niedziela, 31 maja 2015

Rozdział 39

Podeszliśmy do elfiej armii. Zmrużyłam oczy. Skądś znam tą sylwetkę... Nagle sobie przypomniałam. To był Marcus. W myślach przywaliłam sobie w głowę. Jak mogłam go nie poznać? Zerwałam się do biegu i rzuciłam na szyję elfa, żeby go mocno uściskać. Zaśmiał się.
-Alicjo, też się cieszę, że cię widzę, ale błagam, nie przy żołnierzach - puścił mi figlarskie oko. - Jeszcze pomyślą, że mogą ze mną pogrywać.
Uśmiechnęłam się szeroko. No tak, on i to jego poczucie humoru. Obok mnie pojawił się Aron z miną jakby kij połknął. Szturchnęłam go przyjacielsko.
-No, rozluźnij się! Znam go, to mój przyjaciel - rzuciłam, ale on nie dość, że się nie rozluźnił, to jeszcze zacisnął mocniej zęby.
- Więc to w Eleves spędziłaś czas - powiedział jakimś odmienionym głosem. - Tak, ja też go znam. Uwiódł moją dziewczynę.
Zbaraniałam. Boże. Takie rzeczy to chyba się tylko mi się przydarzają. Za to Marcus w ogóle się tym nie przejął. Powiedziałabym, że był wręcz rozbawiony.
- Ooo, to ty Aronie! Nadal się wściekasz o tamtą dziewczynę? Przecież to było trzy lata temu.
Policzyłam szybko w głowie ile miał wtedy lat.
- Aronie, miałeś szesnaście, albo piętnaście lat. W tym czasie się nie spotyka swojej wielkiej prawdziwej miłości. A jeśli już to na prawdę rzadko, bo ludzie się w tym okresie zmieniają.
Spojrzał na mnie tak groźnie, że odruchowo się schowałam za Marcusa.
- Po pierwsze, mam teraz dwadzieścia sześć lat, więc trzy lata temu i moja i jej osobowość była już dosyć mocna. Po drugie, ona była dla mnie bardziej przyjaciółką niż dziewczyną. Po trzecie, gdy ten dupek - skazał głową rozluźnionego elfa - ją radośnie rzucił, to ona z rozpaczy popełniła samobójstwo.   
Marcus momentalnie się wygiął jak struna, a ja ze zdumienia otworzyłam usta. Bogowie się chyba na mnie uwzięli. Odwróciłam się na pięcie z ponurą miną i ruszyłam do domku. Chyba wolę, żeby ktoś mnie torturował, niż żeby zostać, tu z nimi i ich skomplikowanymi uczuciami.
- Nie zabijcie się - poleciłam nie oglądając się.
Powiem tak: ja na prawdę nie zamierzałam się odwracać. Przysięgam. Ale nawet jeśli się jest w szkole, to gdy się słyszy swoje imię, to człowiek automatycznie chce się odwrócić i zapytać o co chodzi. Tak też zrobiłam i ja, gdy usłyszałam jak mnie ktoś woła. Odwróciłam się i zobaczyłam nikogo innego jak Robina. Miałam ochotę walić głową w mur, bo to już przekraczało wszelkie granice przyzwoitości. Ze wszystkich obecnie znanych mi istot nadnaturalnych, jego najbardziej nie chciałam widzieć. Zostawiłam do samego, bez pożegnania wyjechałam, okłamałam go i on mnie pocałował. Muszę stwierdzić, że jakby porównać moje relacje z Robinem, do tych Marcusa i Arona, to ich uczucia są proste jak droga jednokierunkowa, a moje jak labirynt.
- Jutro - burknęłam i skierowałam swoje kroki z powrotem ku domkowi.
Zdecydowanie miałam dość tego dnia. 

Perspektywa Willa:
Życie to sekwencja wyborów. Każdy dzień, każda godzina jest wypełniona po brzegi wyborami. Wstać teraz, czy za godzinę? Wypić herbatę, czy kawę? Pójść wpierw do toalety, czy się ubrać? I tak dalej, i tak dalej... Są dwie wagi wyborów błahe, oraz te które decydują o naszym życiu, lub śmierci. A przynajmniej tak się mówi. Ja uważam, że każdy wybór ma wpływ na nasze życie. Zabicie medyczki, było moim wyborem. Zabiłem ją moim pierwszym słowem wypowiedzianym do niej. Poderżnięcie jej gardła, było łaską. Teraz popełniłem dokładnie taki sam błąd.
Jednak, jeszcze nie wszystko jest stracone. Oskar nie leży na wpół martwy. Jest szansa na jego uratowanie. Nie pozwolę na śmierć kolejnej osoby przeze mnie i moją głupotę i egoizm. Mój plan złamie jego delikatne serce. Ale lepiej żeby żył ze złamanym sercem, niż był martwy. Złamane serce da się wyleczyć, a osób bardziej wartych jego miłości ode mnie jest wiele.
Podszedłem do niego i mocno go pocałowałem. Ten ostatni raz.
- Oskarze, skoro to przez moją miłość do ciebie, przez moje szczęście masz umrzeć, to się go wyrzeknę. Wyrzeknę się szczęścia.
Oczy zaszły mu łzami.
- Nie rób tego ty pieprzony egoisto. Nie rozumiesz, że będę cierpiał do końca życia?! Już wolę umrzeć.
Przygryzłem dolną wargę. To prawda. Wiem co muszę zrobić. Muszę wyzbyć się miłości i uczuć. Raz na zawsze. Tylko On, mój Pan mi może w tym pomóc.
- Nie chcę twojej śmierci.
- To dlaczego mi to robisz?! To mnie zabije!!! - wykrzyknął z rozpaczą.
Pogłaskałem go po policzku. Będę za tym tęsknił. Za nim. Za jego uczuciami.
Po tym co się stanie, nie będzie mnie obchodził jego los. Powiedziałem mu o tym. On wykrzyknął, że mnie nienawidzi. Rozpłakał się gorzko i przylgnął do mnie, tak jakby nigdy w życiu miałby już mnie nie puścić. Ale było już za późno. Zaklęcie teleportacji zostało już wypowiedziane.
Znikając, usłyszałem jego krzyk.
Tak pełen bezgranicznej rozpaczy i złości.
Mam nadzieję, że gdy wrócę, to on mnie zabije.
 To koniec mojej bajki.

---
Smuutno miii :(     
 

niedziela, 24 maja 2015

Rozdział 38

No i zostałem sam w kuchni. Alicja wyszła, Will się ulotnił, a zaraz po nim Oskar uznał, że musi gdzieś wyjść. W sumie ciekawe z nich wszystkich jest towarzystwo. Demon, wariatka nieznanego pochodzenia i młodociany elf. Parsknąłem i poszedłem zrobić sobie kolejną herbatę. Po chwili siedziałem na krześle z kubkiem gorącego naparu. Najbardziej intrygującą postacią był Will. Kim on właściwie jest? Skąd się wziął? Pewnym jest to, że z własnej woli to on tu nie jest. Czyli albo mu kazał tu być jego Pan, albo ma w tym ukryty interes. Co do tego drugiego nie jestem przekonany, a co do pierwszego... to jest to zdecydowanie najprawdopodobniejsza opcja.
Zatopiony w rozmyślaniach, nawet nie zauważyłem, że Alicja weszła do kuchni. Spojrzałem na nią pytająco.
Przestąpiła niepewnie z nogi na nogę.
- Co powiesz na spacer? - zapytała ku mojemu zaskoczeniu.
Zastanowiłem się chwilę i spojrzałem na nią podejrzliwie. Normalnie to bym pomyślał, że zwyczajnie chce się ze mną przejść, ale z nią, to nic nie jest pewne.
- Czemu nie. Dzień jest taki piękny - rzuciłem wesoło i zerwałem się z krzesła.
I poszliśmy. Maszerowaliśmy w ciszy. Mi ona odpowiadała. Jej pewnie też, bo nic nie robiła by ją zakłócić. Nagle Alicja stanęła jak skamieniała z wyrazem całkowitego zaskoczenia na twarzy.
- Co się stało?
- Czy-czy oczekujemy ataku? - wydukała.
Zmarszczyłem brwi.
- Nie.
Spojrzałem w stronę w którą ona patrzyła i mnie też zamurowało. Z lasu równiutko wypaszerowały dwa pułki elfów. 
- Co jest? Alicjo mam nadzieję, że to ty ich zaprosiłaś? - upewniłem się.
Spojrzała na mnie jak na idiotę.
- Zgłupiałeś już do reszty? - zapytała z zdenerwowaniem. - Po co miałabym to niby robić?
- A nie wiem, ale wtedy byłby jakiś powód dla którego przybyła tu ta armia.
Z duszą na ramieniu ruszyliśmy ku elfom. Mi też się udzieliło zdenerwowanie Alicji. Armia liczyła około setki osób, ale byłem pewien, że w lesie jeszcze jest jedna setka. Elfy zawsze mają w razie czego gotową zasadzkę, a zarazem drogę ewentualnej ucieczki. I  tu się pojawia problem. Nie wiem jakie są ich intencje i cele, więc nie wiem co mam robić. Wołać do broni, czy co? W każdym bądź razie, zaraz pewnie się dowiem. Pozostaje tylko kwestia, czy dowiem się uciekając przed strzałami, czy ściskając rękę dowódcy?
__
Przepraszam, że krótko, ale mam grypę żołądkową, mam pękniętą kość, oraz niedawno wróciłam z dalekiej wycieczki i moje ciało i umysł się jeszcze nie przystosowały.
Swoją drogą, cieszycie się z powrotu do Alicji i Arona? :)   

niedziela, 17 maja 2015

Rozdział 37

Zamarł.
Ludzie są istotami stadnymi i uczuciowymi. Dobrze się czują w grupie, jeśli samotni stają się słabi. Nie mają woli przetrwania. Bo po co żyć, jak nie ma dla kogo? Cel? Jaki cel? Zdobyć to, tamto, siamto. Po co? Człowiek nic nie może zrobić sam, bo nie ma przed kim się tym pochwalić. Powoli staje  się wrakiem istoty jaką powinien być. Owija się w kokon obojętności. 
Ale oczywiście jest sposób by temu zaradzić. Lekarstwem jest drugi człowiek. Każdy człowiek widząc i rozmawiając z drugim człowiekiem, czuje jakieś emocje. Niechęć, sympatię, czy nawet tą słynną miłość od pierwszego wejrzenia. Cokolwiek. I tylko tego człowiek pragnie. Niektórzy próbują zastąpić samotność zwierzętami, ale powiedzcie mi, myślicie, że to wystarczy? Pies nie powie ci, że ten obraz jest piękny, lub brzydki. Nie powie ci, że tamten róg obrusu jest brudny. Nie, to może zrobić tylko drugi człowiek.
Jest jeszcze druga strona medalu. Ludzie się do siebie przywiązują. Są dla drugiej osoby poświęcić życie, marzenia, cele. Stają się przez to słabi i naiwni. Łatwo nimi manipulować. Jednym słowem: głupieją. 
Dlatego trzeba znaleźć równowagę między tymi dwoma.
Will nie wiedział co on ma u diabła zrobić. Scena niemal wyjęta z jego koszmarów. Leżąca nieprzytomna, lub nieżywa medyczka, mistrz uśmiechający się z zakrwawionymi rękami. W kącie stał Cień.
Cienie są nieszkodliwe. Cienie to demony które nie potrafiły dobrze opanować i kontrolować swojego ciała. Demony to istoty bezcielesne. Ciało mogą zdobyć dzięki opętaniu jednego z ludzi (tak, chodzi o to katolickie opętanie, ale demony nie opuszczają ciała nieszczęśnika dlatego, że się boją modlitwy, tylko dlatego, że po takich egzorcyzmach ciało już się nie nadaje do użytku, albo nie spełnia wymagań). Najczęściej wybiera się ludzi słabych i chorych: mniej z nimi kłopotów i są łatwiejsi  do opanowania. Will nabył postać dziecka, które umierało przy porodzie i nie miało ochoty na walkę i siły by oprzeć się Willowi. Młody demon zawsze pamiętał moment w, którym dokonywał opętania. Zapytał dziecko, czy będzie mu się opierać. Odpowiedziało: nie, nie mam już siły walczyć, ale zostaw mnie przy życiu, będę twoimi uczuciami. Chłopak nie wiedział czy się zgodzić. Nie miał pojęcia jak to się w ogóle odbywa. Czy należy pytać, czy jeśli się ciało by nie zgodziło, to należy walczyć czy nie. Nikt mu nie powiedział. Lecz, mimo wątpliwości, przystał na warunki dziecka i od tamtego czasu żyli w symbiozie. W pewnym momencie, zniknęła granica dzieląca Willa i tamto dziecko. Stali się jednym. Uzyskali coś, nad czym demony pracują latami. Uzyskali uczucia i moc w jednym.
Warto jednak pamiętać, że człowiek opętany, rzadko się poddaje. Jego osobowość nie ginie, ani nie rozpływa się w powietrzu. Przytłumienie osobowości, przypomina trochę przyciskanie człowieka do ziemi, tak aby nie wstał. Jeśli człowiek jest dość sliny, może wstać, tym samym wypychając demona z siebie. Demon, który nie potrafi opętać jest Cieniem prawdziwego demona.
Will podbiegł i sprawdził puls medyczki. Bił słabo i nierególarnie. Will pojął, że to są jej ostatnie minuty w ogromnym cierpieniu. Drżącymi rękami wyjął zza pasa mizerykordię i wbił ostrze w serce dziewczyny. Umarła od razu.
- Przepraszam - wyszeptał z bólem.
Spojrzał w swoje ręce. Już nie drżały. Will wiedział co należy teraz zrobić. Wstał i wolnym krokiem ruszył ku Wilkowi. Szybkim i zdecydowanym ruchem wbił mu sztylet w przeponę.
~ Dobrze... - zanucił Cień. - Zostaniesz wiernym sługą.
Will spojrzał na niego z pogardą. Już zapomniał o obecności Cienia.
~Widzę, że masz opory ku temu? W takim razie ukażę, ci cząstkę mojej mocy...
Wtedy Will dowiedział się czym jest agonia. Prawdziwy ból, odbierający władzę w ciele. Został pokonany. William wstał i otarł krew z ust. To koniec. Przeciął sobie dłoń i powiedział mocnym głosem:
- Ślubuję ci posłuszeństwo i lojalność.
Tak więc, tamtego dnia Will stracił jedyną przyjaciółkę, ale zyskał Pana.
 Czy można uznać tamten dzień, za udany?
~~
Przepraszam za spóźnienie :) 

niedziela, 10 maja 2015

Rozdział 36

Następnym ważnym uczuciem była przyjaźń.
Po wyczerpującym treningu Will padł na łóżko i przymknął oczy z wyczerpania. Całe plecy go piekielnie bolały. Wilk biczował je bardzo dokładnie i skrupulatnie. Chłopak wziął głęboki wdech, krzywiąc się z bólu. Normalny człowiek by takiego czegoś nie przeżył, z kolei normalny demon by leżał kilka godzin nieprzytomny, ale wylizałby się. Will nie dość, że nie stracił przytomności, to jeszcze doczłapał się do swojego siennika. I to bynajmniej nie dlatego, że był jakiś wyjątkowy, tylko z czystego uporu. Will był uparty jak diabli i równie dumny. A jeśli ktoś raz pokarze, że jest silny, to wszyscy będą tak uważać i to wykorzystywać.
 Nagle zobaczył obok siebie dziewczęcą twarz. Drgnął i już miał się zerwać do obrony myśląc, że to kolejny test Wilka, ale zobaczył jak dziewczyna wyjmuje puder odkażający, bandaże i inne tego typu sprzęty. Uspokoił się i podniósł.
Will rzadko widywał kobiety, toteż z zafascynowaniem przyglądał się delikatnej istocie przed nim. Wyglądała, przynajmniej według niego, dosyć dziwnie. Była drobna, miała małe piersi, i delikatnie zaokrąglone biodra. Will nie rozumiał po co im były te cechy, więc zapytał. Dziewczyna roześmiała się serdecznie, a Will zmarszczył brwi. Była jeszcze jedna rzecz, której nie rozumiał u kobiet. Ich charakteru.
- Kości tworzące biodra to miednica, u kobiet jest ona rozszerzona. W miednicy układają się dzieci i tam rosną. Po kilku miesiącach kobiety je rodzą. Piersi są nam potrzebne by je wykarmić - wyjaśniła.
- A po co ludziom dzieci? - zapytał z ciekawością.
Will został nauczony, że demony są stworzone z mocy i z niej powstają. Więc to jak rozmnażają się ludzie było dla niego szalenie ciekawe i interesujące.
- Dziecko dla rodzica jest całym światem. Zrozumiesz to dopiero gdy sam będziesz je miał.
- Nie będę miał dziecka.
Spojrzała na niego ze szczerym zdziwieniem.
- Dlaczego?
- Będzie łatwym celem dla moich wrogów. Przez miłość do niego będę słaby i podatny na ataki.
- Mój drogi Willu na pewno kiedyś się zakochasz, a może nawet będziesz chciał mieć dziecko. Ale cokolwiek byś nie zrobił, kiedyś będziesz kochał i wtedy dowiesz się, jaka to radość mieć kogo móc obdarzyć tym uczuciem. A gdy już taką osobę znajdziesz, to będziesz robił absolutnie wszystko żeby ją ochronić.
Will milczał. Zauważył, że medyczka jest osobą inteligentną i mądrą, więc ich znajomość może okazać się interesująca, dlatego postanowił nie drążyć tematu w którym i tak nie miał za dużo doświadczenia.
I mniej więcej tak zaczęła się ich przyjaźń, która dzięki ciężkiej ręki Wilka rozwijała się kwitnąco.
Lecz mimo tego, że William był o niebo szczęśliwszy niż kilka lat wcześniej, jedna rzecz mu bardzo doskwierała. A mianowicie to, że jego przyjaciółka bardzo często przychodziła cała poobijana. Chłopak często zastanawiał się dlaczego ludzie nie porzucą pracy u jego trenera. On ich traktował jak rzeczy. A nawet gorzej, człowiek z czasem się przyzwyczaja się do swoich rzeczy, a on nie. On je niszczył. Kobiety hańbił wbrew ich woli, mężczyzna okaleczał. Dzieci zmieniał w dziwki, albo bezmózgich żołnierzy, całkowicie podporządkowanych przywódcy. Wszyscy modlą się o śmierć. O szybką bezbolesną śmierć. Wilk był znawcą w dziedzinie tortur, więc jak wielu katów, uwielbiał zadawać innym ból. Jednak mimo ogromu jego wad, jego mistrz ma jedną zaletę: jest zabójczo skuteczny w tym co robi. Tworzy wojsko niemal idealne. Żołnierze nigdy nie kwestionują decyzji dowódcy, choćby ich skazywała na pewny zgon, są bezlitośni i dobrze wyszkoleni we wszystkich dziedzinach walki. Mają tylko jedną wadę: są śmiertelni, czyli da się ich zabić, choć z niemałym wysiłkiem.
Ludzki umysł i ciało wbrew pozorom jest bardzo wytrzymałe. Człowiek o silnej woli jest w stanie dużo znieść. A w szczególności jeśli jest szansa na ucieczkę i normalne życie.
,,Twierdza'' Wilka miała tylko jedną osłonę. Sęk w tym, że to była obrona magiczna - samonaprowadzające się kusze. W każdym oknie strzelniczym była jedna z tych zabójczych broni. Niechybające, bezlitosne bełty. Broń doskonała.
Po jakimś czasie, zamiast medyczki, zaczął do niego przychodzić medyk. Will był zdziwiony i smutny. Nie rozumiał o co chodzi, ponieważ jego medyczka była  naprawdę dobra w swoim fachu. Potrafiła go postawić na nogi nawet po dniach w których Wilka miał na prawdę paskudny humor, w czterdzieści osiem godzin. Nie żeby młody demon miał coś przeciwko temu medykowi , ale nawet gdy jego mistrz miał dobre dni, leczenie go zajmowało trzy dni, a przy tym nigdy się nie odzywał. Było to przeciwieństwem dziewczyny która potrafiła opowiadać jak prawdziwy bajarz. Will raz nazwał ją ,,srebrnymi strunami głosowymi'' , ale później zgodni stwierdzili, że  ta nazwa jest zbyt przyziemna i mienili na ,,srebrne usta''. A mało kto wie, że srebro to metal piękniejszy i rzadszy od złota.
Jednak, jak to mówią ,,zło nigdy nie śpi'', albo ,,nic nie może wiecznie trwać''. Medyk w końcu będąc przyciśniętym do ściany (dosłownie) wyśpiewał wszystko jak na spowiedzi. Wilk kazał pojmać medyczkę, oskarżoną o spisek. Łatwo pewnie się już domyślić co stało się dalej. Will ruszył do gabinetu trenera. Chłopak był zły. Straż zabił bez mrugnięcia okiem. W końcu tak go szkolono. Otworzył drzwi i...