niedziela, 28 września 2014

Rozdział 3.

Znajdowaliśmy się w górach. Na szczytach był śnieg. Nawet by mnie to nie zdziwiło. Byłam raz w Alpach, i tu jest dość podobnie ale... tu latały różne dziwne stworzenia. Co chwila przede mną przelatywały jakieś wróżki, a nawet małe smoki. Gdzieś w oddali widziałam dziewczynę z wyciągniętymi rękami w stronę unoszącej się wody. Nie wiele dalej ktoś strzelał z łuku. W między czasie ktoś spadł ze ściany wspinaczkowej. Wszystko było przesiąknięte czymś, nie wiem jak to nazwać. Wciągnęłam powietrze. Aron, stanął obok mnie i zauważył moje ''nierozumienie''.
-Magia- wyjaśnił z szerokim uśmiechem.
-To miejsce... jest niesamowite.- wyszeptałam.
Aron ukłonił się kurtuazyjnie i zapytał:
-Czy mogę panią prosić o krótki spacerek?
-Ależ oczywiście.- odparłam ze śmiechem.
I poszliśmy. Spacerowaliśmy wśród ćwiczących ludzi. Niektórzy spoglądali na nas z dziwną zazdrością, a gdy zapytałam o to Arona on się się uśmiechną i powiedział że o tej porze wszyscy już dawno ćwiczą. Widać nie daje im wytchnienia.
-Jak to miejsce powstało? Bogowie je stworzyli?- zapytałam. To pytanie mnie nurtowało od jakiegoś czasu.
-W sumie to nikt tego nie wie. Podobno na Ziemi żył bardzo potężny nadnaturalny i to on przypadkiem znalazł to miejsce. Mówił że jest ostoją dla wszystkich istot magicznych.
-Bogowie wiedzieli że ono istnieje?- zapytałam.
Uśmiech Arona zniknął i zastąpił go chmurnym wyrazem twarzy.
-Nie.- powiedział ponuro.- Gdyby o nim wiedzieli, to by je zniszczyli zanim ktoś by tu zamieszkał i w ogóle dowiedział się że ono istnieje.
Pokiwałam głową.
-Tylko dlaczego?- zapytałam niczego nie rozumiejąc.- Przecież tu mogą się schować istoty które nie mają się dokąd udać bo za bardzo odstają od reszty ludzi i po prostu nie mogą się ukryć.
Na jego przystojną twarz powrócił uśmiech.
-Bo nie mogą go kontrolować.- odparł.
Byłam kompletnie zszokowana. 
-Jak to?!
-To miejsce jest stworzone z magii. Czystej magii. A bogowie są za słabi by tą magię stłumić. A po za tym nie wszyscy tego chcą. 
Aron rozglądnął się i uśmiechnął
-No leci nasz środek transportu.
-Leci?-powtórzyłam.
Nagle przed nami wylądował pegaz. Czarny pegaz. Jaki on jest piękny... Otworzyłam usta. Aron pokiwał głową zadowolony z siebie. A może nie z siebie tylko z zwierzęcia? Podeszłam do skrzydlatego i pogłaskałam go po pysiu. Jego chrapy były miękkie niczym jedwab. Od zawsze uwielbiałam konie, ale ten jest wyjątkowy. Spojrzałam na Arona. Ten patrzył na mnie z szokiem wypisanym na twarzy. Przyklęknął na jedno kolano i pochylił głowę przed koniowatym. Spoglądałam to na konia to na chłopaka. Ciekawe co on robi. Dopiero gdy pegaz pochylił głowę, Aron podszedł.
-A-a-ale ja-jak ty to zrobiłaś?- zapytał jąkając się.
-Co zrobiłam?- zapytałam kompletnie zdziwiona.- Pogłaskałam konika.
-Każdy normalny człowiek nie odważył by się podejść, a co dopiero dotknąć pegaza. Są u nas ubóstwiane wręcz, a ty sobie tak o, podeszłaś i pogłaskałaś. Ja musiałem uklęknąć i przywitać pegaza by do niego podejść, inaczej bym pewnie zginął.
-Bo mnie lubi a ciebie nie- pokazałam mu język, koń parsknął, choć z pewnością gdyby mógł to by się roześmiał.- A poza tym... pewnie i tak by to nie jedna, nie dwie osoby by to potwierdziły.- dodałam mściwie.
Aron pokręcił z niedowierzaniem pomieszanym z rozbawieniem głową.
-Co za niewdzięcznica. Ja ją zabrałem do krainy gdzie niemal wszystko jest możliwe a ona, co?- powiedział z udawaną rozpaczą.
 Roześmiałam się i podeszłam i wskoczyłam na pegaza.
-Taki mój urok- stwierdziłam z uśmiechem- Idziesz czy nie?- ten podszedł do zwierzęcia i szepnął mu coś. Ja chyba naprawdę nie chcę wiedzieć co.
-Już idę- zanim wskoczył najpierw spojrzał na konia i gdy ten mu skinął to dopiero wskoczył. W między czasie zauważyłam że zebrał się wokół nas spory tłum. Czyli faktycznie zobaczenie pegaza to nie lada przeżycie. Zwierze pobiegło parę metrów i poleciało. Przed nami rozciągał się piękny widok. Błękitne wody, a w niej syreny. Kolorowe ptaki. Wysokie skały. Wysokie drzewa, różnokolorowe kwiaty. Pegaz leciał tuż na taflą wody. W oddali, przy brzegu widziałam skrzydlatą kobietę w białej sukni. Grała na flecie i rytmicznie się poruszała. Zupełnie jakby była wiatrem. Gdy mnie zobaczyła przestała grać i mi skinęła głową, a ja odwzajemniłam gest. To jest niesamowite! Nigdy bym nawet nie pomyślała że takie miejsce istnieje! Pegaz wleciał do jaskini i postawił nas na ziemi. Pogłaskałam konika i odsunęłam się parę kroków. Aron skłonił się z kurtuazją. Powiedział kilka słów w nie zrozumiałym dla mnie języku. Pegaz potrząsnął łbem po czym odleciał. Spojrzałam na miejsc gdzie stąpał. Trawa nie była wgnieciona. Dziwne, pomyślałam, ale nie zastanawiałam się nad tym zbytnio. Rozejrzałam się po grocie. Była dosyć wysoka, coś ponad dwa metry. Ściana była z litej skały. Woda z jeziorka, a właściwie dno dawało błękitne światło. Brzegi porośnięte były trawą i kwiatami. Kwiaty były podobne do pierwiosnków, tylko spod ich dzwonków świeciło. Z sufitu zwisały liany. w przestrzeni latały świetliki, i jakieś dziwne niebieskawe światła, ok. pięć świecących kulek, goniących siebie. Gdzieniegdzie ''spływały'' spirale z owego światła. Aron podszedł do mnie i dał mi bransoletkę zrobioną z czarnych kamieni. Emanowały one czymś znajomym. Aronem.      
-Nie zdejmuj jej nigdy. Jest ona naładowana energią. Moją energią. Prosto z serca.- szepnął.- Jeśli coś Ci się będzie działo, będziesz w niebezpieczeństwie, zawołaj mnie, zawszę cię znajdę.
-To teraz na randki się zaprasza do jaskini?- zamruczałam prowokacyjnie.
Zaśmiał się cicho i szybkim krokiem do mnie podszedł. Dotknął mojego policzka. Kulki i spirale zaczęły wokół nas latać z zawrotną prędkością i miałam wrażenie że... śpiewały? Chyba wariuję. Po chwili mnie delikatnie przyłożył swoje wargi do moich. Objął mnie mocno w tali, zupełnie tak jak bym miała zniknąć. Pocałunek stawał się coraz mocniejszy i bardziej namiętny. Nagle straciliśmy równowagę i wylądowaliśmy na ziemi. Zaśmialiśmy się oboje. Aron teraz był nade mną. Spojrzał mi prosto w oczy.
-Jaka ty jesteś piękna- szepnął i pocałował mnie jeszcze raz. Przeturlaliśmy się parę metrów. Po czym pozbyliśmy ubrań a dalej to już tylko nasza tajemnica.


sobota, 27 września 2014

Rozdział 2.


Zabrałem ją do Czerwonej Róży. Poczułem jak jej ręce oplatają mój kark przez sen. Uśmiechnąłem się mimowolnie i położyłem ją na łóżku w moim pokoju. No to szykuje się spanko na kanapie. Cudnie. Moją twarz wykrzywił grymas niezadowolenia. Poszedłem się umyć. Owinięty w pasie ręcznikiem podszedłem do mojego łóżka i spojrzałem na jej spokojną twarz. Poczułem falę ciepła na sercu.
-Piękna jest prawda?- usłyszałem znajomy głos. Odwróciłem się.
-Witaj Afrodyto.- przywitałem się z uśmiechem. Moja ulubiona bogini odpowiedziała tym samym.
-Witaj synu Tanatosa i Hekate- teraz ona spojrzała na śpiącą dziewczynę- Chodźmy nie chcę jej obudzić.
Poszliśmy do salonu i usiedliśmy przy kominku, w którym palił się ogień.
-Kim ona jest?- zapytałem.
-Nie wiemy. Nie jest niczyją córką. Nie pochodzi z Hadesu, ani Olimpu.- powiedziała mi ze zmartwioną miną- Olimp zaczyna rozważać zabicie jej. Wiesz coś o niej?
-Ma dziwną aurę. Jest czerwona. Ona z pewnością ma coś wspólnego z ogniem. Ona sama jest jak ogień i... nie wiem jak to opisać... gdy patrzysz się w ogień, to masz ochotę go dotknąć, ale nie możesz bo się poparzysz.
-Rozumiem- odparła w zamyśleniu- Mojry mogły spleść wasze nici, przez co czujecie do siebie pociąg seksualny... i nie tylko. Stare spryciule, będzie z was śliczna para.- uśmiechnęła się wesoło.
-Para?- zapytałem zdziwiony.- Ja nie zamierzam się w niej zakochiwać.- zaprzeczyłem, choć w głębi duszy wiedziałem że to już się stało.
-Nie chwal dnia przed zachodem słońca.- mrugnęła do mnie.
Afrodyta zmarszczyła czoło.
- Myślę że za niedługo trzeba będzie ją zabrać do Olimpu. Nie wiemy jakie ma zamiary i kim jest. Nawet nie wiemy czy mamy się czego obawiać.
Nagle niebo przeszył piorun.
-No już, już- zawołała poirytowana- a ty lepiej idź się ubierz- mrugnęła. Zniknęła, a na jej miejscu pozostała woń kwiatów.
Pewnie trzeba będzie. Jednak wolę to odwlec jak długa się da. Nie wiem jak ją potraktują.
-Cała Afrodyta- mruknąłem pod nosem i z uśmiechem poszedłem się ubrać.

Otworzyłam niepewnie oczy i zobaczyłam Arona siedzącego na fotelu. Miał czarną koszulę, z rozpiętymi trzema guzikami, które odsłaniały część jego umięśnionego torsu. Spodnie były czarne. Jego twarz zdradzała zamyślenie. Otaczała go lekka czarna poświata. Dziwne że wcześniej tego nie zauważyłam.
-Co ja tu robię?- zapytałam łapiąc się za głowę.
-Na razie siedzisz-odparł z rozbawieniem.
Westchnęłam.
-Możesz mi wyjaśnić gdzie ja jestem i jak się tu znalazłam?
-Jesteś w siedzib organizacji ''Czerwona Róża''. Leży w równoległym świecie do Ziemi. Jest takich miejsc kilka na Ziemi jak i tu. Ja cię tu przyniosłem.
-Czemu mnie tak głowa boli? Walnąłeś mnie kijem basebollowym?
-W twoim drinku był proszek nasenny.
-Aha, a trudno było mi to po prostu powiedzieć?-zapytałam zirytowana.- Pewnie bym się zgodziła.
-A jak byś zareagowała na wieść że magia i bogowie greccy istnieją, a ja chcę cię zabrać do równoległego świata?- zapytał ironicznie.
Wzruszyłam ramionami.
-Normalnie. Pewnie bym się zgodziła. Mam dziwne umiejętności więc nie zdziwiłabym się zbytnio.
-Co?!- krzyknął, poderwał się jakby go co w dupę użarło i chwycił mnie za ramiona- Jakie?!
-Mam węża i mogę z nim rozmawiać- syknęłam z bólu.
Puścił mnie. A ja zaczęłam masować obolałe miejsca posyłając mu spojrzenia pełne wyrzutu.
-Przepraszam- usiadł ponownie- Słuchaj. W Olimpie jest głośno na twój temat. Nie wiadomo od kogo pochodzisz.- zmieszał się- To znaczy nie wiadomo czyją córką jesteś. Możliwe że za niedługo będziesz musiała lecieć do Olimpu. Ja jestem synem Tanatosa i Hekate.- uśmiechnął się- Chwile temu była tutaj Afrodyta. Fajna z niej kobieta. Zeus to dosyć poważny 20 latek. Hera wszędzie widzi miłość i chemię. Posejdon, jest dosyć zamknięty w sobie. Podobno zakochał się w człowieku. Hestia, hmm, zawsze chodzi z jakimś zwierzątkiem. Hades to mój stary przyjaciel i wredny flirciarz. Demeter i jej córka są wrażliwe na krzywdę innych. Artemida jest zawsze w stroju takim jak by za moment na polowanie miała iść. Apollo w wszystkim może znaleźć wenę. Nie daj Boże żebyś coś zaczęła nucić. Atena kieruje się głównie logiką. Ares i Hefajstos to dość porywczy mężczyźni. Dionizos ma najlepsze wina i pijany nie jest chyba tylko podczas narad. Albo świetnie udaje.- zaznaczył- Hebe jest przewrażliwiona na punkcie swojego wyglądu, wszędzie chodzi z lusterkiem. Helios chodzi w złotym stroju i ma złotą poświatę która świeci się mocniej kiedy jest zdenerwowany, szczęśliwy itd. Selene jest wiecznie wpatrzona w księżyc. Eris jest ciągle niezadowolona i zła. Eros świetnie dogaduje się z Herą, prawie zawsze się zgadzają.- rozejrzał się i szepnął konspiracyjnie- mi się wydaje że on jest zakochany w Herze.- oboje się roześmialiśmy- Z Hermesem na 100% się dogadasz, to przystojny wyluzowany posłaniec bogów, na dodatek wiecznie spóźniony i znany z wielkich wejść i żartów.- nagle spochmurniał- Tanatos, mój ojciec, rzadko pojawia się na spotkaniach.- na jego twarzy pojawił się uśmiech- Hekate jest dobrą matką. Ma podobną aurę co ja.- pomachał mi ręką przed twarzą- Halo?! Rejestrujesz coś jeszcze? Dobra na dziś koniec.
Wstał i pociągnął mnie za rękę.
-Chodź, mam dla ciebie niespodziankę z okazji urodzin.- uśmiechnął się lekko.
-Urodzin?- zdziwiłam się. 
To ktoś o nich wie i pamięta?
-To ty nie pamiętasz o urodzinach?- popatrzył na mnie z oczami jak 5 zł.- U nas, urodziny to jedne z najważniejszych świąt!
-Właściwie to skąd wiesz kiedy mam urodziny?
-Tajemnica narodowa- wyszczerzył się jak głupek do sera.
Po drodze mijaliśmy wiele osób. Patrzyli na mnie z zainteresowaniem, wrogością, (to to raczej głównie dziewczyny) a faceci oczywiście z flirciarskim uśmiechem. Po chwili się zatrzymaliśmy. Aron wskazał mi ręką że zaraz wraca. Rozejrzałam się. Korytarz był pełen ludzi. Każdy mienił się inną poświatą. Ciekawe.
-Zmywamy się- szepnął mi Aron do ucha. Poczułam jego ciepły oddech i przez moje ciało przebiegł dreszcz. Co ten facet ze mną robi. Złapał mnie za rękę i pociągnął w stronę wyjścia.
To co zobaczyłam za drzwiami sprawiło że wstrzymałam oddech.

poniedziałek, 15 września 2014

Rozdział 1.


Otworzyłam drzwi od mojego mieszkania. Mój dom składa się z pokoju w kolorze żółtym, w którym jest łóżko, czarne drewniane biurko z lampką, duża szafa, szafeczka nocna z budzikiem, salonu o barwie brązowej, w którym jest telewizor, kanapa, i oczywiście dywan. Łazienka została pomalowana na kolor beżowy, a przedpokój z szafeczką na buty i dużym lustrem szczyci się swym dumną słoneczną barwą.
Ziewnęłam. Podeszłam ciągnąc po drewnianej podłodze za sobą walizki i niosąc siatkę. Poszłam do razu do moje sypialni. Ahh, jakie to łózko jest miękkie pomyślałam, kładąc się na nim, nawet nie zdejmując butów. Rozpakowałam się i zajrzałam do tajemniczej siatki od mojej mamy. Kochana mamusia, pomyślałam sarkastycznie myśląc o tym jaką jędzą była moja matka. Kanapeczki! Ciasto! Obiad na tydzień! Herbatka indyjska! Mniam! Ciekawe czym sobie na to zasłużyłam? Może to dlatego że się wyprowadziłam? Czasami mam wrażenie że życie jest piękne, tylko dlatego, że obfituje w drobne przyjemności typu jedzenie, czy spanie. Zrobiłam szybko sobie kolację, zadzwoniłam do mamy (uwierzcie lub nie, robiłam to naprawdę niechętnie) , odprawiłam moje egzorcyzmy łazienkowe, wskoczyłam w piżamę, i poszłam spać. Rano poczułam na mojej szyi coś suchego i... i... to był wąż! Otworzyłam gwałtownie oczy, i poderwałam się z łóżka. Odrzucając węża, który zasyczał z oburzenia.
-Luiza!- krzyknęłam próbując uspokoić oddech i serce które przyśpieszyło ze strachu.- Czemu mnie straszysz i przy okazji budzisz?!
~Za dwie godziny masz iść na zajęcia- wysyczała w mojej głowie.
-A, to zmienia postać rzeczy- uśmiechnęłam się lekko. Spojrzałam na szafeczkę nocną na której leżał budzik. Poszłam się ubrać, umyć, no i oczywiście zjeść śniadanie.
-Luiza wyjrzyj jakoś dyskretnie przez okno i powiedz mi jaka jest pogoda?- zawołałam z kuchni smarując kromkę masłem i stawiając herbatę na stół. Mimowolnie przypomniałam sobie, jak podczas gdy ona ostatnio wyglądała przez okno, jakaś babcia ją zauważyła i zadzwoniła po pomoc. Uśmiechnęłam się na to wspomnienie.
~Ciepło będzie- wysyczała mi w myślach.
Poszłam wyciągnąć adidasy z szafeczki, ubrałam je, po czym sprawdziłam czy upodabniam się w jakimś stopniu do człowieka. Nie jest źle, czerwona bluza, czarne spodnie i tego samego koloru adidasy. Włożyłam słuchawki i włączyłam muzykę. Sprawdziłam ile czasu mi zostało do zaczęcia lekcji. Widząc że została mi tylko godzina wzięłam plecak z zeszytami i paroma książkami i wyruszyłam na podbój świata (po uprzednim pożegnaniu się, rzecz jasna). Nigdy nie tolerowałam czegoś takiego jak torba przewieszana przez ramię, którą przez cały Boży dzień trzeba nosić. Nie dość, że krzywi kręgosłup, to jeszcze jest strasznie niewygodne. Na progu domu lekko oślepiło mnie jasne światło. Cóż za dzień się zaczyna. Ani jednej chmurki, na dodatek grzeje jak z ogniska. Tyle słońca w całym mieście! Nie miałam okazji zbytnio się poprzyglądać okolicy. Mój ogród był na tyle duży, że jakby naprawdę nie było już gdzie, można byłoby grać w siatkę. Pod drewnianym płotem od strony ulicy posadzone były róże, a pod jednym z boków była huśtawka. Trawniczek był równiutko podcięty. Ulica była szeroka na dwa samochody, a po jej obu stronach były domki jednorodzinne. Niewiele się różniły od siebie. Przypomniałam sobie, że nie jestem tu po to żeby podziwiać widoki, tylko po to żeby iść na te całe zajęcia. To już druga klasa, z rok matura, studia, jakaś sensowna praca... Na najbliższe pięć lat nie miałam zaplanowanych żadnych atrakcji, typu- wyjazd za granicę. Wyszłam przed furtkę i przypomniałam sobie że nawet nie wiem gdzie się idzie! Kiedy pokłóciłam się z matką, zadecydowałam, że ja już z nią dłużej nie wytrzymam i muszę się wyprowadzić gdzieś daleko. Bardzo daleko. Zostałam przeniesiona w środku roku szkolnego i jakoś zapomniałam, że dobrze by było chociaż sprawdzić, którędy do tego liceum się idzie. Nagle coś, lub raczej ktoś na mnie wpadł. Była to różowo włosa dziewczyna. Upadłam na ziemię.
-Aj- krzyknęła, a ja jęknęłam całkiem wyraźnie czując bolesne potłuczenie kości ogonowej- Przepraszam!- podała mi rękę, a ja ją złapałam i dziewczyna pomogła mi wstać.- Jestem straszną gapą!
-Oj nic się nie stało- odpowiedziałam jej otrzepując się- Nazywam się Alicja Howard.- przedstawiłam się, uśmiechając przy tym.
-Ania Kinley- odpowiedziała- Idziesz do liceum nr. 6?- zapytała widząc książkę w mojej torbie, potaknęłam- Jesteś tu nowa prawda? Zaprowadzić cię?
-Mogłabyś?- zapytałam z lekką nadzieją w głosie.
-Jasne!-odpowiedziała wesoło.
Rozmawiałyśmy wszystkim i o niczym, troszkę o nauczycielach, o szkole, o mieście, wymieniły się numerami. No wiecie, te wszystkie rzeczy które robią ludzie kiedy się poznają. Zapewne z chęcią robiłybyśmy by to dalej, gdyby nie to że ktoś nas zawołał.
-Dziewczyny- zawołał ów osobnik zatrzymałyśmy się i odwróciłyśmy. Ujrzałyśmy przystojnego chłopaka, otoczonego kilkoma facetami, którzy licząc na to że znajdując się w otoczeniu tak popularnej osoby, również będą swojej własnej popularności. Oczywiście, nierozłącznie z nim jakieś panny, które liczą na to że będą wybranką, tejże osoby która w tej grupie jest tematem numer jeden. Mam dziwne wrażenie, że jego reputacja jest na miarę boga Słońca.  Podszedł do nas powolnym nonszalanckim krokiem.
-Aniu, kim jest ta piękna obok ciebie?- zapytał nie zwracając uwagi na różową.
-Odczep się od niej Sed- wywarczała w odpowiedzi.
-Jak-ma-na-imię- wycedził jeszcze raz tonem pełnym wściekłości. Ania pod wpływem tonu się skuliła, co mi nie umknęło. Widać że w tej grupie dowodzi on. Arogancki, wywyższający się osioł, wydałam opinię.
-Może wartało by mnie zapytać Lalusiu- zapytałam przesłodzonym i sarkastycznym tonem- Mam na imię Alicja.- po czym odwróciłam się na pięcie, ignorując zaskoczone twarze orszaku jak i Seda, pociągnęłam za sobą zszokowaną Anię.
-To co jaka pierwsza lekcja?- zapytałam wesoło, tak jak by się nic nie stało.
-Oszalałaś?! Jesteś wybranką Seda Marleya Pole, a ty z niego kpisz?! To jest gwiazda szkoły, po za Aronem Grand!
Czyli, jeśli Sed się odezwie do jakiejś dziewczyny, to to oznacza, że ma go po stopach całować, czy jak? I co jeszcze? Pytanie ,,jak masz na imię?'', ma to samo znaczenie, co słowa ,,no chodź, no chodź ze mną do łóżka...'' z repertuaru Grabarza i SNL*?
-Ja ci dam wybrankę!- pogroziłam jej z uśmiechem- To co to za lekcje teraz mamy?...

Perspektywa Arona:

Siedziałem na krześle oczekując nauczyciela, gdy nagle, niczym piorun z nieba do klasy z trzaśnięciem drzwiami wkroczyła do klasy Ania. Znam ją od lat, więc nie zdziwiło mnie jej zachowanie. Można powiedzieć, że znam ją od urodzenia, mimo, że nie łączą nas żadne więzi krwi. Niemal odrazu zaczęła coś trajkotać o tym, że w szkole jest nadnaturalna, że oparła się Sedowi (laska ma u mnie dużego plusa) i tak dalej.
-Słyszałeś?- zapytała ,,enty'' szeptem Ania z błyszczącymi niczym gwiazdy oczyma.
-Tak- mruknąłem leniwie przeciągając samogłoskę.- Kolejny nadnaturalny, bądź bękart bogów i co związku z tym?
-Teraz twoja kolej ją zwerbować- zarządził szeptem Alan z złośliwym uśmiechem. Tak naprawdę nikogo nie werbowaliśmy. Każdy z choć minimalnym talentem magicznym musi poddać się szkoleniu, żeby móc chociaż panować nad mocą. Więc, albo nadnaturalny idzie z nami po dobroci, albo używamy mniej legalnych środków.
-Czemu ja?- zapytałem rozpaczliwie rozkładając ręce. Doskonale wiedziałem że moje protesty na nic się nie zdadzą. Pozostało mi tylko pogodzić się z losem. 

Gmach szkoły był całkiem duży. Mieściło się tu liceum i gimnzjum. Do szkoły prowadziła kamienna ścieżka, a w jej połowie był nieduży plac z ławkami, następnie ścieżka miała łukowe rozgałęzienie znikające za szkołą, droga otoczona była gdzieniegdzie rosnącymi drzewami.

No to tutaj musi być gabinet dyrektora pomyślałam, stojąc przed białymi drzwiami z pozłacaną tabliczką z napisem ,,DYREKTOR''. Zapukałam.
-Proszę!- zawołał męski głos w odpowiedzi.
Weszłam do pokoju. Nie za duży. Burko, szafka, komputer, fotele, dywan i tyle. Ściany były koloru zielonego. Za biurkiem siedział siwy mężczyzna o sympatycznej twarzy. Oczy miał oczami koloru niebieskiego, a w nich palił się ogień życia . Spojrzał na mnie i uśmiechnął się szeroko. Wstał i przywołał mnie gestem.
-Witam panno Alicjo, mam na imię Bernard- powiedział i podał mi rękę.
-Dzień dobry proszę pana.
-Proszę usiądź. Nie mów do mnie ''pan'' czuję się taki stary wtedy.- powiedział z takim jak by wstrętem w głosie.
-To ja również proszę by nie mówić do mnie ''panno''- uśmiechnęłam się, co on odwzajemnił.
-Dobrze, zacznijmy od razu, bo za chwilkę lekcje. tu masz regulamin i plan lekcji.- podał mi kartkę- wykłady będziesz miała w sali numer 12. Dobrze? Jeszcze podpisz tutaj... tutaj i tutaj...- podpisałam jeszcze parę papierków- Okej, teraz uciekaj. Dzwonek za 2 minuty.
Podziękowałam, i wyszłam od razu polubiłam Bernarda. Na pewno się spóźnię,  no to gdzie ta sala...

-Cisza!-krzyknął belfer i wszyscy umilkli- Mamy nową uczennicę. Jest nią Alicja Howard. Macie być dla niej mili, bo pasem po tyłkach będę bić!- zagroził, a klasa wybuchła śmiechem. Jak wszyscy umilkli- Alicjo usiądź obok Arona.
-Proszę pana- zawołał Sed- Może obok mnie usiądzie?
-Nie, nie, nie-odparł nauczyciel- Każda dziewczyna która z tobą siedziała prędzej czy później wylądowała z tobą w kantorku.
Te słowa wywołały kolejną salwę śmiechu. Nauczyciel zrobił pozę rycerza i powiedział;
-Panna Alicja wygląda na porządną dziewczynę, dlatego usiądzie obok Arona, a ja ją będę bronił!- wedle wskazań nauczyciela udałam się w stronę ławki. Prawie wszyscy posyłali mi współczujące uśmiechy. Prawie. Grupka dziewczyn, na końcu klasy dawały mi jasno do zrozumienia że nie chcą mnie w ''swojej'' klasie, mówiły to posyłając mi pogardliwe spojrzenia. Usiadłam obok Arona. Może mi się tylko wydawało ale przez jego twarz przebiegł cień uśmiechu. Szkoda że tylko przebiegł.
-Hej- przywitałam się.
-Cześć- no widzę że ''władza'' nie uderzyła mu do głowy na tyle żeby odpowiedzieć. Nagle na mojej ławce wylądowała karteczka. Rozejrzałam się po klasie szukając nadawcy owego liściku. Dziewczyny z końca sali nadal uśmiechały się pogardliwie, lecz na ich twarzach, co mnie bardzo zdziwiło, zawitała nowa emocja pod tytułem wściekłość i kpina. Na kartce było napisane ''Zostaw Arona, on jest mój!'' Westchnęłam teatralnie, czym zwróciłam uwagę mojego towarzysza-ławkowego. Przeczytał teść i nachylił się ta blisko mojego ucha, że niemal czułam jego usta na moim uchu. Szepnął mi;
-Te dziewczyny od zawsze tak reagują na każdą dziewczynę co chociażby na mnie spojrzy. Są puste. Nic nie warte- poczułam jego oddech na mojej szyi. Przeszedł mnie dreszcz. Oczywiście wszystko popsuł dzwonek obwieszczający koniec lekcji. Nagle, niczym diabeł z pudełka, wskoczyła między nas Różowa.
-Alicja! Aron! Idziecie na imprezę!- bardziej rozkazała niż zapytała, no ale cóż, pomysł mi się nawet mi się podoba.
-Jaką imprezę?- zapytałam.
-Jak to jaką- spojrzała na mnie oburzona- Przecież jesteś nowa! Obowiązkowo ma być impreza!
-Ehh, niech Ci będzie. Gdzie? Kiedy?- zapytałam zrezygnowana. Ania wyrwała kartkę z zeszytu i coś na niej napisała. Podała mi ją i poszła na lekcje. Hmm, za dwa dni w piątek. Damy radę. To co mam teraz? Zastanowiłam się. Angielski? O Boże miłościwy, tylko nie to! Z miną cierpiętnicy poszłam na ostatnią lekcję.

Angielski prowadziła wysoka szczupła kobieta po piędziesiątce. Ubrana w wściekle różowy komplet, w którego skład wchodziła spódnica, koszula i żakiet. Wszystko przypieczętowane mocnym niebieskim makijażem. Widać nie popierała zasady że najlepszy makijaż to taki którego nie widać. Miała wysoki głos. Z momentem w którym weszła do klasy wszystko ucichło do tego stopnia że muchę było słychać tak jakby ci latała tuż obok ucha.
-Dzień dobry!- przywitała się.
Wszyscy jak w wojsku stanęli na baczność i donośnym głosem, niczym jeden mąż odpowiedzieli:
-Dzień dobry!
-Tak jak zapowiadałam dzisiaj będę pytać.- usiadła i przejrzała listę studentów.- Linda River.- zapadł wyrok.
Z środka klasy wstała drobna blondyneczka o niebieskich oczkach i buzi małej dziewczynki.
-Powiedz mi...-zastanowiła się na chwilę- Historie Anglii w XIX w.
Dziewczyna podeszła do tablicy na której zawieszona była mapa Europy i zaczęła mówić, a raczej starała się to robić.
-
A-nglią... władała wtedy... Wiktoria Hanowerska- wyjąkała wskazała na mapie parę miejsc- To były granice Zjednoczonego Królestwa...
-Gówno prawda!- ryknęła nauczycielka.- Granice były wtedy o piędziesiąt km dalej!- Siadaj, jedynka!- wzięła kilka głębokich wdechów.- Koniec tego dobrego. Na przyszły tydzień macie przynieść projekt z historii Anglii. Pracujecie w parach, jedna ławka jedna para.
Czyli mam z nim siedzieć nie tylko na lekcji?!Cudownie!
,,Jutro po szkole?'' napisałam na oddzielnej kartce. ,,Dobra, u mnie czy u Ciebie?'' odpisał. ,,U Ciebie, nie chcę żebyś się przestraszył mojego węża :)''. W sumie nie wiem po co napisałam o wężu. ,,Ja się nie boję węży, ale spoko :)''. Na tym nasza konwersacja (o ile tak to można nazwać) się skończyła.
Reszta lekcji minęła bez zbędnych rewelacji.

Idąc za nim starałam się utrzymać pewien dystans. Stanęłam przy wyjściu i zawiązałam sznurówkę, która pechowo mi się rozwiązała. Wyszłam z szkoły, zeszłam z schodów, gdy nagle coś mnie złapało za rękę i pociągnęło do ściany za schodami. Po chwili byłam przyparta do ściany tak że nie mogłam się ruszyć. Spojrzałam na mojego ''porywacza'' i zdziwiłam się niezmiernie, bo okazało się że był nim Aron. Położył ręce obok moje twarzy.
-Taka piękna...- szepnął zmysłowo i melodyjnie- Inna. Niebezpieczna, a zarazem taka bezbronna. Dotknął mojego policzka. Pod miejscem jego dotyku poczułam wibracje i tak jakby... ciepło? Musnął swoimi wargami moje. Chciałam więcej. Na szczęście, nie musiałam na to długo czekać. Pocałował mnie lekko i ulotnie. Spostrzegłam że ma bardzo miękkie usta i to że świetnie całuje. Nagle odsunął się, założył kaptur i odszedł. 

Wracając myślałam o nim. Co on zrobił? Po co? Dotknęłam policzka którego dotknął. Nie! To był zwykły pocałunek, nic nie warty, koniec, kropka! Jednak nie mogłam zaprzeczyć że czułam że między nami jest jakieś napięcie. Odgoniłam kosmate myśli i skupiłam się na tym co ważne. Czyli na imprezie. Nagle spostrzegłam że jestem pod domem. Eja! Co tak szybko! Teleportuje się czy jak?! Nie wiele o tym myśląc weszłam do domu. Nagle coś owinęło mi się wokół szyi i podniosło kilka decymetrów nad ziemię. Jak zwykle miłe powitanie. Moja pupilka ma około dwóch metrów długości długości i jest silna jak zawodowy bokser.
-Luiza puść mnie.- wycharczałam.
~Ach! To Ty. Przepraszam.- gdyby wąż umiał się uśmiechnąć to słowo dają ona by się uśmiechała, puściła mnie.
~Jak tam w szkole?- zapytała.
-Super.- wysłałam jej obraz całego dnia pomijając scenę w ławce i tą pod schodami. 
~Weźmiesz mnie na imprezę?
-Nie mogę, ale Ty za to możesz patrzeć.
~Nie mogę, wieczorem muszę udać się w pewne miejsce.
Wzruszyłam ramionami. Ni mnie to nie grzeje, ni to nie ziębi.

Następne dwa dni minęły mi jak jeden dzień. Projekt udało nam się zrobić w jeden dzień. Szybko skończyliśmy, a w zamian za to że tak łatwo nam poszło Aron zabrał mnie na lody, później odprowadził mnie do domu. Następnego dnia oddaliśmy projekt i w zamian za to że tak nam wyszedł całkiem niezły i oddaliśmy jako pierwsi dostaliśmy po piątce.  Nim się obejrzałam był już wieczór.
Poszłam do mojego pokoju. Otworzyłam szafę i zaczęłam szukać jakiś sensownych ciuchów.
~Polecam to- wyciągnęła czerwoną sukienkę w której góra była obcisła do pasa, a duł był luźny. Świetnie.
-Zawsze będę podziwiać twoją znajomość mojej szafy i gustu. Dzięki- poszłam się wykąpać. Po chwili wróciłam. Wysuszyłam się, uczesałam, i ubrałam. Dziś wyjątkowo nałożyłam mocniejszy makijaż. Na stopy założyłam czerwone balerinki. Gdybym wzięła jakiekolwiek obcasy to bym się po pierwszych pięciu krokach zabiła. Włosy podpięłam spinką z czerwoną różą, która wyglądała jak prawdziwa. W tym czasie zapadł już wieczór. Poszłam do salonu. Wąż leżał na kanapie i oglądał telewizję. Pomyśleć że to jest zwierze.
~Pięknie wyglądasz.
-Dzięki, idę bo, taxi już czeka.
Tuż przed drzwiami wyjściowymi Luiza złapała mnie za kostkę. Spojrzałam na nią pytająco.
~Baw się dobrze- powiedziała, i wyszła przez lekko uchylone drzwi.
Uśmiechnęłam się lekko. Mimo że rzadko rozmawiamy mogę się założyć że ona zna mnie na wylot. Poszłam. Po godzinie byłam na miejscu. Zaśmiałam się w duchu. Jaka punktualna. Idealnie w czasie. Dom pod którym się znalazłam był duży, z basenem. Było parę barów. Lampy na wysokość 2 metrów i wpiździet (czyt. dużo) ludzi. Niemal od razu gdy wyszłam z auta do mojego ucha doszły rockowe nutki. Nagle powitała mnie wiecznie uśmiechnięta Różowa.
-Super że jesteś. Chodź, napijesz się czegoś- i szybko pociągnęła mnie do przedsionka piekła.
  
Aron od razu nas wypatrzył. Podeszłyśmy do niego. Drinki stały już ustawione na blacie. Wypiłam duszkiem swojego i zaczęłam szukać partnera do tańca. Wypatrzyłam jakiegoś blondyna. Miał na sobie ciemno niebieskie jeansy i białą koszulę. Przystojny, ale bez przesady. Jakby na zawołanie spojrzał na mnie. Szybko przywołałam na twarz kuszący uśmiech. Chłopak doskonale zrozumiał i ruszył w moja stronę.
-No to ja spadam.- puściłam Ani perskie oko i poszłam tańczyć z niebieskookim chłopakiem.
Przetańczyłam z nim dwie piosenki i usłyszałam moją ulubioną piosenkę.
-Miło było.- powiedziałam z pocałowałam go na szybko i pobiegłam w stronę sceny. Niech chłopak ma coś od życia.
Widać było że piosenkarka jest już trochę zmęczona.  Pokazałam jej gestem że mogę ją zastąpić, na co ona z chęcią przystała. Podała mi mikrofon a ja wkroczyłam na scenę. Publiczność bardzo się ze mną zgrała i zaśpiewaliśmy parę piosenek The Pretty Reckless, Halestorm i innych. Nawet w pewnym momencie poprzednia piosenkarka wkroczyła na scenę i ze mną śpiewała. W rezultacie świetnie się wybawiłam. Gdy ja i ta dziewczyna zeszłyśmy na scenę weszli inni, nawet Aron gdzieś się przez nich przewinął. Później jeszcze przez chwilę potańczyłam. 
 
Gdzie ona jest.? O! Tam jest! Przywołałem ją gestem do mojego stolika. Podeszła i podałem jej drinka z środkiem usypiającym.
-Świetnie śpiewałaś.- pochwaliłem. 

-Ty też.- odparła z uśmiechem.
 Porozmawialiśmy chwile. Dyskretnie się do niej zbliżyłem i  z trudem opanowałem chęć pocałowania jej.
-Chodź muszę z Tobą porozmawiać.- szepnąłem jej do ucha.
-Okej.- powiedziała, a przez jej twarz przebiegł cień podejrzliwości.

Czego on ode mnie chce? Nie dowiem się jeśli nie pójdę. Dopiłam drinka i zaczęło mi się kręcić w głowie.
-Ok, ok.
Poszłam za Aronem. Po chwili znowu poczułam jego ręka łapie moją i gdzieś mnie ciągnie. Tym razem jednak wiedziałam że to Aron. Znaleźliśmy się na tyłach budynku. Chłopak przyparł mnie mocno do ściany i oparł się o nią. Znowu czułam jego oddech na twarzy. Pocałował delikatnie moją szyję. Ja przy nim wariuję.  Lekko uniosłam głowę, dając mu tym samym znać żeby nie przestawał. Pieścił delikatnie moją szyję, a ręce które objęły moją talię, powędrowały do mojego policzka, zaraz po nich znalazły się tam usta. Pocałował mnie bardzo namiętnie. Włożył w ten pocałunek wszystkie swoje emocje. Ja naprawdę wariuję. Znam go niecałe dwa dni, a już go całuję. I co najdziwniejsze, chcę więcej. Nagle poczułam się bardzo zmęczona. Nogi się pode mną ugięły, a przed oczami gwiazdki zaczęły tańczyć walca angielskiego. Podtrzymał mnie i położył pod drzewem. Pochylił się nade mną i przestał całować. Chociaż wiedziałam że ma na to ochotę. Zalała mnie fala zmęczenia. Nim zasnęłam usłyszałam jeszcze jego szept.
-Dobranoc, księżniczko...

Oto rozdział pierwszy :) Mam nadzieję że się spodobał. Piszcie w komentarzach jak się podobał i czy przyłapaliście mnie na jakichś błędach.

*Strachy na Lachy