdym słowie Willa robiła się coraz bledsza. W pewnym momencie po prostu wydawało się, że biała ściana ma więcej koloru niż ona. Po symbolicznym ,,tak'' po prostu upadła. Rzuciłem się do niej, ale nie zdążyłem. Upadła i dosyć mocno uderzyła o posadzkę. Zauważyłem, że  Will nawet nie drgnął. 
Ogarnęła mnie wściekłość. Rozumiem na mnie nie zwracać uwagi, ale żeby go nawet upadek Alicji nie ruszył?! 
- No co tak stoisz? Idź po lekarza! - krzyknąłem. 
- Po co? - zapytał obojętnie. 
- Po gówno, nie widzisz że zemdlała i uderzyła głową o posadzkę?!
Jego jednak nadal to nie ruszyło. 
- Nic jej nie będzie. 
Zazgrzytałem zębami i pobiegłem po medyka, który oznajmił, że Alicji nic nie jest, tylko ją będzie przez kilka dni boleć głowa. Zemdlała z odwodnienia. Po wszystkim usiadłem na łóżku Alicji i bezradnie schowałem głowę w ręce. 
- Usiądź - mruknąłem do Willa stojącego pod ścianą.
Mechanicznie podszedł do łóżka i usiadł. Przypomniałem sobie jak mi opowiadał o tym jak zdobył to ciało. Mówił o symbiozie z dzieckiem, które dało mu uczucia. 
- Co się stało z dzieckiem? Dlaczego jesteś taki obojętny? 
- Dziecko zostało zapieczętowane, a emocje wraz z nim. 
I tu jest pies pogrzebany, pomyślałem. Westchnąłem zmęczony. Wstałem i ruszyłem ku mojemu pokojowi.  
- Idę spać. Obudź mnie gdy Alicja odzyska przytomność. 
- Nie obudzę, musisz się wyspać - odparł.
Uśmiechnąłem się słabo. 
- Nie, jak będziesz wyczerpany, to możesz zginąć na polu bitwy. A to z kolei, może zaważyć o powodzeniu się mojej misji. 
Tak myślałem. 
__
POLSKA WYGRAŁA Z TURKAMI!!!! BRAWO NASI WSPANIALI SIATKARZE!!! :D :D :D

niedziela, 21 czerwca 2015

Rozdział 42

- Robin, powiedz że nie masz ochoty na poważną rozmowę? Błagam?
Powolnym i leniwym krokiem podszedł i usiadł na krześle.
- Nie, nie mam, ale nie możemy tego dłużej odkładać - powiedział.
Otworzyłam usta i już miałam zacząć długi monolog pod tytułem ,,1000 powodów dla których nie powinniśmy dzisiaj rozmawiać'', gdy do pokoju wpadł Oskar.
 Nie, że ja nie lubię Robina, albo coś w tym guście. Ja po prostu wiem, jak ta rozmowa się potoczy. Zacznie się od pytania, dlaczego mu nie powiedziałam, że jestem boginią. Ja spróbuję się wymigać jakimś beznadziejnym argumentem, one powie, że to nie jest dobry argument. Ja się wkurzę i zacznie się awantura która skończy się, albo rękoczynami, albo tym, że i ja, i on pójdziemy na drugi koniec świata, by być jak najdalej od siebie.
Chwała bogom, że Oskar przyszedł.
Mniejsza chwała, że faza rozpaczy już mu przeszła i teraz jest wściekły.
Oskar podszedł do Robina, bezceremonialnie chwycił go za kark i pociągnął do wyjścia. Biedny skazany próbował stawiać daremny opór, więc huragan na dwóch nogach chwycił go za uszy (tak uszy!) i wywalił za drzwi, ze słowami ,,narada wojenna'', po czym trzasnął drzwiami tak, że futryna zatrzeszczała. Zerwałam się z krzesła i rzuciłam po izolator doskonały, czyli poduszkę. Oskar chwycił to co miał akurat pod ręką i rzucił w byle jakim kierunku. W tym wypadku rzecz to był wazon z kwiatami od Willa, a kierunek to okno. Po chwili usłyszałam wściekły wrzask.
- Spokojnie Oskar, bo jeszcze zapłacą Uranosowi, za zabranie mnie - rzuciłam ponuro, bo nagle adrenalina odpadła i stałam się bardzo zmęczona.
Położyłam się na kanapie i pogodziłam się z myślą, że muszę udawać, że słucham jego zażaleń. Coś mi siedziało w głowie. Jakaś niedokończona myśl odnośnie Willa. Tak jakby... Tak jakby nie dało się jej uformować w słowa. Ciąg myślenia. Czego nie wiem, o Willu?
-... Jak ten dupek mógł mnie tak zostawić?! Ja rozumiem, że Pan jest ważny, ale nie może być, aż tak potężny, żeby nie dało się go zabić!... - oburzał się, a moja nieskończona myśl formowała się dalej.
Czego nie wiem? Wiek? Niepotrzebny. Pochodzenie? Nieważne. Ale... ,, Ja rozumiem, że Pan jest ważny, ale nie może być, aż tak potężny, żeby nie dało się go zabić!''... Nie wiemy, kim jest Pan Willa!
Poderwałam się na równe nogi i ryknęłam na cały głos: 
-Zamknij się! Ja tu próbuję myśleć!
Potarłam skronie. Czy kiedykolwiek w mojej obecności mówił o swoim Panie? Nie przypominam sobie. A może wspomniał o nim? Nie. Był bardzo ostrożny. Ale dlaczego? Miał coś do ukrycia? A może nie chciał, byśmy wiedzieli kim jest jego Pan. Zapytałam o to Oskara.
- Wspominał, o tym, że jego Pan jest dosyć staroświecki, więc na pewno jest stary... - zaczął rozmyślać na głos.
Nagle drzwi otworzyły się. W progu stanął... Will.

poniedziałek, 15 czerwca 2015

Tam gdzie rodzą się chmury

Witajcie, dzisiaj zamiast dodać kolejny rozdział, dodam coś innego. ,,Tam gdzie rodzą się chmury''  miało być prywatne, ale stwierdziłam, że troszkę je zmodyfikuję na potrzebę bloga. Jest niedokończone. Ale myślę, że je takie zostawię, żebyście mogli sobie wyobrazić, co będzie dalej z bohaterami.
Ono ma być w ramach przeprosin. Chodzi o to, że mam absolutną depresję i nie mam ochoty żyć. Dosłownie. Mam wrażenie, że nikt nie docenia mojej pracy. Ale nie będę już zanudzać.
Miłego czytania.
PS: Panie Krzysztofie, co Pan sądzi o opowiadaniu? 
PS2: Pragnę zaznaczyć, że to jest fikcja literacka.

 Wzięłam głęboki wdech. Przez chwilę cieszyłam się buzującym chłodnym, listopadowym powietrzem w moich płucach i je wypuściłam. Spojrzałam na duży budynek przede mną. Szkoła - budynek najpierw przez tyle lat przeklinany przez uczniów, potem gdy zaznali już okrucieństwa życia, wspominany z pogodną tęsknotą. Ja, jako uczennica mogę powiedzieć o szkole parę niepochlebnych i nieprzystających damie słów. Z racji, że do damy mi tak daleko, jak papieżowi do dziwki, mogę powiedzieć o szkole tyko to, że gdybym otrzymała od terrorystów propozycję żeby wysadzić szkołę, to nie wahałabym się ani sekundy. Bez względu na ilość ludzi obecnych w środku. Ktoś o zdrowych zmysłach powiedziałby: ,,koleżanko, masz nierówno pod sufitem?'', sądzę że to jest na prawdę bardzo kulturalna wersja tej wypowiedzi. Odpowiem ,,pewnie tak, ale czyż wszyscy tak na prawdę nie jesteśmy szaleni?'' W końcu trzy czwarte szaleństw jest tylko głupotami. Więc pozostańmy w teorii, że moje pragnienia są tylko moimi prywatnymi głupotami. 
Weszłam do szkoły i przebrałam się w celach, oficjalnie nazywanych szatniami. Boksy nie są duże, ot szafki pół metra, na trzydzieści centymetrów, po dwie na jedną kolumnę. W jednej celi jest po dwadzieścia pięć szafek, jednak dzisiaj zauważyłam jeszcze jedną nową szafkę nie poobklejaną jakimiś śmieciami i co niesamowite - czystą. Nie zrozumcie mnie źle, panie sprzątaczki przez kilka pierwszych dni szkoły skrupulatnie je myły, ale po jakimś czasie chyba uznały, że to jest syzyfowa praca i porzuciły to zaszczytne zajęcie. W czasie gdy trzysta szafek państwowego liceum powinny być sumiennie czyszczone i sprzątane, drogie panie piją sobie kawkę w pokojach z napisem ,,nieupoważnionym wstęp wzbroniony'', który był oczywiście regularnie ignorowany.
Wracając do tematu, ów szafka bardzo mnie zaintrygowała, jednak nie na tyle, żeby jakiemuś nieszczęśnikowi truć dupę. Prędzej czy później się dowiem. Dlaczego ,,nieszczęśnikowi''? Można powiedzieć, że nie zyskałam tu zbyt przyjaznej opinii. I tu mogę się nawet wysilić i uśmiechnąć. Historia jest nader krótka i przewidywana. Przystojny chłopak i piękna dziewczyna chodzili ze sobą parę lat, dziewczyna z nim zerwała, gdy tylko dowiedziała się o jego licznych zdradach. Z jakiegoś dziwnego powodu, chłopak się bardzo wkurzył i zaczął rozpowszechniać bardzo paskudne plotki. Więc dziewczyna uznała, że odwet to nawet fajna rzecz i zrobiła to samo co chłopak, tyle że z dwa razy większą skutecznością. Chłopak w akcie bezrozumnej rozpaczy postanowił się zabić i zabrać ze sobą dziewczynę. Niestety, smutnym zrządzeniem losu, ktoś głupi obezwładnił chłopaka i zawiózł do domu dla normalnych inaczej, skąd nie wyszedł po dziś dzień. ,,Załamaną'' dziewczynę próbowano wiele razy pocieszyć, jednak nic z tego nie wyszło, bo postanowiła odsunąć się za margines społeczeństwa. Taaak. Chciałabym móc powiedzieć, że to historyjka wymyślona naprędce przez moją koleżankę, ale to by była słynna gówno prawda. To jest krótkie streszczenie mojego ostatniego roku. Milusie, nieprawdaż?
Podeszłam pod salę od polskiego i zaczęłam czytać książkę. Nie rozumiem ludzi którzy nic nie czytają. Dobra książka jest jak drugie lepsze życie. To tak jakby żyć podwójnie i nie mówię tu o tym, że ktoś ma dwie dziewczyny, czy coś w tym guście. Lepsze - bo cóż może być piękniejszego, od prawdziwej, bez daty ważności miłości? Cóż może być piękniejszego od magii? Potężnej i tajemniczej. Zwierzęta i książki to moi najlepsi przyjaciele. No bo pomyślcie o tym tak: wg. Arystotelesa, przyjaźń to uczucie, które domaga się żeby zbliżyć się do danej osoby, bądź chęci jej poznania, rodzące się po dziesięciu minutach do poznania danej osoby. W takim razie, czemu by nie użyć tego zagadnienia w kontekście książki? Po dziesięciu minutach, człowiek jest w stanie wdrożyć się w książkę i mieć chęć dalszego poznania jej. A jeśli chodzi o zwierzęta, to powiedzcie sobie sami, widzieliście rodzinę z powiedzmy, owczarkiem, mieliście ochotę go pogłaskać? A ślicznego perskiego kotka w domu kolegi z klasy? Chyba w takim razie można to nazwać przyjaźnią, nie?
Powiecie pewnie coś w stylu ,,no okej, ale dlaczego najlepsi?''. Bo oni nie mnie zdradzą. Nie ważne co zrobię, zawsze będą przy mnie.
Spojrzałam na rozpaczliwie próbujących sobie coś przypomnieć przed sprawdzianem. Ja nigdy nie miałam problemów z nauką. Wchodziła mi do głowy po około trzech uważnych przeczytaniach rozdziałów. A nauczyciele, to albo głupcy, albo wyjątkowo zdeterminowani ludzie. Od lat wierzą, że ich praca na coś się przydaje, a tak na prawdę doskonale wiedzą, że to bez celu. Ale co tam, kasę dają? Dają, to można poudawać złych, na nieuków, a nawet czasami pocieszyć się z kujonów klasowych. Pesymistyczny podgląd na świat? A gdzie tam, realistyczny jeśli już. Od mojego ,,wypadku'' z moim byłym walniętym chłopakiem zaczęłam dostrzegać świat inaczej od innych. Ja wiem, że życie to nie bajka, że trzeba się uczyć, że nic nam z nieba nie spadnie. Można mnie nazwać ,,dorosłą nastolatką''. Chociaż, w sumie nie wyszło mi to na złe. Dzięki temu, moi bogaci rodzice uznali, że nie potrzebuję niańczenia i kupili mi mały domek (ruderę) w lesie. Fajnie nie?
Nagle wyrywając mnie z zamyślenia przede mną kucnął jakiś chłopak. Brak reakcji na to. Pewnie mnie z kimś pomylił. A nawet jeśli nie, to ja nie zamierzam na niego zwracać mojej uwagi. Z reguły, nikt nie jest tego wart. Jednak nieznany mi osobnik nie odszedł, więc zamknęłam Umberto Eco ,,Imię róży'' i poszłam na drugą stronę korytarza i bez wahania usiadłam pod ścianą. Z jakiegoś dziwnego powodu w promieniu dwóch metrów ode mnie, nikogo nie było. Może to przez te teorie spiskowe, co? Chodzą plotki że: jestem czarownicą (czarne włosy), która została strącona z nieba (baaardzo jasno niebieskie oczy, zupełnie jakby Bóg za mocno ścisnął białą farbę i za dużo się jej zmieszało z niebieskim, albo dla tych mniej poetyckich ludzi: po prostu koloru bezchmurnego nieba w południe), jestem medium i czytam z chmur, oraz że jestem socjopatą. Jeśli chodzi o mnie jedno słowo opisuje mnie od czubka głowy, do stóp: outsiderka. Tą łatkę sobie z radością sama przylepiłam. Uważam, że zdrowo jest być samej przez większość czasu. Przebywanie w towarzystwie, nawet najlepszym, szybko staje się nużące i wyczerpujące. Uwielbiam być sama. Nigdy nie spotkałam przyjaciela, który byłby równie przyjazny jak samotność. Jesteśmy zwykle bardziej samotni, kiedy wychodzimy między ludzi, niż kiedy zostajemy w domu. Ludzie innych ludzi często nie rozumieją, a inni ludzie zwykle nie bardzo chcą mówić o brudach swojej duszy.
Chłopak znowu podszedł i kucnął przede mną. Booożeee, czy on na prawdę nie słucha plotek? Przecie ja go mogę zjeść, zniewolić, czytam w myślach, a w dobre dni rzucam klątwy na ludzi o nieczystym sercu. Nawet ja znam te plotki i to nie dzięki temu, że spotykam się kimś poza szkołą, tylko dzięki nadwrażliwemu słuchowi. To znaczy, że słyszę dużo lepiej i wyraźniej od innych. Pewnie niektórzy pomyślą: Ale fajnie! Też tak chcę! - uwierz mi, nie chcesz. Zapewniam że, słuch absolutny to jest bardziej przekleństwo, aniżeli dar. Niektórych rzeczy lepiej nie wiedzieć, albo lepiej w ogóle zapomnieć (,,bo wiesz, jak jest wsadziłem to ona...'', ,,mówią, że to kurwa, która pieprzy się na ulicy z pierwszym lepszym''). Nudy, nudy, nudy! Plotki, kłamstwa, domysły. Z tego składa się moja reputacja. Nie raz to słyszałam i nie dwa będę jeszcze słyszeć.
-Przepraszam, mogę na moment przeszkodzić? - zapytał mnie przyjemny głęboki, męski głos.
Podejrzewam, że nawet gdybym nie miała nadwrażliwego słuchu, ten głos by sprawił, że podniosłabym wzrok, więc bez wyrzutów sumienia to zrobiłam. ,,Bez wyrzutów sumienia''? Jak wspominałam jestem outsiderką, a w moim wypadku, to zaszło już tak daleko, że staram się nie patrzeć nikomu w oczy. I nie robię nawet tego dla zasady, tylko po prostu nie lubię zobaczyć tam tej bezgranicznej pustki, która najczęściej występuje u nieczytających. I mówię całkowicie serio. Zero wiedzy o świecie, zero wiedzy o życiu, zero wiedzy o uczuciach i emocjach, null, absolutne, całkowite jajo. Achhh, jakże smutny jest ten świat.
Zauważyłam jedną rzecz. No dobra, przyznam się - dwie rzeczy. Stoi... to jest, kuca stanowczo zbyt blisko mnie, i że jest tym Zielonym z naszej klasy. Mianem ,,Zielony'' bynajmniej nie określa się adeptów nieszczęśliwie obdarzonych zielonym odcieniem skóry, lecz nowych uczniów naszej wspaniałej szkoły.
Wspaniałomyślnie postanowiłam nie sztyletować go wzrokiem, ale to tylko ze względu na to, że jest Zielony, no... i dosyć atrakcyjny, przyznałam z niechęcią przed sobą. Miał hebanowe, krótkie i błyszczące włosy, nie sięgały mu dalej niż za ucho, i pojedyncze kosmyki na czole ,,zlepiły się'' tworząc tzw. efekt anime. Miał ostry podbródek, wysokie kości policzkowe, wklęsłe policzki i wąskie blade usta, sprawiające wrażenie jakby niemal instynktownie je zaciskał. Twarz jakby wyciosana z kamienia. Chłodna, eteryczna wręcz wyjątkowo pasująca mu cera. Mogłam sobie mówić co chciałam o pustym wzroku nastolatków XXI wieku, ale jego fiołkowe oczy okalane gęstymi, czarnymi rzęsami wcale nie były puste. Zatopiłam się w ich spokoju. Mimo, że kucał, szary golf opinający klatkę piersiową wyraźnie dawał do zrozumienia, że mam przyjemność z osobą smukłą, nie ze zbyt szerokimi barami i nie ze zbyt wąskimi biodrami. Niezbyt umięśniony, i z pewnością nie ma tych okropnych piersi, którymi niestety czasami obdarza młodziaków natura. Widzieliście kiedyś zdjęcia młodych modelów w bez podkoszulka? Pewnie czasami zastanawialiście się co z nimi jest nie tak. Ja wam powiem co: brakuje im biustonosza. Jestem pewna, że to zjawisko nie objęło nieznajomego. Uff. Zawsze kiedy widzę takiego chłopca, mam ochotę go zabrać do pierwszego lepszego sklepu z ubraniami.
- Odejdź - rozkazałam.
Nie byłam zbyt miła, ale nikt nigdy mi tego nie kazał. Był zbyt blisko, a na pewno go poinformowano o mojej historii. Od czasu gdy się wydarzyła, mam swoistą niechęć do ludzi, a szczególnie do mężczyzn. Nie chciałam go tu.
Chłopak przekrzywił lekko głowę na bok, przyglądając mi się. Po chwili wstał i przeszedł z powrotem na drugą stronę korytarza, a ja wróciłam do czytania i miałam wszystkich serdecznie w nosie.     

Polski to była moja lekcja, jedna z niewielu podczas, której można było usłyszeć mój głos. Pani od polskiego miała bardzo przyjemny hipnotyzujący głos. No, i mówiła naprawdę ciekawe rzeczy, znacznie odbiegające od normy programowej.
Minęło pięć minut od dzwonka, gdy pani Helena wreszcie przyszła. Miałam jej trochę za złe, że dopiero teraz. W momencie w którym klasa wchodzi do sali, a nauczyciela nie ma, uczniowie głupieją. Dosłownie. Zachowują się jak dzieci. Ale wybaczyłam jej, jak zobaczyłam jej kondycję. Wyglądała okropnie. Cienie pod oczami, byle jak zrobiony kucyk, zmarszczki... Wyglądała tak jakby przez ten weekend postarzała się o pięć lat.
- Dzień dobry - odpowiedziała na nasze zbiorowe przywitanie. -  Dziś mieliśmy zacząć omawiać ,,Dzieje Tristana i Izoldy''. Ale wystąpiły pewne... sprawy, które są ważniejsze od lektury - zaczęła poważnie. - W zeszły piątek... moja córka próbowała się zabić...
Zapadła ciężka cisza, a ja poczułam jak serce coraz szybciej mi bije. Mój oddech stał się cięższy. Jakbym biegła kilkanaście kilometrów. Zresztą, czułam się jak ten słynny wojownik co biegł z Maratonu. Z tą różnicą, że ja nie byłam szczęśliwa. Poczułam nudności i zawroty i ból głowy. Byłam niemal pewna, że mi ją zaraz rozsadzi. Wzięłam głęboki spazmatyczny wdech. Za mały. Za mało tlenu. Wstałam gwałtownie i wybiegłam z klasy. Ktoś coś za mną krzyczał, ale mnie to mało obchodziło. Chciałam wyjść. Teraz. Tu jest za mało... za mało powietrza. Wybiegłam ze szkoły, opadłam na trawnik i zwymiotowałam. Odeszłam (tudzież - odturlałam się) od wymiocin i położyłam na ziemi.
 Może zauważyliście, że w tych czasach mało kto spogląda w niebo. Na jego błękit, czy pływające po nim obłoczki, fruwające ptaki, lub świecące słoneczko. W efekcie, mało kto dostrzega jego piękno. Ludzi zaprzątają sprawy przyziemne, takie jak to co w co dzisiaj się ubierze, czy koleżanka jednak kupiła sobie te buty o których wczoraj piała na facebooku. A co z tymi sprawami, które nieco od reszty odstają?
Niebo nie jest dla nas, jest dla ptaków i Aniołów. My możemy jedynie postarać się nie spaść. Jednak... ja wierzę, że po śmierci czeka nas to czego najbardziej w życiu pragniemy, a ja marzę o tym, by móc latać. Wiem, że ,,wystarczy, że raz doznasz lotu, a będziesz zawsze chodził z oczami zwróconymi w stronę nieba, gdzie byłeś i gdzie pragniesz powrócić''. Wiem też, że jeśli ja kiedyś polecę, to nigdy w życiu nie przestanę tego kochać. A może... właśnie tego mi trzeba, by móc wyleczyć ranę na moim sercu?
Westchnęłam z ogarniającym mnie powoli spokojem. Przymknęłam oczy, bo słyszałam kroki. Kolor moich oczu wielu ludzi peszy i miesza. Mówiono mi, że są takie, że człowiek ma wrażenie jakbym czytała mu w duszy. Ale to nie był jedyny powód dla którego zamknęłam oczy. Nie lubiłam ludzi, a niezależnie od tego czy bym miała otwarte, czy też zamknięte, to i tak ktoś by przyszedł i mnie zapytał czy coś mi jest. Tak więc czekałam, aż usłyszę irytujący czyiś głos. Ale nie usłyszałam. Byłam tym tak zdziwiona, że wstałam i rozejrzałam się.
Tym razem, osobą która po mnie przyszła był Fiołkowooki. Siedział po turecku na trawie i czekał, aż łaskawie obdarzę go moim zainteresowaniem. 
- Możemy już wracać do klasy? - zapytał mnie spokojnie, a ja pokręciłam głową i położyłam się z powrotem, ponownie patrząc w chmury.
Są takie piękne, pomyślałam. Spojrzałam na nieznajomego chłopaka. Patrzył w chmury, tak jakby to był największy cud wszechświata.
Może jest jeszcze nadzieja.
Nadzieja dla mnie, i dla ludzkości.
Później, pójdę tam gdzie rodzą się chmury. 

niedziela, 14 czerwca 2015

Przepraszam

Przepraszam, ale dziś mi się nie uda wstawić postu, bo miałam formatowany komputer i jedyne co na tymże starym graciku mam, to antywirus. Serio. Po za tym, chyba ktoś mi przywalił w klawiaturę, bo nie działa tak jak powinna. Wstawię go jutro. A przynajmniej taką mam nadzieję. 
Jeszcze raz Was przepraszam, ale nic na to nie poradzę. Raz na jakiś czas zdarzają się takie wydarzenia i za nic nie da się ich przewidzieć. W ramach przeprosin, wstawię filmik z Batizado* mojej siostry (o ile wspomniany filmik się do tego nadaje).
*Batizado to jedno z najważniejszych wydarzeń w życiu każdego Capoeiristy. Jest to pierwszy egzamin gdzie uczeń dostaje swój pierwszy stopień (Cordão = sznur) i zaczyna prawdziwą podróż w świecie Capoeira. Kolejne egzaminy nazywają się Troca de Corda co oznacza „zmiana sznura”.
Pierwszy stopień(Cordão) otrzymuje uczeń, który minimum ćwiczy rok  i opanował podstawowe techniki Capoeira. Później co rok na egzaminach może przejść na wyższy stopień zaawansowania prezentując poziom adekwatny do wymagań na dane Cordão.

Dla zainteresowanych:
http://pl.wikipedia.org/wiki/Capoeira

niedziela, 7 czerwca 2015

Rodział 41

Aron rękę w włosy i je przeczesał. Zaczął rzucać takimi epitetami, że jakby je wyznał księdzu na spowiedzi, to duchownemu by uszy wypaliło. Przyglądałam się temu z uśmiechem, gdy nagle Aron rzucił się na mnie i przygwoździł mnie do ziemi, przykładając mi nóż go gardła.  
- Jesteś z nami, czy przeciw nam?!
- Aron nie rób z siebie durnia. Jak myślisz, czy byś jeszcze żył gdybym trzymała stronę Uranosa?! Złaź ze mnie. Natychmiast! Albo ci nogi wpakuję tam gdzie słońce nie sięga...
Posłusznie ze mnie zszedł, a ja dla mojego bezpieczeństwa zabrałam mu narzędzie zbrodni.
- Boże! Kobieto, gdziekolwiek się pojawiasz ty, tam się wszystko sypie -jęknął rozpaczliwie. 
- Jasne - burknęłam zbierając się z ziemi.
- Aronie, natychmiast się uspokój, bo po pierwsze, nieprzemyślane działania tu nic dobrego nie przyniosą, a po drugie, Alicja jest od ciebie wyższa rangą. Nawet biorąc pod uwagę, to, że obecnie nie panuje na Olimpie i jest na samym dnie drabiny, tak jak ty, to ma wyższy poziom mocy od ciebie - fuknął na niego Marcus.
Aron spojrzał na niego spode łba.
- Może i ona jest wyżej niż ja, ale ja z kolei jestem wyżej niż ty, więc musisz mi być podległy - odgryzł się.
Kłótnia pewnie by trwała jeszcze z pięć minut gdyby nie to, że huknęłam nożem w stół.
-Moi drodzy przyjaciele, jeśli macie sobie skakać do gardeł to bardzo proszę, ale ja zamierzam uratować tą osadę, starając się przy tym nie zabić. 
Miałam wrażenie, że słyszę jak  zgrzytają zębami, ale i tak skinęli głowami. Usiedliśmy przy stole i zaczęliśmy na poważnie dyskusję.
- Problem nr. 1: atak Uranosa. Rozwiązania: oddać Alicję, ale to nie wchodzi w grę. Ma ktoś jakiś pomysł?
Cisza. Niepewnie podniosłam rękę.
- Bo wiecie, ja mam podobny poziom mocy co Uranos, więc...
- Sprzeciw - przerwał mi od razu Aron.
- A masz jakąś inną koncepcję geniuszu?!
Potrząsnął głową.
- Nie mamy innego wyjścia. Główną przyczyną problemu jestem ja, więc nawet jeśli zginę, to i tak uratuję wioskę. Proste i logiczne. Mogłabym... - zaczęłam swój monolog, ale Aronowi puściły nerwy.
- NIE - MA - MOWY! Choćbym miał cię związać, to i tak cię nie puszczę do tego wariata! - ryknął.
- Zamknij się! Nic nie wiesz, ani o mnie, ani o nim! - krzyknęłam.
- Cisza! - huknął Robin, którego nota bene nie zauważyłam. - Krzykami i tak nic nie zdziałamy. Wszyscy jesteśmy wyczerpani, i fizycznie i psychicznie, więc proponuję obrady przenieść na jurto rano.
Wszyscy się zgodziliśmy i mój domek prawie całkiem opustoszał. Niestety, jedna osoba nie wyszła.
- Robin, powiedz że nie masz ochoty na poważną rozmowę? Błagam? 

czwartek, 4 czerwca 2015

Rodział 40

Nagle usłyszałam huk. Zupełnie jakby ktoś coś wysadził. Drgnęłam z zaskoczenia i spojrzałam w stronę z której dochodził dźwięk. Zamarłam z przerażenia. Z stamtąd biegły setki, a nawet tysiące potworów o różnym kształcie. Były paskudne. Na ich czele był jakiś nastoletni chłopak. Nie  byłam pewna czy uciekał, czy może nimi dowodził. Na jego twarzy nie było nic wypisane. Kompletna maska. Złożył dłonie jak do modlitwy i krzyknął coś. Obok niego pojawiły się kolejne potwory. Czyli był moim przeciwnikiem. Ale co on tu w ogóle robił?! Przecież on ma góra czternaście lat! Stwory się rozbiegły na wszystkie strony, a ja nadal stałam jakbym była z kamienia. Nie miałam zielonego pojęcia co robić. Co się tu w ogóle działo?!
-Alicjo! - ryknął ktoś, a ja się ocknęłam.
Zmagazynowałam moc w dłoniach i z całej siły ją wypchnęłam w kierunku chłopaka. Z moich rąk płynęły strumienie ognia. Pierwszy szereg stworów padł na trawę i rozsypał się na popiół, ale mimo wszystko bestie dalej biegły. Chłopak nie miał nawet zadrapania. Uśmiechnął się przerażająco, powtórzył gest, a obok niego pojawiło się kilkanaście ludzi. Czyli pewnie jest odporny na magię ognia i potrafi przywoływać i potwory i ludzi. Broń, pomyślałam szybko. Potrzebny mi miecz. Rozejrzałam się z paniką i rzuciłam pędem do domku. Byłam absolutnie przerażona, a serce waliło mi tak jakby miało ochotę wyrwać mi się z piersi.
Wpadłam do domu i ruszyłam do mojego pokoju. Po drodze usłyszałam szloch dochodzący z pokoju chłopaków. Wystraszona, że ich dopadły potwory, weszłam tam i zobaczyłam siedzącego pod ścianą  zapłakanego Oskara.
- Co się stało? Gdzie jest Will? - zapytałam gorączkowo.
- Nie ma go tu. Odszedł od nas - odparł matowym głosem.
Wymamrotałam przekleństwo i chwyciłam Oskara za ramię.
- Chodź, atakują nas. Musisz mi pomóc.
Wyrwał się z mojego uścisku i krzyknął znowu zalewając się łzami:
- Nie! Zostaw mnie tu! Nie mam powodu, by żyć!
Zazgrzytałam zębami. Cholerny Will. Cholerny Oskar. Zebrało im się na dramaty, w akurat takim momencie. Złapałam elfa za koszulę, siłą postawiłam na nogi, po czym, tak od serca przyłożyłam mu w twarz.
- Nie mazgaj się. On pewnie jeszcze wróci i wtedy obydwaj mu przyłożymy. A teraz rusz dupę i chodź walczyć. Sam chciałeś ze mną iść, a powinieneś wiedzieć jakie ze mną są zabawy - widząc że chce zaprotestować, dodałam - Nie ma bata, reklamacji nie przyjmuję. Po za tym, jak myślisz, wolałby żebyś dał się zabić? I przy okazji mnie?!
Przygryzł wargę i otarł łzy. Z nowym wyrazem determinacji na twarzy kiwnął głową.
- Świetnie. A teraz rusz swoje leniwe dupsko po broń i czekam na zewnątrz.
Kiwnął ponownie głową, a ja poszłam po moją broń. Wychodząc z pokoju usłyszałam, jak Oskar mówi do siebie:
- Sprowadzę, Cię z powrotem, choćby miało mnie to kosztować życie.
Pewnie chodzi mu o Willa. Głupi demon, żeby w takiej chwili dać dyla. Domyślam się, że jeśli mnie opuścił, to miał ku temu ważny powód, no ale trzeba mu przyznać, że ma wyczucie.
Podczas gdy czekałam na Oskara, przyszedł mi do głowy pewien pomysł.  Moc da się z siebie wypchnąć z któregokolwiek miejsca w ciele w postaci ognia. Ja preferuję moc z ręki, bo tak jest najłatwiej i ręka, to jedna z najbardziej wyćwiczona cześć ciała, którą można poruszać. Ale może da się zrobić tak, że moc po wyjściu z ciała, nie zamieni się od razu w ogień? Może da się utrzymać stały strumień mocy na jedną rzecz? Wyjęłam miecz z pochwy i skoncentrowałam się na zmieniania natury i kształtu mojej mocy. Wysłałam strumień mocy w rękojeść. Normalna broń to pewnie nie zniosła by magii, ale to była boska broń, więc pewnie, była zbudowana, tak, żeby nie zniszczyła się po użyciu na niej magii. Po ostrzu zaczęły pełznąć nieśmiało płomienie, a ja się skrzywiłam. To nie jest proste, trzeba być skoncentrowanym, tylko na tym, a ja muszę uważać, żeby mnie nie zabito.
Oskar wyszedł z domku, a zanotowałam w pamięci, by przećwiczyć mój pomysł. Ognista energia w mieczu na pewno by zaskoczyła przeciwnika.
Elf był uzbrojony w podobnym stylu co ja. Dwa sztylety, dwa miecze i skórzana zbroja. Skinął mi głową i poszliśmy. Niemal od razu natknęliśmy się na pierwszą grupę potworów. Szybko się z nimi rozprawiliśmy i szliśmy dalej. Szukałam tamtego chłopaka, który przywoływał potwory.
Coś mi w tym nie grało. Nikt nigdy mi nie wspominał o człowieku który potrafi tworzyć i przywoływać żywych ludzi i potwory. To by zaburzyło równowagę światów. A nawet jeśli by istniał taki człowiek, to musiałby być bardzo potężnym Obdarowanym i bym na pewno o nim usłyszała. W takim razie, jak przywołuje towarzyszy? Może jego mocą nie jest wcale przywoływanie, a jedynie teleportacja, albo materialna iluzja? To by było logiczne. Każdy by się porządnie wystraszył gdyby taka armia go zaatakowała.
Nagle usłyszałam głos w głowie.
~Witam was drodzy obozowicze. Pewnie zastanawiacie się dlaczego interesuję się taką malutką osadą jak wasza. Odpowiedź jest prosta: chodzi o moją siostrę, Alicję Howard. Moje serce krwawi widząc, że jest z wami w tej dziurze, dlatego daję wam dwa dni na jej złapanie i oddanie pod moją opiekę. Opatrzcie swoje rany, bo jeśli nie oddacie mi jej, to zaatakuję z o wiele większą armią. Ułatwię wam zadanie, za chwilę Alicja padnie na ziemię bez przytomności, ale pragnę jej coś powiedzieć. Siostrzyczko, jeśli tu zostaniesz, a oni cię nie oddadzą, to będą ginąć za ciebie. A może lepiej powiedzieć: przez ciebie...
Boże, to już wiem jak się czuł Harry Potter, w siódmej części serii, pomyślałam i rzeczywiście, padłam bez przytomności.

Obudziłam się (dzięki bogu!) nie w bazie Uranosa, a u siebie w mieszkaniu. Było w nim w duużo ludzi. Przymknęłam oczy i udawałam że śpię, ale oczywiście, ta sztuczka nie przeszła.
- Alicjo wstawaj, wszyscy wiemy, że nie śpisz.
No to teraz się zacznie.
- Litości dla umierającego. Gdzie mizerykordia?! - mruknęłam, ale posłusznie wstałam.
Tuż przede mną ni z gruszki ni z pietruszki pojawił się Aron.            
- Kim ty jesteś? - zapytał się.
- Odwal się Książe Ciemności, doskonale wiesz kim jestem. Jestem Alicja Howard, Pierwsza z linii Chaosu, siostra Gai i Uranosa - powiedziałam i z mściwym uśmiechem patrzyłam jak w oczach Arona pojawia się przerażenie.
Przedstawienie czas zacząć. 

__
Panie Krzysztofie, czy pan jest choć trochę z tego rozdziału zadowolony?

niedziela, 31 maja 2015

Rozdział 39

Podeszliśmy do elfiej armii. Zmrużyłam oczy. Skądś znam tą sylwetkę... Nagle sobie przypomniałam. To był Marcus. W myślach przywaliłam sobie w głowę. Jak mogłam go nie poznać? Zerwałam się do biegu i rzuciłam na szyję elfa, żeby go mocno uściskać. Zaśmiał się.
-Alicjo, też się cieszę, że cię widzę, ale błagam, nie przy żołnierzach - puścił mi figlarskie oko. - Jeszcze pomyślą, że mogą ze mną pogrywać.
Uśmiechnęłam się szeroko. No tak, on i to jego poczucie humoru. Obok mnie pojawił się Aron z miną jakby kij połknął. Szturchnęłam go przyjacielsko.
-No, rozluźnij się! Znam go, to mój przyjaciel - rzuciłam, ale on nie dość, że się nie rozluźnił, to jeszcze zacisnął mocniej zęby.
- Więc to w Eleves spędziłaś czas - powiedział jakimś odmienionym głosem. - Tak, ja też go znam. Uwiódł moją dziewczynę.
Zbaraniałam. Boże. Takie rzeczy to chyba się tylko mi się przydarzają. Za to Marcus w ogóle się tym nie przejął. Powiedziałabym, że był wręcz rozbawiony.
- Ooo, to ty Aronie! Nadal się wściekasz o tamtą dziewczynę? Przecież to było trzy lata temu.
Policzyłam szybko w głowie ile miał wtedy lat.
- Aronie, miałeś szesnaście, albo piętnaście lat. W tym czasie się nie spotyka swojej wielkiej prawdziwej miłości. A jeśli już to na prawdę rzadko, bo ludzie się w tym okresie zmieniają.
Spojrzał na mnie tak groźnie, że odruchowo się schowałam za Marcusa.
- Po pierwsze, mam teraz dwadzieścia sześć lat, więc trzy lata temu i moja i jej osobowość była już dosyć mocna. Po drugie, ona była dla mnie bardziej przyjaciółką niż dziewczyną. Po trzecie, gdy ten dupek - skazał głową rozluźnionego elfa - ją radośnie rzucił, to ona z rozpaczy popełniła samobójstwo.   
Marcus momentalnie się wygiął jak struna, a ja ze zdumienia otworzyłam usta. Bogowie się chyba na mnie uwzięli. Odwróciłam się na pięcie z ponurą miną i ruszyłam do domku. Chyba wolę, żeby ktoś mnie torturował, niż żeby zostać, tu z nimi i ich skomplikowanymi uczuciami.
- Nie zabijcie się - poleciłam nie oglądając się.
Powiem tak: ja na prawdę nie zamierzałam się odwracać. Przysięgam. Ale nawet jeśli się jest w szkole, to gdy się słyszy swoje imię, to człowiek automatycznie chce się odwrócić i zapytać o co chodzi. Tak też zrobiłam i ja, gdy usłyszałam jak mnie ktoś woła. Odwróciłam się i zobaczyłam nikogo innego jak Robina. Miałam ochotę walić głową w mur, bo to już przekraczało wszelkie granice przyzwoitości. Ze wszystkich obecnie znanych mi istot nadnaturalnych, jego najbardziej nie chciałam widzieć. Zostawiłam do samego, bez pożegnania wyjechałam, okłamałam go i on mnie pocałował. Muszę stwierdzić, że jakby porównać moje relacje z Robinem, do tych Marcusa i Arona, to ich uczucia są proste jak droga jednokierunkowa, a moje jak labirynt.
- Jutro - burknęłam i skierowałam swoje kroki z powrotem ku domkowi.
Zdecydowanie miałam dość tego dnia. 

Perspektywa Willa:
Życie to sekwencja wyborów. Każdy dzień, każda godzina jest wypełniona po brzegi wyborami. Wstać teraz, czy za godzinę? Wypić herbatę, czy kawę? Pójść wpierw do toalety, czy się ubrać? I tak dalej, i tak dalej... Są dwie wagi wyborów błahe, oraz te które decydują o naszym życiu, lub śmierci. A przynajmniej tak się mówi. Ja uważam, że każdy wybór ma wpływ na nasze życie. Zabicie medyczki, było moim wyborem. Zabiłem ją moim pierwszym słowem wypowiedzianym do niej. Poderżnięcie jej gardła, było łaską. Teraz popełniłem dokładnie taki sam błąd.
Jednak, jeszcze nie wszystko jest stracone. Oskar nie leży na wpół martwy. Jest szansa na jego uratowanie. Nie pozwolę na śmierć kolejnej osoby przeze mnie i moją głupotę i egoizm. Mój plan złamie jego delikatne serce. Ale lepiej żeby żył ze złamanym sercem, niż był martwy. Złamane serce da się wyleczyć, a osób bardziej wartych jego miłości ode mnie jest wiele.
Podszedłem do niego i mocno go pocałowałem. Ten ostatni raz.
- Oskarze, skoro to przez moją miłość do ciebie, przez moje szczęście masz umrzeć, to się go wyrzeknę. Wyrzeknę się szczęścia.
Oczy zaszły mu łzami.
- Nie rób tego ty pieprzony egoisto. Nie rozumiesz, że będę cierpiał do końca życia?! Już wolę umrzeć.
Przygryzłem dolną wargę. To prawda. Wiem co muszę zrobić. Muszę wyzbyć się miłości i uczuć. Raz na zawsze. Tylko On, mój Pan mi może w tym pomóc.
- Nie chcę twojej śmierci.
- To dlaczego mi to robisz?! To mnie zabije!!! - wykrzyknął z rozpaczą.
Pogłaskałem go po policzku. Będę za tym tęsknił. Za nim. Za jego uczuciami.
Po tym co się stanie, nie będzie mnie obchodził jego los. Powiedziałem mu o tym. On wykrzyknął, że mnie nienawidzi. Rozpłakał się gorzko i przylgnął do mnie, tak jakby nigdy w życiu miałby już mnie nie puścić. Ale było już za późno. Zaklęcie teleportacji zostało już wypowiedziane.
Znikając, usłyszałem jego krzyk.
Tak pełen bezgranicznej rozpaczy i złości.
Mam nadzieję, że gdy wrócę, to on mnie zabije.
 To koniec mojej bajki.

---
Smuutno miii :(     
 

niedziela, 24 maja 2015

Rozdział 38

No i zostałem sam w kuchni. Alicja wyszła, Will się ulotnił, a zaraz po nim Oskar uznał, że musi gdzieś wyjść. W sumie ciekawe z nich wszystkich jest towarzystwo. Demon, wariatka nieznanego pochodzenia i młodociany elf. Parsknąłem i poszedłem zrobić sobie kolejną herbatę. Po chwili siedziałem na krześle z kubkiem gorącego naparu. Najbardziej intrygującą postacią był Will. Kim on właściwie jest? Skąd się wziął? Pewnym jest to, że z własnej woli to on tu nie jest. Czyli albo mu kazał tu być jego Pan, albo ma w tym ukryty interes. Co do tego drugiego nie jestem przekonany, a co do pierwszego... to jest to zdecydowanie najprawdopodobniejsza opcja.
Zatopiony w rozmyślaniach, nawet nie zauważyłem, że Alicja weszła do kuchni. Spojrzałem na nią pytająco.
Przestąpiła niepewnie z nogi na nogę.
- Co powiesz na spacer? - zapytała ku mojemu zaskoczeniu.
Zastanowiłem się chwilę i spojrzałem na nią podejrzliwie. Normalnie to bym pomyślał, że zwyczajnie chce się ze mną przejść, ale z nią, to nic nie jest pewne.
- Czemu nie. Dzień jest taki piękny - rzuciłem wesoło i zerwałem się z krzesła.
I poszliśmy. Maszerowaliśmy w ciszy. Mi ona odpowiadała. Jej pewnie też, bo nic nie robiła by ją zakłócić. Nagle Alicja stanęła jak skamieniała z wyrazem całkowitego zaskoczenia na twarzy.
- Co się stało?
- Czy-czy oczekujemy ataku? - wydukała.
Zmarszczyłem brwi.
- Nie.
Spojrzałem w stronę w którą ona patrzyła i mnie też zamurowało. Z lasu równiutko wypaszerowały dwa pułki elfów. 
- Co jest? Alicjo mam nadzieję, że to ty ich zaprosiłaś? - upewniłem się.
Spojrzała na mnie jak na idiotę.
- Zgłupiałeś już do reszty? - zapytała z zdenerwowaniem. - Po co miałabym to niby robić?
- A nie wiem, ale wtedy byłby jakiś powód dla którego przybyła tu ta armia.
Z duszą na ramieniu ruszyliśmy ku elfom. Mi też się udzieliło zdenerwowanie Alicji. Armia liczyła około setki osób, ale byłem pewien, że w lesie jeszcze jest jedna setka. Elfy zawsze mają w razie czego gotową zasadzkę, a zarazem drogę ewentualnej ucieczki. I  tu się pojawia problem. Nie wiem jakie są ich intencje i cele, więc nie wiem co mam robić. Wołać do broni, czy co? W każdym bądź razie, zaraz pewnie się dowiem. Pozostaje tylko kwestia, czy dowiem się uciekając przed strzałami, czy ściskając rękę dowódcy?
__
Przepraszam, że krótko, ale mam grypę żołądkową, mam pękniętą kość, oraz niedawno wróciłam z dalekiej wycieczki i moje ciało i umysł się jeszcze nie przystosowały.
Swoją drogą, cieszycie się z powrotu do Alicji i Arona? :)   

niedziela, 17 maja 2015

Rozdział 37

Zamarł.
Ludzie są istotami stadnymi i uczuciowymi. Dobrze się czują w grupie, jeśli samotni stają się słabi. Nie mają woli przetrwania. Bo po co żyć, jak nie ma dla kogo? Cel? Jaki cel? Zdobyć to, tamto, siamto. Po co? Człowiek nic nie może zrobić sam, bo nie ma przed kim się tym pochwalić. Powoli staje  się wrakiem istoty jaką powinien być. Owija się w kokon obojętności. 
Ale oczywiście jest sposób by temu zaradzić. Lekarstwem jest drugi człowiek. Każdy człowiek widząc i rozmawiając z drugim człowiekiem, czuje jakieś emocje. Niechęć, sympatię, czy nawet tą słynną miłość od pierwszego wejrzenia. Cokolwiek. I tylko tego człowiek pragnie. Niektórzy próbują zastąpić samotność zwierzętami, ale powiedzcie mi, myślicie, że to wystarczy? Pies nie powie ci, że ten obraz jest piękny, lub brzydki. Nie powie ci, że tamten róg obrusu jest brudny. Nie, to może zrobić tylko drugi człowiek.
Jest jeszcze druga strona medalu. Ludzie się do siebie przywiązują. Są dla drugiej osoby poświęcić życie, marzenia, cele. Stają się przez to słabi i naiwni. Łatwo nimi manipulować. Jednym słowem: głupieją. 
Dlatego trzeba znaleźć równowagę między tymi dwoma.
Will nie wiedział co on ma u diabła zrobić. Scena niemal wyjęta z jego koszmarów. Leżąca nieprzytomna, lub nieżywa medyczka, mistrz uśmiechający się z zakrwawionymi rękami. W kącie stał Cień.
Cienie są nieszkodliwe. Cienie to demony które nie potrafiły dobrze opanować i kontrolować swojego ciała. Demony to istoty bezcielesne. Ciało mogą zdobyć dzięki opętaniu jednego z ludzi (tak, chodzi o to katolickie opętanie, ale demony nie opuszczają ciała nieszczęśnika dlatego, że się boją modlitwy, tylko dlatego, że po takich egzorcyzmach ciało już się nie nadaje do użytku, albo nie spełnia wymagań). Najczęściej wybiera się ludzi słabych i chorych: mniej z nimi kłopotów i są łatwiejsi  do opanowania. Will nabył postać dziecka, które umierało przy porodzie i nie miało ochoty na walkę i siły by oprzeć się Willowi. Młody demon zawsze pamiętał moment w, którym dokonywał opętania. Zapytał dziecko, czy będzie mu się opierać. Odpowiedziało: nie, nie mam już siły walczyć, ale zostaw mnie przy życiu, będę twoimi uczuciami. Chłopak nie wiedział czy się zgodzić. Nie miał pojęcia jak to się w ogóle odbywa. Czy należy pytać, czy jeśli się ciało by nie zgodziło, to należy walczyć czy nie. Nikt mu nie powiedział. Lecz, mimo wątpliwości, przystał na warunki dziecka i od tamtego czasu żyli w symbiozie. W pewnym momencie, zniknęła granica dzieląca Willa i tamto dziecko. Stali się jednym. Uzyskali coś, nad czym demony pracują latami. Uzyskali uczucia i moc w jednym.
Warto jednak pamiętać, że człowiek opętany, rzadko się poddaje. Jego osobowość nie ginie, ani nie rozpływa się w powietrzu. Przytłumienie osobowości, przypomina trochę przyciskanie człowieka do ziemi, tak aby nie wstał. Jeśli człowiek jest dość sliny, może wstać, tym samym wypychając demona z siebie. Demon, który nie potrafi opętać jest Cieniem prawdziwego demona.
Will podbiegł i sprawdził puls medyczki. Bił słabo i nierególarnie. Will pojął, że to są jej ostatnie minuty w ogromnym cierpieniu. Drżącymi rękami wyjął zza pasa mizerykordię i wbił ostrze w serce dziewczyny. Umarła od razu.
- Przepraszam - wyszeptał z bólem.
Spojrzał w swoje ręce. Już nie drżały. Will wiedział co należy teraz zrobić. Wstał i wolnym krokiem ruszył ku Wilkowi. Szybkim i zdecydowanym ruchem wbił mu sztylet w przeponę.
~ Dobrze... - zanucił Cień. - Zostaniesz wiernym sługą.
Will spojrzał na niego z pogardą. Już zapomniał o obecności Cienia.
~Widzę, że masz opory ku temu? W takim razie ukażę, ci cząstkę mojej mocy...
Wtedy Will dowiedział się czym jest agonia. Prawdziwy ból, odbierający władzę w ciele. Został pokonany. William wstał i otarł krew z ust. To koniec. Przeciął sobie dłoń i powiedział mocnym głosem:
- Ślubuję ci posłuszeństwo i lojalność.
Tak więc, tamtego dnia Will stracił jedyną przyjaciółkę, ale zyskał Pana.
 Czy można uznać tamten dzień, za udany?
~~
Przepraszam za spóźnienie :)