wtorek, 30 grudnia 2014

Złote myśli i czyny, teoria i praktyka czynów absurdalnych cz. 4

Rozmowy poranne. Ja, mama i Maria siedzimy przy stole i jemy śniadanie. A tak konkretniej, to ja śpię, Maria nawija, a mama udaje, że słucha.
-Oooolaaa choodź ze mną na te jasełka. Proooszęęęę...- jęczy Maria. Od dobrej godziny wyżala się na ludzi z jasełek. Ja bardzo dzielnie staram się ją ingnorować, ale nie zawsze się da.
-Dobra - zgodziłam się dla świętego spokoju.
-Jupi! W poniedziałek o 8.00 rano! - zapiszczała wesoło.
Wymruczałam przekleństwo i walnęłam głową o stół. A mama bezczelnie wybuchła śmiechem.
No to się wkopałam.

Rozmowy wieczorne.
-Są trzy fazy imprezy. Pierwsza: jedna osoba mówi, reszta słucha. Druga: połowa mówi, połowa słucha. Trzecia: wszyscy mówią, nikt nie słucha - stwierdził ojczulek. 

-Aleeee łaaadddnneee buuutyyy...- jęczy Maria patrząc maślanym wzrokiem na obuwie w jednym z sklepów w Sferze.
-Chodź, idziemy na tą capoeirę - Maria chodzi na sztuki walki. Złapałam siostrę za rękę i pociągnęłam.
Parę metrów dalej wiedzę Empik.
-Ksiązecki! - piszczę i ciągnę Marię w stronę sklepu.
-Nie, nie, nie! Idziemy na capoeirę - stanowczo protestuje Maria i tym razem ona ciągnie mnie w stronę wyjścia...
-Wii!!! Ale śliczna bluzka...
I tak dalej. Ale nie martwcie się, dotarłyśmy na te całe sztuki walki.

- Maria słyszałaś kiedyś piosenkę Bracia - Parnassus?
- No.
- Tam jest takie zdanie ,,Spadam we wszystkich snach...'', to ja mam podobnie, tylko że u mnie brzmi to trochę inaczej  ,,Zdyyyyycham weee wszyyystkich snaaach...'' - stwierdziłam z wisielczym humorem rano, przykładając rękę do rozpalonego czoła i wspominając bezsenną noc, podczas której, co dziesięć minut latałam do łazienki (chusteczki się skończyły) wysmarkać nos.

Jak co ranka, piję herbatę w cudownym i wiecznie pocieszającym towarzystwie siostry i równie kochanej mamy.
-Książki załatwione - oznajmia mama odkładając telefon. Od kilku dni marzy mi się seria ,,Zwód: wiedźma'', na półce.
- Łiii! - mruczę nieprzytomna, ale i zadowolona, podnosząc kubek żeby się napić.
- Więcej entuzjazmu - gani mnie Maria.
- Bul-bul-bul!
- A udław się tą herbatą - życzy mi siostra.
Ciekawe, ale dokładanie w tym momencie zakrztusiłam się moim ukochanym napojem... Dziwne...

Po dziewiątej wieczorem przyszłam do sklepu. U mnie zupełnie normalne, mama ciągle czegoś zapomina mi podyktować i muszę kolejny (raz liczyłam i wyszło mi że sześć razy byłam w sklepie) iść do sklepu. I stoję sobie w kolejce i słyszę za sobą donośny głos.
-Kierowniczko! Macie tam jakieś prezerwatywy?!
,,kierowniczka'' patrzy na pijanego, grubego mężczyznę z uśmiechem.
-A jaki rozmiar?
-Jak to jaki?! XXL! Największy!
Kasjerka parsknęła śmiechem.
-Jasne!- patrzy na niego powątpiewająco.
-Chce się kierowniczka przekonać?!
-Obejdzie się, idź pan bo sklep zamykam.
Kłamstwo. Sklep zamykają o dziesiątej.

Przychodzi do nas klient. Mój tata robi strony internetowe, a to wymaga bezpośredniej konwersacji. No i klientela patrzy na tego moje go tatę i nagle mówi:
-Dobrze panu w tych butach.
Ktoś wie jak sobie radzić z klientem gejem, któremu hetero tatuś wpadł w oko?! XD

niedziela, 28 grudnia 2014

Rozdział 17

Następnego poranka, chłopcy stwierdzili, że ze względu na to, że będę miała trudny dzień, mam siedzieć i  co najwyżej oglądać wschód słońca. Pojęcie ,,trudny dzień''- ściśle wiązał się z tym, że wieczorem dojedziemy do ,,Czerwonej Róży''. Doskonale rozumieli, że powrót do organizacji, wcale mnie nie cieszy, a wręcz przeciwnie. Miałam szczerą ochotę wziąć nogi za pas i dać dyla, najlepiej w przeciwną stronę. Pewnie każdy wie, że jeśli się czegoś nie chce, a musi, to stara się o tym nie myśleć, ale zwykle nikomu to nie wychodzi. A już szczególnie jak nie ma co robić. Tak więc i mnie nawiedzały różne dziwne myśli. Co będzie jak już dokonam zemsty na Aronie? A co jeśli zemsta się nie uda? Co mam zrobić w związku z tą całą wojną bogów?... Każde z tych i wielu innych pytań ma pewną oczywistą odpowiedź, ale ta odpowiedź rodzi kolejna pytanie. Na przykład: gdy się zemszczę, będę musiała wziąć udział w wojnie. Ale po czyjej stronie? Jeśli po stronie Uranosa, to jakie skutki to za sobą pociągnie? Czy nie będę miała wyrzutów sumienia? A jeśli po stronie bogów, to czy będę wstanie zabić swojego brata?... I tak dalej, i tak dalej... Myślałam również nad zakończeniami tej całej (a żeby ją leszy!) ,,przygody''. Czasami niepowodzenie wydawało mi się wręcz nierealne, a czasami, ku mojemu ubolewaniu, bardzo prawdo podobne. Ze snucia domysłów, wyrwał mnie krzyk jednego z moich towarzyszy. A tak konkretnie Willa.
- Alicjo! Ta twoja bestia nie daje się osiodłać!- jęknął, a ja się odwróciłam do chłopaków.
Zobaczyłam zwijającego się ze śmiechu Oskara, bardzo, ale to bardzo niezadowolonego demona, który trzymał moje siodło i mojego ogiera który stał na ugiętych nogach i wyglądał tak jakby miał odgryźć przypadkowemu człowiekowi (albo i nie tylko człowiekowi) głowę, albo wskoczyć na drzewo. Wszystko byle dalej od Willa!
- Założyliśmy się kto weźmie więcej jabłek i wygrałem - wykrztusił Oskar, wybuchając śmiechem na widok biednego Willa który o włos uniknął utraty ręki (albo głowy).
Parsknęłam śmiechem. Oni nigdy nie dorosną. Ogłowia w ogóle nie zdejmowaliśmy z obawy, że jakieś leśne zwierzątko zechce zrobić sobie z nas późną kolację i będziemy musieli zastosować wielce honorową ucieczkę. Szanuję odwagę, ale za głupotę powinno się wieszać. Pokręciłam z rozbawieniem głową i zabrałam od nieszczęsnego Willa siodło. Ze spokojem na sercu i kompletnym zaufaniem, że Kasjan nie odgryzie mi ręki, osiodłałam konia. Odwróciłam się ze słodkim uśmiechem wymalowanym na twarzy i powiedziałam:
- Widzisz? Spokojny jak baranek - rzuciłam lekko i poszłam się pakować.
- Ta, spokojna jak wilk - burknął Will.

Czy miałam coś do przemyślenia? Oczywiście, że tak. Co dalej? Wizja posiadania małego domku na wzgórzu, obok lasku i rzeczki, stała się tak bardzo kusząca, przyjemna i wygodna, że aż nierealna. Kiedyś wydawało mi się to nie do pomyślenia. Zamieszkałabym tam, z Uranosem, Willem i Oskarem. Byłaby tam cisza i spokój, czyli coś czego w ostatnich dniach mi brakowało. Niestety wiedziałam, że wizja ta, jest bardzo odległa i nieprawdopodobna. A może w ogóle nie będziemy mieszkać w krainie magii? Może wystarczy nam domek na wsi, na Ziemi. Na przykład we Włoszech? Z dala od bogów, którzy niemal wszyscy czegoś ode mnie chcą, postrzelonych facetów i problemów?  Potrząsnęłam głową, by odpędzić dziwne myśli. Nie mogłabym odejść z krainy, zostawić to wszystko. O przyszłości pomyślę później, teraz muszę myśleć o tym co ma się zdarzyć w najbliższej przyszłości. Na przykład nie wiem jakim stylem walczy mój przyszły przeciwnik. Ba! Nawet nie wiem jaką bronią się posługuje! Może lepiej będzie jeśli wyzwę go na pojedynek który odbędzie się za jakiś czas? W tym czasie doszlifuję mój styl elficki i poduczę się ogólnego. Może mistrzowie w ,,Czerwonej Róży'' mnie poduczą? Nie wydaje mi się, żeby to zrobili, ale zawsze warto spróbować. Zamierzam też pouczyć się paru zaklęć i poszukać czegoś, żeby pomóc Uranosowi. Nie zamierzałam stanąć po jego stronie, ani po stronie bogów, ale może da się powstrzymać nadchodzącą wojnę? Wiem jedno: na pewno nie będę się tam nudzić.


~~~~~~
Wiem, że bardzo krótkie, moja mama po powrocie z świąt u babci wpadła w tryb: Wielkie Sprzątanie, bo goście do nas przyjadą na sylwka i dopiero co dorwałam się do klawiatury. A po za tym pochorowałam się i od tygodnia faszeruję się czymś na gardło i ibupromem, a to tylko maskuje objawy :( A po za tym dopiero w następnej części zacznie się coś ambitniejszego dziać. Spróbuję dodać Historię Lili w czwartek, a Złote myśli i czyny w wtorek.
Więc- sorry. :(  
 

niedziela, 21 grudnia 2014

Rozdział 16

Minęło kilka godzin odkąd wyjechaliśmy z miasta elfów Eleves. Krajobraz powoli zmieniał się z ciepłych i wilgotnych lasów (przynajmniej ja je tak nazywam) równikowych, na chłodniejszy i suchszy klimat umiarkowany ciepły. Nie do końca wiedziałam na jakiej zasadzie to działało skoro na Ziemi musieli byśmy przejechać jeszcze przez klimat, podrównikowy, zwrotnikowy, podzwrotnikowy. Gęste lasy i wysokimi drzewami i grubymi lianami, na których mieszkały ogromne pająki (dla ludzi którzy nie przepadają za pająkami, wszystkie owady tego typu są za duże), powoli zmieniały się w przyjemny las mieszany (ku mojemu zdziwieniu liście na drzewach były już żółte) z przechadzającymi się w nim sarenkami, lisami, dzikami i innymi zwierzętami. O taaak... . Dziki szczególnie dały nam popalić. Przypadkiem (przysięgam!) trafiliśmy na stado młodych warchlaczków z mamą, która w (niesłusznej!) obawie, że polujemy na jej ukochane dzieci, rzuciła się na nas z dosyć ostrymi kłami.   Dopiero po mili stwierdziła, że dość nas już przestraszyła i dała nam spokój. Przez niemal całą drogę towarzyszyła nam cisza. To był ten rodzaj ciszy który następuje po nieplanowanych, zupełnie nie na miejscu pocałunkach. Jednym słowem: niezręczna. Obydwoje myśleliśmy. Choć w moim przypadku miało to formę bardziej próby myślenia. Nadal byłam otępiała po śmierci Luizy. Zupełnie jak bym dostała jakieś antybiotyki. Jakbym żyła w osobnym świecie. Świecie wspomnień. Wszystko co się działo w realu było, tak jakby za szklaną ścianą...

Byłam w szpitalu. Biel i wyblakły beż drażniły moje oczy. Chodziło o to, że te kolory wydawały się takie... krystaliczne, nieskażone, czyste i spokojne. Zupełnie nie pasowały do tego co się działo w mojej duszy. Byłam zrozpaczona. Gdy doktor mi powiedział, że rodzice odeszli... że nie żyją... odpowiedziałam mu milczeniem. Krzyczałam w duszy, po cichu, i równie bezgłośnie płakałam. Bolało mnie nie tylko fizycznie, ale również moja dusza cierpiała. Na to zasługiwali. Na ciszę i spokój. Lekarz chyba trochę się przestraszył, bo kazał dla mnie wezwać psychologa. Ale ja tego nie chciałam. Jedyne czego chciałam, to żebym mogła samotnie opłakiwać rodziców. Jako kilkuletnia dziewczynka wiedziałam, że umarłych się wspomina w milczeniu. Mama i tata czasami zabierali mnie na cmentarz. Jednak nie było mi dane na długo zaznać spokoju. Przez uchylone okno wpełzł dziwny wąż. Był cały czarny. Przestraszyłam się. Kto by się nie bał? Ale nie krzyczałam, bo w głowie usłyszałam miękki delikatny głos, który mnie uspokoił. Powiedział:
-Witaj, jestem Luiza, a ty?
- Jutro o zmierzchu będziemy w ,,Czerwonej Róży''- wyrwał mnie z odmętów wspomnień głos Oskara.- Za godzinę będzie ciemno, wtedy się zatrzymamy.
^- Cudowny pomysł - zaczął śpiewnie, acz sarkastycznie Will.- I w ciemności będziecie szukać drewna na opał i się wcale nie pozbijacie o wystające kamienie i korzenie drzew. A zresztą, po co wogóle szukać drewna, na pewno nie zjedzą was wilki. W końcu ty i ten blondasek jesteście zmęczeni. 
- Ten, jak ty to ująłeś ,,blondasek'', ma imię - nieświadomie powiedziałam na głos. To pewnie przez wyczerpanie. Ten dzień był bardzo męczący. Najpierw wścibscy bogowie, śmierć Luizy, a później wielogodzinna jazda konno.
- O czym ty mówisz? - zdziwił się Oskar.
Zanim odpowiedziałam, (w myślach!) zapytałam się demona, czy może się jakoś ujawnić, urzeczywistnić, pojawić, czy co to on tam umie.
^- Jasne, czemu nie - stwierdził beztrosko.
Obok mnie pojawił się mężczyzna w wieku około dwudziestu pięciu lat. Miał brązowe włosy z ciemnymi pasmami, wyglądające jakby je sobie sam strzygł i zapomniał co to jest szczotka do włosów, oraz piękne ciemnoniebieskie oczy.
- Kolejny przystojny - mruknęłam z niechęcią. Oj, zdecydowanie czas się przespać, stwierdziłam. - Oskar, to jest mój demon strażnik.
Lekko zszokowany chłopak chyba zapomniał języka w gębie.
- No hej. Will jestem - przywitał się wesoło. Elf jakby wybudzony z transu odpowiedział:
- Eee, jestem Oskar.
- A co Alicjo, nie pasuje ci taka forma? - zapytał i powiedział jakieś dziwne zaklęcie. Zgrabił się, na jego twarzy pojawiły się zmarszczki, a włosy posiwiały. Wyglądał jakby mu przybyło jakieś pięćdziesiąt lat. 
- Nie, nie, nie! Wolę tamtą postać! - zapewniłam pośpiesznie. Nie chciałam, żeby nam tu zemdlał, czy coś.
- Słońca ty moje, musisz zaakceptować, że podczas pobytu w jakiejkolwiek magicznej krainie, każdy bóg, czy demon stają się coraz piękniejsi. U jednych taki proces może zająć kilka miesięcy, u innych całe lata. Magia którą uwolniłaś, zaczęła już proces wygładzania wad - oznajmił wesoło. - A tak na marginesie, za trzy kwadranse będzie ciemno - wspomniał mimochodem.
Spojrzałam w niebo.
- Fakt. Za piętnaście minut, zrobimy sobie postój na noc - zarządziłam i nikt się jakoś specjalnie nie sprzeciwiał.
W ciągu tego kwadransa zdążyło się ściemnić, ale nie tylko to się zmieniło. Nastawienie Willa do mojego brata też się zmieniło. Jak zwykle sobie z niego pokpiwał, tak teraz rozmawiali, żartowali, śmiali się (najczęściej ze mnie). Ba! Demon nawet zwolnił, żeby być bliżej swojego rozmówcy. Ja stwierdziłam, że nic nie będę mówić, bo po co? Oni doskonale wyrabiali normę, jeśli chodzi o rozmowy. Dziadygi, nawet nie zauważyli jak upłynął ten kwadrans. Zatrzymaliśmy się i rozsiodłaliśmy konie. Przy rozdawaniu zadań faceci stwierdzili, że oni jako że są mężczyznami, pójdą po pożywienie, a ja miałam iść po wodę i chrust. Miałam wrażenie, że mówią to tylko po to żeby iść razem i sobie ,,po męsku'' pogadać. Nie roztrząsałam tej kwestii, mimo tego, że jeśli chodzi o mnie to  ja zawsze wolałam towarzystwo płci przeciwnej. Nigdy mnie nie interesowały najnowsze ploteczki ze świata mody i celebrytów, ani lakiery do paznokci.
-Dobra, ale jak nie będzie co jeść, to na kolację zjem pieczonego Oskara i Willa - pogroziłam im placem.
Zasalutowali i rozeszliśmy się w dwie różne strony. Było już po zachodzie słońca i musiałam nieźle się namęczyć, żeby się nie zabić o kamienie i korzenie. Ciemność nigdy mi nie przeszkadzała, bo bardzo często wieczorami szłam pobiegać. Szczęście mi dopisywało. Niedaleko od naszego obozowiska, była jabłoń. W dodatku, obok suchej, ułamanej najpewniej przez wiatr gałęzi, kicał sobie kłapouchy. Wyciągnęłam sztylet i celnie rzuciłam w stronę zwierzaka.  Trafiłam w udo. Podbiegłam i dobiłam go, by zaoszczędzić mu cierpień, oraz jak każdy porządny myśliwy go przeprosiłam, za to że go zabiłam. Wytarłam broń o trawę i jedną ręką złapałam zająca za uszy, a drugą złapałam za gałąź. Zaciągnęłam to wszystko do obozu. Tak jak się spodziewałam, męska populacja naszej drużyny, nie dość że nic nie złapała, to jeszcze świetnie się przy tym bawiła.
- No to co? - zagaiłam, dając im jeszcze jedną szansę na uratowanie się. - Wolicie być zjedzeni, czy iść po jabłka o tam? - wskazałam ręką gdzie. Jęknęli, ale poszli. - Przynieście jeszcze trochę wody - zawołałam do nich!
- Bogowie cię za to pokarają! - zagroził chłopak przez ramię.
- Już mnie pokarali! Twoją osobą! - odgryzłam się.
Po jakimś czasie faceci wrócili i zaczęli robić maślane oczy do pysznego pieczonego królika.
- Wiesz, że cię kocham, prawda? - zapytał słodko Oskar.
- Ja ciebie też - odparłam i oderwałam nogę i zrobiłam do niej słodkie oczy. - Ale ją kocham bardziej!
Ostatecznie się z nimi podzieliłam. Uczta była tak dobra jak u Jezusa według Nowego Testamentu. Poszliśmy spać. Tylko tym razem nikogo nie zdradzono i nie zabito.
 ~~~~     
Jakoś nic się nie dzieje :P

czwartek, 18 grudnia 2014

Złote myśli i czyny, teoria i praktyka czynów absurdalnych 3

Idziemy z Marią rano do szkoły. Wcześnie rano. Bardzo wcześnie. Jednocześnie ja próbuję się zabić o dziury w naszych wspaniałych polskich drogach.
-A to tak wogóle chamstwo, że nam zajebali te dziury w Kozach- jęknęła Maria mając ma myśli naszego wspaniałego wójta, który wpadł na genialny pomysł żeby załatać dziurę koło przystanku autobusowego. Tylko ten pomysł miał jedną wadę. Tej dziury metr dalej już nie załatali...
Wniosek: trudno sprawować władzę w tej popapranej wsi...

W/f.
-A Martyna wygląda jak karp w Wigilię- robi słodko-proszącą minę.-Nieeee króóój mnieeeee..!!!

Omawiany styl rokoko na polskim.
-...W moim wieku, gdy się patrzy na te meble, do głowy przychodzi tylko jedna myśl: Boże, kto to wszystko sprzątał?!

Polski:
-Co to jest profanowanie?- pyta nasz super douczony uczeń.
-Profanowanie, to jest to co ty teraz robisz z naszą lekcją- odgryzła się polonistka.

Polski:
-Julia po wypiciu mikstury Ojca Laurentego zapadła w letarg.
-Letarg?- mruczy zdziwiony uczeń.
-Ty cały czas żyjesz w letargu.- opowiada złośliwie nauczycielka.

Rozmawiam z Marią.
-Muszę jeszcze zabić... jest mi potrzebna jak piąte koło u wozu.
Moja siostra, która w tym momencie piła zrobioną przeze mnie herbatę, odstawiła z hukiem kubek na stół, nie zważając na to, że miała do dyspozycji moją podkładkę, żeby nie stukała tak.
-O-nawet mi się nie waż, zamieniłaś mi ją w bransoletkę, to wystarczy!
-W pierścionek jeśli już- poprawiłam ją, demonstracyjnie cicho odkładając mój kubek.

Ostatecznie, historia wygląda trochę inaczej.

Przerwa.
-Śmierdziszzzz uuumyjjj sieeee...-wył ku uciesze swoich kolegów debil do kwadratu z średnią 2.1 (choć nie jestem pewna, że chociaż taką ma).
-Ja w przeciwieństwie do ciebie wiem, co to jest mydło i myję się codziennie, w przeciwieństwie do ciebie- zmarszczyłam zdegustowana nos i teatralnie odpędziłam nie istniejący smród.

Przerwa nr 2.
-Ummmyj sieee...
-Boże zmień już płytę śmierdzielu. Wysil to, czym podobno myślisz i wymyśl nowe przezwisko i sposób zwrócenia na siebie mojej uwagi.- mruknęłam złośliwie.

Przerwa nr 3?!
-Umyyyj sieee... Śmierdziiiiszzz...
-Ojejku, nie wiedziałam, że jesteś psychiczny i musisz mówić do siebie- na sekundę udałam zmartwienie i zmieniłam moją twarz na zniesmaczoną, wciągnęłam teatralnie powietrze i dodałam- Ale faktycznie, koniecznie musisz się umyć.

Przerwa.Poszłam do koleżanek, nie stałam przy klasie, bo wiedziałam, że by mnie dopadł. Miałam ręce i usta zaciśnięte. Byłam wściekła. Pytały mnie o co chodzi, a ja powiedziałam tylko:
-Zgłaszam nękanie. Jeśli nie do nauczyciela, to do pedagoga, a jeśli nie, to dyrektora. Ostatecznie jeśli nie poskutkuje, to na policję.
Dziewczyny patrzyły na mnie w oniemieniu, po czym kilka z nich wybucha śmiechem. Poczułam gwałtownie rosnący we mnie gniew. Jedna się nie śmiała. Patrzyła na mnie zaskakująco poważnie. Popatrzyłam na jedną z nich, co chwile zerkając na inne dziewczyny.
-Pamiętasz jak cię obgadywali? Prawie płakałaś z tego powodu. A ja co powiedziałam? ,,nie martw się, powiedz to pani, a jeśli nie to nie zwracaj na nich uwagi'', tak?- zapytałam głosem ociekającym wręcz jadem. Dziewczyna bardzo poczerwieniała, ale ja nie skończyłam- Tak, czy nie?! A jak wypłakiwałaś sobie oczy przy mnie, że miałaś do dupy życie bo o tobie plotkowali, że kochasz się w Danielu?! To trzeba było trzymać język za zębami., a nie mielić o tym na prawo i lewo! Zresztą po tygodniu o tobie zapomnieli. Ja też byłam prześladowana, przez dwa lata, i teraz mam tego serdecznie dość!!!- ryknęłam na nią. Dalej mówiłam ciszej, ale kipiąc wręcz z wściekłości.- Tobie powiedzieli to tylko raz. A MI?! MNIE JUŻ TYDZIEŃ OBRAŻA! I CO JA MAM DO CHOLERY ZROBIĆ, CO?! PÓJŚĆ SIĘ WYPŁAKAĆ DO KIBLA?! To jest nękanie. To co on mi robi to jest nękanie, i to jest karalne- wysyczałam jej w twarz.
Dopiero teraz zrozumiała powagę sytuacji.
Ja się nigdy tak nie zachowywałam. 
~~~~
Takie sytuacje trwały codziennie. Zresztą, nie tylko takie, nie tylko wyzywanie, było też popychanie. Na każdej przerwie, czasami nawet na lekcji. Po tygodniu miałam dość. Byłam zmęczona pod każdym względem. Psychicznym i fizycznym. Codziennie wstawałam o piątej rano, budziłam Marię, szłam do szkoły z myślą, że spotkam tam tego debila i będę musiała się z nim użerać. Zaczęłam nie jadać, nie spałam w nocy, byłam dwa razy bardziej wredna, psychicznie wykończona. Wracałam do domu o drugiej po południu, uczyłam się, pomagałam rodzicom, o 20 szłam biegać. Wracałam godzinę później. Myłam się, jadłam kolację i chcąc cokolwiek robić na blogu, kończyłam o 23.30. I nie mogłam zasnąć. Spałam pięć godzin dziennie, a czasami nawet nie. I od nowa. Ciągle się to powtarzało. Nikt mnie nie rozumiał. Koleżanki bagatelizowały sprawę, mój (w tym momencie były) najlepszy przyjaciel ma mnie w dupie, bo ma nową dziewczynę, mój chłopak ma dużo ważniejsze rzeczy do roboty, a jakbym powiedziała rodzicom, to by zadawali pytania. Nic mi nie pomagało. Muzyka była szumem, pisanie obowiązkiem. Bieganie- koniecznością, życie... już sama nie wiem czym. Ból, nie tylko fizyczny- codziennością. Ten proces mnie wyniszczał do dziś. Dziś powiedziałam DOŚĆ. Jestem śliczną, wartościową dziewczyną, a nie szmatą do podłóg. Pobrudził mi tak plecak, że był szary, a nie czarny. Powiedziałam o tym nauczycielom. O wszystkim. O sytuacjach sprzed roku, jak i tych w tym.  
To było nękanie psychiczne i fizyczne.
Moi Drodzy Czytelnicy. Nie wolno na coś takiego pozwalać. Nigdy. To zawsze trzeba zgłosić, jeśli nie nauczycielom, to policji. 
~~~~~~
  Dowiedzieliście się czegoś o mnie. O moim życiu. Mam nadzieję, że nie popełnicie mojego błędu.

niedziela, 14 grudnia 2014

Rozdział 15

Otworzyłam oczy. Taaak, bo cóż innego można zrobić po ustąpieniu takiej agonii jaką ja przeżywałam. No chyba nie tańczyć makarenę, nie? Udając że nadal śpię przymrużyłam powieki i rozejrzałam się. W sali po za bogami nikogo nie było. W bogów, wliczam oczywiście Uranosa, który z wyraźnie zadowolonym wyrazem twarzy oglądał swoje paznokcie. Nie byłam do końca pewno z czego on tak cieszy mordę. Czy jest zadowolony, że nie pobrudził sobie paznokci, czy z tego, że jeszcze żyję. Albo i nie żyję i jestem duchem, biernie obserwującym, ten nasz piękny świat. Tak swoją drogą, gdzie u diabła jest Luiza?! Dała nogę... to jest, zwiała gadzina jedna?! Też mi pupilek, który daje nogę tylko gdy właściciel spuści z niego wzrok. Przyjrzałam się otaczającej mnie Wielkiej Trójce. Byli wyraźnie zmęczeni. Z resztą, ja też. Nagle poczułam dziwne wrażenie, że nie jestem sama. Nie, nie chodzi mi o salę wypełnioną po sufit mocą i obecnością tych wszystkich bogów. Jakby, coś, albo i nawet ktoś, siedział w mojej głowie. Ze mną dzielił/o ciało. Obce, ale zarazem, znajome. O Bogowie, czy te stare wiedźmy, Mojry, stwierdziły że za mało mam wrażeń, żeby dokładać do tego takie paradoksy?! A żeby je leszy, diabeł, czy inna cholera dopadła!
^- Zniszcz ich. Patrz jacy są słaby, wyczerpani. Niewielka wiązka mocy będzie ich w stanie posłać do piachu i nikt nie będzie po nich płakał, a ty, Uranos i Oskar będziecie żyli w spokoju, dobrobycie, dzierżąc władzę nad światem. Nikt nie będzie chciał przeciw wam podnieść bunt, bo wszyscy będą się bali gniewu i kary od najpotężniejszych- nagle zaczął kusić męski głos w mojej głowie. Kusić- bo faktycznie przemknęło mi to przez myśl.- Albo, wylecz i zyskaj sobie szacunek, Uranosa i Wielkiej Trójcy- co on rozdwojenie jaźni ma, czy co?!
A tak wogóle ko kim, lub czym on/ona/ono jest?, pomyślałam z roztargnieniem. I co on/ona/ono robi w mojej głowie?!
^-Zdziwię cię, ale nie jestem obojnakiem- odparował.- A tak na prawdę nie jestem w twojej łepetynie, tylko stoję obok.- uświadomił mi.- A moim zadaniem jest pilnowanie cię.
Jesteś demonem?, zapytałam go w głowie.
^-W twoich ustach brzmi to jak oskarżenie- miałam wrażenie że się skrzywił.- Ładniej brzmi słowo ,,strażnik''.
A jak mam się do ciebie zwracać strażniku mej cnoty?, zapytałam sarkastycznie.
^-Nie da się chronić czegoś, co od dawna nie istnieje- odparował złośliwie.- Nie mam imienia. Może mi jakieś nadasz?
Cudownie! Nazwę cię Will, mój nowy pupilku, stwierdziłam z ironią. Teraz mam dwa zwierzątka, węża i demona.
^- Nie jestem twoim pupilkiem, bo demony to nie zwierzęta- burknął.- A tak na marginesie, Luiza też jest strażnikiem. W dodatku bardzo kiepskim, skoro nie potrafiła utrzymać twojej cnoty w nienaruszonym stanie, przez co nie możesz już zostać świętą.
Dobra, koniec pogaduszek o mojej cnocie, i siedź cicho.
^- Ale ja stoję, a nie siedzę- zaprotestował, ale go już nie słuchałam.
Bogowie wyglądali jakby mieli zemdleć. Podniosłam się i udałam, że dopiero co się ocknęłam. Poczułam zawroty głowy. Pewnie ze zmęczenia. Podeszłam do trójki bogów i przesłałam im trochę mocy. Nie jest to trudne. Trochę jak posyłanie pocisków, tylko wysyłam moc delikatnie. Każdy organizm ma w sobie naturalną moc, przynajmniej tak mówił Erick, i kiedy słabnie, to oznacza że to naturalne źródło zostało naruszone. Więc jeśli dam trochę swojej mocy, której mam w nadmiarze, to powinno pomóc wrócić organizmowi do stanu homeostazy.Wedle moich przewidywań, bogom wróciły na twarze kolory. Gdy to się stało szybko zabrałam rękę. Zupełnie jakby ich dotyk mnie parzył. Choć wiele się to z prawdą nie mijało. Bałam się, że jeśli nie zabiorę zaraz ręki, to pokusa zabicia ich okaże się zbyt silna i spalę ich na wiór. Szybkim krokiem, nie oglądając się za siebie, wyszłam z sali.
Czas opuścić Eleves.

Po wyjściu z sali od razu udałam się w stronę swojej komnaty. Po drodze spotkałam Amelię którą poprosiłam żeby mi przyniosła coś przypominającego plecak i parę przydatnych rzeczy typu: bukłak z wodą, mapa, koc jedzenie i tak dalej. Normalnie to bym to zrobiła sama, ale po pierwsze, nie znałam tak dobrze tego budynku, a po drugie nie bardzo chciałam po drodze spotkać jakiegoś elfa. Nie do końca wiedziałam jakiej reakcji mogłabym się spodziewać, po wyjściu na jaw mojej tożsamości. A z doświadczenia wiedziałam, że plotki roznoszą się jak ogień po suchym drewnie. Gdy weszłam do, mieszkania, od razu poczułam lekki smutek. Mieszkałam tu od tygodnia, codziennie tu kładłam się spać i wstawałam. Jadłam śniadania i przekomarzałam się z Oskarem. Będę za tym miejscem tęsknić, pomyślałam z żalem.
^-Przecież będziesz mogła tu wrócić.
Nie wiadomo. Nie wiadomo czy wygramy tą wojnę, nie wiadomo czy przeżyję, nie wiadomo czy będę miała gdzie wracać. Z zasadzie przyszłość stoi pod wielkim znakiem zapytania.
Will nie odpowiedział. Przebrałam się w luźne ciuchy i zabrałam jedną z niewielu rzeczy, które tak na prawdę należą tylko do mnie, pozytywkę. Wyszłam  szybko i zdecydowanie. Takich rzeczy nigdy przedłużać, bo będą się ciągnąć w nieskończoność. Skierowałam się do zbrojowni. Po drodze znowu spotkałam Amelię do której zabrałam plecak i pożegnałam się. Ze zbrojowni zdjęłam moją dziwną ,,boską'' skórzaną zbroję, starannie ją złożyłam i włożyłam do plecaka. Nie chciałam, żeby się poniszczyła przed bitwą. Właśnie- bitwą. Do niedawna, nie pomyślałabym, że kiedykolwiek będę brać udział w jakiejkolwiek bitwie, a już na pewno nie przypuszczałabym, że będę miała w niej tak znaczący udział. To wielka odpowiedzialność. Znalazłam dwie pasujące, dobrze naoliwione pochwy na równie dziwne i ,,boskie'' miecze, które bez wysiłku nie wsadziłam (uznałam, nie ma sensu brać dwóch zestawów bojowych, i że wolę ten ekwipunek). Oskar zadbał nawet o tak drobny szczegółów, jeśli chodzi o nasz trening. Oskar... ech... młody, złotowłosy mężczyzna. Zostawiony samemu sobie podczas trudnego okresu dorastania. Lojalny i troskliwy. Nie wiedziałam czemu chciał ze mną iść. Miał tu swoje życie, mógł znaleźć sobie żonę, mieć dzieci (dom, psa i drzewo)... a on to wszystko porzucił dla mnie. Przerzuciłam łuk przez ramię. Na sztylet też znalazłam pokrowiec i odrazy przyczepiłam sobie go do pasa. Z kołczanem i strzałami nie było problemów, bo też były nad drzwiami. Wyszłam ze zbrojowni i od razu udałam się do stajni. Przecież piechotą nie pójdę. Gdy wyprowadzałam Kasjana ze stajni, naszła mnie jedna dosyć niepokojąca myśl. Gdzie podziały się wszystkie elfy? Cóż, nieważne. To już nie maja sprawa. Nie będę się z nikim żegnać. Nie lubię tego. Lepiej będzie jeśli po prostu odejdę. Siodłając konia, poczułam jak Luiza pełznie mi po nodze i ,,siada'' na ramieniu. Spojrzałam na nią pytająco.
~Nie mogę ci już towarzyszyć- oznajmiła prosto z mostu.- Jestem z tobą od wielu pokoleń. Jestem stara i zmęczona.
Nic nie odpowiedziałam. Czułam rozdzierający ból w sercu i dławiącą gardło rozpacz. Moja Luiza. Od tylu lat. Moja jedyna podpora po śmierci rodziców, i późniejszej śmierci ojca zastępczego. Jednak, każdemu należy się odpoczynek. Szczególnie Luizie. Tyle razy mnie ratowała z różnych opresji. Raz mnie nawet obroniła przed bandytami.
~Hej, nie martw się. Zawsze będę z tobą. Żegnaj...- syknęła po raz ostatni i... rozsypała się, a jej proch porwał wiatr.
Odeszła. Na zawsze. Po moich policzkach zaczęły bezgłośnie płynąć łzy. Bez żadnego teatralnego szlochania. Cicho płynęły jako oznaka, rozpaczy nad kimś takim wspaniałym jak Luiza. Wytarłam wierzchem dłoni. Ona by nie chciała, żebym z jej powodu płakała. Poczułam czyjąś obecność drugiej osoby. Obok mnie stanął Oskar w luźnym stroju do jazdy trzymając za uzdę brązowego konia. 
-A ty...-zaczęłam, ale Oskar mi przewał.
-Nawet sobie nie myśl, że cię puszczę samą, a już szczególnie nie po stracie Luizy- powiedział twardo.- Jesteś moją siostrą.
Westchnęłam, podeszłam do mojego brata i go przytuliłam. W jego objęciach, czułam że jestem wstanie pokonać każdą przeszkodę na drodze do szczęścia. Dla nas. Dla Luizy. Dla świata.
Czułam, że to jest nowy rozdział w moim życiu...
Że to jest nowa przygoda...

czwartek, 11 grudnia 2014

Złote myśli i czyny, teoria i praktyka czynów absurdalnych cz. 2 i pół.

WOS.
Uczeń idzie zdawać prasówkę (newsy w świecie polityki i gospodarki) i zaczyna mówić.
-To ty sobie mów, a ja idę do kibla.- powiedziała i poszła.
Biedny, z deka skonsternowany uczeń patrzy po klasie i mówi dalej.

WOS.
Dziewczyna zdaje prasówkę po lekcjach, bo jej nie było.
- Dobra, daj spokój, nie chce mi się tego słuchać, piątka.- stwierdziła geografistka (?)- A teraz idź mi zaparzyć kawę.

Polski.
-Nie malkonteńć, Maria. I przestań się burmuszyć, bo na widok twojej gęby przydrożne grzyby same się marynują.

Rosyjski.
-Jak Kaczyński będzie prezydentem, to od razu się rzuci z koparą na Rosję!- huknęła pani od ruskiego swoim donośnym głosem, odpowiadając na pytanie o politykę.

A teraz coś co wywołało we mnie i mojej klasie absolutne oburzenie.
Religia. Przedmiot uczący kultury. Ksiądz pyta.
-Jeśli nie będziecie znali przykazań, to skąd będziecie wiedzieć co jest dobre a co złe?- zapytał ksiądz z uśmiechem wyraźnie oznajmiającym, że nasza klasa, to już nawet nie głupki, a kompletni idioci!
-Z własnego sumienia!- odparła chórem klasa.
-Ale jeśli nie znacie przykazań bożych, to nie wiecie co to dobro i zło!
Nawet w pandemonium nie ma takiego harmideru. 
-A ateiści?!
-Człowiek który myśli, że ma sumienie, jest schizofrenikiem.- oznajmia nam z pobłażliwym uśmiechem.
Tak biedni my idioci! Jak mogliśmy o tym nie wiedzieć, że wszyscy ateiści mogą łazić z tasakami i zabijać ludzi! 
- Święty, kurwa, Boże – wykrztusił kolega z ławki.
-No.- pokiwałam ponuro głową.

Z tego wynika, że 13 % ludności, którzy są ateistami, są schizofrenikami + (niech ich Bóg błogosławi!) 1 % ludzi chorych na schizofrenię. Nasz świat jest taki zły, smutny, okropny i w ogóle fuj!

~~~~
Przepraszam, że nic nie dodaję, ale po prostu nie mam czasu. I tak ledwo, ledwo oderwałam się od uczenia się matmy, bo mam test próbny z wagą 5, albo i 6, co może zaważyć co będę miała na półrocze. A uczę się każdego dnia po 3-4 godz. i już nie mogę patrzeć na te liczby i litery i Bóg wie jeszcze co!. :( Wiecie, że nauczyciele przed świętami wariują i niczym mantrę powtarzają ,,tak, sprawdzian/kartkówka/klasówka musi być przed świętami, bo po wolnym będziecie mieli pusto w głowach''. Zupełnie tak jakbyśmy nie mieli tego po każdym weekendzie, co?
(tak wg. to dlaczego oni teraz wszyscy chcą robić sprawdziany powtórkowe?!)

niedziela, 7 grudnia 2014

Rozdział 14

Zamarłam. Miałam wrażenie, że na czole już mam napisane ,,R.I.P.- Alicjo, spoczywaj w pokoju''. Jęknęłam w duchu. Mój  plan rozsypał się niczym domek z kart. Chciałam na spokojnie im powiedzieć kim jestem i wyjść z tej sali w miarę żywa. Po sali rozległy się okrzyki zdumienia.
-Kim ona jest?!
-Wskaż ją!
-Jakim prawem ona ty się ukrywa!
-To on ma siostrę?!
Miałam wrażenie że sala zaraz od tych krzyków wybuchnie, albo co najmniej sufit spadnie nam na głowę. Dlaczego choć jedna rzecz nie może pójść po mojej myśli?! Ja tylko chciałam normalnie żyć! Nie planowałam zostać porwana i zdradzona przez jakiegoś pół-boga-dupka, nie planowałam być siostrą Uranosa z którym połowa tej dziwnej magicznej krainy ma kosę, a już szczególnie nie planowałam śmierci, na którą mam teraz spore szanse!!! Co ja do diabła zrobiłam że mnie tym pokarano?! Co ze mną do cholery jest nie tak?! Coraz bardziej chciałam żeby wszystko okazało się tylko pijackim snem po tej cholernej imprezie.
Erick huknął i większość elfów zamilkła. Zebrałam się w sobie i powiedziałam dwa słowa, zamiast których równie dobrze mogłam sobie wiązać węzeł na szubienicę.
-To ja.
Tłum zamarł. Na twarzach elfów malowały się różne emocje. U niektórych obrzydzenie (nie lubię ich), zaskoczenie (tych już trochę mniej), zachwyt (ci są fajni). Nie do końca rozumiałam czym mieli by być zadowoleni. Może w tym, że jestem siostrą Uranosa wiedzieli szansę na wygranie wojny? Nie wiem. W tamtym momencie wiedziałam jedynie, co za chwilę nastąpi.
-Spowiedź- krzyczał zgodnie tłum.
Poczułam jak krew odpływa mi z twarzy.
-Alicjo Howard, jedna z Pierwszych, czy zgadzasz się na Spowiedź?- dopełnił obrządku Uranos.
Zapadła grobowa cisza, a ja nagle poczułam w sobie kiełkujące ziarnko gniewu. Po co on wogóle pytał? Po co on mnie ratował?! Po jaką cholerę mnie ratował, wiedząc że jest cień szansy, że albo słynna Wielka Trójka skłamie, albo ja nie wytrzymam naporu trzech bogów na mój umysł?!
-Tak- odpowiedziałam zaskoczona moim opanowaniem głosu.
Powietrze zrobiło się ciężkie od mocy i potęgi. Nagle przede mną pojawili się trzej bogowie. Byli to: Zeus z poważnym wyrazem twarzy, który mnie z deka zaniepokoił, Posejdon z współczuciem wymalowanym na twarzy i Hades, który był delikatnie rzecz ujmując niezadowolony.
-Nadal nie widzę powodu dla którego tu jesteśmy- powiedział do swoich towarzyszy. Jego bracia w rozpaczliwym geście ukryli twarze w dłoniach. Miałam ciche wrażenie, że to nie pierwszy raz.
-A co? Masz coś ważnego do zrobienia?- zapytał z rezygnacją Posejdon.
-A mam- odparł z godnością.
-Niewątpliwie ta ,,ważna rzecz'' czeka w twoim łożu, nieprawdaż?- dogryzł mu Uranos z zawadiackim uśmiechem, przez co zwrócił na siebie uwagę bogów.
-Uranos!- wydarł się ze śmiechem Hades.- Miło cię stary widzieć!
-Wzajemnie- odparł beztrosko.
Heeeeejjj, jaaaa tuuu juuuż trzeeeeci zaaawaaał przeżywaaam!!! Tak wogóle skąd oni się znają? No tak, muszą się znać. Przecież Uranos jest ,,gościnnie'' w królestwie Hadesa. Reszta pewnie doszła do tych samych wniosków, bo nic nie powiedziała. Teraz cała uwaga się skupiła na mnie.
-Hej śliczna- przywitał się zalotnie Hades.
-Hej staruszku- odparłam. 
Co prawda do starości mu daleko. A tak dokładnie wyglądał jak młody bóg. Zaczynam mieć wrażenie, że wszyscy greccy bogowie są po prostu piękni. Czarna czupryna, ciemne paczydła i ciemna cera. Posejdon wcale mnie nie zaskoczył. Spodziewałam się że będzie miał nie wiem, jakieś błony między placami, skrzela na gardle czy coś. A on miał oczy jak morze po sztormie (bynajmniej, nie jak nad Bałtykiem) oczy i czarne włosy. Zeusowi przyjrzałam się najbardziej. Wbrew temu do mówią, wcale nie był starym dziadkiem z niebieskimi niczym niebo podczas burzy oczami. Miał smukłą sylwetkę, prościutką jak struna, białe włosy i srebrne oczy. Czyżby osiwiał od ciągłego wściekania się na braci? Zdecydowanie nie miał powodów do kompleksów, a nawet wręcz przeciwnie. Według mnie, zupełnie nie wyglądał na faceta który ma wyjątkowo upierdliwą przypadłość nazywaną przez profesjonalistów seksoholizmem.
Obiekt mojego zainteresowania zauważył, że go obserwuję. Uśmiechnął się lekko i puścił do mnie zalotne oczko.
Zmieniam zdanie. Zdecydowanie jest uzależniony.
-Wcale nie jestem stary.- obraził się.- Jestem dojrzały. Widać, że rodzeństwo.- mruknął Hades.
Widać, że Posejdonowi się znudziło stanie i słuchanie naszej rozmowy bo wrócił do głównego tematu (a żeby go leszy!).
-Alicjo Howard, zgodziłaś się na Spowiedź- zagrzmiał- Więc zaczynajmy!
Nagle poczuła tak silny ból, że ugięły się pode mną nogi. A ból ciągle rósł, jakby karmił się moim cierpieniem. Nawet nie zauważyłam momentu, w którym nie byłam w stanie się utrzymać na nogach. Przed grzmotnięciem w podłogę uratowała mnie Luiza. Bezwiednie zamknęłam oczy i miałam nadzieję, że ciemność która nastała po zamknięciu oczu mnie pochłonie i uwolni od bólu. Przez chwilę nic się nie działo. Po chwili zobaczyłam jakieś dziwne obrazy. Zupełnie jakbym wszystko przeżywała od nowa. Znowu dostałam pierwszą jedynkę w szkole, pierwsze zerwanie, czas w, którym według ludzie z mojej szkoły, nie byłam niczym lepszym od śmietnika. Ponownie czułam ten cały smutek, cierpienie, wstyd. Czułam się tak jakby moje życie to było jedno wielkie pasmo ciągłych nieszczęść i smutku. Słabłam... Zupełnie jakby moja dusza ulatywała ze mnie...
Zaraz, zaraz, pomyślałam.
Przecież niecałe moje życie było złe. Przypomniałam sobie euforię którą czułam gdy zaśpiewałam na apelu i otrzymałam gorący aplauz, mój pierwszy pocałunek, gdy byłam zakochana po uszy, gdy robiłam aniołki w śniegu z mamą, pierwsze wygrane zawody sportowe...  Życie nie jest złe.
Nagle mnie olśniło. Przecież ONI chcieli żebym widziała to od nowa, jeszcze raz wszystko przeżywała. Chcieli mnie złamać. Z całej siły zaczęłam wypierać bogów z mojego umysłu. Byłam już na skraju wyczerpania... Już... Zaraz... I...
Nagle spokój.

środa, 3 grudnia 2014

Złote myśli i czyny, teoria i praktyka czynów absurdalnych cz. 3

Oglądamy z Marią telewizję.
-Chyba chodzi za tobą coś słodkiego.- mówi telewizor.- Tylko nie wiem cooooo...
-A ja wiem co!- krzyczę entuzjastycznie. Bo w końcu udało mi się rozwiązać zagadkę XXI w.!
-Ja.- odpowiada Maria wskazując na siebie.
Może i ma ładną, atrakcyjną figurę, ale jej bym nie zjadła...

Angielski.
-Igor ja cię zabiję.- mówi śmiertelnie poważnie moja pani od języka obcego.
-Nie może mnie pani zabić.- odpowiada zuchwale.
-Nie, ale mogę cię zagłaskać na śmierć przy 300 innych uczniach.
Akompaniament chichotów.
-Pani od historii za karę przytula na środku klasy.- mruczy kolega.
-Ja nie stosuję aż tak drastycznych środków.

Stoję za Marię na dyżurze. Nagle mnie coś tak popycha, że mało nie całuję się z podłogą. To ta chichotka. Zgrzytam zębami.
- Uważaj, ja tu stoję!- drę się na nią, a właściwie na jej plecy.
Po chwili do mnie podchodzi i mnie przeprasza.
Będę nauczycielem kultury :D

W kuchni.
-Fela, czy będziesz pilnować tej wody, czy nie ona i tak będzie lecieć.- mówi tata do modlącego się nad kranem kota i zamyka kurek.
-Ale ona się jeszcze nie napiła...- jęczy mama.
Maria z przeciągłym, znużonym jak u starych babci westchnieniem wstaje i otwiera biednemu kotkowi wodę (tak wiem, że nie logicznie, ale nie bijcie).
Kot się patrzy.
-Fela, wystaw język, zrób z niego chochelkę, podstaw pod wodę i się napij.- udziela bardzo Mądrej, Potrzebnej, Niezastąpionej rady Maria. Po chwili- TY PACZ PIJE!
:D

Wyszłam z mamą z szpitala i idziemy do sklepu. Jak wszyscy szarzy obywatele chodzimy po sklepie w nadziei, że sobie przypomnimy czego nie ma w domu. Stoimy w kolejce do kasy. Przed nami jest starszy Pan z SWOIMI rękawiczkami w koszyku, który wedle praw fizyki zjechał do najniższego punktu na kasie. Do sklepu wchodzi jedna babcia. Patrzy na koszyk i rozglądając się jakby miała manie prześladowczą i pędząc niczym wyścigówka, rzuciła się do niego pytając:
-Proszę Pani, po ile te rękawiczki... Można je już zabrać?- pyta kasjerki zupełnie nie zwracając uwagi na prawowitego właściciela owych rękawiczek.
-To moje rękawiczki proszę Pani.- odpowiada starszy pan.
Babina mamrocze przeprosiny i widocznie zawiedziona idzie na sklep. Po niecałej minucie do sklepu wpada druga babcia.  Akcja się powtarza. W końcu w trosce o bezpieczeństwo swojego dobytku wziął koszyk do ręki i rękawiczki włożył do kieszeni.

Masz zły dzień? Nie przejmuj się ja miałam gorszy!
Dzień się niestety dla mnie zaczął o 5.35. Ubrałam się, wypiłam herbatę itd. Gdy dotarłam do szkoły na za dwie ósma, okazało się, że mamy iść się ubierać, bo pani od w/f zabiera nas na spacer. Ujdzie. Lubię spacery, ale nie wtedy gdy mam słabą nogę, ale dzielnie popylam pod tą górkę konwersując z facetami z mojej klasy. Wróciliśmy, wychowawcza się szybko zaczęła i równie szybko skończyła, matma podzieliła ten sam los, angielski- okazało się, że była cholernie trudna kartkówka. Ruski jak zwykle fajny i... WOS. Kolejna kartkówka. Tym razem łatwa, ale nie obeszło się bez wrzasków nauczycielki która pechowo jest też nauczycielką geografii. Dobra! Nareszcie do domu! Szłam piechotą na przystanek 15 min. i tyle samo czekałam na autobus. Po 20 min byłam w domu. Nie! Zaraz nie byłam w domu. Bo od razu szłam na przystanek czekać na busa z którego miałam odebrać bilety miesięczne. Stałam godzinę w -1' C. Okazało się, że moja kochana mamusia pomyliła przystanki i stałam na darmo. Wróciłam wściekła do domu. We łbie mi pulsowało z bólu, tak samo jak i w nodze. Po pół godziny znowu szłam na przystanek. Czekałam na cholernego JANISO pół godziny. Wróciłam do domu jeszcze bardziej wściekła z informacją, że bilet będzie dopiero jutro. Z furią na karku poprosiłam moją siostrę żeby mi zrobiła zadanie z geo., bo w końcu ile razy ja jej robiłam? Pięć? Sześć? Nie zrobiła. Dlaczego? Bo jej się nie chce. Starając się nikogo nie zabić, zrobiłam zadanie i nauczyłam się na jutrzejszy sprawdzian.
Dzień się oficjalnie skończył kiedy nie byłam się w stanie utrzymać na nogach. Czyli o 21.30 .