niedziela, 26 października 2014

Rozdział 8

Przez resztę dnia, byłam sama. Trochę się pobłąkałam tu i ówdzie nie wiedząc co ze sobą zrobić, trochę poćwiczyłam. Zapalnie ręki opanowałam do pefekcji. Już nie muszę o tym myśleć, po prostu jej używam. Dopiero gdy nastał zachód słońca usiadłam sobie na ławce i zaczęłam rysować ogniem po ziemi. Nawet nie wiedziałam jak się nauczyłam to robić. Po prostu skupiałam moc na danym puncie. To tak jakbym miała laser i musiała skierować jego promień na dane miejsce. Proste prawda? Było by prost gdyby nie to że jak coś cię rozproszy i na to spojrzysz to możesz to przypadkiem zniszczyć lub zabić. Dlatego to trenowałam na ziemi. Kwiatek, motyl, pióro (to ptasie) to są zbyt proste rzeczy.  Co by tu narysować? Odpowiedź nasunęła się sama. Narysuję Arona. Mimo upływającego czasu nadal potrafię bezbłędnie przypomnieć sobie wszystkie jego szczegóły. Jego prosty proporcjonalny nos, wysoko ustawione kości policzkowe, wklęsłe policzki, czarną bujną czuprynę, idealnie wyrzeźbione ciało, szerokie barki, wąskie biodra, bladą cerę i te oczy. Zielone oczy. Nie widziałam intensywniejszej barwy. Wydaje mi się że każdy bóg ma swoje znaki charakterystyczne. Jeśli tak jest to znakiem Arona jest jego kolor oczu. Najdziwniejsze było to że nadal czułam jego obecność, nie wiem jakim cudem skoro go tu nie ma. Nawet nie zauważyłam jak skończyłam rysunek. Nagle przypomniałam sobie o bransoletce. Spojrzałam na nadgarstek. Nadal ją miałam na sobie. To pewnie dlatego go wyczuwałam. Nagle mój żarzący się rysunek coś zalało i na ziemi został czarny czarny, trochę zdeformowany Aron. Rozejrzałam się szukając sprawcy tego czynu. W oddali zobaczyłam Ericka z jak zwykle założonymi rękami z tyłu. Spojrzał na elfa niosącego deski i za pomocą magii wyciął z drewna kartkę. Skinął lekko zszokowanemu elfowi, a ten się ukłonił na tyle na ile pozwalał mu przedmiot w jego rękach. Kartka poleciała do mojego rysunku, odbiła rysunek po czym położyła się na moich nogach. Erick skinął mi głową i poszedł dalej. Nie rozumiem go. Przecież nie popierał rozpamiętywania o Aronie, a teraz sam mi odbija jego podobiznę. Czyżby dawał mi do zrozumienia że mam go traktować jakby Aron umarł? Pokręciłam głową, tego mężczyzny nigdy nie pojmę, stwierdziłam w myślach. Popatrzyłam na odbitkę. Była dokładnie taka sama jak na ziemi z tą różnicą że linie były wygładzone. No cóż trochę trudno było mi rysować po żwirze. Westchnęłam, no cóż nie ma sensu siedzenie tutaj. Wstałam i poszłam się umyć i coś zjeść. Gdy byłam syta uznałam że czas się trochę zintegrować z elfami. Poszłam do stajni. Była ogromna i mieściła z piędziesiąt boksów i to całkiem dużych. Przy niektórych boksach stały elfy ze swoimi koniami udając się na przejażdżkę, albo z niej wracając. Większość boksów było zamkniętych, jednak na wszystkich wisiały kartki z napisami do kogo dany koń należy. Panował tu zgiełk. Parskanie koni, tupanie kopyt, rozmowy. Przy jednym boksie panowało szczególne zmieszanie. Duży czarny koń z białymi skarpetkami,  bardzo bujną grzywą, takim samym ogonem, i uroczym białym paskiem na pysku i różowymi chrapami zdecydowanie nie był skory do współpracy z na oko dwudziestoletnim rudowłosym chłopakiem, który chciał założyć mu uzdę. Parskał gniewnie, uszy miał położone, tańcował w miejscu. Podeszłam do konika, który gdy mnie zobaczył uspokoił się i przyjrzał z zainteresowaniem. Trącił mnie jedwabnymi chrapami. Spojrzałam mu w oczy. Ku mojemu absolutnemu zdziwieniu miały niebieskie tęczówki i były bardzo inteligentne. Zapytałam chłopaka dlaczego tak jest i podczas gdy on odpowiadał założyłam uzdę. Czterokopytne zwierze chętnie złapało wędzidło zębami.
-To taka rasa konia. Imię i nazwisko?- powiedział, pisząc coś na kartce którą bóg jeden wie skąd wziął. Gdy podałam moje dane kontynuował.- Dziwna rasa konia. Może mieć tylko jednego pana i żyje tak długo aż właściciel umrze. Nie ważne czy pan będzie miał dwa tysiące lat, czy piędziesiąt.- westchnął i przybił do drzwi kartkę.- Miałem nadzieję że ten będzie mój, ale niestety one same wybierają sobie właściciela.  
-A czyj on jest?- zapytałam głaszcząc konika.
-Twój.- odparł.
-Ale ja nie mam pieniędzy żeby za niego zapłacić.- zasmuciłam się i jeszcze raz spojrzałam w oczy konia.
,,Nie ważne ja i tak za tobą pójdę.''- zapewniały mnie oczy konia.
Chłopak zastanowił się. Po chwili jego twarz rozjaśnił promienny uśmiech.
-Mam pomysł. Ty mi pomożesz z wyczyszczeniem paru boksów, a ja ci opłacę konika, uzdę i siodło.
-Dobrze.- zgodziłam się z uśmiechem.
Po paru godzinach sprzątania boksy w końcu były czyste. Podczas sprzątania stajnia opustoszała, a my sobie porozmawialiśmy. Dowiedziałam się że rudowłosy chłopak ma na imię Robin, ma dwadzieścia dwa lata (czyli jest starszy o dwa lata) i ma młodszą o dziesięć lat siostrę, Justynę. Ja nie powiedziałam mu nic o sobie, ale sympatyczny chłopak nie zraził się z tego powodu. Wzięłam mojego konia za wodze i poprowadziłam na pobliską odkrytą ujeżdżalnię. Był już wieczór. Wzięłam wcześniej przygotowane siodło i założyłam. Robin który za nic nie mógł sobie odpuścić zobaczenia mojej pierwszej jazdy konnej, podszedł do mnie i poprawił wszystkie zapięcia.
-Jakby na przykład popręg byłby zbyt luźno zapięty, a ty byś w tym czasie jechała na koniu. To siodło by się obróciło w dół, a ty i koń bylibyście delikatnie rzecz ujmując w niebezpiecznej sytuacji.- upomniał mnie.
Pokiwałam głową na znak że rozumiem i wsiadłam na konia... tyłem. Robin nie wytrzymał i ryknął śmiechem. Równie nie udolnie zeszłam z konia. Zaczepiłam nogą o strzemiono i pewnie bym grzmotnęła o ziemię gdyby nie to że Robin ma dobry refleks i dzięki magii złapał mnie.
-Dobra koniec tego dobrego bo się zabijesz.-obwieścił.- Zaraz wracam.
Po chwili przyszedł tu z siwiutkim konikiem. Pokazał mi jak się wsiada, zsiada, anglezuje, trzyma wodze, siedzi, hamuje i przyspiesza konia i dopiero wtedy pozwolił mi wsiąść. Tym razem razem wszystko poszło dobrze. Trąciłam konika piętami. Przyspieszył. Miał bardzo przyjemny kłus. W ogóle nie podrzucał. Spojrzałam z wyzwaniem na mojego towarzysza. Doskonale pojął że chodzi mi o wyścig, bo oczy mu rozbłysły i na wargach pojawił się psotny uśmiech. Trąciłam jeszcze raz konika i ruszyłam galopem. Po chwili Robin mnie dogonił. Na wargach miał triumfujący uśmiech. O nie, nie kolego, pomyślałam złośliwie, jeszcze się zdziwisz.
-Dalej Kasjan! Pokarzmy temu rudzielcowi na co nas stać!- zawołałam.
Kasjan to chyba ładne imię dla konia. Mój koń przyspieszył, chociaż nie miałam w ogóle pojęcia że to możliwe. Robin został w tyle. Świat się rozmywał mi przed oczami, jednak nie mogłam nie zauważyć jeziorka w oddali. Pociągnęłam za wodze. Nagle koń gwałtownie stanął, a ja poleciałam wprost do jeziorka. Krzyknęłam.  Brrr! Zimna woda. Postanowiłam zrobić żart mojemu koledze. Z racji że byłam świetna z nurkowania, mogłam dosyć długo siedzieć pod wodą. Poczekałam aż zaczął mnie wołać i wskoczył do wody by ratować me życie. Szybko wypłynęłam z wody, zdjęłam spodnie zaczęłam ją suszyć w wyczarowanym ogniu. W między czasie Robin parę razy wypłynął żeby zaczerpnąć powietrza. Nie miałam serca go wołać. Tak się zaaferował tym że ''się topię'' że mi się ciepło na sercu zrobiło. Więc ograniczyłam się do uprzejmego obserwowania jak mnie szuka. Po kilku minutach zauważył że sobie siedzę w suchych już spodniach i staniku. Ten oskarżycielski głos wypominający mi że przeze mnie prawie umarł na zawał zapamiętam do końca mego marnego żywota. Żeby przerwać w końcu tą mowę oskarżycielską zaproponowałam mu żeby nie stał tak w tej wodzie tylko żeby się wysuszył. Gdy już byliśmy susi poszliśmy odprowadzić konie do stajni. Robin ostatecznie nie zdążył wysuszyć koszuli, więc położył ją na siodle. Z racji że noc była piękna i gwiaździsta szliśmy piechotą i rozmawialiśmy. Nagle rozległ się pisk jakby moja mama zobaczyła szczura. Ja w pierwszym odruchu chciałam wskoczyć na konia i dać nogę, ale gdy zobaczyłam malutką rudowłosą dziewczynkę biegnącej w naszym kierunku, stwierdziłam że z jej strony chyba nic mi nie grozi. Mimo to ciągle zerkałam w poszukiwaniu jakiegoś potwora z całego serca pragnącego zrobić sobie ze mnie późną kolację.
-Robin!- zapiszczał ''szczur''- Gdzie ty byłeś? Mama się strasznie bała!- dziewczynka wpadła wprost otwarte ramiona chłopaka.
-Justynko, a ty co tu robisz o tej godzinie? - odparował.- Po za tym byłem pewny że mam już dwadzieścia dwa lata i mogę się z kimś spotykać, prawda?
Puściłam mimo uszu pierwszą część drugiego zdania i zaczęłam się zastanawiać jaki jest wiek pełnoletności w Eleves. Dziewczynka zapiszczała coś w odpowiedzi, a ja poczułam że jeśli jeszcze raz zapiszczy to jej spalę włosy.
-No uciekaj, za godzinę, albo dwie przyjdę.- zapewnił ją.
Gdy piszczące coś odbiegło ja i Robin zgodnie odetchnęliśmy z ulgą. Udając że incydentu z Justyną nie było, zapytałam o wiek w którym elf robi się oficjalnie dorosły.
-Oficjalnie robi się dorosły w wieku dwudziestu lat po polowaniu.- odparł.
-A jak postało Eleves?-zapytałam.
Uśmiechnął się lekko.
-W takim razie będę musiał ci opowiedzieć jak powstała nasza rasa.- ostrzegł, a ja skinęłam na znak zgody.

Dawno temu była sobie nimfa o imieniu Elena i Len który był z rasy faerie
. Ich rasy były sobie wrogie od pokoleń. Pewnego dnia Elena wyszła do lasu po owoce leśne. Dzień był piękny. nimfa rozmawiała z ptakami pomagała wiewiórkom, śpiewała i tańczyła. Nawet nie zauważyła że zaszła do wrogiej części lasu i zgubiła się. Dzień upływał, a ona nie mogła znaleźć domu. Bała się że gdy nadejdzie noc, to wrogie faerie ją znajdą i zabiją. W końcu Noc nieubłaganie wyparła Dzień i nastała nieprzenikniona ciemność, a ona nadal błądziła. Zaczynała myśleć że już nigdy nie znajdzie domu. Bała się jak nigdy. Nagle wśród nocnej ciszy usłyszała muzykę. Z iskrą nadziei w sercu pobiegła w stronę osoby która grała. Wybiegła na polanę. Nagle spostrzegła że na polanie stoi faerie i gra na skrzypcach. Był to mężczyzna. Piękny faerie przerwał swą grę i spojrzał na nią. Nimfa przestraszyła się.
-Co tu robisz, piękna nimfo?- zapytał.
-Zabłądziłam.-odparła pewna swojej śmierci. Spojrzała w białe tęczówki faerie i zakochała się z wzajemnością.
-Czyżbyś życzyła sobie bym cię odprowadził?- zapytał.
-A czego w zamian byś chciał nieznajomy?
-Twojego pierwszego pocałunku.- odparł.  
 Dziewczyna zgodziła się. Len dotrzymał swojej części umowy z nawiązką. Od tego zdarzenia spotykali się każdej nocy. Kochali się. Jednak ich miłość została odkryta, a oni zostali zabici. Jednak nikt nie wiedział że Elena w tajemnicy powiła dziecko i poprosiła swoją siostrę by zabrała jej i faerie potomka i wychowała z dala od okrucieństwa ras. Dziecko rosło, lata mijały, a siostra spostrzegła że syn Eleny i Lena jest inny. Nie ma skrzydeł, ma niebieskie oczy i szpiczaste uszy. Do lasu w którym mieszkali przybywały takie same istoty jak dziecko. Zaczęli budować domy i tak powstało Eleves. Pamiętając okrucieństwo ze strony obu ras, ukryli swe miasto, tak żeby nigdy nie doznać więcej krzywd.

-
Smutna historia.- stwierdziłam wpatrując się w drogę.
-Zaiste, smutna.- potwierdził.
Doprowadziliśmy konie do stajni i wyszczotkowaliśmy. Nadszedł czas pożegnania.
-A buziak na dobranoc?- zapytał niewinnie.
Zaśmiałam się i cmoknęłam go w policzek. Jęknął niezadowolony. Złapał mnie za rękę i przyciągnął do siebie. Przyłożył szybko swoje usta do moich. Miał przyjemne ciepłe usta. On w ogóle cały był ciepły. Po chwili odsunął się.
-No to do widzenia.- zawołał wesoło z zawadiackim uśmiechem i tyle go widzieli.
                               
 [Następnego dnia]

Poczułam zapach jajecznicy. Otworzyłam oczy i zobaczyłam uśmiechniętego Oskara z talerzem na którym leżała owa jajecznica ze szczypiorkiem. Jak pięknie pachniała, ojoj. Wzięłam głęboki wdech.
-Teraz moja kolej na robienie śniadania.- powiedział, a gdy postawiłam nogi na posadzce podał mi talerz.- Masz, smacznego.
- Dzięki za śniadanie.- Usiedliśmy na łóżku. Po spałaszowaniu jedzenia siedzieliśmy opierając się o siebie.
-Czemu ty i Erick się nie lubicie?- zapytałam zerkając na niego. Jego twarz stężała.
-No cóż był surowym nauczycielem.- Oskar zaśmiał się sztucznie.  Zmrużyłam oczy.
-Kłamiesz.- stwierdziłam.
Westchnął przeciągle.
-Kiedy mój ojciec umarł, miałem dziesięć lat. Moja mama się załamała. Nie umiała już mną zajmować. Za bardzo przypominam jej ojca. Przekazała mnie pod jego opiekę, a on nigdy się mną nie zajmował. Nie interesowało go co robię, jak żyję. Musiałem wszystko robić sam. Kiedy się uczyłem walczyć, przypadkiem przejechałem sobie nożem po ręce.- pokazał bliznę ciągnącą się od nadgarstka do kciuka.- Kiedy powiedziałem co się stało, to on wzruszył ramionami i powiedział, że ta sytuacja nie miała by miejsca gdyby nie to że byłem po prostu nie ostrożny. Że to moja wina, a nie jego, że mnie nie przypilnował.-uśmiechnął się lekko i zmienił temat.- A ty co robiłaś z Robinem?
Na myśl o wesołym chłopaku musiałam powstrzymać uśmiech.
-Nie twój interes!-burknęłam.

Perspektywa Arona:

Obudziłem się rano w znacznie lepszym stanie niż dzień wcześniej. Ubrałem się i poszedłem do jadalni. Wszedłem do jak zwykle gwarnej jadalni i nagle wszystko ucichło. Może jednak faktycznie byłem za ostry. Podeszłem do mojego stolika przy którym siedzieli Ania i Alex. Stolik był już nakryty. Zaraz po tym jak wziąłem pierwszy kęs kanapki wszyscy odetchnęli z ulgą i wrócili do rozmów i jedzenia.
-O niebo lepiej wyglądasz.- stwierdził Alek uśmiechając się jak głupi do sera.
-I lepiej się czuję.- odparłem po uwczesnym zjedzeniu kromki.
-To co robimy?- zapytała Ania zacierając ręce i zerkając to na mnie to na Alexandra. Wziąłem kolejny gryz kolejnej kromki. Od odpowiadania uratował mnie chłopak siedzący obok mnie.
-Idziemy do Wiktorii.
-A po co mamy do niej iść? Przecież ona jest okropna- odparła zdegustowana Anka.
-Idziemy na herbatkę i podyskutować o lakierach do paznokci.- odparł ironicznie Alek- Jak to po co? A czym żyje ośrodek od czterech dni?
-Aaa, no tak.- odparła ''mądrze''. W tym momencie skończyłem jeść ostatnią kanapkę. Wstałem i poszedłem do stajni. Wziąłem mojego ulubioną klacz która zowie się Klara. Uratowałem ją od śmierci. Któraś matka zostawiła ją na łące i po nią nie wróciła. Moi towarzysze wzięli swoje konie i pojechaliśmy ku Syrenim Skałom.W to miejsce zbierały się syreny. Droga była długi i bardzo niebezpieczna, choć nam udało się przejechać bez przeszkód. Ludzie raczej rzadko tam przychodzą. Jeśli jednak jest jakiś szaleniec który zechce się tam wybrać to albo zostanie zjedzony, albo wykorzystany, ewentualnie jeśli królowa go polubi to wyjdzie cało z tym po co tam przyszedł. Oczywiście to ostatnie zdarza się najrzadziej. Jestem pewien że mi się przytrafi to ostanie. Kiedyś byłem... blisko z królową. Na szczęście łączyły nas sprawy czysto fizyczne. Zero uczuć. Podeszliśmy do jednego z kamieni i usiedliśmy. Syreny przypływają tu po zmroku siadają i śpiewają. Zwabiają tym naiwnych młodzieńców którzy mają nadzieję że będą jednymi z tych szczęściarzów którzy zostaną przemienieni.
Teraz wystarczy czekać.


Oto Kasjan :)

A to jest Robin :)

----------

Chyba miałam coś tu zmienić, ale zapomniałam. Ten tydzień tak mi dał w dupę że ojoj. A jak się wam podoba Robin? :) Lubicie go?

sobota, 18 października 2014

Rozdział 7

Dziś wstałam wcześniej od elfa. Ubrałam się w zwiewną białą sukienkę z wszytymi w nią czerwonymi cyrkoniami, opartą o ramię fotela. Była idealna. Zupełnie jakby ktoś szył ją na zamówienie. Sięgała mi przed kolano. Ciekawe skąd wiedzą jaki mam rozmiar. Poszłam się umyć. Gdy skończyłam swoje poranne egzorcyzmy zaczęłam zastanawiać się co mogłabym zrobić dla Oskara. W końcu opiekuje się mną. Coś miłego. Wylać na niego wiadro zimnej wody? Świetny pomysł. Co prawda nie ucieszyłby się zbytnio z tego, ale z śniadania do łóżka a i owszem. To postanowione. Zaczęłam zmierzać ku wyjściu gdy nagle przypomniałam sobie że jestem boso. Palnęłam się w czoło. Cała ja! Iść? Super pomysł, ale jeśli ktoś mnie zobaczy bez butów to będę miała mało przychylną opinię wśród elfów. Weszłam na palcach do pokoju i zobaczyłam rzymskie sandałki wysadzane ładnymi krwistymi kamieniami. Wreszcie wyszłam pokoju i rozejrzałam się po korytarzu. W oddali widać było służącą. Podbiegłam do niej. Ona na mnie spojrzała przerażonym wzrokiem i padła na kolana. Rozejrzałam się lekko zakłopotana. No cóż, nikt nigdy nie padał przede mną na kolana. Przynajmniej nie z takimi intencjami. Dziewczyna była bardzo młoda. Mogła mieć tak z dziesięć lat. Ładna owalna twarzyczka. Blondynka z brązowymi oczami. Miała na sobie szarą sukieneczkę do kostek. Kucnęłam.
-Wstań dziewczynko.- powiedziałam miękkim jak jedwab głosem. Lata śpiewania dały mi niewyobrażalne zdolności zmiany tonu i brzenia mojego głosu.- Jak Ci na imię?
-Amelia o ani- odparła nie podnosząc wzroku znad posadzki.
-Popatrz na mnie- poprosiłam. Gdy to zrobiła zapytałam- Wiesz może gdzie jest Erick?- przypominając sobie że zarządza finansami.
-N-n-nie wiem-wyjąkała.
-Boisz się mnie Amelio?- zapytałam smutno, zaraz dodałam puszczając do niej oko-Nie mów do mnie pani bo czuję się staro.
-Nie boję!-odparła szybko i pewniej, spojrzała na mnie z uśmiechem.
Zazwyczaj nie lubię małych dzieci, ale Amelka jest inna. Jest elfem, a tutaj wszystko jest inne. Nagle z dala dobiegł mnie mocny i lekko rozbawiony głos.
-Podejrzewałem że się dogadasz z Amelią.
Spojrzałam na źródło głosu. W odległości dwudziestu metrów stał mężczyzna. Był to wysoki dobrze zbudowany elf, z kruczo czarnymi włosami i dwudniowym zaroście. W średnim wieku. Nie powiem bardzo pociągający. Wydaje mi się bardzo tajemniczy. Nagle mi przez głowę przemknęła myśl że przypomina mi kogoś. Arona. Posmutniałam na tę myśl. Podszedł do mnie i kucnął przy dziewczynce.
-Kochana Amelio mogłabyś zostawić nas samych.- zapytał łagodnie.
-Oczywiście panie.- doparła szybko i uciekła w przeciwną stronę. Wstaliśmy.
-Erick.-przedstawił się.- Nie smutniej na myśl o nim. Poczuj złość. Bezgraniczną chęć zemsty. Tak, wyczuwam emocje.- idealnie odgadł moje spojrzenie.- To dosyć rzadki dar, ale przydatny. Zdaje się że coś ode mnie chciałaś?- zapytał gestem czy możemy się przejść.
Skinęłam głową.
-Chciałam zapytać czy mogłabym wziąść coś w rodzaju pożyczki?- zapytałam niepewnie.
-Alicjo, Ty nie musisz pytać. Całe nasze królestwo jest pod twoją władzą.
-Ale ja bym bardzo źle się czuła z tym że wtargnęłam do waszego miasta i tak bezkarnie opustoszyła wasz skarbiec. Może bym mogła jaką pracę podjąć? U Aleksandra, albo u Anny?
-W sumie to bardzo dobry pomysł.- powiedział po chwili zamyślenie- Mogłabyś sobie tym dobrą opinię wyrobić. Poszukaj Anny w okolicznej stajni, a Aleksandra na polach. Mimo wysokich pozycji nadal pomagają ludności.-zatrzymaliśmy się.- Alicjo, nauczę cię kontrolować moc. Oskar będzie cię uczył walki. Dzisiaj pierwsze zajęcie magii odbędą się po obiedzie.- wyciągnął z kieszeni sakiewkę i mi dał- Masz, to powinno ci na dziś starczyć.
Podziękowałam mu i się rozeszliśmy, każdy w swoją stronę.

Perspektywa Arona:

-Jak to rozpłynęła w powietrzu?!- ryknąłem wściekły.- Nie ma jej już od trzech dni!
-Wysłaliśmy prawie cały obóz w poszukiwaniu jej.- odparł spokojnie Alec.- Przeszukaliśmy wszystkie lasy, doliny, góry, depresje... Wszystko.- zsumował. Usiadłem wściekły na miejscu gdzie ostatnio ona spała. Po chwili Alec dodał.- Jedyne gdzie może być to Hades, albo Olimp w co wątpię. 
Poderwałem się z łóżka i szybko podszedłem do chłopaka, złapałem za koszulę i przycisnąłem do ściany.
-Ona żyje.- wycedziłem. Nie do końca wiem, czy z rozpaczy, czy w wściekłości, że w ogóle dopuszcza do siebie taką myśl. Usłyszałem syk bólu ze strony mojego przyjaciela.
-Przepraszam.- powiedziałem z wyrzutami sumienia. On nic mi nie zrobił, nie mogę się na nim wyżywać. - Przeklęte syreny! Że też musiałem akurat wtedy zapomnieć naszyjnika przeciw urokom tych wariatek.- warknąłem zrozpaczony. Było kilka syren które były całkiem sympatyczne, ale nie ta z którą widziała mnie Alicja. Ta z którą spałem ostatni raz kilkaset lat temu! Nawet nie wiem dlaczego ona wysunęła to wspomnienie. Przecież już dawno temu dałem jej wyraźnie do zrozumienia że nie chcę mieć z nią nic wspólnego. Usiadłem na łóżku i dotknąłem miejsca gdzie ostatnio leżała Alicja i schowałem głowę w dłoniach. O Zeusie. Tylko raz w życiu rozstanie mnie tak bolało.
-Co się stało? Jak ona zaginęła?- zapytał delikatnie Alan, kucając przy mnie i dotykając mojego ramienia.
Opowiedziałem mu wszystko. Po tym zrobiło mi się nieco lepiej. Zupełnie jakbym zmył z siebie wszystkie bóle, niestety ten efekt nie trwał długo. 
-To ona nie wiedziała że syreny rzucają uroki?- widząc moje zirytowane spojrzenie, zorientował się, że ona po prostu o tym nie mogła wiedzieć.- No tak. Gdzie ta Alicja się zapodziała?- mruknął do siebie.
Nagle w głowie zakwitła mi jedna myśl, a wraz z nią rozbłysł płomień nadziei. W końcu ona umiera ostatnia.
-Wiktoria powinna wiedzieć gdzie ona jest.- powiedziałem sam do siebie.- Wiktoriana pewno mi nie powie gdzie jest Alicja. Idę do królowej syren, ona pewnie jakoś wpłynie na Wiktorię, żeby mi powiedziała Gdzie jest Alicja.
Wstałem i skierowałem się ku wyjściu. Powstrzymały mnie silne ręce mojego przyjaciela.
-Nie ma mowy. Nigdzie dziś nie idziesz. Wyglądasz jakbyś nie spał co najmniej tydzień, nie jadł, nie pił a już na pewno się nie mył. Chodzisz podminowany i wrzeszczysz na wszystko co się rusza. Najpierw pójdziesz się wykąpać, ogolić i umyjesz zęby. Potem coś zjesz, napijesz się czegoś pójdziesz ze mną na piwo i się wyśpisz. Wyglądasz jak wrak samego siebie. Po za tym, w takim stanie syreny nie dopuszczą cię do królowej nawet na odległość strzału z łuku.
Westchnąłem i pokiwałem głową. Z nim nie wygram, przynajmniej nie teraz.

Perspektywa Alicji:

Mam już wszystkie przedmioty potrzebne do śniadania. Kupiłam je na targu. Weszłam do pokoju i spostrzegłam że Oskar jeszcze śpi. Bardzo dobrze. Zabrałam się do roboty. Po dwudziestu minutach wszystko było gotowe. Zalałam herbatę i jak z zegarkiem w ręku elf się obudził. Widać na wszystkich ludzi płci przeciwnej to działa, pomyślałam rozbawiona.
-Ooo... Śniadanie!- zachwycił się. Podszedł do mnie i mnie przytulił.- Dziękuję!
Zabraliśmy się za pałaszowanie jedzenia. Oskar cały czas na mnie patrzył. Zapytałam wzrokiem o co mu chodzi.
-Co masz zamiar zrobić Aronowi?- zapytał mnie Oskar, nie spuszczając wzroku z moich oczu. Odwzajemniłam spojrzenie i również go nie odwracałam go.
-Nie wiem.- wzruszyłam ramionami, momentalnie czując jak wszystkie mięśnie w moim ciele się napinają.
-U nas jest pewien zwyczaj.-zaczął- Możesz wyzywać na pojedynek. Na śmierć i życie. Pod okiem Rady oczywiście.- uśmiechnął się łobuzersko.- Ale możesz go jeszcze bardziej zranić. Po ukończeniu treningu będziesz mogła stąd wyjechać. Pojadę z tobą do Czerwonej Róży. Tam go wyzwiesz pod okiem jego rodziców. Zaskoczysz go. Powiesz mu kim jesteś. Pokonasz go na oczach całego obozu i pary bogów. Poza tym-przewał na moment.-Nie będziesz musiała go zabić. Nie pozwolą ci.
-Pojedziesz ze mną? Nie będziesz tęsknił za tym miejscem? Za matką, ojcem?- sposępniał do tego stopnia, że miałam nieodparte wrażenie że zaraz nad jego głową zbiorą się czarne chmury.
-Nic mnie tu nie trzyma po za matką.- wyznał.- Ojciec nie żyje, a ona oddała się w wir pracy. Kocham ją ale...-pokiwałam głową na znak że rozumiem.- Chciałbym podróżować. Wyjechać stąd. Znaleźć prawdziwą miłość i przyjaciół. Odwiedzę to miejsce kiedyś. Rodzeństwo...-westchnął smutno- Nie jestem pewien czy mój brat w ogóle pamięta o moim istnieniu. Mam parę znajomych, ale do nikogo po za tobą nie jestem przywiązany.- uśmiechnął się krzywo- Po za tym, nie ciągnie mnie do władzy. Mój brat jest do tego stanowiska odpowiedni.
Zapadła cisza, obydwoje daliśmy się ponieść swoim myślom.
-Zgadzam się- powiedziałam. Nagle przypomniałam sobie o tym jak się tu znalazłam i jak się zgodziłam. To samo powiedziałam.- Erick będzie mnie uczył dzisiaj kontrolować moc. 
-Wiem- mruknął zamyślony- Kiedy dogonisz uczniów, chyba będziesz musiała brać lekcje dodatkowe. Aron pewnie jest bardzo silny i dobry.
-Nigdy nie lubiłam lekcji dodatkowych- odmruknęłam niezadowolona.
Oskar zaśmiał się. Dalej rozmawiając na błahe tematy skończyliśmy jeść śniadanie i odbyliśmy codzienny trening.

Zamachnęłam mieczem. Trochę gorzej niż wcześniej bo jestem już zmęczona. Moje ubranie zmieniłam na jakiś strój bardziej przystosowany do treningów. Cóż, bieganie dwóch kilometrów, walka na kije na belce zawieszonej nad wodą (nie muszę chyba dodawać, że ciągle do niej wpadałam?) i wreszcie walka na miecze, nie należą do mojej rutyny. Co ku mojemu absolutnemu zdziwieniu, doprowadzało mojego przyjaciela do dziwnego kaszlu, co podejrzanie przypominało napad śmiechu.
-Dobrze ci idzie- pochwalił ktoś z tyłu.
Jak na zawołanie odwróciliśmy się w poszukiwaniu osoby prawiącej mi pochwałę. Zobaczyliśmy Ericka stojącego z założonymi z tyłu rękami. Szybko wykorzystałam sytuację i podcięłam Oskarowi nogi, przez co wylądował na ziemi. Zaśmiałam się triumfalnie i podskoczyłam unikając tej samej sztuczki. Oskar zaśmiał się. Po chwili kocim ruchem wstał i otrzepał się z kurzu. Uśmiech zszedł mu z twarzy.  
-Witam- ukłonił się sztywno Oskar.- Zaiste, coraz lepiej jej idzie. Za niedługo będzie umiała już wszystko czego jej potrzeba żeby móc dojść do grupy.
-Cudownie- odparł śpiewnie elf.- Mógłbym porwać twą podopieczną na lekcję?
-Oczywiście.- zgodził się zmuszając się do uprzejmości. Chyba ci dwaj nie przepadają za sobą. Muszę o to podpytać Oskara. Mój ''opiekun'' odebrał ode mnie miecze i poklepał po ramieniu . Podeszłam do Ericka, a ten wskazał ręką że mam iść za nim.
Po drodze poprosiłam o kilka minut bym mogła się umyć i przebrać. Po jakimś czasie dotarliśmy do biblioteki, . Była ogromna. W powietrzu unosił się przyjemny zapach starych pożółkłych kartek. Na środku stał stół z paroma krzesłami. Podeszliśmy do niego i usiedliśmy.
-Posłuchaj, nie będę cię uczył zaklęć i tym podobnych. Po pewnym czasie sama je sobie przypomnisz i się ich nauczysz. Powiem ci tylko jak masz kontrolować moc. Zamknij oczy.- gdy wykonałam poleczenie kontynuował.- Wyobraź sobie naczynie wypełnione po brzegi wodą. Kiedy je przechylisz to woda się wyleje, a moc ''wypłynie'' z ciebie niszcząc parę rzeczy wokół ciebie.- przerwał na chwile a ja pokiwałam głową na znak że wszystko rozumiem.- Teraz wyobraź sobie że ścianki naczynia dążą do złączenia się i powstaje taki jakby bukłak z w wodą. Ale zostaw jeszcze dziurkę bo w końcu musisz tą moc z tamtąd wydobywać. Dzięki temu możesz kierować gdzie moc w danej formie ma się skierować.- wyobrażenie tego wszystkiego nie było trudne.- Żeby moc się nie wylewała potrzebny jest jeszcze korek.  Musi być idealnie dopasowany żeby nie przeciekał i dało się do łatwo zdjąć.- nie wiedzieć czemu nagle wyobraziłam sobie butelkę z coli.- Gotowe?- skinęłam.- Dobrze. Otwórz bukłak (butelkę) i naciśnij go kierując go na swoją rękę.- do tego ćwiczenia potrzebowałam paru prób, ale gdy udało mi się to zrobić, poprosił mnie bym otworzyła oczy.
Widziałam moją rękę palącą się. Nie bolało ani nie paliło mojego ubrania. Uśmiechnęłam się promiennie co on odwzajemnił.
-Po pewnym czasie zapomnisz o bukłaku i będziesz używać magii ot-tak- i nad jego głową pojawiły się dwie małe kulki które zaczęły się gonić. Ryknęłam śmiechem, gdy jedna z kulek stała się obręczą i druga chcą ją złapać przeleciała przez środek pierwszej.
-Na dzisiaj koniec. Poćwicz to sobie.- powiedział rozbawiony.
Podziękowałam mu za lekcję, pożegnaliśmy się i rozeszliśmy.

Wspomnienia Alicji:
-Tato!- krzyknęłam i tupnęłam nogą w dziecięcym oburzeniu, jak mała dziewczynka, którą w sumie byłam. Miałam dopiero dziesięć lat.-Oszukiwałeś!
Byliśmy nad jeziorem. Piaszczysta plaża, dyskrecję zapewniały otaczające zbiornik wodny drzewa, a za coś w rodzaju dywanu służyła soczysta trawa. Było bardzo ciepło i słonecznie. Czego więcej chcieć? To był po prostu raj. Jednak ja pragnęłam czegoś zgoła innego. Przynajmniej w tym momencie. A tak dokładniej to chciała żeby tata przestał oszukiwać!
-Ja?- zapytał robiąc najniewinniejszą z wszystkich min.- Skąd! Co ci przyszło do głowy córeczko?
Bawiliśmy się w chowanego i tata szukał. Doliczył do pięciu, chociaż miał do piętnastu. Dzięki wysiłkom moich rodziców w wieku ośmiu lat umiałam już liczyć do stu. Mój ojciec był bardzo pięknym mężczyzną. Czarne włosy spięte w ciasny kok, wysokie kości policzkowe, blade wąskie usta,  niebieskie oczy i blada cera. Szeroka szczęka i ramiona dodawały mu męskości. Można powiedzieć że byłam dokładną kopią mojego taty. Poza oczami, ustami i figurą które miałam po mamie.  
-Tak!- tupnęłam noga dla dodania powagi moim słowom. Jednak, jak mała dziesięcioletnia dziewczynka w żółtej sukience i dwoma warkoczykami mogła wyglądać poważnie i dorosło?
-Tak?- zapytał przekornie kucając przede mną żebym nie czuła się skrępowana.- To policz i pokaż mi jak się liczy do piętnastu?
-Jeden... dwa... trzy...-przerwy między słowami robiły się coraz dłuższe.
Każdemu się zdarza zapomnieć ,,paru'' rzeczy gdy jest się wściekłym, albo, jak w moim przypadku, oburzonym, prawda? Tata zaśmiał się, podniósł mnie i zrobił karuzelę.
-Carl!- zawołała moja mama. Również była piękną kobietą. Wysoka i dostojna. Ognisto rude włosy okalały okrągłą twarzyczkę. Miała drobny nosek, krwisto czerwone usta i zielone oczy.- Musimy jechać!
-Idziemy!- zawołał do niej. Złapał mnie za rękę.- Chodź księżniczko. Czas do domu.
Jęknęłam z rozczarowaniem, ale nie protestowałam. Doskonale wiedziałam że w tym pojedynku nie wygram. Potulnie poszłam i wsiadłam do auta. Pojechaliśmy. Jak pewnie każdy wie, droga ciągnęła się godzinami. Nie, całymi dniami wręcz! Pewnie każdy z was wie jak to jest gdy się jest małą dziewczynką, a za autem jest taka piękna pogoda. W końcu dojechaliśmy... do banku. Pewnie rodzice chcieli coś załatwić. Oczywiście poszłam z nimi. Kolejka była mała. Zaledwie trzy osoby. Nagle do banku wpadło trzech mężczyzn. Mieli kominiarki, czarne ubrania i broń. Nie wiedziałam co to jest pistolet, więc opacznie pomyślałam że to jest rura. Była bardzo podobna do takiej jakiej używał mój ojciec. Wtedy jeszcze nie wiedziałam że mam do czynienia z złodziejami, zbirami... mordercami. Jeden z nich krzyknął stary dobry oklepany tekst:
-Dawać pieniądze, albo- drugi złapał mnie za rękę i pociągnął do tego pierwszego.- Ta małą zginie.
Oklepane prawda? Mimo że nie wiedziałam kim są i co chcą zrobić, instynktownie zaczęłam płakać i się wyrywać. Na nie wiele się to zdało. Przestępca był dużo silniejszy. Bałam się. Byłam wręcz przerażona! Moja mama krzyknęła z łzami i rzuciła się w moją stronę. Za ten akt odwagi i miłości, lub jak niektórzy uważają, głupoty, zapłaciła życiem. Zastrzelili ją. Nie miałam pojęcia co się stało. Wydawało mi się że mama śpi, lecz po łzach taty domyśliłam się że stało się coś bardzo złego. Po chwili do mojej matki dołączył mój ojciec, a mnie okaleczono. Blizna na całe życie. Nie tylko na sercu.
I od tego momentu moje oczy już nigdy nie były takie same.
Nie widziałam piękna świata.
Żywych kolorów...
Moje oczy stały się czarne i choć o tym nie wiedziałam, z moją duszą stało się to samo.   

----------
Mam nie wyjaśnione wrażenie że jest tego mniej... Never mind! Dziękuję za przeczytanie :) Kolejny (lepszy) rozdział będzie za tydzień. :)

Pozdrawiam Ola

Rozdział 6.

Otworzyłam leniwie jedno oko, ale od razu je zamknęłam. Nie, że jestem śpiochem, ale... Nie chciało mi się wstawać. Pewnie bym jeszcze pospała, gdyby nie to że poczułam że jestem mokra. Czekaj! Mokra?! Wstałam jak oparzona w łóżka. Cudnie, pomyślałam kwaśno. Od razu poszukałam sprawcy tego okrutnego czynu. Zobaczyłam chłopaka  bez bluzki. Trzymał wiadro, dzięki czemu mogłam bez przeszkód skierować na niego mów sprawiedliwy gniew.
-Oskar!- wydarłam się- Co ty zrobiłeś?!-czując ogarniającą mnie furię.
Zaśmiał się, co tylko dołożyło oliwy do ognia złości.
-O tej porze już wszyscy dawno nie śpią.- powiedział iście rozbawionym głosem- Tam masz suche ubrania.- wskazał głową fotel w rogu. Zaczęły mi przychodzić różne tortury które mogłabym wykorzystać na owym osobniku. Jedna myśl wyjątkowo mi się spodobała. Oskar uciekający przede mną goniącą go z maczugą. Westchnęłam teatralnie.
-Możesz wyjść, czy mam tu korzenie zapuścić?- zapytałam sarkastycznie.
Ukłonił się z gracją i powiedział:
-Oczywiście moja pani, do usług.
Sekundę później musiał uciekać przed lecącą w niego poduszką, ale zanim wyszedł usłyszałam jeszcze jego śmiech.
-A udław się potworze- mruknęłam i poszłam się ubrać. Miałam do wyboru bluzkę sznurowaną nad biustem, krótkie spodenki, bluzkę na ramiączkach i taką z rękawami rozszerzanymi od łokcia, spódnicę do ziemi, i długie spodnie. Wybrałam bluzkę sznurowaną nad piersiami i krótkie spodenki. Dopiero teraz rozejrzałam się po pokoju. Nie był on jakoś bogato ozdobiony. Fotel był z drewna, pokryty jakąś grubą tkaniną, łóżko było bez kołdry, wypchane najprawdopodobniej sianem, biurko z krzesłem pod oknem i dywan ze skóry jakiegoś żyjątka. W rogu wisiały jakieś ziółka. Ale najbardziej spodobał mi się obraz. Wisiał na pomarańczowej ścianie. Przedstawiał dziewczynkę, mniej więcej trzynastoletnią, na huśtawce. Była czysto krwistą elfką. Miała długie blond włosy, ładnie delikatne rysy, a na obrazie była przedstawiona z lekkim uśmiechem. Huśtawka była zaczepiona na drzewie, nad równiutką zieloną trawą. Z tyłu, za drzewem był las w którym były nieprzeniknione ciemności. Obraz bardzo mi się spodobał. Był... lekki. Dawał człowiekowi swobodę ducha i spokój. Oglądanie tego arcydzieła przewało mi pukanie.
-Proszę- powiedziałam nadal wpatrując się w obraz.
-Julia.- powiedział krótko zimnym tonem Oskar, widząc moje zdziwione spojrzenie, dodał- To jest Julia, moja siostra. Nie żyje. Zabili ją Obdarzeni.
Wciągnęłam z świstem powietrze. Co?! Obdarzeni?! Oni mieli być tymi dobrymi! Nie wolno im zabijać! Poczułam ogarniający mnie smutek i żal. 
-Jak to się stało?- zapytałam głosem wyprutym z emocji.
-Podczas polowań, ona poszła złowić coś dla rodziny. No wiesz, chciała się popisać. A oni ją zabili.- odparł.- Chodź.- złapał mnie za rękę i pociągnął do wyjścia. Pewnie miał dość patrzenia na osobę która swoją śmiercią przysparza mu tyle bólu. Szliśmy przez korytarze w kompletnej ciszy, oddani swoim rozmyślaniom. Aż w końcu dotarliśmy do wyjścia, a z tamtąd od razu do zbrojowni. Było tam tysiące łuków, mieczy i innych tego typu rzeczy. Pomieszczenie było obszerne i przyciemnione. Szare ściany nie dodawały mu uroku.
-Podejdź do każdej broni i jeśli poczujesz jakieś wibracje, ciepło czy coś podobnego, to go weź.- poinstruował.
Przeszłam przez całą salę ale nigdzie nie poczułam nic. Pokręciłam przecząco głową. Zamyślił się i pacnął ręką w czoło, z miną symbolizującą olśnienie godne filozofa.
-No tak. Ty przecież boginią jesteś.- mruknął i poszedł szybko w stronę wyjścia. Jednak nie wyszedł tylko wyciągnął ręce w górę i zdjął z tamtą coś. Dopiero teraz zauważyłam że nad drzwiami była zawieszona broń. Łuk, był ciemno szary i miał piękne czarne wzory, kołczan z dwoma tuzinami strzał z lśniącymi grotami i czarnymi drzewcami, sztylet na którego uchwycie była odbita róża, dwa metrowe miecze na których klingach był napis, nie umiałam ich odczytać. Był w innym nie znanym mi języku. Pokrowce na te miecze, czarna skórzana zbroja bez hełmu. Wziął miecze z wielkim szacunkiem. Podszedł powoli.
-Jest legenda że dawno, dawno temu do naszego miasta wstąpiła bogini- zaczął ściszonym głosem, jakby chciał nadać owej opowieści zasłużone napięcie- Była ona bardzo smutna i piękna. Nikomu nie powiedziała dlaczego się smuciła. Oddała nam tą zbroję i broń i powiedziała ''kiedyś tu wrócę''. Weź tą broń.
Wzięłam delikatnie miecze nagle rozbłysło światło, zamknęłam oczy  przelatywały różne sceny. Jak oddaję zbroję elfom. Jak błąkam się po mieście, niczym dusza która nie może zaznać spoczynku. Po chwili widzę jak odkładam z wielkim szacunkiem zbroję, rozglądam się z smutkiem w oczach po starannie zrobionych meblach, po ubraniach, w końcu mój wzrok przenosi się na ogień tlący się w kominku. Podnoszę rękę, ogień gaśnie, a w pokoju nastaje ciemność. Podchodzę do węża i głaszczę go z uczuciem. Proszę Luizę żeby powiedziała elfom że ja po nią wrócę.
Otwieram gwałtownie oczy. Dobra, gdzie ja jestem? A, no tak. W zbrojowni. Co robię? Leżę. Rozglądnęłam się i napotkałam zmartwiony wzrok Oskara.
-Alicjo! Jak się czujesz?- zapytał.
Podniosłam się do pozycji siedzącej. Ał, boli głowa.
-Tak. Świetnie wręcz. Mam ochotę biegać, skakać i krzyczeć, że życie jest piękne.-mruknęłam sarkastycznie.
-To wspaniale!- powiedział wesoło. Podniosłam na niego zdziwiony wzrok. Co on, nie wyczuł sarkazmu? Widząc mój zdziwiony wzrok dodał- Czeka Cię dzisiaj twój pierwszy trening.- zabłysły mu oczy.
-O nie, nie, nie. Widzę te ogniki w oczach. To źle znaczy.
Wstał i podał mi rękę aby pomóc mi wstać. Dobra stoję pomyślałam. Zachwiałam się lekko. Jeszcze parę prób i opanuje do perfekcji sztukę wstawania po nawrocie wspomnień po dotknięciu magicznych przedmiotów z przed... a tak właściwie to ile ten ekwipunek ma lat?
-Ile to na lat?- wskazałam głową zbroję leżącą na półce.
-Nie wiem.- wzruszył ramionami- Chyba tak z parę tysięcy lat.
Osłupiałam. Pa-rę-ty-się-cy? Ile ja miałam przez ten cas rodzin?! Może mam jakieś siostry, synów, może jestem babcią, prababcią. Westchnęłam z nostalgii. Podeszłam powoli do broni. Wzięłam miecze do rąk. Idealnie wyważony, lekki, rękojeść dobrze dopasowany do dłoni. Czuję się tak, jakbym była jakoś związana z tymi rzeczami. Odłożyłam miecze na miejsce.
-Na razie weź te. Powinny być dobre- podał mi jakieś miecze. Dobrze się go trzyma, ale daleko mu do tych poprzednich.
-No to idziemy- zawołał radośnie, a zarazem tak jakoś złowieszczo. Będzie źle.

Po całym dniu ćwiczeń, gdy słońce chyliło się ku zachodowi. Wyczerpani zaczęliśmy wracać.
-To co, czas na zwiedzanie?- spojrzał na mnie jakbym mu powiedziała, że pochodzę z odległej planety i jestem marsjanką (czy co to tam jest (lub nie ma) w kosmosie).- Może zaczniemy od łaźni?
-Tak to dobry pomysł.- stwierdził z westchnieniem.
Po solidnej kąpieli, wracałam do pokoju sama. Oskar miał coś do załatwienia. Dziwne, ale wiedziałam gdzie mam iść. Nagle wpadłam na kogoś.
-Oj, przepraszam...- mruknęłam i spojrzałam na tę osobę. Muszę stanowczo przestać wpadać na ludzi.
Była to blondynka. Bardzo ładna. Długie nogi. Duże piersi. Czyli to co lubią faceci, ale skądś ją kojarzyłam. Nagle dostałam policzek od prawdy. To była ta syrena. Tak ta co... była z Aronem, dokończyłam z bolesnym ukuciem w sercu.
-Może jednak nie przepraszam.- poprawiłam się złośliwie.
-Patrz jak leziesz łajzo.- powiedziała jadowicie. Zlustrowała mnie wzrokiem, takim jakim rywalki na wybiegu modelek oceniają konkurentkę. W jej oczach pojawił się złośliwy błysk.- Och! Kogo my tu mamy! Czy to nie jest przypadkiem ta naiwna dziewuszka co wybiegła z jaskini? Fajnie było co? Ale on jest mój. Tylko mój. Zgadnij co robiliśmy kiedy wybiegłaś z płaczem.- Uśmiechnęła się kpiąco.
Zawrzał we mnie gniew. Co za... Nagle moje ręce zapłonęły. Ba! Nie tylko ręce. Rzęsy, paznokcie, włosy, a moich oczach pojawiła się iskra furii. Skąd to wiem? Widziałam to w jej oczach. Przerażonych niebieskich oczach. Nie mogę ukryć, że mi się to podobało. Uśmiechnęłam się dziko. Blondynka o wątpliwej inteligencji odsunęła się wystraszona. Wzięłam głęboki wdech i przestałam się palić, jednak nadal się uśmiechałam.
-Lepiej żebyś poszła- wywarczałam zza zaciśniętych zębów i po prostu poszłam do mojego głównego celu. Weszłam do pokoju rzuciłam się na łóżko i zasnęłam.

-Dzień dobry poranny ptaszku- wyszeptał mi ktoś obok ucha, tym samym mnie budząc. Nie musiałam nawet otwierać oczu żeby wiedzieć kto.- Słoneczko już dawno temu wstało.
-To niech sobie wstaje.- mruknęłam z irytacją.- Ja nie jestem idiotką.
-No, wstawaj.- popędził mnie szturchając.

-Odczep się Oskar nie mam humoru- odpowiedziałam wtykając nos jeszcze bardziej w poduszkę.
-Wstawaj albo...- zaczął mnie łaskotać.
-Ej! Przestań!- warknęłam wściekle. No teraz to muszę wstać. Bardzo dzielnie postawiłam nogi na ziemi i gwałtownie wyciągnęłam jedną rękę zwiniętą w pięść w stronę elfa. Ten na szczęście (albo i nie) dostatecznie szybko się odsunął. Był ubrany w białą koszulę, z rozpiętymi guzikami na górze i czarne spodnie. Blond włosy jak zwykle w nie ładzie. A błękitne oczy błyszczały niczym gwiazdy na niebie.
-Swoją drogą, to twoim zdaniem kilka minut po wschodzie słońca to jest długo?- warknęłam patrząc przez okno.
-Oj, no faktycznie jesteś coś nie w sosie.- cóż za geniusz! Dopiero co to powiedziałam, pomyślałam sarkastycznie- Co się stało?- zapytał z niepokojem.
Och nic, nic. Tylko dowiedziałam się że jestem łatwopalna, że mieszkam w tym samym budynku co syreną która odbiła mi faceta (oj, oj ale to eee... tak jakoś dziwnie brzmi xD) i że jeśli ktoś mi powie że Aron tu przyjedzie to rozniosę budynek w trebiezgi. Mimo toku moich myśli, powiedziałam to troszkę mniej sarkastycznie, oczywiście podczas jedzenia śniadania. Potrzebowałam tego. Potrzebowałam się wyspowiadać komuś. No, to od teraz Oskar to taki mój spowiednik.
-Ta syrena ma specjalne pozwolenie. Jest córką przedstawiciela rasy. U nas może przebywać po jeden przedstawiciel każdej rasy, wraz z najbliższą rodziną. Pod warunkiem że ta rasa nie ma króla. Taki przedstawiciel jest wybierany przez pryzmat popularności, czasami pieniędzy, tego czy okoliczne wioski, rody, rodziny się zgodzą.- powiedział w zamyśleniu po czym dodał- Wiesz, ja bardzo lubię ten budynek. Może lepiej jeśli będziesz trzymać się z dala od Wiktorii? To jest jedna z tych lepszych uczennic, ale myślę jednak że ty sobie za niedługo przypomnisz wszystko. Na przykład wczoraj zrobiłaś ogromne postępy jak na jeden dzień. Zupełnie jak byś to umiała robić, tylko nie pamiętasz jak. Za góra tydzień będzie po treningu. Przynajmniej tym prywatnym. Tymczasem musimy nauczyć cię ograniczać moc.
-Aha...- mruknęłam, ale zaraz dodałam weselej- To kiedy zaczynamy?
-Jutro, dzisiaj chcę ci coś pokazać.- uśmiechnął się tajemniczo.
-No dobra.- jęknęłam.- Ale na razie psik, bo chcę się ubrać i umyć zęby.- wypędziłam go.
Po kilku minutach przyszedł, złapał mnie za rękę i po mimo moich usilnych prób udawania martwej, wyprowadził z przytulnego pokoju. Znowu znaleźliśmy się na krwistoczerwonym korytarzu. Pociągnął mnie przez labirynt korytarzy, który wydawało mi się że znam... Zatrzymaliśmy się przed jakimiś białymi drzwiami. Były bardzo ozdobnie zrobione. Na brzegach były wyryte ładne zdobienia, a na środku była przyczepiona tabliczka.
-''Natus Est In Chaos''- przeczytałam. Łacina. Uczyłam się łaciny..-Zrodzona w Chaosie.
Oskar otworzył drzwi. Zaparło mi dech w piersi. To był ten sam pokój co w wizji. Ten sam w którym rozmawiałam z moim wężem. Nic się nie zmieniło. Nagle coś mi się oplotło niczym pętla na szyi skazańca.
~Kim jesteś?-usłyszałam pytanie w mojej głowie. Jak ja dobrze znałam ten głos.
-Luiza!-wychrypiałam z irytacją mimo tego że cieszyłam się z tego że ona tu jest.
~Nie, Luiza to ja.-odparł wąż żartobliwie, na co się roześmiałam. Wąż mnie puścił. Przytuliłam węża (no, bądź co bądź dosyć gruby był (bez obrazy)) Usłyszałam gdzieś za moimi plecami tłumiony chichot. Odwróciłam się.
-Oskarze poznaj mojego węża, od przeszło kilku tysiącleci- rzekłam udając iż to jest jakaś bardzo podniosła chwila. Zwróciłam się do gada -Luizko, to jest mój przyjaciel Oskar.- uśmiechnął się pewnie i dumnie- A zarazem największy prostak jakiego widziała nasza ziemia.- dodałam kąśliwie.
Spojrzał na mnie morderczym wzrokiem.
-Może i prostak, ale taki który jest sto razy lepszy od ciebie w walce na miecze.- odparował.
-Odczep się- powiedziałam dumnie udając obrażoną.
Podszedł do mnie i mnie przytulił.
-Oj nie bocz się już.- poprosił szeptem.
-No dobrze.- odszepnęłam i nie zważając, że mam na sobie węża, oddałam uścisk.
~A właściwie, jak się tu znalazłaś? I co tu robisz?- zapytał się nas wąż. Zaczęło mi to przypominać konferencję na skype. Ona do nas mówi w głowie, a jej odpowiadamy ustnie.
-Może usiądźmy to długa historia.- wskazałam fotele.
''Mieszkanie'' było w kształcie krzyża. Jedną z odnóg zasłaniała trochę przeźroczysta biała tkanina. Zakładam iż tam jest sypialnia. Po przeciwnej stronie sypialni znajdowała się łazienka. Była on oddzielona brązową ścianą. Przy kolejnej odnodze była kuchnia. Widać lubiłam gotować. Teraz też co prawda lubię, ale pewnie wcześniej umiałam lepiej gotować. Po przeciwnej stronie kuchni było po prostu wyjście. Wszystkie ściany miały kolor krystalicznej bieli albo mocnej czekolady. Wszyscy rozsiedliśmy się wygodnie. Najlepiej chyba miała Luiza, zwinęła się w kłębek na tylko na ile jej pozwalała powierzchnie fotela, oparła się o ramię fotela i wyprostowała, tak że wszyscy byliśmy jednakowej wysokości. Po opowiedzeniu jej całej historii zapytałam jak mnie znalazła.
-Masz swego rodzaju nadajnik w sercu. Jestem w końcu twoim pupilkiem- ostatnie słowo wręcz wypluła, (oczywiście gdyby węże mogły pluć)- Mogę cię namierzyć. A po za tym podpytałam parę zwierząt.-musieliśmy się starać nie wybuchnąć śmiechem.
-Eja! To nie fair! Ja też chcę umieć cię namierzyć! Zeusie! Co to ma być?! Mój wąż umie mnie znaleźć, a ja jego nie?!- zawołałam do sufitu, teraz już nie mogliśmy powstrzymać śmiechu.
Gdy się trochę uspokoiliśmy Oskar się odezwał.
-Luizo, nie możesz przebywać z nami. Węże są u nas święte. To że ty będziesz za nami podążać wywoła za dużą sensację. Możesz gdzieś nas tam mijać i tak dalej, ale nie możesz z nami być non-stop.- przerwał na moment.- A teraz chciałbym zabrać gdzieś Alicję.
-Znowu?- jęknęłam.
Nie zważając na moje jęki, złapał mnie za rękę i pociągnął do wyjścia. Po kilku minutach chodzenia po labiryncie korytarzy wreszcie doszliśmy do jakiś białych drzwi bez klamki. Równie pięknie ozdobionych co poprzednie jakie widzieliśmy. Oskar wyciągnął sztylet i narysował coś na drzwiach. Symbol namalowany/wyryty przez niego zniknął, jakby wsiąknięty przez drzwi, nie pozostało po nim nawet rysy. Nic się nie stało. Po chwili wyciągnął rękę i powiedział;
-Masz, ja tego nie mogę zrobić. Ty masz dostęp do wszystkich pokojów w mieście.- Wzięłam sztylet. ''είσοδος'' napisałam i o dziwo drzwi ustąpiły.
-Całkiem nieźle- stwierdził z uznaniem.
Ustąpił mi miejsca w drzwiach i ukłonił się teatralnie. Pokazałam mu język i sprzedałam sójkę w żebra. Jakoś niespecjalnie chciał ją kupić, ale jak ja sprzedaje to każdy coś dla siebie weźmie. Pokój nie był jakiś specjalnie duży. Z dziesięć metrów kwadratowych miał. Tak na oko. Ściany były białe. Po jednej stronie były obrazy, a po drugiej ich nie było. Po za nimi pokój był pusty. Panował w nim dziwny smutek. Rozejrzałam się i podeszłam do pierwszego obrazu. Przedstawiał mnie w sukni koloru nieba po zmroku z przyszytymi kamieniami przypominającymi perły. Patrzyłam w naszego satelitę i stałam na pomoście nad jeziorem. W jego tafli widziałam twarz jakiejś kobiety. Była smutna tak jak ja.
-Selene- wyjaśnił tajemnicę Oskar.- Często z nią rozmawiałaś o tym co działo się na Olimpie. Ona i Apollo jako jedyni pamiętali o twoim istnieniu-no nie ukrywam że te słowa mnie zabolały. Ja zniknęłam, a o mnie nikt się nie martwił. Ba! Nie dość że nie martwił, to jeszcze nie pamiętał.-Nie mieszałaś się w sprawy Olimpu, zawsze stałaś na uboczu. Nie miałaś z nikim skandalicznego romansu, nie popełniałaś przestępstw, nie brylowałaś w towarzystwie.
To nie powód żeby o mnie zapomnieć! Każdy zasługuje na pamięć po nim, pomyślałam z oburzeniem. Przeszłam kawałek do następnego obrazu. Na nim znowu byłam ja, tylko tym razem stałam w moim pełnym uzbrojeniu, a za mną wzbijały się tumany kurzu. Policzki miałam lekko zaróżowione, włosy w nieładzie. Zupełnie jak bym dopiero co walczyła. Stałam na placu głównym. W oczach było widać ostrożność. Mam nadzieję że to nie jedyny obraz na którym mam coś innego niż smutek.
Podeszłam do następnego płótna. Tym razem byłam tam ja z muzami i bogiem sztuki. Ten uparcie bazgrał pisał coś na kartce, ja śpiewałam w akompaniamencie muzyki wydobywającej się z pod palców muz. Siedziałam na ławeczce pod drzewem na wzgórzu. Moja twarz wyrażała tęsknotę.
Przesunęłam się o dwa kroki.
Teraz widziałam siebie na środku sali bankietowej. Byłam ubrana w długą czerwoną o prostym kroju suknię. Miała ona pięknego kwiatka na piersi. Wyszyty został małymi turkusami. Sala wyglądała jak wyciągnięta z jakiejś bajki. Była w odcieniu złota. Stoły z jedzeniem, kotyliony i wiele innych dekoracji. Na środku klęczałam ja. Płakałam. Ten obraz przyprawił mnie o przygnębienie.
Ostatni obraz mnie lekko zdziwił. Na pierwszym planie były dwie postacie wyłaniające się z cienia. Mężczyzna był zabójczo przystojny. Czarna broda, szerokie barki, wąskie biodra. W oczach czaiły się diabelskie ogniki, a uśmiech miał uwodzicielski. Kobieta trochę o surowym wyrazie twarzy, ale równie piękna. Mimo tego że wyglądała na poważną cieszyła się.  Ja stałam uśmiechnięta i uzbrojona po zęby trochę zboku. Byłam szczęśliwa. To mnie najbardziej zaskoczyło.
-Ta para to Uranos i Gaja w momencie wyłonienia się z Chaosu.- wyjaśnił Oskar.- Obrazy wydzielają swoje emocje. Jeśli na tym obrazie jesteś szczęśliwa to obraz wydziela emocje wprowadzające cię w dobry nastrój. Ta zasada działa tylko jeśli obraz namalowany jest wspomnieniem. Nazywamy takie zjawisko ''obrazem z esencją''.
-Czyli... to wspomnienie? Moje?-zapytałam.
-Nie. To ktoś cię obserwował. Tylko to ostatnie jest twoje.- odparł.
-Tylko kto?- mruknęłam sama do siebie niczym w filmach detektywistycznych. Zaraz potem dodałam- Chodźmy stąd. Głowa mnie zaczyna boleć z tego kinetoskopu emocji. Po za tym pewnie się już zciemniło.
Trochę się myliłam, ale nie wiele, był zachód słońca. Wyszliśmy z pokoju, umyliśmy zęby, zjedliśmy kolację i poszliśmy spać.

***************
Żeby zrobić taki długi rozdział musiałam złączyć dwa rozdziały. :P Jeśli chcę pisać takie rozdziały, to muszę zacząć więcej pisać :P Jeszcze raz dziękuję za miłe komentarze :)) 

niedziela, 5 października 2014

Rozdział 5

-Zgoda.
~~~~~
Elfka uśmiechnęła się i usiadła na łóżku.
-Masz jakieś pytania?- zapytała.
-Zauważyłam że większość z was ma brązowe oczy. Dlaczego?
-Brązowe oczy mają elfy których któryś jest innego gatunku niż elf. Oznacza to, że elf ma domieszkę obcej krwi. Natomiast niebieskie oczy posiadają elfy które nie mają domieszki obcej krwi, matka i ojciec są elfami.
-Co to było za dziwne uczucie gdy wlatywałam do miasta?- zapytałam przypominając sobie dziwną falę przed miastem.
-Eleves chronią specjalne czary, które kryją nas.-odpowiedziała poważnie.
-Chroni? A co wam może grozić?- zapytałam ze zdziwieniem.
-Wiele istot chce naszej śmierci.- wyjaśniła- U nas jest wiele składników do potrzebnych badań. Na przykład nasza krew wspomaga leczenie ran i poprawia krążenie
Już miałam zapytać jak ja się tu znalazłam ale elfka mnie wyprzedziła.
-To przez pegaza. Przyniósł cię tu, po za tym... Jesteś czysto krwistym bogiem- odwróciła wzrok.
-Kto tutaj rządzi?
-A co już do władzy ciągnie?- zaśmiałyśmy się- Elizabeth jest sędzią. Marcus jest arcymistrzem walki. Ja jestem arcymistrzynią w leczeniu i zielarstwie. Anna zajmuje się zwierzętami, oswajaniem ich i tak dalej. Amelia dba o świątynie. Adam zajmuje się budowaniem. Aleksander plonami i zbieraniem jedzenia. Gabriel rzemieślnictwem, a Erick zajmuje się zasobami naszego miasta.
-Związki... em... no wie pani męsko- męsko i tak dalej...- zapytałam niezręcznie.
-Czy są akceptowane? Tak. Jesteśmy dosyć wyrozumiali wobec tych spraw. Nie akceptujemy jedynie kazirodztwa.
-Jak się dostać na Olimp?
Zmarszczyła brwi.
-Po co chcesz się tam dostać?
-Chciałam się z kimś spotkać-odparłam tajemniczo.
-Nauczysz się tego na samym końcu nauki. Ach! Zapomniałam ci powiedzieć że musisz zostać anonimowa. Nikt nie może wiedzieć że jesteś pochodzenia boskiego.
-Dlaczego?
-Uranos tworzy armię- szepnęła- Ma zamiar przejąć Olimp, ty mu możesz przeszkodzić, albo pomóc. Podejrzewamy że wśród nas jest zdrajca. Bogowie są nieśmiertelni tylko na Olimpie. Na Ziemi zostaje ci tylko długowieczność.
Pokiwałam głową. Czyli z góry założyli, że jestem po ich stronie barykady i to ich wspomogę w tej wojnie.
-No! Przejdźmy do tematu twoich lekcji. Na nie uczęszczasz z innymi.-uśmiechnęła triumfalnie.
Ojoj, obawiam się że ten uśmiech dobrze dla mnie nie będzie znaczyć.
Nagle do pokoju wpadł jakiś chłopak.
-Oskar! Po kiego grzyba ja cię uczyłam pukać skoro i tak tego nie robisz?!-krzyknęła.- ponieważ rok nauki się już zaczął, na razie mój syn Oscar będzie cię uczył.
-Witam panią-przywitał się i ukłonił kurtuazyjnie, zaczęliśmy się obydwoje śmiać.
-Witam miły i jakże kulturalny panie- powiedziałam z udawaną powagą i godnością w głosie, po czym ukłoniłam się jak prawdziwa dama z dworu.
-Mój kochany Oskarku- zaczęła jego matka przesłodzonym głosem z złośliwym uśmieszkiem na twarzy.- może oprowadzisz tą miłą damę po naszym pięknym mieście i gdzie będzie mieszkać?
-Oczywiście matko.- złapał mnie za rękę i pobiegliśmy ku wolności (czyt. drzwiach wyjściowych).
Nagle oślepiło mnie bardzo jasne światło. Gdy moje oczy się już przyzwyczaiły do światła, zaczęło mi się wydawać że cofnęłam do średniowiecza. Drewniane chaty, kury, kuźnia. Wszytko nasycone nutką magii. Do rzeczywistości przywrócił mnie głos chłopaka.
-Pięknie prawda?- zapytał z błyszczącymi oczami, potaknęłam- Chodź, pokażę ci gdzie będziemy się uczyć!
Nie zdążyłam nic powiedzieć bo złapał mnie za rękę i pociągnął w tłum. Po długim i mozolnym przepychaniu się przez różne dziwne zbiorowiska elfów usłyszałam celtycką muzykę. Jest bardzo przyjemna dla ucha i wesoła. Pociągnęłam mojego towarzysza w stronę dźwięków. Weszliśmy na sam środek placu. Spojrzałam na Oskara prosząco, a on w odpowiedzi skinął głową i mnie puścił. Cofnęłam się parę kroków i wplotłam w kółeczko tańczących dziewczyn. Po chwili tańca muzyka zmieniła się i zaczęliśmy tańczyć krakowiaka. Całemu mojemu szaleństwu przyglądał się Oskar, natomiast jemu przyglądało się całe stado żarłocznych dziewczyn. Gdyby wzrok mógł zabijać, to on już by nie żył, pod wpływem morderczych spojrzeń płci męskiej. Zapadł zmrok i bardowie zaczęli grać spokojniejszą muzykę. Powolnym pełnym godności krokiem podszedł do mnie Oskar.
-Mogę prosić do tańca?- zapytał. Uśmiechnęłam się i powoli skinęłam głową. Ukłoniliśmy się sobie. Unieśliśmy rękę i przyłożyliśmy je do siebie. Zamieniliśmy się miejscami, nie odrywając rąk. Odsunęliśmy się od siebie i skinęliśmy głową. Po chwili podeszliśmy znów do siebie, on złapał mnie jedną ręką w tali, drugą uniósł, a ja mu położyłam rękę na ramieniu i przyłożyłam drugą do jego ręki. Zaczęliśmy tańczyć. Tańczyliśmy jak para kochanków którzy wiedzą że nie mogą być razem, a jednocześnie nie mogą bez siebie spędzić, ani jednej sekundy. Tak jak ja z Aronem, pomyślałam z bólem, z tą różnicą że on nie chce ze mną być. Po chwili on odchylił mnie do tyłu, ja uniosłam jedną nogę, a on ustami musnął moja szyję. Ogłuszyły nas oklaski i wiwaty. Uśmiechnęliśmy się do siebie, złapaliśmy za ręce i wybiegliśmy. Zatrzymaliśmy się dopiero w lesie. Na wstępie oczywiście roześmialiśmy się, tak że po chwili leżeliśmy na ziemi.
-Widziałeś te dziewczyny?- wysapałam- Wyglądały tak jakby miały cię rozebrać wzrokiem.
-Mrrr- Oskar zrobił palę brwiami. Roześmialiśmy się znowu.
-Albo tych facetów? Morderstwo z ich strony jest pewne.- powtórzyła się poprzednia czynność. Nagle zapadło milczenie. Obydwoje oddaliśmy się swoim myślom. Z głębi mojego umysłu wyrwał mnie głos Oskara.
-Co się stało?- zapytał niepewnie- Jak się tu znalazłaś?
-Pegaz mnie przywiózł.- odparłam wzruszając ramionami, starając się tak to zrobić żeby nie wyczuł w tym fałszu.
-Nie kłam. Umiemy wyczuwać emocje. Po za tym on nie przywozi sobie ot tak ludzi do ukrytego miasta elfów.
Westchnęłam teatralnie z udawanym cierpieniem. Opowiedziałam mu całą historię.
-Moja matka mi opowiedziała wszystko o tobie. Wszystko.
-Mam nadzieję że nie jesteś plotkarzem Oskarku- powiedziałam przesłodzonym głosem.
-Tak sprawę stawiasz- chyba lekko przesadziłam, wstał chyba zły i poszedł w stronę domu.
-Oj, no przepraszam.- wstałam i złapałam go za rękę. Nagle się odwrócił i popełni największe przestępstwo świata. Mianowicie zaczął mnie łaskotać. Udawał że jest zły! O ty dziadygo! Ja ci pokarze kto tu jest mistrzem łaskotek! Zaczęliśmy walkę na łaskotki. Po długiej wojnie zmęczeni padliśmy na trawę i patrzeliśmy w gwiazdy.
-Ehh, jakie ten świat jest piękny...- stwierdziłam z westchnieniem.
-Tak ja ty.- odparł. Spojrzałam na niego. Na jego twarzy widniał lekki uśmiech. Zazgrzytałam zębami z zimna.
-Choć bo się przeziębisz.- wstał i podał mi rękę. Przyjęłam ją. Przytulił mnie. Był bardzo ciepły. Miał z 40 stopni.
-Elfy zawsze tak mają- wyszeptał.
-Fajnie- odszepnęłam wtulając się w cieple ramię..
Odsunęliśmy się od siebie, ale i tak mnie otoczył ramieniem. Tak poszliśmy do domu szkolonych. Nie chciało mi się iść do mojego pokoju, o ile jakiś miałam, więc położyłam się u niego. Przytulił się do mnie żeby nie było mi zimno. Na łóżkach nie było kołder bo elfy to chodzące kaloryfery. Tak zasnęliśmy. Nawet nie spodziewałam się że następny dzień będzie taki wyczerpujący.

Rozdział 4

     Bring me to live

Otworzyłam leniwie oczy i zobaczyłam siedzącego pod ścianą Arona. Miał zamknięte oczy i słuchawki w uszach. No mimo tego że to miejsce wygląda jak wyciągnięte z jakiejś bajki w której akcja dzieje się w średniowieczu, to on wygląda jak by znalazł się tu zupełnie przypadkiem. Ubrałam się i kucnęłam przed nim. Chyba wyrwałam go z jakiegoś transu, bo gdy otworzył oczy miał trochę zamglone.
-Trzeba już iść- powiedziałam mu z uśmiechem..
-Musimy?- zapytał przedłużając leniwie ostatnią literę. Podałam mu rękę którą on przyjął i podciągnęłam go do pionu. Nie wiadomo jak i gdzie i kiedy, ale poczułam jego usta na moich. Pewnie byśmy tak jeszcze chwile postali gdyby nie głos pochodzący z okolic jeziorka.
-Ładna- stwierdził kobiecy głos.
Gwałtownie się odwróciłam i ujrzałam prawie nagą syrenę. Miała na sobie kolorowe bikini i opierała się rękami o ziemię. Po chwili milczenia podciągnęła się i usiadła na ziemi. Jej rybi ogon zmienił się w szczupłe długie nogi. No i w taki sposób stała przed nami syrena w bikini.
-Mmm, a pamiętasz jak nam było dobrze?- powiedziała uwodzicielskim i wręcz ociekającym z namiętności głosem.
Odsunęłam się od Arona zupełnie zdezorientowana. Poczułam lekkie zdenerwowanie. Co się tu dzieje? To jakiś cholerny teatr? Każdy ma swoje role?  Podeszła pewnym krokiem do Arona, którego złapała za koszulę i namiętnie pocałowała. Przez moment chłopak był zaskoczony, ale po krótkich oporach oddał pocałunek. Jeśli to jest teatr, to ja gram tą pokrzywdzoną, pomyślałam ironicznie. Poczułam zbierające się łzy smutku i złości w moich oczach. Wybiegłam z jaskini. Słyszałam jak chłopak mnie woła, ale nie zwracałam na to uwagi. Biegłam przez dżunglę przez tak długo jak starczyło mi sił, aż dobiegłam nad jakieś jeziorko. Podeszłam do brzegu, upadłam na kolana i zapłakałam. Zrywałam z chłopakami. I to nie raz, nie dwa. Czasami z powodu zdrady, z mojej lub chłopaka strony, czasami z braku miłości, a nawet z powodu nieudanego seksu. Jednak teraz... Boli jak nigdy. Poczułam jak loduje coś na ziemi. Odwróciłam głowę. Był to pegaz. Ten sam co wczoraj. Poszedł do mnie i ukląkł na ziemi miziając mnie jedwabnymi chrapami. Uśmiechnęłam się smutno przez łzy. Pogłaskałam zwierze i opowiedziałam mu o tym co mi Aron zrobił. Gdy doszłam do momentu z syreną w oczach pegaza pojawiła się złość i współczucie. Może można to uznać za głupotę. Gadanie do konia. Jednak niesamowite jest to jak zwierzęta potrafią pocieszyć i zrozumieć. Czasami nawet bardziej niż ludzie. Nie wiem dlaczego, ale poczułam jakiś impuls w głowie, mówiący mi żebym wsiadła na pegaza.
-Chcesz żebym na ciebie siadła?- Koń ochoczo pokiwał głową. Gdy wskoczyłam jednym zwinnym ruchem, pegaz poleciał z zawrotną prędkością w bliżej nie określonym kierunku. Nie ma co rozpaczać, czas ( i koń) leci dalej, pomyślałam z wisielczym humorem. Nie wiem ile tak leciałam z tym zawrotnym tempem, może z godzinę, albo dwie. Nagle poczułam jakby we mnie uderzyła jakaś pala tak jakby wiatru. Po chwili zawrotnego lotu zobaczyłam wielkie, grube, rozłożyste drzewa a w nich tak jakby... domki? Tak, to na pewno domki. Uznałam tak ponieważ widziałam jakiegoś elfa schodzącego z domku. Popatrzyłam jeszcze chwile na niego obok niego dziecko i elfkę. Przynajmniej mi się wydaje że to elfy. Miały spiczaste uszy i... no jakie istoty mieszkają na drzewach? Popatrzyli na nas uśmiechnęli się i nam pomachali. Odwzajemniłam to wymuszonym uśmiechem i im odmachałam. Pegaz zwolnił tempo lotu. Wszystkie elfy które nas zobaczyły pobiegły za nami. Wylądowaliśmy na jakimś okrągłym placu. Podłoże było kamienne. Na placu brzegach były różnorakie stoiska. Nagle spostrzegłam, że wokół mnie i konia zebrało się nie małe zbiorowisko. Wszyscy w odległości nie mniejszej niż trzy metry. Złapałam za grzywę bo dodać sobie otuchy. Popatrzyłam na twarze elfów. Byli bardzo szczupli, a oczy najczęściej w odcieni brązu, choć zdarzało się że były elfy z niebieskimi. Ich twarze w tym momencie wyrażały zgrozę, niedowierzanie i jednocześnie szczęście. Zaczęłam się zastanawiać dlaczego wywołaliśmy taką sensację. No tak, przecież pegaz to zwierze podchodzące pod boga, czy jakoś tak, a sobie siedzę na nim trzymając jego grzywę. Zsiadłam z konia. Po chwili krępującej (przynajmniej dla mnie) ciszy, w kręgu powstała wyrwa kształtująca się w drogę prowadzącą do czegoś co przypominało świątynie. Poszliśmy tam. W środku były marmurowe posągi podświetlane świeczkami,  zakładam że przedstawiały bogów. Było również dziewięć krzeseł. Na każdym siedział elf i pięknej szacie. Podłoga była z piaskowca, a ściany z jakiegoś innego beżowego materiału. Do tego grona zaliczały się cztery kobiety. Czyli, albo wśród elfów były feministki, albo po prostu traktowali kobiety na równi z mężczyznami.  Nagle wszystkie elfy wstały jak na zawołanie i ukłoniły się pegazowi. W tamtym momencie nie wiem ile bym dała za szczotkę by móc poukładać to siano na głowie i coś czym mogłabym zniwelować te worki pod oczami które powstały od płaczu. Ewentualnie okulary przeciwsłoneczne. Zaczęli o czymś dyskutować z przedstawicielem koniowatych stojącym obok mnie. Nic nie rozumiałam, ale wiedziałam że w podobnym języku rozmawiał Aron. Poczułam bolesne ukucie w sercu na samą myśl o jego imieniu. Podejrzewam że rozmawiali w języku elfów. Raz na jakiś czas spoglądali na mnie. Po pięciu minutach dyskusja zakończyła się i jedna z elfek powiedziała do mnie.
-Alicjo, Loren (pegaz) zdecydował że najlepiej będzie dla ciebie jeśli pobędziesz u nas jakiś czas. Oczywiście jeśli się zgodzisz. Nauczymy cię walki, języka elfów, bogów, modlitw wzywających bogów i wielu innych rzeczy. Dzięki czemu będziesz mogła dokonać zemsty.- gdy to mówiła w jej niebieskich oczach pojawił się niebezpieczny błysk- Dowiedzieliśmy się że jesteś boginią o utraconej, bądź celowo usuniętej pamięci. Wyłoniłaś się z pustki wraz z Uranosem i Gają.- mówiła jakąś dziwną intonacją.
Nagle upadłam na ziemię i poczułam wielki ból, nie wiem gdzie, ale bardzo bolało. Mój umysł zaczęły zalewać różne sceny. Prawdopodobnie z mojego poprzedniego życia. Para bogów wyłaniająca się z ciemności, upadek Uranosa i wiele innych dziejów. Widziałam wszystko aż do momentu w którym Zeus pokonał Kronosa według mitologii. Zobaczyłam siebie patrzącą na walkę Kronosa i Zeusa. Poczułam ogromny smutek. Cierpienie, walki i nienawiść wśród bogów mnie zmusiły do wypowiedzenia słów zaklęcia które miało mnie wysłać na Ziemię. Widziałam jak umieram na Ziemi, i rodzę się na nowo w innym miejscu na tej samej planecie. Nawet moment w którym urodziłam się w znanej mi rodzinie, widziałam śmierć ojca i matki, dom dziecka i moją rodzinę zastępczą, śmierć ojca zastępczego, jak znalazłam Luizę, i jak się tu znalazłam. Otworzyłam oczy i zobaczyłam że jestem w jakimś pokoju. Na przeciwko stała ta sama elfka która uświadomiła mi kim jestem.
-Jak masz na imię?- spojrzałam na siebie spostrzegłam że jestem inaczej ubrana. Kto mnie przebrał?
-Jestem córką Nemezis, me imię brzmi Naomi. Ja cię przebrałam- uśmiechnęła się niepewnie, ale zaraz spoważniała- Czy zdecydowałaś czy zostaniesz z nami?
-Zgadzam się.- odpowiedziałam bez wahania.

,,Serce łamie się tylko raz, potem to już są tylko zadrapania.''