wtorek, 30 grudnia 2014

Złote myśli i czyny, teoria i praktyka czynów absurdalnych cz. 4

Rozmowy poranne. Ja, mama i Maria siedzimy przy stole i jemy śniadanie. A tak konkretniej, to ja śpię, Maria nawija, a mama udaje, że słucha.
-Oooolaaa choodź ze mną na te jasełka. Proooszęęęę...- jęczy Maria. Od dobrej godziny wyżala się na ludzi z jasełek. Ja bardzo dzielnie staram się ją ingnorować, ale nie zawsze się da.
-Dobra - zgodziłam się dla świętego spokoju.
-Jupi! W poniedziałek o 8.00 rano! - zapiszczała wesoło.
Wymruczałam przekleństwo i walnęłam głową o stół. A mama bezczelnie wybuchła śmiechem.
No to się wkopałam.

Rozmowy wieczorne.
-Są trzy fazy imprezy. Pierwsza: jedna osoba mówi, reszta słucha. Druga: połowa mówi, połowa słucha. Trzecia: wszyscy mówią, nikt nie słucha - stwierdził ojczulek. 

-Aleeee łaaadddnneee buuutyyy...- jęczy Maria patrząc maślanym wzrokiem na obuwie w jednym z sklepów w Sferze.
-Chodź, idziemy na tą capoeirę - Maria chodzi na sztuki walki. Złapałam siostrę za rękę i pociągnęłam.
Parę metrów dalej wiedzę Empik.
-Ksiązecki! - piszczę i ciągnę Marię w stronę sklepu.
-Nie, nie, nie! Idziemy na capoeirę - stanowczo protestuje Maria i tym razem ona ciągnie mnie w stronę wyjścia...
-Wii!!! Ale śliczna bluzka...
I tak dalej. Ale nie martwcie się, dotarłyśmy na te całe sztuki walki.

- Maria słyszałaś kiedyś piosenkę Bracia - Parnassus?
- No.
- Tam jest takie zdanie ,,Spadam we wszystkich snach...'', to ja mam podobnie, tylko że u mnie brzmi to trochę inaczej  ,,Zdyyyyycham weee wszyyystkich snaaach...'' - stwierdziłam z wisielczym humorem rano, przykładając rękę do rozpalonego czoła i wspominając bezsenną noc, podczas której, co dziesięć minut latałam do łazienki (chusteczki się skończyły) wysmarkać nos.

Jak co ranka, piję herbatę w cudownym i wiecznie pocieszającym towarzystwie siostry i równie kochanej mamy.
-Książki załatwione - oznajmia mama odkładając telefon. Od kilku dni marzy mi się seria ,,Zwód: wiedźma'', na półce.
- Łiii! - mruczę nieprzytomna, ale i zadowolona, podnosząc kubek żeby się napić.
- Więcej entuzjazmu - gani mnie Maria.
- Bul-bul-bul!
- A udław się tą herbatą - życzy mi siostra.
Ciekawe, ale dokładanie w tym momencie zakrztusiłam się moim ukochanym napojem... Dziwne...

Po dziewiątej wieczorem przyszłam do sklepu. U mnie zupełnie normalne, mama ciągle czegoś zapomina mi podyktować i muszę kolejny (raz liczyłam i wyszło mi że sześć razy byłam w sklepie) iść do sklepu. I stoję sobie w kolejce i słyszę za sobą donośny głos.
-Kierowniczko! Macie tam jakieś prezerwatywy?!
,,kierowniczka'' patrzy na pijanego, grubego mężczyznę z uśmiechem.
-A jaki rozmiar?
-Jak to jaki?! XXL! Największy!
Kasjerka parsknęła śmiechem.
-Jasne!- patrzy na niego powątpiewająco.
-Chce się kierowniczka przekonać?!
-Obejdzie się, idź pan bo sklep zamykam.
Kłamstwo. Sklep zamykają o dziesiątej.

Przychodzi do nas klient. Mój tata robi strony internetowe, a to wymaga bezpośredniej konwersacji. No i klientela patrzy na tego moje go tatę i nagle mówi:
-Dobrze panu w tych butach.
Ktoś wie jak sobie radzić z klientem gejem, któremu hetero tatuś wpadł w oko?! XD

niedziela, 28 grudnia 2014

Rozdział 17

Następnego poranka, chłopcy stwierdzili, że ze względu na to, że będę miała trudny dzień, mam siedzieć i  co najwyżej oglądać wschód słońca. Pojęcie ,,trudny dzień''- ściśle wiązał się z tym, że wieczorem dojedziemy do ,,Czerwonej Róży''. Doskonale rozumieli, że powrót do organizacji, wcale mnie nie cieszy, a wręcz przeciwnie. Miałam szczerą ochotę wziąć nogi za pas i dać dyla, najlepiej w przeciwną stronę. Pewnie każdy wie, że jeśli się czegoś nie chce, a musi, to stara się o tym nie myśleć, ale zwykle nikomu to nie wychodzi. A już szczególnie jak nie ma co robić. Tak więc i mnie nawiedzały różne dziwne myśli. Co będzie jak już dokonam zemsty na Aronie? A co jeśli zemsta się nie uda? Co mam zrobić w związku z tą całą wojną bogów?... Każde z tych i wielu innych pytań ma pewną oczywistą odpowiedź, ale ta odpowiedź rodzi kolejna pytanie. Na przykład: gdy się zemszczę, będę musiała wziąć udział w wojnie. Ale po czyjej stronie? Jeśli po stronie Uranosa, to jakie skutki to za sobą pociągnie? Czy nie będę miała wyrzutów sumienia? A jeśli po stronie bogów, to czy będę wstanie zabić swojego brata?... I tak dalej, i tak dalej... Myślałam również nad zakończeniami tej całej (a żeby ją leszy!) ,,przygody''. Czasami niepowodzenie wydawało mi się wręcz nierealne, a czasami, ku mojemu ubolewaniu, bardzo prawdo podobne. Ze snucia domysłów, wyrwał mnie krzyk jednego z moich towarzyszy. A tak konkretnie Willa.
- Alicjo! Ta twoja bestia nie daje się osiodłać!- jęknął, a ja się odwróciłam do chłopaków.
Zobaczyłam zwijającego się ze śmiechu Oskara, bardzo, ale to bardzo niezadowolonego demona, który trzymał moje siodło i mojego ogiera który stał na ugiętych nogach i wyglądał tak jakby miał odgryźć przypadkowemu człowiekowi (albo i nie tylko człowiekowi) głowę, albo wskoczyć na drzewo. Wszystko byle dalej od Willa!
- Założyliśmy się kto weźmie więcej jabłek i wygrałem - wykrztusił Oskar, wybuchając śmiechem na widok biednego Willa który o włos uniknął utraty ręki (albo głowy).
Parsknęłam śmiechem. Oni nigdy nie dorosną. Ogłowia w ogóle nie zdejmowaliśmy z obawy, że jakieś leśne zwierzątko zechce zrobić sobie z nas późną kolację i będziemy musieli zastosować wielce honorową ucieczkę. Szanuję odwagę, ale za głupotę powinno się wieszać. Pokręciłam z rozbawieniem głową i zabrałam od nieszczęsnego Willa siodło. Ze spokojem na sercu i kompletnym zaufaniem, że Kasjan nie odgryzie mi ręki, osiodłałam konia. Odwróciłam się ze słodkim uśmiechem wymalowanym na twarzy i powiedziałam:
- Widzisz? Spokojny jak baranek - rzuciłam lekko i poszłam się pakować.
- Ta, spokojna jak wilk - burknął Will.

Czy miałam coś do przemyślenia? Oczywiście, że tak. Co dalej? Wizja posiadania małego domku na wzgórzu, obok lasku i rzeczki, stała się tak bardzo kusząca, przyjemna i wygodna, że aż nierealna. Kiedyś wydawało mi się to nie do pomyślenia. Zamieszkałabym tam, z Uranosem, Willem i Oskarem. Byłaby tam cisza i spokój, czyli coś czego w ostatnich dniach mi brakowało. Niestety wiedziałam, że wizja ta, jest bardzo odległa i nieprawdopodobna. A może w ogóle nie będziemy mieszkać w krainie magii? Może wystarczy nam domek na wsi, na Ziemi. Na przykład we Włoszech? Z dala od bogów, którzy niemal wszyscy czegoś ode mnie chcą, postrzelonych facetów i problemów?  Potrząsnęłam głową, by odpędzić dziwne myśli. Nie mogłabym odejść z krainy, zostawić to wszystko. O przyszłości pomyślę później, teraz muszę myśleć o tym co ma się zdarzyć w najbliższej przyszłości. Na przykład nie wiem jakim stylem walczy mój przyszły przeciwnik. Ba! Nawet nie wiem jaką bronią się posługuje! Może lepiej będzie jeśli wyzwę go na pojedynek który odbędzie się za jakiś czas? W tym czasie doszlifuję mój styl elficki i poduczę się ogólnego. Może mistrzowie w ,,Czerwonej Róży'' mnie poduczą? Nie wydaje mi się, żeby to zrobili, ale zawsze warto spróbować. Zamierzam też pouczyć się paru zaklęć i poszukać czegoś, żeby pomóc Uranosowi. Nie zamierzałam stanąć po jego stronie, ani po stronie bogów, ale może da się powstrzymać nadchodzącą wojnę? Wiem jedno: na pewno nie będę się tam nudzić.


~~~~~~
Wiem, że bardzo krótkie, moja mama po powrocie z świąt u babci wpadła w tryb: Wielkie Sprzątanie, bo goście do nas przyjadą na sylwka i dopiero co dorwałam się do klawiatury. A po za tym pochorowałam się i od tygodnia faszeruję się czymś na gardło i ibupromem, a to tylko maskuje objawy :( A po za tym dopiero w następnej części zacznie się coś ambitniejszego dziać. Spróbuję dodać Historię Lili w czwartek, a Złote myśli i czyny w wtorek.
Więc- sorry. :(  
 

niedziela, 21 grudnia 2014

Rozdział 16

Minęło kilka godzin odkąd wyjechaliśmy z miasta elfów Eleves. Krajobraz powoli zmieniał się z ciepłych i wilgotnych lasów (przynajmniej ja je tak nazywam) równikowych, na chłodniejszy i suchszy klimat umiarkowany ciepły. Nie do końca wiedziałam na jakiej zasadzie to działało skoro na Ziemi musieli byśmy przejechać jeszcze przez klimat, podrównikowy, zwrotnikowy, podzwrotnikowy. Gęste lasy i wysokimi drzewami i grubymi lianami, na których mieszkały ogromne pająki (dla ludzi którzy nie przepadają za pająkami, wszystkie owady tego typu są za duże), powoli zmieniały się w przyjemny las mieszany (ku mojemu zdziwieniu liście na drzewach były już żółte) z przechadzającymi się w nim sarenkami, lisami, dzikami i innymi zwierzętami. O taaak... . Dziki szczególnie dały nam popalić. Przypadkiem (przysięgam!) trafiliśmy na stado młodych warchlaczków z mamą, która w (niesłusznej!) obawie, że polujemy na jej ukochane dzieci, rzuciła się na nas z dosyć ostrymi kłami.   Dopiero po mili stwierdziła, że dość nas już przestraszyła i dała nam spokój. Przez niemal całą drogę towarzyszyła nam cisza. To był ten rodzaj ciszy który następuje po nieplanowanych, zupełnie nie na miejscu pocałunkach. Jednym słowem: niezręczna. Obydwoje myśleliśmy. Choć w moim przypadku miało to formę bardziej próby myślenia. Nadal byłam otępiała po śmierci Luizy. Zupełnie jak bym dostała jakieś antybiotyki. Jakbym żyła w osobnym świecie. Świecie wspomnień. Wszystko co się działo w realu było, tak jakby za szklaną ścianą...

Byłam w szpitalu. Biel i wyblakły beż drażniły moje oczy. Chodziło o to, że te kolory wydawały się takie... krystaliczne, nieskażone, czyste i spokojne. Zupełnie nie pasowały do tego co się działo w mojej duszy. Byłam zrozpaczona. Gdy doktor mi powiedział, że rodzice odeszli... że nie żyją... odpowiedziałam mu milczeniem. Krzyczałam w duszy, po cichu, i równie bezgłośnie płakałam. Bolało mnie nie tylko fizycznie, ale również moja dusza cierpiała. Na to zasługiwali. Na ciszę i spokój. Lekarz chyba trochę się przestraszył, bo kazał dla mnie wezwać psychologa. Ale ja tego nie chciałam. Jedyne czego chciałam, to żebym mogła samotnie opłakiwać rodziców. Jako kilkuletnia dziewczynka wiedziałam, że umarłych się wspomina w milczeniu. Mama i tata czasami zabierali mnie na cmentarz. Jednak nie było mi dane na długo zaznać spokoju. Przez uchylone okno wpełzł dziwny wąż. Był cały czarny. Przestraszyłam się. Kto by się nie bał? Ale nie krzyczałam, bo w głowie usłyszałam miękki delikatny głos, który mnie uspokoił. Powiedział:
-Witaj, jestem Luiza, a ty?
- Jutro o zmierzchu będziemy w ,,Czerwonej Róży''- wyrwał mnie z odmętów wspomnień głos Oskara.- Za godzinę będzie ciemno, wtedy się zatrzymamy.
^- Cudowny pomysł - zaczął śpiewnie, acz sarkastycznie Will.- I w ciemności będziecie szukać drewna na opał i się wcale nie pozbijacie o wystające kamienie i korzenie drzew. A zresztą, po co wogóle szukać drewna, na pewno nie zjedzą was wilki. W końcu ty i ten blondasek jesteście zmęczeni. 
- Ten, jak ty to ująłeś ,,blondasek'', ma imię - nieświadomie powiedziałam na głos. To pewnie przez wyczerpanie. Ten dzień był bardzo męczący. Najpierw wścibscy bogowie, śmierć Luizy, a później wielogodzinna jazda konno.
- O czym ty mówisz? - zdziwił się Oskar.
Zanim odpowiedziałam, (w myślach!) zapytałam się demona, czy może się jakoś ujawnić, urzeczywistnić, pojawić, czy co to on tam umie.
^- Jasne, czemu nie - stwierdził beztrosko.
Obok mnie pojawił się mężczyzna w wieku około dwudziestu pięciu lat. Miał brązowe włosy z ciemnymi pasmami, wyglądające jakby je sobie sam strzygł i zapomniał co to jest szczotka do włosów, oraz piękne ciemnoniebieskie oczy.
- Kolejny przystojny - mruknęłam z niechęcią. Oj, zdecydowanie czas się przespać, stwierdziłam. - Oskar, to jest mój demon strażnik.
Lekko zszokowany chłopak chyba zapomniał języka w gębie.
- No hej. Will jestem - przywitał się wesoło. Elf jakby wybudzony z transu odpowiedział:
- Eee, jestem Oskar.
- A co Alicjo, nie pasuje ci taka forma? - zapytał i powiedział jakieś dziwne zaklęcie. Zgrabił się, na jego twarzy pojawiły się zmarszczki, a włosy posiwiały. Wyglądał jakby mu przybyło jakieś pięćdziesiąt lat. 
- Nie, nie, nie! Wolę tamtą postać! - zapewniłam pośpiesznie. Nie chciałam, żeby nam tu zemdlał, czy coś.
- Słońca ty moje, musisz zaakceptować, że podczas pobytu w jakiejkolwiek magicznej krainie, każdy bóg, czy demon stają się coraz piękniejsi. U jednych taki proces może zająć kilka miesięcy, u innych całe lata. Magia którą uwolniłaś, zaczęła już proces wygładzania wad - oznajmił wesoło. - A tak na marginesie, za trzy kwadranse będzie ciemno - wspomniał mimochodem.
Spojrzałam w niebo.
- Fakt. Za piętnaście minut, zrobimy sobie postój na noc - zarządziłam i nikt się jakoś specjalnie nie sprzeciwiał.
W ciągu tego kwadransa zdążyło się ściemnić, ale nie tylko to się zmieniło. Nastawienie Willa do mojego brata też się zmieniło. Jak zwykle sobie z niego pokpiwał, tak teraz rozmawiali, żartowali, śmiali się (najczęściej ze mnie). Ba! Demon nawet zwolnił, żeby być bliżej swojego rozmówcy. Ja stwierdziłam, że nic nie będę mówić, bo po co? Oni doskonale wyrabiali normę, jeśli chodzi o rozmowy. Dziadygi, nawet nie zauważyli jak upłynął ten kwadrans. Zatrzymaliśmy się i rozsiodłaliśmy konie. Przy rozdawaniu zadań faceci stwierdzili, że oni jako że są mężczyznami, pójdą po pożywienie, a ja miałam iść po wodę i chrust. Miałam wrażenie, że mówią to tylko po to żeby iść razem i sobie ,,po męsku'' pogadać. Nie roztrząsałam tej kwestii, mimo tego, że jeśli chodzi o mnie to  ja zawsze wolałam towarzystwo płci przeciwnej. Nigdy mnie nie interesowały najnowsze ploteczki ze świata mody i celebrytów, ani lakiery do paznokci.
-Dobra, ale jak nie będzie co jeść, to na kolację zjem pieczonego Oskara i Willa - pogroziłam im placem.
Zasalutowali i rozeszliśmy się w dwie różne strony. Było już po zachodzie słońca i musiałam nieźle się namęczyć, żeby się nie zabić o kamienie i korzenie. Ciemność nigdy mi nie przeszkadzała, bo bardzo często wieczorami szłam pobiegać. Szczęście mi dopisywało. Niedaleko od naszego obozowiska, była jabłoń. W dodatku, obok suchej, ułamanej najpewniej przez wiatr gałęzi, kicał sobie kłapouchy. Wyciągnęłam sztylet i celnie rzuciłam w stronę zwierzaka.  Trafiłam w udo. Podbiegłam i dobiłam go, by zaoszczędzić mu cierpień, oraz jak każdy porządny myśliwy go przeprosiłam, za to że go zabiłam. Wytarłam broń o trawę i jedną ręką złapałam zająca za uszy, a drugą złapałam za gałąź. Zaciągnęłam to wszystko do obozu. Tak jak się spodziewałam, męska populacja naszej drużyny, nie dość że nic nie złapała, to jeszcze świetnie się przy tym bawiła.
- No to co? - zagaiłam, dając im jeszcze jedną szansę na uratowanie się. - Wolicie być zjedzeni, czy iść po jabłka o tam? - wskazałam ręką gdzie. Jęknęli, ale poszli. - Przynieście jeszcze trochę wody - zawołałam do nich!
- Bogowie cię za to pokarają! - zagroził chłopak przez ramię.
- Już mnie pokarali! Twoją osobą! - odgryzłam się.
Po jakimś czasie faceci wrócili i zaczęli robić maślane oczy do pysznego pieczonego królika.
- Wiesz, że cię kocham, prawda? - zapytał słodko Oskar.
- Ja ciebie też - odparłam i oderwałam nogę i zrobiłam do niej słodkie oczy. - Ale ją kocham bardziej!
Ostatecznie się z nimi podzieliłam. Uczta była tak dobra jak u Jezusa według Nowego Testamentu. Poszliśmy spać. Tylko tym razem nikogo nie zdradzono i nie zabito.
 ~~~~     
Jakoś nic się nie dzieje :P

czwartek, 18 grudnia 2014

Złote myśli i czyny, teoria i praktyka czynów absurdalnych 3

Idziemy z Marią rano do szkoły. Wcześnie rano. Bardzo wcześnie. Jednocześnie ja próbuję się zabić o dziury w naszych wspaniałych polskich drogach.
-A to tak wogóle chamstwo, że nam zajebali te dziury w Kozach- jęknęła Maria mając ma myśli naszego wspaniałego wójta, który wpadł na genialny pomysł żeby załatać dziurę koło przystanku autobusowego. Tylko ten pomysł miał jedną wadę. Tej dziury metr dalej już nie załatali...
Wniosek: trudno sprawować władzę w tej popapranej wsi...

W/f.
-A Martyna wygląda jak karp w Wigilię- robi słodko-proszącą minę.-Nieeee króóój mnieeeee..!!!

Omawiany styl rokoko na polskim.
-...W moim wieku, gdy się patrzy na te meble, do głowy przychodzi tylko jedna myśl: Boże, kto to wszystko sprzątał?!

Polski:
-Co to jest profanowanie?- pyta nasz super douczony uczeń.
-Profanowanie, to jest to co ty teraz robisz z naszą lekcją- odgryzła się polonistka.

Polski:
-Julia po wypiciu mikstury Ojca Laurentego zapadła w letarg.
-Letarg?- mruczy zdziwiony uczeń.
-Ty cały czas żyjesz w letargu.- opowiada złośliwie nauczycielka.

Rozmawiam z Marią.
-Muszę jeszcze zabić... jest mi potrzebna jak piąte koło u wozu.
Moja siostra, która w tym momencie piła zrobioną przeze mnie herbatę, odstawiła z hukiem kubek na stół, nie zważając na to, że miała do dyspozycji moją podkładkę, żeby nie stukała tak.
-O-nawet mi się nie waż, zamieniłaś mi ją w bransoletkę, to wystarczy!
-W pierścionek jeśli już- poprawiłam ją, demonstracyjnie cicho odkładając mój kubek.

Ostatecznie, historia wygląda trochę inaczej.

Przerwa.
-Śmierdziszzzz uuumyjjj sieeee...-wył ku uciesze swoich kolegów debil do kwadratu z średnią 2.1 (choć nie jestem pewna, że chociaż taką ma).
-Ja w przeciwieństwie do ciebie wiem, co to jest mydło i myję się codziennie, w przeciwieństwie do ciebie- zmarszczyłam zdegustowana nos i teatralnie odpędziłam nie istniejący smród.

Przerwa nr 2.
-Ummmyj sieee...
-Boże zmień już płytę śmierdzielu. Wysil to, czym podobno myślisz i wymyśl nowe przezwisko i sposób zwrócenia na siebie mojej uwagi.- mruknęłam złośliwie.

Przerwa nr 3?!
-Umyyyj sieee... Śmierdziiiiszzz...
-Ojejku, nie wiedziałam, że jesteś psychiczny i musisz mówić do siebie- na sekundę udałam zmartwienie i zmieniłam moją twarz na zniesmaczoną, wciągnęłam teatralnie powietrze i dodałam- Ale faktycznie, koniecznie musisz się umyć.

Przerwa.Poszłam do koleżanek, nie stałam przy klasie, bo wiedziałam, że by mnie dopadł. Miałam ręce i usta zaciśnięte. Byłam wściekła. Pytały mnie o co chodzi, a ja powiedziałam tylko:
-Zgłaszam nękanie. Jeśli nie do nauczyciela, to do pedagoga, a jeśli nie, to dyrektora. Ostatecznie jeśli nie poskutkuje, to na policję.
Dziewczyny patrzyły na mnie w oniemieniu, po czym kilka z nich wybucha śmiechem. Poczułam gwałtownie rosnący we mnie gniew. Jedna się nie śmiała. Patrzyła na mnie zaskakująco poważnie. Popatrzyłam na jedną z nich, co chwile zerkając na inne dziewczyny.
-Pamiętasz jak cię obgadywali? Prawie płakałaś z tego powodu. A ja co powiedziałam? ,,nie martw się, powiedz to pani, a jeśli nie to nie zwracaj na nich uwagi'', tak?- zapytałam głosem ociekającym wręcz jadem. Dziewczyna bardzo poczerwieniała, ale ja nie skończyłam- Tak, czy nie?! A jak wypłakiwałaś sobie oczy przy mnie, że miałaś do dupy życie bo o tobie plotkowali, że kochasz się w Danielu?! To trzeba było trzymać język za zębami., a nie mielić o tym na prawo i lewo! Zresztą po tygodniu o tobie zapomnieli. Ja też byłam prześladowana, przez dwa lata, i teraz mam tego serdecznie dość!!!- ryknęłam na nią. Dalej mówiłam ciszej, ale kipiąc wręcz z wściekłości.- Tobie powiedzieli to tylko raz. A MI?! MNIE JUŻ TYDZIEŃ OBRAŻA! I CO JA MAM DO CHOLERY ZROBIĆ, CO?! PÓJŚĆ SIĘ WYPŁAKAĆ DO KIBLA?! To jest nękanie. To co on mi robi to jest nękanie, i to jest karalne- wysyczałam jej w twarz.
Dopiero teraz zrozumiała powagę sytuacji.
Ja się nigdy tak nie zachowywałam. 
~~~~
Takie sytuacje trwały codziennie. Zresztą, nie tylko takie, nie tylko wyzywanie, było też popychanie. Na każdej przerwie, czasami nawet na lekcji. Po tygodniu miałam dość. Byłam zmęczona pod każdym względem. Psychicznym i fizycznym. Codziennie wstawałam o piątej rano, budziłam Marię, szłam do szkoły z myślą, że spotkam tam tego debila i będę musiała się z nim użerać. Zaczęłam nie jadać, nie spałam w nocy, byłam dwa razy bardziej wredna, psychicznie wykończona. Wracałam do domu o drugiej po południu, uczyłam się, pomagałam rodzicom, o 20 szłam biegać. Wracałam godzinę później. Myłam się, jadłam kolację i chcąc cokolwiek robić na blogu, kończyłam o 23.30. I nie mogłam zasnąć. Spałam pięć godzin dziennie, a czasami nawet nie. I od nowa. Ciągle się to powtarzało. Nikt mnie nie rozumiał. Koleżanki bagatelizowały sprawę, mój (w tym momencie były) najlepszy przyjaciel ma mnie w dupie, bo ma nową dziewczynę, mój chłopak ma dużo ważniejsze rzeczy do roboty, a jakbym powiedziała rodzicom, to by zadawali pytania. Nic mi nie pomagało. Muzyka była szumem, pisanie obowiązkiem. Bieganie- koniecznością, życie... już sama nie wiem czym. Ból, nie tylko fizyczny- codziennością. Ten proces mnie wyniszczał do dziś. Dziś powiedziałam DOŚĆ. Jestem śliczną, wartościową dziewczyną, a nie szmatą do podłóg. Pobrudził mi tak plecak, że był szary, a nie czarny. Powiedziałam o tym nauczycielom. O wszystkim. O sytuacjach sprzed roku, jak i tych w tym.  
To było nękanie psychiczne i fizyczne.
Moi Drodzy Czytelnicy. Nie wolno na coś takiego pozwalać. Nigdy. To zawsze trzeba zgłosić, jeśli nie nauczycielom, to policji. 
~~~~~~
  Dowiedzieliście się czegoś o mnie. O moim życiu. Mam nadzieję, że nie popełnicie mojego błędu.

niedziela, 14 grudnia 2014

Rozdział 15

Otworzyłam oczy. Taaak, bo cóż innego można zrobić po ustąpieniu takiej agonii jaką ja przeżywałam. No chyba nie tańczyć makarenę, nie? Udając że nadal śpię przymrużyłam powieki i rozejrzałam się. W sali po za bogami nikogo nie było. W bogów, wliczam oczywiście Uranosa, który z wyraźnie zadowolonym wyrazem twarzy oglądał swoje paznokcie. Nie byłam do końca pewno z czego on tak cieszy mordę. Czy jest zadowolony, że nie pobrudził sobie paznokci, czy z tego, że jeszcze żyję. Albo i nie żyję i jestem duchem, biernie obserwującym, ten nasz piękny świat. Tak swoją drogą, gdzie u diabła jest Luiza?! Dała nogę... to jest, zwiała gadzina jedna?! Też mi pupilek, który daje nogę tylko gdy właściciel spuści z niego wzrok. Przyjrzałam się otaczającej mnie Wielkiej Trójce. Byli wyraźnie zmęczeni. Z resztą, ja też. Nagle poczułam dziwne wrażenie, że nie jestem sama. Nie, nie chodzi mi o salę wypełnioną po sufit mocą i obecnością tych wszystkich bogów. Jakby, coś, albo i nawet ktoś, siedział w mojej głowie. Ze mną dzielił/o ciało. Obce, ale zarazem, znajome. O Bogowie, czy te stare wiedźmy, Mojry, stwierdziły że za mało mam wrażeń, żeby dokładać do tego takie paradoksy?! A żeby je leszy, diabeł, czy inna cholera dopadła!
^- Zniszcz ich. Patrz jacy są słaby, wyczerpani. Niewielka wiązka mocy będzie ich w stanie posłać do piachu i nikt nie będzie po nich płakał, a ty, Uranos i Oskar będziecie żyli w spokoju, dobrobycie, dzierżąc władzę nad światem. Nikt nie będzie chciał przeciw wam podnieść bunt, bo wszyscy będą się bali gniewu i kary od najpotężniejszych- nagle zaczął kusić męski głos w mojej głowie. Kusić- bo faktycznie przemknęło mi to przez myśl.- Albo, wylecz i zyskaj sobie szacunek, Uranosa i Wielkiej Trójcy- co on rozdwojenie jaźni ma, czy co?!
A tak wogóle ko kim, lub czym on/ona/ono jest?, pomyślałam z roztargnieniem. I co on/ona/ono robi w mojej głowie?!
^-Zdziwię cię, ale nie jestem obojnakiem- odparował.- A tak na prawdę nie jestem w twojej łepetynie, tylko stoję obok.- uświadomił mi.- A moim zadaniem jest pilnowanie cię.
Jesteś demonem?, zapytałam go w głowie.
^-W twoich ustach brzmi to jak oskarżenie- miałam wrażenie że się skrzywił.- Ładniej brzmi słowo ,,strażnik''.
A jak mam się do ciebie zwracać strażniku mej cnoty?, zapytałam sarkastycznie.
^-Nie da się chronić czegoś, co od dawna nie istnieje- odparował złośliwie.- Nie mam imienia. Może mi jakieś nadasz?
Cudownie! Nazwę cię Will, mój nowy pupilku, stwierdziłam z ironią. Teraz mam dwa zwierzątka, węża i demona.
^- Nie jestem twoim pupilkiem, bo demony to nie zwierzęta- burknął.- A tak na marginesie, Luiza też jest strażnikiem. W dodatku bardzo kiepskim, skoro nie potrafiła utrzymać twojej cnoty w nienaruszonym stanie, przez co nie możesz już zostać świętą.
Dobra, koniec pogaduszek o mojej cnocie, i siedź cicho.
^- Ale ja stoję, a nie siedzę- zaprotestował, ale go już nie słuchałam.
Bogowie wyglądali jakby mieli zemdleć. Podniosłam się i udałam, że dopiero co się ocknęłam. Poczułam zawroty głowy. Pewnie ze zmęczenia. Podeszłam do trójki bogów i przesłałam im trochę mocy. Nie jest to trudne. Trochę jak posyłanie pocisków, tylko wysyłam moc delikatnie. Każdy organizm ma w sobie naturalną moc, przynajmniej tak mówił Erick, i kiedy słabnie, to oznacza że to naturalne źródło zostało naruszone. Więc jeśli dam trochę swojej mocy, której mam w nadmiarze, to powinno pomóc wrócić organizmowi do stanu homeostazy.Wedle moich przewidywań, bogom wróciły na twarze kolory. Gdy to się stało szybko zabrałam rękę. Zupełnie jakby ich dotyk mnie parzył. Choć wiele się to z prawdą nie mijało. Bałam się, że jeśli nie zabiorę zaraz ręki, to pokusa zabicia ich okaże się zbyt silna i spalę ich na wiór. Szybkim krokiem, nie oglądając się za siebie, wyszłam z sali.
Czas opuścić Eleves.

Po wyjściu z sali od razu udałam się w stronę swojej komnaty. Po drodze spotkałam Amelię którą poprosiłam żeby mi przyniosła coś przypominającego plecak i parę przydatnych rzeczy typu: bukłak z wodą, mapa, koc jedzenie i tak dalej. Normalnie to bym to zrobiła sama, ale po pierwsze, nie znałam tak dobrze tego budynku, a po drugie nie bardzo chciałam po drodze spotkać jakiegoś elfa. Nie do końca wiedziałam jakiej reakcji mogłabym się spodziewać, po wyjściu na jaw mojej tożsamości. A z doświadczenia wiedziałam, że plotki roznoszą się jak ogień po suchym drewnie. Gdy weszłam do, mieszkania, od razu poczułam lekki smutek. Mieszkałam tu od tygodnia, codziennie tu kładłam się spać i wstawałam. Jadłam śniadania i przekomarzałam się z Oskarem. Będę za tym miejscem tęsknić, pomyślałam z żalem.
^-Przecież będziesz mogła tu wrócić.
Nie wiadomo. Nie wiadomo czy wygramy tą wojnę, nie wiadomo czy przeżyję, nie wiadomo czy będę miała gdzie wracać. Z zasadzie przyszłość stoi pod wielkim znakiem zapytania.
Will nie odpowiedział. Przebrałam się w luźne ciuchy i zabrałam jedną z niewielu rzeczy, które tak na prawdę należą tylko do mnie, pozytywkę. Wyszłam  szybko i zdecydowanie. Takich rzeczy nigdy przedłużać, bo będą się ciągnąć w nieskończoność. Skierowałam się do zbrojowni. Po drodze znowu spotkałam Amelię do której zabrałam plecak i pożegnałam się. Ze zbrojowni zdjęłam moją dziwną ,,boską'' skórzaną zbroję, starannie ją złożyłam i włożyłam do plecaka. Nie chciałam, żeby się poniszczyła przed bitwą. Właśnie- bitwą. Do niedawna, nie pomyślałabym, że kiedykolwiek będę brać udział w jakiejkolwiek bitwie, a już na pewno nie przypuszczałabym, że będę miała w niej tak znaczący udział. To wielka odpowiedzialność. Znalazłam dwie pasujące, dobrze naoliwione pochwy na równie dziwne i ,,boskie'' miecze, które bez wysiłku nie wsadziłam (uznałam, nie ma sensu brać dwóch zestawów bojowych, i że wolę ten ekwipunek). Oskar zadbał nawet o tak drobny szczegółów, jeśli chodzi o nasz trening. Oskar... ech... młody, złotowłosy mężczyzna. Zostawiony samemu sobie podczas trudnego okresu dorastania. Lojalny i troskliwy. Nie wiedziałam czemu chciał ze mną iść. Miał tu swoje życie, mógł znaleźć sobie żonę, mieć dzieci (dom, psa i drzewo)... a on to wszystko porzucił dla mnie. Przerzuciłam łuk przez ramię. Na sztylet też znalazłam pokrowiec i odrazy przyczepiłam sobie go do pasa. Z kołczanem i strzałami nie było problemów, bo też były nad drzwiami. Wyszłam ze zbrojowni i od razu udałam się do stajni. Przecież piechotą nie pójdę. Gdy wyprowadzałam Kasjana ze stajni, naszła mnie jedna dosyć niepokojąca myśl. Gdzie podziały się wszystkie elfy? Cóż, nieważne. To już nie maja sprawa. Nie będę się z nikim żegnać. Nie lubię tego. Lepiej będzie jeśli po prostu odejdę. Siodłając konia, poczułam jak Luiza pełznie mi po nodze i ,,siada'' na ramieniu. Spojrzałam na nią pytająco.
~Nie mogę ci już towarzyszyć- oznajmiła prosto z mostu.- Jestem z tobą od wielu pokoleń. Jestem stara i zmęczona.
Nic nie odpowiedziałam. Czułam rozdzierający ból w sercu i dławiącą gardło rozpacz. Moja Luiza. Od tylu lat. Moja jedyna podpora po śmierci rodziców, i późniejszej śmierci ojca zastępczego. Jednak, każdemu należy się odpoczynek. Szczególnie Luizie. Tyle razy mnie ratowała z różnych opresji. Raz mnie nawet obroniła przed bandytami.
~Hej, nie martw się. Zawsze będę z tobą. Żegnaj...- syknęła po raz ostatni i... rozsypała się, a jej proch porwał wiatr.
Odeszła. Na zawsze. Po moich policzkach zaczęły bezgłośnie płynąć łzy. Bez żadnego teatralnego szlochania. Cicho płynęły jako oznaka, rozpaczy nad kimś takim wspaniałym jak Luiza. Wytarłam wierzchem dłoni. Ona by nie chciała, żebym z jej powodu płakała. Poczułam czyjąś obecność drugiej osoby. Obok mnie stanął Oskar w luźnym stroju do jazdy trzymając za uzdę brązowego konia. 
-A ty...-zaczęłam, ale Oskar mi przewał.
-Nawet sobie nie myśl, że cię puszczę samą, a już szczególnie nie po stracie Luizy- powiedział twardo.- Jesteś moją siostrą.
Westchnęłam, podeszłam do mojego brata i go przytuliłam. W jego objęciach, czułam że jestem wstanie pokonać każdą przeszkodę na drodze do szczęścia. Dla nas. Dla Luizy. Dla świata.
Czułam, że to jest nowy rozdział w moim życiu...
Że to jest nowa przygoda...

czwartek, 11 grudnia 2014

Złote myśli i czyny, teoria i praktyka czynów absurdalnych cz. 2 i pół.

WOS.
Uczeń idzie zdawać prasówkę (newsy w świecie polityki i gospodarki) i zaczyna mówić.
-To ty sobie mów, a ja idę do kibla.- powiedziała i poszła.
Biedny, z deka skonsternowany uczeń patrzy po klasie i mówi dalej.

WOS.
Dziewczyna zdaje prasówkę po lekcjach, bo jej nie było.
- Dobra, daj spokój, nie chce mi się tego słuchać, piątka.- stwierdziła geografistka (?)- A teraz idź mi zaparzyć kawę.

Polski.
-Nie malkonteńć, Maria. I przestań się burmuszyć, bo na widok twojej gęby przydrożne grzyby same się marynują.

Rosyjski.
-Jak Kaczyński będzie prezydentem, to od razu się rzuci z koparą na Rosję!- huknęła pani od ruskiego swoim donośnym głosem, odpowiadając na pytanie o politykę.

A teraz coś co wywołało we mnie i mojej klasie absolutne oburzenie.
Religia. Przedmiot uczący kultury. Ksiądz pyta.
-Jeśli nie będziecie znali przykazań, to skąd będziecie wiedzieć co jest dobre a co złe?- zapytał ksiądz z uśmiechem wyraźnie oznajmiającym, że nasza klasa, to już nawet nie głupki, a kompletni idioci!
-Z własnego sumienia!- odparła chórem klasa.
-Ale jeśli nie znacie przykazań bożych, to nie wiecie co to dobro i zło!
Nawet w pandemonium nie ma takiego harmideru. 
-A ateiści?!
-Człowiek który myśli, że ma sumienie, jest schizofrenikiem.- oznajmia nam z pobłażliwym uśmiechem.
Tak biedni my idioci! Jak mogliśmy o tym nie wiedzieć, że wszyscy ateiści mogą łazić z tasakami i zabijać ludzi! 
- Święty, kurwa, Boże – wykrztusił kolega z ławki.
-No.- pokiwałam ponuro głową.

Z tego wynika, że 13 % ludności, którzy są ateistami, są schizofrenikami + (niech ich Bóg błogosławi!) 1 % ludzi chorych na schizofrenię. Nasz świat jest taki zły, smutny, okropny i w ogóle fuj!

~~~~
Przepraszam, że nic nie dodaję, ale po prostu nie mam czasu. I tak ledwo, ledwo oderwałam się od uczenia się matmy, bo mam test próbny z wagą 5, albo i 6, co może zaważyć co będę miała na półrocze. A uczę się każdego dnia po 3-4 godz. i już nie mogę patrzeć na te liczby i litery i Bóg wie jeszcze co!. :( Wiecie, że nauczyciele przed świętami wariują i niczym mantrę powtarzają ,,tak, sprawdzian/kartkówka/klasówka musi być przed świętami, bo po wolnym będziecie mieli pusto w głowach''. Zupełnie tak jakbyśmy nie mieli tego po każdym weekendzie, co?
(tak wg. to dlaczego oni teraz wszyscy chcą robić sprawdziany powtórkowe?!)

niedziela, 7 grudnia 2014

Rozdział 14

Zamarłam. Miałam wrażenie, że na czole już mam napisane ,,R.I.P.- Alicjo, spoczywaj w pokoju''. Jęknęłam w duchu. Mój  plan rozsypał się niczym domek z kart. Chciałam na spokojnie im powiedzieć kim jestem i wyjść z tej sali w miarę żywa. Po sali rozległy się okrzyki zdumienia.
-Kim ona jest?!
-Wskaż ją!
-Jakim prawem ona ty się ukrywa!
-To on ma siostrę?!
Miałam wrażenie że sala zaraz od tych krzyków wybuchnie, albo co najmniej sufit spadnie nam na głowę. Dlaczego choć jedna rzecz nie może pójść po mojej myśli?! Ja tylko chciałam normalnie żyć! Nie planowałam zostać porwana i zdradzona przez jakiegoś pół-boga-dupka, nie planowałam być siostrą Uranosa z którym połowa tej dziwnej magicznej krainy ma kosę, a już szczególnie nie planowałam śmierci, na którą mam teraz spore szanse!!! Co ja do diabła zrobiłam że mnie tym pokarano?! Co ze mną do cholery jest nie tak?! Coraz bardziej chciałam żeby wszystko okazało się tylko pijackim snem po tej cholernej imprezie.
Erick huknął i większość elfów zamilkła. Zebrałam się w sobie i powiedziałam dwa słowa, zamiast których równie dobrze mogłam sobie wiązać węzeł na szubienicę.
-To ja.
Tłum zamarł. Na twarzach elfów malowały się różne emocje. U niektórych obrzydzenie (nie lubię ich), zaskoczenie (tych już trochę mniej), zachwyt (ci są fajni). Nie do końca rozumiałam czym mieli by być zadowoleni. Może w tym, że jestem siostrą Uranosa wiedzieli szansę na wygranie wojny? Nie wiem. W tamtym momencie wiedziałam jedynie, co za chwilę nastąpi.
-Spowiedź- krzyczał zgodnie tłum.
Poczułam jak krew odpływa mi z twarzy.
-Alicjo Howard, jedna z Pierwszych, czy zgadzasz się na Spowiedź?- dopełnił obrządku Uranos.
Zapadła grobowa cisza, a ja nagle poczułam w sobie kiełkujące ziarnko gniewu. Po co on wogóle pytał? Po co on mnie ratował?! Po jaką cholerę mnie ratował, wiedząc że jest cień szansy, że albo słynna Wielka Trójka skłamie, albo ja nie wytrzymam naporu trzech bogów na mój umysł?!
-Tak- odpowiedziałam zaskoczona moim opanowaniem głosu.
Powietrze zrobiło się ciężkie od mocy i potęgi. Nagle przede mną pojawili się trzej bogowie. Byli to: Zeus z poważnym wyrazem twarzy, który mnie z deka zaniepokoił, Posejdon z współczuciem wymalowanym na twarzy i Hades, który był delikatnie rzecz ujmując niezadowolony.
-Nadal nie widzę powodu dla którego tu jesteśmy- powiedział do swoich towarzyszy. Jego bracia w rozpaczliwym geście ukryli twarze w dłoniach. Miałam ciche wrażenie, że to nie pierwszy raz.
-A co? Masz coś ważnego do zrobienia?- zapytał z rezygnacją Posejdon.
-A mam- odparł z godnością.
-Niewątpliwie ta ,,ważna rzecz'' czeka w twoim łożu, nieprawdaż?- dogryzł mu Uranos z zawadiackim uśmiechem, przez co zwrócił na siebie uwagę bogów.
-Uranos!- wydarł się ze śmiechem Hades.- Miło cię stary widzieć!
-Wzajemnie- odparł beztrosko.
Heeeeejjj, jaaaa tuuu juuuż trzeeeeci zaaawaaał przeżywaaam!!! Tak wogóle skąd oni się znają? No tak, muszą się znać. Przecież Uranos jest ,,gościnnie'' w królestwie Hadesa. Reszta pewnie doszła do tych samych wniosków, bo nic nie powiedziała. Teraz cała uwaga się skupiła na mnie.
-Hej śliczna- przywitał się zalotnie Hades.
-Hej staruszku- odparłam. 
Co prawda do starości mu daleko. A tak dokładnie wyglądał jak młody bóg. Zaczynam mieć wrażenie, że wszyscy greccy bogowie są po prostu piękni. Czarna czupryna, ciemne paczydła i ciemna cera. Posejdon wcale mnie nie zaskoczył. Spodziewałam się że będzie miał nie wiem, jakieś błony między placami, skrzela na gardle czy coś. A on miał oczy jak morze po sztormie (bynajmniej, nie jak nad Bałtykiem) oczy i czarne włosy. Zeusowi przyjrzałam się najbardziej. Wbrew temu do mówią, wcale nie był starym dziadkiem z niebieskimi niczym niebo podczas burzy oczami. Miał smukłą sylwetkę, prościutką jak struna, białe włosy i srebrne oczy. Czyżby osiwiał od ciągłego wściekania się na braci? Zdecydowanie nie miał powodów do kompleksów, a nawet wręcz przeciwnie. Według mnie, zupełnie nie wyglądał na faceta który ma wyjątkowo upierdliwą przypadłość nazywaną przez profesjonalistów seksoholizmem.
Obiekt mojego zainteresowania zauważył, że go obserwuję. Uśmiechnął się lekko i puścił do mnie zalotne oczko.
Zmieniam zdanie. Zdecydowanie jest uzależniony.
-Wcale nie jestem stary.- obraził się.- Jestem dojrzały. Widać, że rodzeństwo.- mruknął Hades.
Widać, że Posejdonowi się znudziło stanie i słuchanie naszej rozmowy bo wrócił do głównego tematu (a żeby go leszy!).
-Alicjo Howard, zgodziłaś się na Spowiedź- zagrzmiał- Więc zaczynajmy!
Nagle poczuła tak silny ból, że ugięły się pode mną nogi. A ból ciągle rósł, jakby karmił się moim cierpieniem. Nawet nie zauważyłam momentu, w którym nie byłam w stanie się utrzymać na nogach. Przed grzmotnięciem w podłogę uratowała mnie Luiza. Bezwiednie zamknęłam oczy i miałam nadzieję, że ciemność która nastała po zamknięciu oczu mnie pochłonie i uwolni od bólu. Przez chwilę nic się nie działo. Po chwili zobaczyłam jakieś dziwne obrazy. Zupełnie jakbym wszystko przeżywała od nowa. Znowu dostałam pierwszą jedynkę w szkole, pierwsze zerwanie, czas w, którym według ludzie z mojej szkoły, nie byłam niczym lepszym od śmietnika. Ponownie czułam ten cały smutek, cierpienie, wstyd. Czułam się tak jakby moje życie to było jedno wielkie pasmo ciągłych nieszczęść i smutku. Słabłam... Zupełnie jakby moja dusza ulatywała ze mnie...
Zaraz, zaraz, pomyślałam.
Przecież niecałe moje życie było złe. Przypomniałam sobie euforię którą czułam gdy zaśpiewałam na apelu i otrzymałam gorący aplauz, mój pierwszy pocałunek, gdy byłam zakochana po uszy, gdy robiłam aniołki w śniegu z mamą, pierwsze wygrane zawody sportowe...  Życie nie jest złe.
Nagle mnie olśniło. Przecież ONI chcieli żebym widziała to od nowa, jeszcze raz wszystko przeżywała. Chcieli mnie złamać. Z całej siły zaczęłam wypierać bogów z mojego umysłu. Byłam już na skraju wyczerpania... Już... Zaraz... I...
Nagle spokój.

środa, 3 grudnia 2014

Złote myśli i czyny, teoria i praktyka czynów absurdalnych cz. 3

Oglądamy z Marią telewizję.
-Chyba chodzi za tobą coś słodkiego.- mówi telewizor.- Tylko nie wiem cooooo...
-A ja wiem co!- krzyczę entuzjastycznie. Bo w końcu udało mi się rozwiązać zagadkę XXI w.!
-Ja.- odpowiada Maria wskazując na siebie.
Może i ma ładną, atrakcyjną figurę, ale jej bym nie zjadła...

Angielski.
-Igor ja cię zabiję.- mówi śmiertelnie poważnie moja pani od języka obcego.
-Nie może mnie pani zabić.- odpowiada zuchwale.
-Nie, ale mogę cię zagłaskać na śmierć przy 300 innych uczniach.
Akompaniament chichotów.
-Pani od historii za karę przytula na środku klasy.- mruczy kolega.
-Ja nie stosuję aż tak drastycznych środków.

Stoję za Marię na dyżurze. Nagle mnie coś tak popycha, że mało nie całuję się z podłogą. To ta chichotka. Zgrzytam zębami.
- Uważaj, ja tu stoję!- drę się na nią, a właściwie na jej plecy.
Po chwili do mnie podchodzi i mnie przeprasza.
Będę nauczycielem kultury :D

W kuchni.
-Fela, czy będziesz pilnować tej wody, czy nie ona i tak będzie lecieć.- mówi tata do modlącego się nad kranem kota i zamyka kurek.
-Ale ona się jeszcze nie napiła...- jęczy mama.
Maria z przeciągłym, znużonym jak u starych babci westchnieniem wstaje i otwiera biednemu kotkowi wodę (tak wiem, że nie logicznie, ale nie bijcie).
Kot się patrzy.
-Fela, wystaw język, zrób z niego chochelkę, podstaw pod wodę i się napij.- udziela bardzo Mądrej, Potrzebnej, Niezastąpionej rady Maria. Po chwili- TY PACZ PIJE!
:D

Wyszłam z mamą z szpitala i idziemy do sklepu. Jak wszyscy szarzy obywatele chodzimy po sklepie w nadziei, że sobie przypomnimy czego nie ma w domu. Stoimy w kolejce do kasy. Przed nami jest starszy Pan z SWOIMI rękawiczkami w koszyku, który wedle praw fizyki zjechał do najniższego punktu na kasie. Do sklepu wchodzi jedna babcia. Patrzy na koszyk i rozglądając się jakby miała manie prześladowczą i pędząc niczym wyścigówka, rzuciła się do niego pytając:
-Proszę Pani, po ile te rękawiczki... Można je już zabrać?- pyta kasjerki zupełnie nie zwracając uwagi na prawowitego właściciela owych rękawiczek.
-To moje rękawiczki proszę Pani.- odpowiada starszy pan.
Babina mamrocze przeprosiny i widocznie zawiedziona idzie na sklep. Po niecałej minucie do sklepu wpada druga babcia.  Akcja się powtarza. W końcu w trosce o bezpieczeństwo swojego dobytku wziął koszyk do ręki i rękawiczki włożył do kieszeni.

Masz zły dzień? Nie przejmuj się ja miałam gorszy!
Dzień się niestety dla mnie zaczął o 5.35. Ubrałam się, wypiłam herbatę itd. Gdy dotarłam do szkoły na za dwie ósma, okazało się, że mamy iść się ubierać, bo pani od w/f zabiera nas na spacer. Ujdzie. Lubię spacery, ale nie wtedy gdy mam słabą nogę, ale dzielnie popylam pod tą górkę konwersując z facetami z mojej klasy. Wróciliśmy, wychowawcza się szybko zaczęła i równie szybko skończyła, matma podzieliła ten sam los, angielski- okazało się, że była cholernie trudna kartkówka. Ruski jak zwykle fajny i... WOS. Kolejna kartkówka. Tym razem łatwa, ale nie obeszło się bez wrzasków nauczycielki która pechowo jest też nauczycielką geografii. Dobra! Nareszcie do domu! Szłam piechotą na przystanek 15 min. i tyle samo czekałam na autobus. Po 20 min byłam w domu. Nie! Zaraz nie byłam w domu. Bo od razu szłam na przystanek czekać na busa z którego miałam odebrać bilety miesięczne. Stałam godzinę w -1' C. Okazało się, że moja kochana mamusia pomyliła przystanki i stałam na darmo. Wróciłam wściekła do domu. We łbie mi pulsowało z bólu, tak samo jak i w nodze. Po pół godziny znowu szłam na przystanek. Czekałam na cholernego JANISO pół godziny. Wróciłam do domu jeszcze bardziej wściekła z informacją, że bilet będzie dopiero jutro. Z furią na karku poprosiłam moją siostrę żeby mi zrobiła zadanie z geo., bo w końcu ile razy ja jej robiłam? Pięć? Sześć? Nie zrobiła. Dlaczego? Bo jej się nie chce. Starając się nikogo nie zabić, zrobiłam zadanie i nauczyłam się na jutrzejszy sprawdzian.
Dzień się oficjalnie skończył kiedy nie byłam się w stanie utrzymać na nogach. Czyli o 21.30 .    

niedziela, 30 listopada 2014

Rozdział 13

Tym razem nie miałam żadnej wizji-snu. Śniłam o tym że leżę sobie na kocyku w świetle słoneczka, na polanie usianej kwiatkami i okupowanej przez motylki. W oddali słyszałam strumyczek. Żyć nie umierać. I... i... nagle... się obudziłam. To było zbyt piękne żeby było prawdziwe, pomyślałam kwaśno. Byłam jak zwykle w mieszkaniu. Jakby nie mogli mnie zostawić tam na trawie, penie bym przez to miała chore nerki, jajniki, płuca i bóg jeden wie co, ale bym teraz wygrzewała się w słoneczku. Chociaż, nie jestem pewna czy bym przeżyła z chorymi nerkami, jest to cholernie upierdliwa choroba jeśli ci powieje po tyłku. Nic co dobre nie może wiecznie trwać. Wstałam i poczułam zawroty głowy. Pewnie odwodnienie, słusznie wydedukowałam. Miałam na sobie jak zwykle nowe czyste ubranie. Wciągnęłam z sykiem powietrze (że ubrali mnie, coby łatwiej mi było, czy jak?). To była ta sama suknia którą widziałam na obrazie. Czułam ból na ręce. Spojrzałam na nią. Lekko pogrubiona. Pewnie bandaż. To przez te dzieciaki (chociaż oni są praktycznie w moim wieku, ale tu głównie chodzi o stopień inteligencji, choć w ich wypadku raczej jej braku) które koniecznie chciały wygrać i zachciało im się tego bluszczu czy innego zielska. Choć w sumie to była też moja wina. Poniosło mnie. Podczas gdy... dusiłam tego chłopaka czułam radość. Dziwne uczucie, szczególnie, że nigdy nikogo nie zabiłam. Rozejrzałam się. Obok łóżka stał bukłak. Otworzyłam go i upiłam trochę płynu. Piwo. Uśmiechnęłam się. Czyli jednak wiedzą co lubię i czego potrzebuję. Piwo był bardzo dobre. Nie było go na tyle żebym się upiła. A szkoda, bo naprawdę miałam na to ochotę. Moje odświętnie szaty wyraźnie wskazywały na to, że czeka mnie jakaś uroczystość, a po wczorajszym wydarzeniu i ja nie chcę widzieć elfów, a i one pewnie się do tego jakoś specjalnie nie palą. Ktoś cicho zapukał do pokoju. Zawołałam żeby gość wszedł. W progu stała Amelia.
-Hejo.- zawołała wesoło.- Jak się spało?
-Hej. Cudownie. A tak właściwie ile spałam?
-Jeden dzień.- odparła.- Chodź zaraz będzie ceremonia. Ślicznie wyglądasz.
Uśmiechnęłam się.
-Dziękuję.
A tak właściwie o jaką ceremonię chodzi... Zastanowiłam się. Nagle mój mózg, lekko otępiony przez piwo, wszedł w czas oświecenie. Skoro wczoraj było polowanie, które wbrew pozorom służy do sprawdzenia umiejętności, to dziś musi być uroczystość wygonienia uczniów (bo się ich ma dość), czy jak ktoś woli uroczystość zakańczająca szkolenie. Wyszłam z Amelią. Nagle zdałam sobie sprawę z tego że zaraz będę musiała się ujawnić. Zadrzało mi serce. A co jeśli mnie nie uznają za boginię? Co będę wtedy musiała zrobić? Zatańczyć makarenę, czy jak?
-Amelio, wiesz gdzie jest Rada?- zapytałam.
-Oczywiście. Zaprowadzić cię tam?
-Było by miło.- uśmiechnęłam się miło (albo wyszczerzyłam zęby, ba jakimś sposobem nie mam humoru na bycie miłą).
Nigdy nie lubiłam dzieci, ale Amelia ma coś w sobie co lubię. Idąc za tym złotowłosym aniołkiem zaczęłam się zastanawiać gdzie jest Luiza. Dawno jej nie widziałam. Nagle, jak na zawołanie wąż owinął mi się wokół ręki tak że mogłam chwycić jej ogon. Przesunęła po moim karku i po chwili jej głowa wystawała troszeczkę wyżej od mojej głowy. Nie wiem dlaczego wydaje mi się że teraz jest krótsza. Znowu nie zauważyłam jak tu doszłyśmy. Hmmm... Jeśli chcę jeszcze pożyć to muszę zdecydowanie być bardziej przytomna, stwierdziłam po raz ,,enty''.         
-Zaczekasz tu na mnie?- zapytałam dziewczynkę. Po chwili zmieniłam zdanie. No co jestem kobietą, nie?- Albo nie, idź. Dziękuję, że poświęciłaś mi czas.
-Jasne.- odparła wesoło i odbiegła podskakując. Weszłam do dużej sali. Balowa, stwierdziłam po krótkiej obserwacji. Stało tam kilka osób.
-Dzień dobry.- przywitałam się z odświętnie ubraną Radą.
-Witaj.- odparli zgodnym chórem.
-No, no, no. Wreszcie się znalazła moja kochana Alicja.- powiedział ,,surowy'' kobiecy głos.
Spojrzałam w stronę z której pochodzi. Napotkałam wzrok szarookiej brunetki z falowanymi włosami. Miała część włosów zapiętych z tyłu, a resztę rozpuszczonych i szarą prostą sukienkę. Mimo tego, że starała się nadać swojemu głosu surowy ton, to na jej malinowych ustach widniał uśmiech. Dopiero teraz zauważyłam, że w blasku światła jej skóra miała srebrny odcień. I dzięki temu udało mi się zgadnąć kim ona jest. To była Selene. Obok niej stał wysoki blondyn z niebieskimi oczami. Miał białą szatę i ładnie opalony odcień skóry. I nawet bez chichoczących z tyłu muz, wiedziałam , że to jest słynny Apollo. On też się szeroko uśmiechał. Selen podbiegła i rzuciła mi się w ramiona. Po chwili poczułam jak nas Apollo obejmuje. Byli to moi jedyni prawdziwi przyjaciele na Olimpie, a o takich trudno. Resztę bogów  można nazwać jedynie mianem sojuszników, albo wrogów. A ani jedni, ani drudzy wcale by się nie obrazili gdyby mnie wogóle nie było. Bo po co ja im tam? Tylko kolejny potencjalny przeciwnik. A oni? Czekali całe wieki, aż powrócę. Czułam, że nie mogę ich zawieść. Nie trzeba było długo czekać, żeby z oczu bogini księżyca popłynęły łzy. A, że płacz u kobiet to choroba wyjątkowo zaraźliwa, to mi od razu stanęły łzy w oczach. Gdy już się wyprzytulałyśmy za te wszystkie lata, postanowiliśmy się przejść. Rozmawialiśmy o tym co się dzieje a Olimpie i w Hadesie. Najbardziej zaniepokoiło mnie to, że Zeus już gromadzi siły do zbliżającej się wojny. Ta wojna pochłonie tysiące istnień! Wtedy przyszedł czas abym ja opowiedziała co się u mnie działo. Jak zwykle, z wielkim bólem serca,  opowiedziałam wszystko od początku do końca. Twarz Apolla pociemniała z gniewu gdy doszłam do momentu o Aronie.
- Wiedziałem, że ten dzieciak przyniesie same kłopoty!- warknął.
I to się nie zgodziła Selene.
-Nie prawda. To dobry chłopak, to pewnie tylko jakieś nie porozumienie, z którego pewnie za niedługo się będziemy śmiać.- zaoponowała.
Dios! Kolejny bóg mi mówi, że Aron to ,,dobre grzeczne dziecko''. Powstrzymałam zgrzytanie zębami i kontynuowałam. Gdy skończyłam bogowie zmienili temat, na taki na który chciałam porozmawiać z Radą i na śmierć o tym zapomniałam.
- Alicjo- zaczął- Dzisiaj będziesz musiała się ujawnić. Jednak mieszkańcy Eleves mogą poddać pod wątpliwość twoją tożsamość.   Miejmy jednak nadzieję, że do tego nie dojdzie, ale jeśli tak to Zeus, Hades i Posejdon będą musieli użyć Spowiedzi. Jest to zmasowany mentalny atak na twój umysł. To bardzo boli, ale jest konieczny. Nie będziemy widzieli twoich wspomnień. Umysł jest jak zamknięta skrzynia, my ją tylko odblokujemy. Ale musisz się opierać temu z całej siły.  Dobrze?
Skinęłam głową, nie zdolna wydusić ani jednego słowa.
-Podczas polowania straciłam nad sobą panowania. Prawie zabiłam syna Demeter.
Apollo i Selene wymienili porozumiewawcze spojrzenia.
-Spotkałaś się z swoim bratem prawda?- ni to zapytał ni to stwierdził.- Spotkanie z nim, uwolniło w tobie ,,złą stronę''. Coś w rodzaju rozdwojenia jaźni. Nie wolno jej zagłuszyć, bo przyniesie to z sobą opłakane skutki. Bo może wtedy się ujawnić w najmniej korzystnym momencie.- nad głową Apolla i Selene pojawiła się czarna chmurka- O, Zeus nas wzywa. Selene, powiedz jej resztę i chodź do nas na górę.- zwrócił się do mnie i uściskał mnie.- Miło było cię spotkać po tylu latach. Do zobaczenia.- zawoła i zniknął.
-Alicjo, jest jeszcze jedna rzecz o której musisz wiedzieć.- lekko się speszyła.- Ty i Uranos czujecie do siebie dziwny pociąg, prawda? To normalne, ale nie dajcie temu przejąć nad wami kontroli.- otworzyłam usta żeby o coś zapytać, ale Selene mnie uprzedziła.- Nie, to że się spotykacie nie jest złe. Jeszcze nie wypowiedział nam wojny, ale lepiej nie rozgłaszaj tego, w końcu Uranos powinien być w Tartarze.- chmurka zaczęła grzmić.- Dobra, uciekam bo zaraz mi piorunem w głowę strzeli.- przytuliła mnie i pomachała po czym znikła. Szkoda bo miałam ochotę ją poprosić, żeby została. Jeszcze nigdy nie widziałam boga porażonego piorunem.
~Dziwni są ci bogowie.- powiedziałyśmy równocześnie z Luizą.    

~Denerwujesz się.- stwierdziła. 
-Eee... Tak.- odparłam oglądając piękne, wspaniałe, okazałe, duże (itd.) drzwi do sali gdzie miała odbyć się uroczystość.
~I słusznie.- odparowała ,,pociesznie''- Plecy proste, podbródek do góry, ręce proste!- zakomendowała.
-Tak jest kapitanie!- zawołałam i wykonałam polecenia.
Wzięłam głęboki wdech i za pomocą magii otworzyłam piękne, wspaniałe, okazałe... dobra nie ważne, po prostu otworzyłam drzwi i zaczęłam dzielnie udawać słup soli. Wszyscy byli ubrani w brązowe togi, a ja ni z gruchy, ni z pietruchy w piękną czerwoną suknię. Mało tego, mam na sobie węża. Mistrzyni wielkich wejść znowu w akcji!  Rozejrzałam się tm razem skupiając na wystroju. Nic specjalnego, nie przyciągnęło mojej uwagi, na na przeciw mnie była scena z paroma krzesłami, nad sceną, na ścianie była narysowana gołębica pokoju i wielki napis ,,Derieadh!'', ba bocznych ścianach były falbany. Wszystko było w odcieniach żółtego i beżu. Czyli nic ciekawego. Wzrokiem odszukałam wzrokiem Oskara. Rozmawiał z jakąś dziewczyną i chłopakiem
-Hej.- przywitałam się.
-Cześć siostra.- odparł Oskar.- Walia to jest Alicja, Alicjo to jest Walia, Jem to jest Alicja, Alicjo to jest Jem.- przedstawił nas sobie.
-Ta Alicja?!- zapytał z podziwem Jem.
Oskar prychnął niecierpliwie.
-Nie ta trzecia.- odpowiedział złośliwie.- Tak ta.
-O co chodzi?- pytam podejrzliwie.
-Całe Eleves o tobie mówi!- zawołała Walia tak jakoby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.
Rozejrzałam się. Dopiero teraz zauważyłam rzucane w moją stronę ukradkowe spojrzenia.
-Eee... A co mówią?- pytam nie pewnie, choć nie wiem czy chcę znać odpowiedź na to pytanie. Ryzyk fizyk.
-No wiesz, że jesteś potężna, podejrzewają że jesteś bogiem, półbogiem- zaczęła beztrosko wyliczać na palcach, a ja osłupiałam. Byłam święcie przekonana, że wezmą mnie za jakiegoś seryjnego morderce. Na Boga!, ja przecież prawie zabiłam trzy elfy!
Rozbrzmiał głos Ericka. Spojrzeliśmy w stronę sceny. Obok niego stała Naomi.
-Ekhem- odkaszlnął znacząco.- Serdecznie gratulujemy ukończenia naszej szkoły... ecetera'tera... Nie będę mówił całej reszty, bo nawet ja wiem, że to jest taki nudne, że można przy tym korzenie zapuścić. Nawet ja miałem kiedyś dwadzieścia lat.- rozmarzył się. Byli uczniowie zaśmiali się, a Naomi ledwo powstrzymując się od wybuchu śmiechem dała mu sójkę w żebra.
Nagle na krześle zmaterializowała się ostatnia osoba jaką spodziewałam się tu zobaczyć. Cała sala wstrzymała oddech, a mi zaczęło bić serce w zawrotnym tempie. Miałam wrażenie, że zaraz wyskoczy mi z piersi. Oblał mnie zimny pot i zbladłam. Nie! Jego tu nie powinno być! On tu NIE MOŻE być!
-Uranos- warknął Erick, którego postawa natychmiast zmieniła się z nonszalanckiej na napiętą jak struna. Jęknęłam cicho gdy zobaczyłam, że w dłoni Ericka uformowała się magiczna kula. Błyskawicznie pobiegłam w stronę Uranosa i w ostatniej chwili odbiłam i zneutralizowałam pocisk. Jeśli pocisk dosięgłby Uranosa, to Eleves wypowiedziałoby w ten sposób wojnę. Po za tym, pękło by mi serce gdyby coś mu się stało.
-Nie.- krzyknęłam drżącym ze strachu głosem. Szybko się opanowałam i kontynuowałam.- Nie wypowiedział nam wojny. Ma prawo tu być.
Wśród zebranych przeszedł potakując pomruk, ale widać ten argument nie trafił Erickowi do rozumu.
-Zejdź mi z drogi.- rozkazał mój były nauczyciel, jednak zignorowałam go.
-Uranosie po co przybyłeś?- zapytałam na pozór spokojnie, choć chyba znałam odpowiedź na tu pytanie.
-Jak to po co?- Uranos leniwie wstał, przedłużając tym samym ciszę. Miałam ochotę im potrząsnąć z to, że się tak guzdra- Przyszedłem zobaczyć się z moją siostrzyczką.
  _____________________
Sprawdziłam czy nie ma błędów, ale jakieś się mogą zdarzyć, bo wróciłam wczoraj z koncertu o pierwszej w nocy i od razu gdy wstałam dokończyłam 13 r. :)      
Pozdrawiam Ola :)                                                                              

wtorek, 25 listopada 2014

Złote myśli i czyny, teoria i praktyka czynów absurdalnych cz. 2

Kolejna porcja absurdu

Lekcja w/f- szatnia.
- Ola- jęknęła koleżanka, zerknęłam na nią przerywając moje zafascynowanie podłogą. Z resztą, gdyby nie to, że powiedziała ,,Ola'' to bym na nią nie zwróciła większej uwagi (przynajmniej nie takiej dużej jak na podłogę)- Ale jesteś wredna! Mogłabyś być trochę bardziej miła!
Wtedy przyszło mi do głowy, że pewnie jest chodziło o to, że coś tam bąkałam o tym, że nie ma szans na zdanie olimpiady z matmy.
- Tak, tak, wiem, że jestem wredna, cyniczna, złośliwa, samolubna i egoistyczna.- mruknęłam zwracając swoją uwagę na podłogę.- Zmień płytę.

Lekcja geografii.
-Mogę iść siku?- pani przerywa nasz zadaniowytrans.- Mogę? Po prostu nie mam czasu iść siku.- kilka osobników typu: uczeń zamruczało potakująco. Pani wraca po chwili i mówi- Radzę nie przechodzić tamtym korytarzem.
Ale ja kocham tego nauczyciela :D

Kiedy byłam mała i jechałam z mamą pociągiem :) pamiętam, że w tamtym czasie byłam bardzo poruszona bajką ,,Król Lew''
-Mamo, czy to na dole to cmentarzysko słoni?!- zapytałam przejęta. W końcu tam mogą być TE hieny!
Mama wybuchła śmiechem. Gdy już się trochę uspokoiła to mi odpowiedziała.
-Nie Olusiu- wykrztusiła- To jest cmentarz.












Siedziałam i uczyłam się z mamą o systemie dziesiętnym, o finach i pieniądzach. To było kilka lat temu.
-... pieniądze zostały wynalezione kilka tysięcy lat temu... wcześniej płacono sobie bydłem, zbożem, skórami... U nas, w Polsce były wysokie nominały, gdy chciało się iść kupić sobie gumę to płacono kilka tysięcy... dopiero później zmieniono tak, że gumę kupujesz za dwa złote...
- A ty żyłaś gdy wynaleziono pieniądze?- zapytałam niespodziewanie.
Mama zamarła. Patrzyła na mnie przez kilka chwil próbując przetrawić to co jej powiedziałam. Rzecz jasna nie chodziło mi o to, czy żyła kiedy wynaleziono pieniądze, tylko chciałam wiedzieć czy żyła kiedy zmieniano nominały... Ale gra słów zrobiła swoje!
A wyobrażacie sobie to, że wasze dziecko pyta się Was czy macie kilka set lat?! :D

Gabinet chirurga. Wróciłam z prześwietlenia kostki. Siedzę sobie na krześle i macham nogą.
- I jak było na prześwietleniu gdy cykali ci zdjęcia?- zapytała stażystka. No ja wiem, że mam niewinny wyraz twarzy na ale... Bez przesady!
- Jak w prawdziwym Top Model!- odpowiadam inteligentnie. Z reguły wiem, że mam bardzo melodyjny, dojrzały i opanowany głos, więc nieco zszokowałam panią moją odpowiedzią.
Mama zaśmiała się.
- A kto odpadł w ostatnim odcinku?- zapytała.
Zrobiłam minę demonstrującą wielki wysiłek umysłowy. Po czym odpowiedziałam wesoło:
- Nie mam pojęcia, nie oglądam tego!
To się pani zdziwiła :D

Idę zatłoczonym korytarzem. Doszłam do kilku chichotek. Powiedziałam im żeby się przesunęły. Nic. Krew się we mnie zagotowała. Lekko przesunęłam kulą kostkę jednej z pustych lasek. Dziewczynopodobne popatrzyło się na mnie, na kulę i znowu na mnie i przesunęło się kawałek. Postanowiłam wykorzystać sytuację i przepchnęłam się do mojego celu. Przeszłam metr i słyszę przeraźliwy krzyk. Zupełnie nie pasuje do człowieka, co mnie upewnia do tego, że ów dziewczyna nie jest do końca człowiekiem. Wywracam oczami i robię jak najbardziej niewinną minę na ziemi. Wszyscy patrzą na dziewczynę jak na wariatkę. Bo co? Taka malutka dziewczynka coś jest zrobiła?! W dodatku kulawa?! Uśmiechnęłam się złośliwie i pokulałam dalej. Dziewczyna chyba zrozumiała, że jej apel pt. Kulawi to zło!!!, przeszedł bez odgłosu.

Gdy po powyższym incydencie usiadłam na podłodze bo moje koleżanki i siostra miały na korytarzu dyżur i musiały pilnować by był pusty, przyszły chichotki. Znowu zagotowała się we mnie krew, tylko tym razem już na poważnie bo moja siostra próbowała je wygonić, ale nic z tego. Koniec tego dobrego, pomyślałam.
-Wyjdźcie.- powiedziała na pozór spokojna siostra. 
-Nie.- odpyskowała.
-Kuźwa, wyjść! Co wy do cholery jakieś święte krowy jesteście?!!- ryknęłam wściekle. Warto dodać, że gdy ja jestem wściekła to wyglądam przerażająco (to przez te prawie czarne oczy).
- Tak.- odparowała już mniej pewnie.
Ale wyszła. Czyżby mój apel podziałał? :D

Z tych dwóch historii wyszedł pewien wniosek: w każdej szkole są jakieś pustaki. :)
Pozdrawiam Ola ;)

poniedziałek, 24 listopada 2014

Rozdział 12

Muzyczka

Faktycznie byłam wyspana, ale nadal w grobowym nastroju. Nadal nie mogłam uwierzyć w to co powiedział mi Morfeusz, bóg snu i mądrości. Zmieniłam bieliznę i założyłam spodnie. Największy problem stanowiła dla mnie koszula. Strasznie mi się ręce trzęsły i nie mogłam przez to zapiąć guzików. Świetnie! Po prostu genialnie! Jak ja mam wygrać to przeklęte polowanie, jak ja sobie z zwykłą koszulą poradzić nie mogę?! Zobaczyłam że czyjeś ręce oplatają moje. Smukłe dłonie, jak u artysty. Zadbane. Moje ręce już przestały drżeć. Podniosłam głowę i spojrzałam prosto w ciemne oczy Uranosa. Były przepełnione spokojem, którym i ja się zaraziłam. Nie przeszkadzało mi to, że właśnie stoję z rozpiętą koszulą a na sobie mam tylko stanik i spodnie. Bóg nieba powoli zapiął mi koszulę. Patrzył mi prosto w oczy. Porozumiewaliśmy się bez słów. Ja wiedziałam, jaką on podjął decyzję, a on wiedział, że ja tego nie chcę zrobić. Że ja tego nie zniosę. 
-A więc już wiesz.- stwierdził. Puścił mnie i się odwrócił.- Pewnie chcesz wiedzieć po co ta wojna?- nie musiałam odpowiadać.- Za co tam zostałem zesłany? Za to że nie chciałem takich pokracznych dzieci. Nikt by nie chciał. One od początku nie miały prawa bytu. Jeśli ja bym tego nie zrobił, to zrobił by to ktoś inny. Z tą różnicą, że do tego czasu, moja latorośl poczyniłaby w tym czasie ogromne zniszczenia. Myśleli, że jestem nieszkodliwy. Komuś mogło by się to nawet skojarzyć z maszyną rozpłodową. Dałem początek nowemu pokoleniu głupich i nieuważnych bogów i koniec. Nie jestem już potrzebny. Myśleli, że nie jestem już zagrożeniem. Okaleczyli mnie i zesłali do Tartaru. Tylko, czym są moje słuszne czyny w stosunku do tego co zrobił Kronos? Tego co nadal robi Zeus? Czekałem tysiące lat, by dokonać zemsty. Zbierałem siły. To musiało się tak skończyć. Jak mi się nie uda to Kronos spróbuje.
Odwrócił się gwałtownie, podszedł do mnie i przyszpilił mnie za ręce do ściany.
- Ty też uważasz to za niesprawiedliwość prawda?- zapytał cicho.
Tak. W mojej duszy trwa wojna, z jednej strony, wiedziałam, że on ma rację, chciałam do poprzeć w tej wojnie. Z drugiej, przez to zginie tysiące, a nawet miliony istnień.  Potaknęłam powoli. Puścił mnie i objął ramionami. Serce zaczęło mi bić z zawrotną prędkością
- Bo jesteś moją siostrą. Jesteś taka sama jak ja.- szepnął.
Pocałował mnie i włożył swoją nogę między moje. Dzielił nas tylko ubrania. Nie mogę ukryć że mi się to spodobało. Nie czułam że robimy coś złego. To tylko DNA, prawda? Przecież bogowie od wieków brali ślub z swoim rodzeństwem. Jednak jedno słowo odbijało się w mojej głowie- siostra... W tej chwili miotałam się między pożądaniem a rozumem i konsekwencjami mojego czynu. Nie! Nie mogę tego zrobić! Oczami duszy zobaczyłam rozczarowaną twarz Oskara, pełną pogardy i smutku Robina, oraz wściekłego Arona.
- Nie... Nie możemy... Jesteś... Moim bratem...- wyksztusiłam między pocałunkami. Nie mogę tego zrobić. Nie ważne jak bardzo tego chciałam.
Na szczęście- albo nieszczęście- Uranos wiedział co teraz czuję, oraz doskonale wiedział, że gdyby nie przestał to ja by mnie zaprotestowała. Przyłożył nasze czoła do siebie i musnął nosem mój policzek.
-Masz rację. Nie możemy.- szepnął.
Pocałował mnie po raz ostatni i rozprysł się w czarny pył. Zniknął jak sen złoty. W tym momencie przypomniała mi się piosenka Serja Tankiana- Lie Lie Lie.
My baby, my baby,
Let me go,
And if you love me, you love me,
Let me go,
Cause I'm your brother, your brother,
Have some pride,
And now you love me, you love me,
Then die tonight...

- Cisza!- krzyknął Marcus.- Dobra zaczynajmy tę paradę bo jestem głodny.- kilka osób się roześmiało, reszta pewnie nie dosłyszała.- Będziecie polować na wstążeczki które dostaliście- ja dostałam żółtą.- Każdy ma miecz i łuk, resztę zdobywacie sobie sami. Nikt nie zginie, bo będziemy was obserwować przez kule. Nie wolno używać zakłócaczy. Nie wolno tworzyć sojuszy. Macie na zdobycie największej ilości wstążeczek dwie godziny.- po grupie rozległ się pomruk zaskoczenia i niezadowolenia- Tak, wiemy że to jest mało. Ale musicie jakoś się wykazać, nie? No to do zobaczenia!- pomachał nam wskazując las. No cóż będzie wesoło.

Całkiem nieźle mi idzie. Mam już siedem wstążek. Zostało już tylko osiem osób. Nad koronami drzew pojawiła się iskra, która po chwili wybuchła. No, teraz to już tylko siedem przeciwników, a zostało mi już tylko półgodziny. W końcu, grunt to optymizm! Pobiegłam w stronę z której wystrzeliła iskra. Jeśli się pośpieszę, to uda mi się pierwszej dopaść tego uczestnika, który chwilę temu rozbroił innego i dostanę kolejne dwie.
-No i jak ja, do stu diabłów, mam tam wejść?!- zapytałam siebie i irytacją, cicho sapiąc ze zmęczenia.
Skała przed którą stałam miała dobrze dwadzieścia metrów! W prawdzie kamienna ściana była pokryta kilkoma dosyć dobrze wyglądającymi lianami i było też kilka dobrych punktów podparcia jeśli bym zdecydowała się wspinać, ale wolałam nie ryzykować. Poszukałam wzrokiem czegoś co mogło by mi się przydać w wspinaczce. Liana! Przyjrzałam się jej uważnie. Miała dobre dziesięć centymetrów średnicy i sięgała do samej góry i czy utrzyma moje błogosławione piędziesiąt kilo mnie. No, najwyżej będą mnie zbierać do czarnego worka. Zaczęłam się wspinać, zawsze byłam dobra we wszelakich maściach wspinaczkach. Po chwili byłam już w połowie. Nagle poczułam, że moja prowizoryczna lina zaczyna się dziwnie chybotać. Z lekką obawą, co tam mogę zobaczyć spojrzałam w górę. Na gałęzi do której przyczepiona była moja prowizoryczna lina, siedziała... kapucynka. Mogłam się tego spodziewać. Przeklęte lasy równikowe!!! Chociaż, samo zwierze jednak mnie nie przestraszyło. Dopiero się przestraszyłam gdy dostrzegłam co tam w jej łapce dziwnie pobłyskuje. Był to scyzoryk. Oblał mnie zimny pot. Z natury wiedziałam, że małpy to dosyć wredne zwierzęta. Małpka przejechała ostrzem po linie.
- Won przeklęta małpo.- ryknęłam.
Przysięgam na Erynie, że jeśli to był żart Oskara to tak mu przetrzepię skórę, to rodzona matka go nie pozna, po zwłokach! Z resztą, ta małpa też wtedy długo nie pożyje, nigdy nie lubiłam kapucynek. Małpa wydała z siebie dziwny skrzekliwy dźwięk (czemu miałam dziwne wrażenie, że się ze mnie śmieje?) i znowu przejechała scyzorykiem po lianie. Jeśli jeszcze raz przejedzie po linie to lina się przerwie, a ja będę wąchać kwiatki w grobie!
- No, małpko kochana, odłóż ten scyzoryk.- powiedziałam przymilnym głosem.   
Rzecz jasna, ani nie odłożyła, ani nawet nie przestała starać się doprowadzić do mojej zguby. Serce zaczęło mi bić tak szybko, że miałam wrażenie, że zaraz mi eksploduje. Rozejrzałam się za jakąś deską ratunku. Gdy mój wzrok padł na ścianę, stwierdziłam z rozpaczą, że to mój jedyny ratunek. Przeklinając małpę na wszystkich znanych mi bogów, spięłam mięśnie i głośnym okrzykiem skoczyłam na równoległą mi ścianę. Złapałam się z całej siły liany i na wpół zawisłam zawisłam na niej. Żyję! Poszukałam szybko jakiegoś punktu podparcia moich ukochanych trzech kończyn* i zeszłam z liany. Nie chciałam ryzykować, że liana nagle pęknie. Poczekałam moment aż moje nerwy, oddech i serce się uspokoją i zerknęłam w stronę mojego zadowolonego z siebie wroga. Dałabym se rękę i nogę obciąć, że gdyby wzrok umiał zabijać to ta małpa leżałaby oskórowana, poćwiartowana, a jej szczątki zostałyby spalone i wrzucone do nawozu dla kwiatków doniczkowych. Od moich morderczych wizji odciągnął mnie zadziwiający fakt, że kapucynka trzymała mango. Nie byłoby w tym nic zadziwiającego, że jeszcze chwile temu miała w łapie scyzoryk.
-A udław się!- krzyknęłam do niej.
Czy ja właśnie zaczęłam gadać z małpą? Dobra, nieważne. To jest po prostu wredna małpa i tyle. Szybko wspięłam się na górę. Swego czasu chodziłam na ścianę wspinaczkową i miałam wprawę. Na górze zobaczyłam trójkę uczestników polowania. Co jest, zapytałam się w myślach, dlaczego oni mają sojusz?! Marcus wyraźnie powiedział, że nie wolno zakładać sojuszów! Poczułam rosnący we mnie gniew. Nie że jakaś święta krowa jestem, ale podczas rywalizacji jestem uczciwa! Podbiegłam cicho do najbliższego drzewa i ukryłam się za nim. A jak oni właściwie zakłócili wizję?! Przyjrzałam się im. Do rąk mieli przypięte jakieś dziwne jaskrawozielone pióra. Może to one sprawiają, że sędziowie ich nie widzą? Pewnie miałam rację. Nie dam rady im sama. Muszę działać z ukrycia. Nałożyłam strzałę na cięciwę i płynnie ją naciągnęłam. Strzały robiłam sama więc wiem, że mają ostre groty, dobre lotki i zrobione są z odpowiedniego drewna. Obliczyłam w głowie jak wysoko powinnam mierzyć i wystrzeliłam w udo pierwszego chłopaka. Rozległ się głośny krzyk bólu. Schowałam się szybko za drzewo. Doskonale wiedziałam, że za moment mnie znajdą. Oskar podczas treningów uczył mnie jak  się określa gdzie znajduje się przeciwnik na podstawie trajektorii lotu strzały, więc oni najpewniej też to wiedzą. Ale mam jeszcze kilka sekund zanim otrząsną się z szoku i dowiedzą się skąd strzelałam. Miałam jedno wyjście. Odrzuciłam łuk i kołczan, bo pewnie mi się już nie przydadzą i wyciągnęłam miecz. Raz się żyje, nie?, pomyślałam kwaśno i wyskoczyłam zza drzewa durnie krzycząc:
-Niespodzianka!

[Narracja trzecioosobowa:]

Widząc ich zszokowane twarze Alicja zaśmiała się. Nie był to rozbawiony śmiech. Raczej zły, szalony. Dzikość w jej czarnych oczach przestraszyła chłopaków. Jednak strach przeszedł, tak szybko jak przyszedł. W końcu ich było dwóch facetów, a to była jedna dziewczyna. Mimo przekonania o własnej przewadze czuli pewien niepokój. Bogini rzuciła się do walki. Mieczem, który miała w ręce zaatakowała najbliższego chłopaka. Zadała cięcie z góry, które bez problemu odparł. Nagle Alicja rzuciła się na ziemię i podcięła nogi chłopaka przez co się przewrócił i uderzył głową o kamień. Nie poświęcając mu większej uwagi, dziewczyna natarła na następnego chłopaka. Zadała cięcia z lewej, które odparł i spróbowała tej samej sztuczki co z poprzednim przeciwnikiem, ale chłopak przewidział, że to zrobi i podskoczył unikając ciosu. Wtedy Alicja z nieziemską precyzją, szybkością i siłą złapała go za gardło. Powoli zaciskała rękę. Chciała by cierpiał. By każda cząsteczka w ciele chłopaka cierpiała. Nie wiedziała czemu. Po prostu tego chciała. Bawiły ją rozpaczliwe próby obrony. Szczególnie, że on wiedział, że nie ma marne szanse na przeżycie tej potyczki.
- I co synu Demeter?- zapytała z drapieżnym uśmiechem.
Alicja poczuła, że coś jakby igły wbijały się jej w nadgarstek. Przypominało to bluszcz.  Podążyła wzrokiem wzdłuż rośliny, aż zobaczyła chłopaka którego postrzeliła. Miał zielone całe oczy.
- Och! Bracia!- zawołała wesoło i zwróciła wzrok ku jej poprzedniej ofiary.
Syn Demeter był już bardzo blady i zaczynał sinieć. Puściła go i oplotła jego szyję obręczą ognia. Złapała mocniej bluszcz i przesłała nim ognistą energię. Z radością obserwowała rosnące przerażenie na twarzy rannego chłopaka. Gdy roślina została spalona ogień sięgnął ciała chłopaka. Alicja wiedziała jakie będą skutki jej działania, mimo to nie przestawała. Syn Demeter zaczął się wić niczym wąż w agonii. Rozległ się krzyk drugiego syna. Nagle Alicja poczuła gwałtowny ból.

[Narracja pierwszoosobowa:]

Opadłam na kolana. Co się ze mną dzieje? To pytanie niczym mantrę powtarzała sobie w myślach. Rozejrzałam się po lesie równikowym. Jeden chłopak leżał na ziemi nie przytomny z strzałą w nodze, a dwóch chłopaków byli unieruchomieni przez ogniste obręcze na szyi. Wstałam szybko i podbiegłam do rannego. Usłyszałam ciche skomlenie od chłopaków z obręczami, ale je zignorowałam. oderwałam rękaw mojej koszuli i zawiązałam z całej siły nad raną. Ułamałam strzałę zaraz przy grocie i tyle byłam w stanie zrobić. Poczułam że słabnę i moje ciało zaczyna palić gorączka.  Poczołgałam się do drzewa i oparłam o nie ciężko dysząc. Coraz ciężej mi było walczyć o kolejny oddech, a ból w ręce ciągle rósł. Gorączka również niestety nie malała. Podejrzewałam że obręczy też nie utrzyma już długo. Normalny bluszcz nie mógł wywołać takich szkód w organiźmie.  Jednak... to nie było jedyną rzeczą która mi nie pasowała. W cieniu drzew był jakiś kształt. Chyba nie mam jeszcze omamów wzrokowych. Postać pomachała mi i za pomocą magii przesunęła wstążki moich przeciwników w moją stronę. Po chwili mnie olśniło i domyśliłam się kto to jest. To jest Uranos. Nagle na niebie rozbłysło złote światło. To mogło oznaczać tylko jedno. Koniec polowania. Mój brat uniósł ręce i przetelepotrował nas na pole na którym mieliśmy się spotkać.       
Nagle dotarło do mnie co się ze mną dzieje i czemu tak jest. Wyszeptałam jedno słowo:
- Trucizna.

*Chodzi o to, że podczas wspinania się trzeba mieć trzy punkty które by były podparciem dla dwóch nóg i jednej ręki (albo na odwrót). Jeśli ma się trzy dobre punkty, to ręka (albo noga) może szukać kolejnego miejsca podparcia i jedna noga, albo ręka może szukać innego itd. ;) 
____
Wybaczcie spóźnienie. :(

czwartek, 20 listopada 2014

Złote myśli i czyny, teoria i praktyka rzeczy absurdalnych cz 1.

Co jakiś czas będę dodawać takie posty. Będą w nich... emm, jak to nazwać?... sytuacje które wywołują we mnie totalną bezsilność, poczucie irracjonalności, oraz te przez które leżę na ziemi i płaczę z śmiechu lub rozpaczy nad ludzką głupotą. :))

Moja siostra opisuje jak jej się grało w grę:
-BO wiesz, jak ja ją Walnęłam, znaczy tę babę, to ona zrobiła takie ŁUP i wtedy KRRR. Bo wiesz ona tak NAPIERDALA, że ja musiałam wcisnąć spację, żeby zjeść kurczaka! I wtedy ja zrobiłam takie ZIUUUUU i wiesz? NO!...- i podobny monolog przez najbliższe 5 min.
-Aha, fajnie. A teraz po polsku proszę?- powiedziałam bawiąc się kulą (skręcona noga) i przyjmując minę mówiącą o wielkim wysiłku umysłowym, nad dziwną mową pochwalną (lub przeciwną) siostry.

Lekcja języka polskiego.
-Tylko nauczcie się tej lekcji, bo z tego zrobię niezapowiedzianą kartkówkę we wtorek!- zastrzegła polonistka.

Lekcja geografii, uczniowie odpowiadają:
-Sraliczki z Wieliczki! Siadaj! Ty! Tak, ty! Co to jest...?- nieszczęśnik odpowiada, ale się jąka.- Co?! Co ty tam mamroczesz?! Gówno prawda! Co ty jakiś niepociumany jesteś?! Siadaj...

-OLA!- ktoś ryczy na cały korytarz i biegnąc jakbym uciekała (z kulą to trochę trudno, co?).
-No?- mruczę niechętnie.
-Masz zadanie z angielskiego?- pyta machając mi zeszytem przed oczami. Nie reaguję na to. Norma.
-No.
-Dasz?
-No.- z marzeniem by owa osoba się ode mnie odwaliła wskazuję mój różowo szary plecak (a bo co, nie wolno?!).
-A co było na zadanie?!- pyta inteligentnie osobnik.
W tym momencie Ola robi zrozpaczonego fejspalma. Mówię- a raczej jęczę- stronę i numer zadania.
-To co? Dasz?!
Kurwa (przekleństwa w moim języku są na prawdę rzadkie, ale jak ktoś mi takie kwiatki odstawia, to mam ochotę rozebrać tą szkołę cegła po cegle (albo zabić drażniący element)).
-No!- z irytacją wstaję i podaję zeszyt i niemalże królewskim gestem odprawiam wkurzającego człowieka.

Lekcja angielskiego- o wyrazach policzalnych i niepoliczalnych:
-Narysujcie pizze.- mówi pani profesor.
Jęki i inne dziwne onomatopeje typu: PUK, PUK, PUK!!!!
-No dobra, to se narysujcie salami!

Ta sama lekcja angielskiego.
-Nie zamieniaj się w karpia!- woła rozpaczliwie pani.

Znowu ta sama lekcja.
-Co teraz mamy? Fizyka?- szepta uczeń.- To się wyśpimy!- powszechnie wiadomo, że lekcja fizyki to regularne nudy.
W przeciwieństwie do angielskiego.
-Jak pani prądem popieści to się nie wyśpicie!
Wniosek: ona ma słuch absolutny.

Idę korytarzem z moimi plastikowymi kijami. Uczniowie omijają mnie szerokim łukiem- Nie Daj Boże Kalekę Trącić, Bo Piekło Gwarantowane!!! Gdy mija mnie kilka chłopaków, którzy cokolwiek nie wiedzą jak mnie moją ominąć, nie wytrzymuję.
-Ej ja z porcelany nie jestem!- mówię pół żartem, pół serio.
Chłopcy chichotają i idą dalej uprzednio machając mi w geście pozdrowienia.

Mój kochany tata włącza muzykę i zaczyna dziwnie tańczyć. Wstaję i idę/kuśtykam/kicam do swojego pokoju mrucząc:
-Nie, nie zatańczę.
Oczywiście wszyscy wiedzą, że tata lubuje się w tańcu i próbuje do niego namówić nawet kalekę.

Lekcja rosyjskiego.
-No, 50 zł...-mruczy uczeń w tylnej części sali, na bliżej nie znany mi temat.
-Jakie pięćdziesiąt złotych! Teraz jest rosyjski!- huczy nauczycielka w kolorach wyjątkowo przypominających 60-sięcio letnie emo.
-Ona wszystko słyszy!- jeszcze ciszej mruczy uczeń.
-Wszystko słyszę!- odhukuje nauczycielka.  

To tyle jeśli chodzi o sytuacje absurdalne. Zobaczymy czy coś ciekawego stanie się w przyszłym tygodniu. :)

niedziela, 16 listopada 2014

Rozdział 11

Reszta dnia minęła mi na opowiadaniu snu i paru mniej ważnych rzeczach. Dosłownie. Zaczęło się od tego, że ody weszliśmy do sali tronowej, to była tam tylko Naomi. Grzecznie opowiedziałam jej mój sen z wszystkimi szczegółami. Po chwili, niczym burza gradowa, do sali wpadł Marcus. Gdy opowiedziałam mu wszystko, przyszedł Erick. Z pewną dozą irytacji znowu, powiedziałam mu to samo. I tak dalej i tak dalej. Później mnie zamęczyli w lecznicy przy zmienianiu opatrunku. Podczas zabiegu przyszła do mnie Naomi. Może by nie było by to zbyt dziwne i niezwykłe gdyby nie to, ku mojemu przerażeniu, że chciała pobrać próbki krwi, wycinek skóry, tkanki mięśniowej, zrobić jakieś dziwne eksperymenty... W zamian miałam dostać kilka kropel krwi wampira! Prawdą jest, że krew wampira jest lecznicza. Jednak nie tak łatwo dobrać się do tych osobników z gatunku krwiopijców. No wiecie, wampiry to normalnie chodzące radary! Wszystko usłyszą, wszystko wyczują, wszystko zobaczą (nawet po ciemku- zboczeńcy, od dzisiaj przebieram się tylko wtedy gdy upewnię się że zasłony mam szczelnie zasunięte, albo w ogóle sobie rolety na okno kupię!). Więc suma-suma-rum, krew wampira jest droga jak diabli. A tak w ogóle to one nawet nie gryzą! Kły mają na pokaz. Mają w nich tylko toksynę usuwającą pamięć, która uwalnia się pod wpływem krwi i woli. Faktycznie żyją super długo, faktycznie są diabelnie szybkie (i nie oddychają), ale nie ssają kłami krwi! Krew im się sama do gardła wlewa. Następnie złapał mnie Robin, który nie puścił mnie do póki mnie nie odpytał. Bynajmniej nie z tabliczki mnożenia, chociaż zakładam, że tabliczka mnożenia byłaby dużo prostsza. Wypuścił mnie dopiero gdy powiedziałam mu, że mnie boli głowa. Z resztą i tak mi nie pozwolił wracać samej z Oskarem. Odprowadził mnie pod same drzwi. Ba! Otworzył mi je! Gdy weszliśmy do mieszkania, demonstracyjnie rzuciłam się na łóżko, które w ramach protestu zaskrzypiało ostrzegawczo. 
-Ja mam parę spraw do załatwienia.- oznajmił Oskar, gdy zobaczyłam, że idzie w stronę drzwi- Zobaczymy się jutro.
-Zrozumiano Kapitanie!- odparłam wesoło. Przynajmniej tak mi się wydawało.
Po chwili chłopak wyszedł, a ja zostałam sama. Po chwili zasnęłam twardym zdrowym snem. Wprawdzie nie było jakoś specjalnie późno, ale w końcu, co zmęczenie robi z ludźmi? Obudziłam się dopiero późno w nocy, Pewnie gdzieś w okolicy północy. Ze względu na to, że zwykle mało spałam, nauczyłam się mniej więcej oceniać która jest godzina na podstawie długości mojego snu. Pomasowałam sztywny kark, zrobiłam ognistą kulę, żeby w pokoju było coś widać i wzięłam księgę zaklęć którą przyniósł mi Eric. Przeczytałam kilka rozdziałów. W pokoju rozległo się puknie. Eee, pukanie?, pomyślałam z zdziwieniem, nikogo się nie spodziewałam. Jednak zezwoliłam na wejście. Osoba która weszła nie zaskoczyła mnie. Podziewałam się, że prędzej, czy później mnie odwiedzi. Zaskoczyła mnie jego aura. Była przesiąknięta... starością? Mądrością? Dumą? Nie wiem. Trudno określić. Jednak była przyjemna. Miała w sobie coś usypiającego. Jednak mi było by trudno zasnąć przy NIM. Miał w sobie coś z węża, który tylko czeka na jakąś lukę w obronie. 
-Dobry wieczór.- przywitał się przybysz i podszedł do mojego łóżka.  
-Witam Uranosie.- odparłam spokojnie i z uśmiechem. Nie do końca wiedziałam czemu się do niego uśmiecham. Ludzie się uśmiechają gdy czują się dobrze, są szczęśliwi. Widocznie mi było po prostu dobrze w jego towarzystwie, choć nie wiem czemu.- Chociaż, dla kogo dobry? Bo na pewno nie dla mnie.- odsłoniłam bandaż. Czułam że on mi nic nie zrobi. Jakby miał zamiar coś zrobić, to bym już nie żyła.
-Uuu...- skrzywił się.- Wiktoria?- odgadł. A może wiedział?
Skinęłam głową.
-Rzuciła we mnie nożem po pojedynku.- uzupełniłam.- Nieczysty ruch.
Uranos wyciągnął sztylet, mamrocząc coś w stylu ,,ja bym czegoś takiego nie zrobił''. Nie wiem skąd on miał taki piękny sztylet. Wydawało się, że lśni w blasku kuli. Napięłam lekko mięśnie. Wiedziałam że nie ma złych zamiarów, ale to był odruch. Został mi jeszcze z czasów napadu. Udając, że nie zauważył mojego spięcia, przeciął nim bandaże. Ukazała się paskudna rana. Miała dobra dziesięć centymetrów, bo nóż miał w sobie sproszkowaną truciznę, która miała na celu osadzenie się w żyłach. Na moje szczęście, trucizna zatrzymała się tuż przy ranie. Jedak nadal trzeba oczyścić żyły, więc najprościej było wyciąć kilka centymetrów żył i szybko zaleczyć. Straciłam przez to dużo krwi, ale żyję. Przejechał ręką nad raną. Poczułam miły chłód, oraz dziwne uczucie, takie jakby mi ktoś sypał piasek na ranę (w pozytywnym sensie). Po chwili rany nie było, tak samo jak bólu. A dowodem, że kiedyś tam była, jest blizna. Uśmiechnęłam się promiennie do Uranosa.
-Dziękuję.- powiedziałam wdzięczna.
-Czy w zamian za to moglibyśmy się udać razem na spacer?- zapytał z uśmiechem podając mi rękę by pomóc mi wstać.
-Oczywiście.- oparłam wesoło.
O Bogowie! Co ja robię?! Właśnie idę na spacerek z moim wrogiem! Jednak mimo tego, że jest on moim wrogiem nie czułam że jest tym złym.
Wyszliśmy z mieszkania. Uranos założył ręce z tyłu i szedł z gracją.
-Jak ci idą treningi?- zapytał mnie.
Oto odcinek nr. X pt.: O czym rozmawiać z wrogiem.
-Skoro pokonałam twoją ''sługę'' to chyba muszą iść mi całkiem nieźle prawda?- odparłam nieco złośliwie.
-Ach. No oczywiście, zapomniałem.- przyznał potulnie.
Przez jakiś czas szliśmy w ciszy aż dotarliśmy na plac.  
W pewnym momencie się zatrzymał.
-Alicjo, umiesz tańczyć?- zapytał z diabelskim uśmiechem.
-Tak.- odparłam podejrzliwie.
Wyciągną rękę zza siebie. Trzymał w niej pozytywkę. Jej wieczko nie zdobiła żadna baletnica. Była ona czarna jak noc. Nakręcił ją i z tego małego urządzenia zaczęła się wydobywać melodia Taniec Eleny z filmu Bandyta. Ciekawy repertuar, pomyślałam i od razu złapałam klimat melodii. Ukłonił się i zapytał:
-Mogę poprosić...?  
Skinęłam głową. Podeszłam do niego. Uniósł rękę, a ja przyłożyłam do jego ręki swoją. Zamieniliśmy się miejscami, odsunęliśmy i złapaliśmy za ręce. Uranos gwałtownie pociągnął mnie za ręce, tak, że ręce była na wysokości twarzy, a my stykaliśmy się piersiami. Znowu odsunęliśmy i Uranos obrócił mnie w miejscu tak, że oplatał mnie ramionami. Zaczęło mi to przypominać nieco dziwną sambę. Uranos był bardzo wyrozumiałym partnerem, w dodatku bardzo dobrze tańczył. Tak dobrze, że żałowałam tego, że tak szybko się skończył. Nie odsuwaliśmy się od siebie. Dopiero teraz do mnie dotarło jak on pięknie pachnie. Zamknęłam oczy i wzięłam głęboki wdech. Bez. Kocham bez. Nagle poczułam na swoich ustach jego wargi. Jego wargi miał zimne, jakby martwe, ale miękkie. Pocałunek był delikatny i niepewny. Zupełnie jakby Uranos nie był do końca pewny czy ja tam jestem. Zupełnie nie pasowało to do jego opinii, okrutnego boga, który swoimi czynami zasłużył na wieczne więzienie w najdalszych zakamarkach Tartaru. Nagle mężczyzna zniknął. Ślad po jego obecności zostawił czarny opadający pył który po chwili został rozchwycony przez wiatr, oraz piękna pozytywka.   


-Ale jakim cudem ty się tak szybko wyleczyłaś?- zapytał po raz setny Oskar.
Wzruszyłam ramionami. Od rana mnie  Ja nigdy nie kłamię, a raczej nie powiem mu że mój wróg przyszedł do mnie w nocy i mnie wyleczył.
-Dobra nie ważne. W ostatni dzień treningów jest ceremonia. No wiesz rozdanie nagród i tym podobne.-machnął niedbale ręką.- Dzień wcześniej jest polowanie. Dzięki niemu możesz skończyć treningi i być pełnoprawną wojowniczką. Dziś jest ostatni dzień treningów, więc... możesz się spodziewać że nieźle dam ci w tyłek.- uśmiechnął się złośliwie.
-Taaak. A kiedykolwiek było inaczej?- zapytałam niewinnie.
-Oczywiście... że nie.
Zaśmialiśmy się i wzięliśmy do pracy.
Po całym dniu treningów leciałam z nóg. Leżąc w łóżku z Oskarem, moim bratem- piecykiem, zaczęłam się zastanawiać na wojną.
-Oskar, a elfy będą brały udział w wojnie?
-Nie będzie walczyć całe społeczeństwo. Tylko tyle osób ile zechce.
-A ty będziesz walczył?- zapytałam z niepokojem.
-Jeśli ty będziesz, to ja pójdę z tobą. Choćby na koniec świata.- odparł cicho.
Moje serce zalało przyjemne ciepło. Niewiele osób się o mnie troszczyło. Z tą myślą, z przyjemnością oddałam się w ręce Morfeusza.

Dosłownie. Ostatnimi czasy wszystko stawało się ,,dosłowne''. Stałam w... Właściwie nie wiem czy wogóle  w ''czymś'' stałam. Było ciemno, tylko tyle byłam w tym momencie w stanie stwierdzić.
-Hejka Alicjo!- zawołał jakiś wesoły głos.
-Eee... Hej?- powiedziałam niepewnie w pustkę.- Ty... Kim ty jesteś?
Nagle pojawił się przede mną chłopiec uśmiechnięty od ucha do ucha.
-Morfeusz, miło mi.- podał mi swoją małą rączkę.
Nie ukrywając zdziwienia, uścisnęłam ją i nagle chłopiec zaczął się starzeć i jednocześnie rosnąć. Gdy skończył, stał przede mną blond włosy mężczyzna z lazurowymi paczydłami. Niewątpliwie przystojny. W dodatku kolejny wiecznie uśmiechnięty.
-Co się stało? Co ja tu robię? Co TY tu robisz?- zaczęłam go zasypywać pytaniami.
-Nic się nie stało. To moja naturalna forma, zmieniam ją gdy mam tworzyć sny dzieciom. Ty tu na razie jak widzisz stoisz, a ja odpowiadam na twoje pytania.- odparł rozbawiony.
Westchnęłam. Muszę się w końcu nauczyć, że bogowie zawsze odpowiadają DOSŁOWNIE. Najpierw Aron, teraz on. Lekko posmutniałam na myśl o nim. Często zastanawiałam się co teraz robi, gdzie przebywa, jak się czuje... Chociaż nie powinno mnie to wogóle interesować. 
-No dobra. A po co tu jestem? Gdzie ja jestem?- zadałam kolejne pytania z nadzieją że tym razem otrzymam oczekiwaną przeze mnie odpowiedź. 
-Po co? Po odpowiedzi. Jesteś w mojej głowie.- odparł nadal wesoło.- Dziecko, musisz się nauczyć zadawać odpowiednie pytania.- spoważniał na chwile- Alicjo nie wszystko jest tak jak ci się wydaje. On nie jest taki. Wiesz o czym myśli, śni pragnie?- chciałam zaprzeczyć, ale jak mówiłam, ja nigdy nie kłamię. Jednak otworzyłam usta, żeby chociaż spróbować zatańczyć wokół prawdy, ale bóg snu nie zwracał na to uwagi.- Śni o TOBIE, pragnie CIEBIE, myśli o TOBIE. Żałuje tego co się stało i marzy o tym, żeby móc zmienić bieg wydarzeń.
Nie ukrywam, że wiedział jak poruszyć dziwną strunę w moim sercu. Jednak, teraz nie mogę sobie już pozwolić na słabość. Moi wrogowie tę wiedzę mogliby wykorzystać przeciwko mnie.     
Czemu mnie to, że jestem w jego dziwnej łepetynie nie zdziwiło? No dobra, to już jakiś postęp.
- Ja też żałuję.- powiedziałam- Żałuję, jak cholera. Każdego dnia. Jednak teraz jest już za późno.- nie było za późno. A Morfeusz doskonale o tym wiedział, więc zmieniłam temat.- Kto mnie tu sprowadził?
-Sama tu przyszłaś.- odparł na powrót wesoło.
-Jak?- zapytałam zdziwiona. Wcale nie miałam zamiary udawać się do głowy jakiegoś wariata.
-Nie wiem.- wzruszył ramionami.- A ty wiesz jakim cudem żyjemy?- pokręciłam głową.- Żyjemy bo żyć możemy. No, to w takim razie do włażenia do mojej głowy masz takie samo prawo jak do życia.
-Wiesz o mnie wszytko?- wydaje mi się że bardziej to stwierdziłam niż zapytałam.- To znaczy, czy wiesz co zrobiłam?- zaufałam wrogowi.
-Tak.- odparł poważnie.- Chodź, przejdziemy się.
Nagle przede mną pojawiła się aleja. Jej brzegi były porośnięte kwitnącymi magnoliami, soczystą trawą, a droga, którą szliśmy była wysadzana kamieniami, a przed drzewami były kamienne ławki. Zupełnie jakbyśmy się przenieśli do kraju Kwitnącej Wiśni w innej epoce.
-Czemu Uranos został strącony do Tartaru? Dlaczego to on został tam strącony a nie Gaja? W końcu jego potomstwo nie było dobre, a urodziła je Gaja, więc ona też powinna tam być strącona. Dlaczego on jest tym złym?- zapytałam. To pytanie zasiało ziarno wątpliwości w moim sercu.  
-Masz rację. Też uważam, że nie powinien tam być. To nie była jego wina. Nie chciał takich dzieci. Nikt by nie chciał. Czyż nie lepiej poświęcić jednostkę dla dobra ogółu? Gaja tam nie poszła ponieważ to nie ona zesłała swoich synów do Tartaru. Gdyby Uranos nie postąpił tak pochopnie, to może by tak się nie stało.- mówił z stoickim spokojem. 
-Nie da się nic zrobić?
-Dobre dziecko, niestety nic się nie da zrobić.- powiedział smutno.- Przynajmniej ja nie znam żadnego sposobu.
-Dlaczego czuję że nie powinnam go... zabijać?- ostatnie słowo z trudem przeszło mi przez gardło.
-Bo on jest dla ciebie jak rodzina. Jak brat. Był zawsze z tobą, mimo, że z nim w tym życiu bliżej nie poznałaś.- spojrzał na mnie. W jego oczach był autentyczny smutek.- A wiesz, że mówił o tym że chce zginąć, ale tylko z twojej ręki. 
Zamarłam. Mój... brat... chce żebym go zabiła?!
-Dlaczego ja?- wyszeptałam z bólem.
-Nie wiem- odpowiedział.
Poczułam nieopartą chęć przytulenia się do kogoś. Nie wiele myśląc przytuliłam się do boga mądrości i snu. Również mnie przytulił. Doskonale rozumiał że potrzebuję wsparcia. Rozpłakałam się. O ironio! Płakałam nad losem mojego brata, który miał zamiar przejąć władzę nad światem.
-Alu kochana, mogę sprawić żebyś przespała całą noc spokojnie i żebyś była wyspana przed polowaniem.- odchylił się ode mnie trochę i spojrzał mi w oczy.- Jednak tej decyzji masz dokonać sama. W tej wojnie nikt nie może, być po środku*.- Uśmiechnął się lekko-  Nie mogę jednak pozwolić żeby jedna z Pierwszych, prawowita władczyni naszego świata, siostra Uranosa była nie wyspana i przeze mnie nie zdała. Dobranoc...
Potem była tylko ciemność, a ja poczułam, że wszystko co do tej pory uznawałam za niepodważalne, runęło.

*Morfeusz ma na myśli, że nie można nie być po ani jednej stronie barykady. Można to porównać do byciu na wysokim murze. Obydwie strony myślą, że jesteś po przeciwnej stronie więc cię atakują. 

-----------
Uuu, dzisiaj dosyć krótki, ale dużo się dzieje. W ramach rekompensaty uzupełnię leksykon i wstawię wspomnienie z życia Alicji. A kiedyś tam w tygodniu, może wrzucę jeszcze kolejną część Historii Lili. ;) 

A po za tym strasznie przepraszam, że tak późno, ale dostałam Zwiadowców... i no wiecie, [uśmiecha się przepraszająco] ja jestem zatwardziałą książkoholiczką i trudno mi się oderwać od jakiejkolwiek książki. A szczególnie od TEJ książki.

wtorek, 11 listopada 2014

Historia Lili

- Lili pójdziesz na targ? - zapytała mama dziewczyny wrzucając do kosza następne jabłko.
- Dobrze mamo - zgodziła się potulnie.
Od niepamiętnych czasów Lili wiodła monotonne życie. Wstawała o świcie, kiedy zwyczajowo wszyscy spali i sprzątała chatę. Następnie robiła skromne śniadanie i po posiłku szła zbierać owoce i warzywa. Z częścią z nich chodziła na targ i sprzedawała, a reszta zostawała w domu. I tak codziennie. Lili marzyła by móc się stąd wyrwać. Mieć własnego konia i poznawać uroki życia. O tak, bardzo by chciała mieć konia. Te potężne i piękne zwierzęta zawsze ją fascynowały. Ich praca mięśni, lśniąca grzywa i sierść, charakter... Niestety praca którą się trudniła, nie dawała na tyle pieniędzy żeby móc wieść jakieś dostatnie opływające w luksusy życie, ale wystarczało na utrzymanie pięcioosobowej rodziny. Kiedyś było gorzej, ale odkąd w Akarii panuje Markus III, życie ludności stało się znośne. Dziewczyna umyła poranione i popękane ręce i jak zwykle, poszła zarobić pieniądze. Droga nie była długa, przynajmniej nie dla niej, ledwie jedna mila. Królestwo było położone w idealnym miejscu. Nie panowały tu skrajne temperatury jak w Lomarze. Tam kiedy było ciepło, to trudno było chodzić tak by się nie poparzyć, a jak było zimno, to woda w kałużach zmieniała się w lód. Stolica do której dziewczyna zmierzała była około jedną wiorstę od wysokich gór, z których szczytu spływała krystalicznie czysta woda opasająca swym nurtem stolicę. W przeciwną stronę od gór był las. Sam zamek był otoczony murami i wątpliwej jakości fosą. Wokół murów było podzamcze. W nim znajdował się targ i miejsca mieszkalne dla zamożnych kupców i biedniejszej szlachty. Po jakimś czasie Lili wkroczyła na targ. Pierwsze co jak zwykle uderzyło w zmysły Lili, to orgia kolorów, zapachów i dźwięków. Można tu było kupić dosłownie wszystko. zaczynając od jedzenia, mebli i zwierząt kończąc na niesamowitych ziołach ponoć powstrzymujących co miesięczne krwawienie. Lili nigdy nie miała takiego problemu. Była bez płodna. Odszukała szybko wzrokiem handlarkę i podeszła do niej. Kobieta od lat sprzedaje rzeczy które przynosi dziewczyna. Głównie dlatego, że za stoisko trzeba  płacić. W końcu królestwo musi mieć jakieś pieniądze, prawda?
- Witaj Mery - przywitała ją.
- Och, witaj kochana - zabrała kosz i postawiła na swoim stoisku.
Nagle na placu zapanowało wielkie poruszenie. Jakiś mężczyzna próbował zmusić konia do posłuszeństwa. Zwierze było piękne. Sierść koloru gorącej czekolady, bujna brązowa grzywa i ogon, oraz śnieżnobiałe skarpetki na kopytach. Koń zakwiczał rozdzierająco i stanął dęba. Dziewczyna bez zastanowienia pobiegła przed konia i podniosła wysoko ręce. Na szczęście ani ona, ani nikt inny nie dostał kopytem podczas wierzgania. Gdy zwierze ją zobaczyło uspokoiło się i dało pogłaskać. Brutalny mężczyzna ryknął głośno i uderzył batem dziewczynę, a ta się przewróciła.
- Jak śmiesz dotykać królewskiego konia ty mała brudna... - krzyczał coraz głośniej i coraz mocniej bił dziewczynę.
Ból był rozdzierający. Lili skuliła się na ziemi i jedynym dowodem na to że jeszcze żyje, były spazmatyczne drania przy kolejnych uderzeniach bata. Nagle na placu zrobiło się cicho. Mężczyzna pomyślał, że stało się tak dlatego, że ludność się zaczęła go bać. Połechtało go to i zaczął szybciej i mocniej bić. To było jego największy błąd. Ludzie niepostrzeżenie się rozsunęli i przepuścili człowieka który był traktowany jak bóg. Nie ze względu na pieniądze. Ze względu na dobroć którą miał w sobie. Król nie był ubrany w wykwintne szaty, miał na sobie zwykłą białą koszulę i czarne spodnie. Jedyna wartościowa rzecz którą miał na sobie to najświętszy znak jego niepodważalnej władzy, czyli korona. Markus spojrzał z przerażeniem na biedną ledwo żywą Lili.
- Pojmać go! - huknął wskazując na oprawcę który do tej pory nie zauważył, że władca jest na targu.
Markus podbiegł szybko i lekko trącił w ramię Lili. - Boże litościwy, nic ci nie jest? - zapytał troskliwie.
Dziewczyna nie odpowiedziała. Spojrzała na niego i straciła przytomność. Koń, który był sprawcą całego zmieszania podszedł do Lili i trącił ją miękkimi chrapami. Król upewniwszy się, że nic jej nie jest rozkazał strażnikom odprowadzić konia do królewskiej stajni, a dziewczynę zabrać do zamku i się nią zaopiekować.

  Lili wstając tamtego dnia z łóżka, nawet nie pomyślała, że jej życzenie aby jej życie nabrało obrotów, się dzisiaj spełni.
____
To jest taki prolog ;) fajny?
Pozdrawiam Ola ;)

niedziela, 9 listopada 2014

Rozdział 10! :)



-Zaczynamy za dziesięć minut- oznajmiła śpiewnie Wiktoria.
Nie zdążyłam nawet mrugnąć, zanim zostałam mocno złapana za ramiona przez Oskara.
-Oszalałaś?! Jeśli zginiesz to my wszyscy będziemy zgubieni!- krzyknął.
-Dam sobie radę.- odpowiedziałam twardo i syknęłam z bólu.
Puścił moje ramiona. Westchnął zrezygnowany. Dotknęłam jego policzka, a on się wtulił w moją dłoń.
-Dam sobie radę.- powtórzyłam.
-Wiem. Tylko się martwię.- jęknął rozpaczliwie.
Uśmiechnęłam się lekko, żeby go pokrzepić.
-Przecież wiesz że ja zawsze spadam na cztery łapy.- zażartowałam.  
Kiedyś ćwiczyliśmy walkę na desce (dziadyga jeden mówił że to na poprawienie równowagi) i straciłam równowagę i spadając się obróciłam w powietrzu. Wylądowałam na rękach i nogach tak że byłam w pozie podobnej do robienia pompek. Wtedy Oskar stwierdził: że koty zawsze spadają na cztery łapy i kazał mi wrócić do treningu. Do moich uszu dobiegł mocny i donośny głos.
-Pojedynek czas zacząć.- powiedział Erick.
Miałam się już odwrócić, gdy Oskar mnie złapał za rękę.
-Foedus- powiedział magnetycznym głosem.
Wiedziałam co to oznacza. To jest zaklęcie które nas zwiąże. Jak brata i siostrę. Plusem tego jest to że osoby nie muszą władać magią żeby czar mógł zadziałać. Poczułam że w mojej głowie tak jakby pojawiła się dłoń niosąca nieme zaproszenie do czegoś.
-Fraternam- odpowiedziałam. Na mojej ręce pojawiły się linie sięgające ramienia. Taki jakby tatuaż.
Tatuaż rozbłysł złotym światłem, nie umknęło to uwadze zgromadzonych. W tym Naomi, Ericka i Wiktorii. Uśmiechnęłam się pokrzepiająco do mojego nowego brata i poszłam na plac.
Zauważyłam że wokół areny/placu treningowym powietrze lekko miga i drga. Podejrzewam że została nałożona bariera żeby żaden z widzów nie ucierpiał i po to żeby nikt z zewnątrz nie próbował którejś z nas pomóc. 
-Nie wolno kraść mocy z żywych istot, oraz korzystać z przedmiotów magicznych i nie wolno zabić przeciwnika. Pojedynek zaczyna się po odliczeniu trzech sekund.- zastrzegła Naomi.
-3...- zaczął liczyć Erick.
Nagle moja przeciwniczka wystrzeliła pocisk. Ledwie zdążyłam uskoczyć. Lodowy, stwierdziłam w myślach, kto by pomyślał, Lodowa księżniczka, dodałam kwaśno. To wyjaśnia dlaczego jest zimna i pusta. Zerknęłam by zobaczyć po za arenę. Naomi i Erick zaczęli  szybko krzyczeć zaklęcie dezaktywujące ochronę. Usłyszałam jak coś narusza barierę. Rozejrzałam się szybko i zobaczyłam Oskara uderzającego w ścianę. Miał przerażony wyraz twarzy. Wskazał w miejsce gdzie powinna być moja przeciwniczka. Powinna, ale jej nie ma. Oblał mnie zimny pot i rozpaczliwie poszukałam mojej przeciwniczki. Poczułam z prawej strony wibracje. Jakby atomy w powietrzu zaczęły drgać. Spojrzałam szybko w tamtą stronę. I dzięki temu przeżyłam. Była tam Wiktoria. Rzuciła we mnie potężnym lodowym pociskiem. Szybko zaczęłam tworzyć tarczę, nie zrobiłam jej dostatecznie mocnej i moja tarcza się roztrzaskała, a mnie odrzuciło w tył. Jęknęłam czując promieniujący z potylicy. Z trudem wstałam. Miałam wrażenie, że w głowie nam pralkę i karuzelę.  Pomyślałam przez sekundę i obmyśliłam krótki plan jak ją pokonać. Stworzyłam duży, ale słaby pocisk. Za nim stworzyłam silny. Ten drugi był mniejszy. Tarcza Wiktorii po spotkaniu z moimi pociskami się roztrzaskała, ale niestety powstrzymała pocisk. Wokół mnie piasek się poruszył. Nie zauważyłam nawet kiedy zostałam otoczona przez wir piasku. Przez swego rodzaju zasłonę nic nie widziałam. Chciała mnie oślepić, stwierdziłam z cierpkim rozbawieniem. Włożyła w to zaklęcie bardzo dużo mocy i gdyby nie to, że nie wolno kraść mocy to bym sobie ją pobrała. To, że ona złamała zasady to nie oznacza, że ja też muszę. Poczułam drżenie na mojej tarczy. Uśmiechnęłam się do siebie. Strzelając do mnie zdradza swoje położenie. Stworzyłam potężną kulę mocy i uformowałam ją w feniksa. Wyglądał pięknie i zarazem bardzo groźnie. Gdy znowu zaatakowała mnie, uderzyłam w nią. Nagle piasek opadł, a ja zobaczyłam Wiktorię leżącą piasku. Nie żyje? zapytałam siebie z przerażeniem. Podbiegłam do niej i sprawdziłam jej plus. Żyje. Chyba śpi. Wstałam i poszłam w stronę uśmiechniętych świadków oraz Oskara. Nagle ich twarze wykrzywiły się w wyrazie strachu. Miałam złe przeczucia. Odwróciłam się i zobaczyłam Wiktorię uśmiechającą się triumfalnie, z nożem w ręku. Nie zdążyłam nic zrobić. Rzuciła. Trafiła w lewą stronę brzucha. Wyciągnęłam nóż. Nie byłam już nawet w stanie utrzymać się na nogach. Wyczerpanie magiczne i rana od noża wygrały. Nagle zobaczyłam nade mną przerażoną twarz Oskara. Po chwili do niego dołączył Robin. A ten skąd się tu wziął? Nie ważne. Teraz nic nie wydaje się ważne...
-Nie odpływaj, patrz na mnie.- rozkazał Robin. Położył rękę na mojej ranie. Poczułam pieczenie, jak przy odkażaniu rany wodą utlenioną. Pieczenie ustąpiło przyjemnemu, kojącemu chłodowi. Napięcie, które mimowolnie utworzyło się w dole brzucha ustąpiło. Ulga i zmęczenie- słowa które idealnie opisują to jak się czułam.
-Boże czy ja jestem w piekle?- zapytałam w jak amoku.
-Możesz pomarzyć.- uświadomił mnie Oskar.
-Dziękuję- mruknęłam i straciłam przytomność.

Zamiast znaleźć się w tak jak podejrzewałam, że być powinno, w ciemności, stałam w beżowym korytarzu. Był pusty. Nie zdziwiłoby mnie to, tak gdyby nie to, że wszystko było tak wyraźne, że to niemal nie możliwe żeby to był sen. Na jego końcu zobaczyłam drzwi. Ze szpar na dole i górze wylewało się światło. Co ja tu robię? Niepewnie podeszłam do drzwi i otworzyłam je. Pokój w którym się znalazłam mogłabym spokojnie uznać za bardzo przytulny, gdyby nie to że nadal nie wiem gdzie jestem. Podłoga była drewniana. Ściany były kolory trochę ciemniejszego niż beż w tamtym korytarzu. Mebli dużo nie było. Kanapa, komoda, stolik do kawy i dywanik. Chociaż nie sądzę, że te mebla są tu po to żeby ich używać. Raczej po to żeby sprawiać chociaż pozory normalności. Z powodu zaaferownia tymże pokojem, nawet nie zauważyłam że ktoś po za mną stoi w tym pokoju. Prychnęłam w duchu. No tak, jeśli nadal będę tak uważać to mogę sobie długo nie pożyć. Było tam jeszcze dwóch mężczyzn. Jednego z nich rozpoznałam od razu. Psotny uśmiech (który na marginesie był w tym momencie zastąpiony poważnym wyrazem), jednak oczy nadal były roziskrzone jak na obrazie. Był to Uranos. Tego drugiego pana nie znam. Dyskutowali o czymś. Nagle oprzytomniałam przecież mogli mnie zobaczyć! Uranos gwałtownie obrócił głowę w moją stronę. Patrzył prosto na mnie i jednocześnie nie na mnie. Tak jakby przeze mnie. Jakby mnie było. Ruszył w moją stronę i zamknął drzwi. To że mnie nie widzi to nie oznacza że mnie nie słyszy, pomyślałam. A nawet jeśli, to ja wolę tego nie sprawdzać.
-Okreonie, nie możemy ryzykować.- powiedział spokojnie Uranos.- Ona jest jedynym realnym zagrożeniem dla mnie.
- Uranosie! Ona nie jest w stanie nic ci zrobić. Wiktoria mówi że ona nie wie kim jest.- odparł z zrezygnowaniem.
Zawsze tej dziwki (przepraszam jeśli kogoś uraziłam, ja po prostu stwierdzam fakt) nie lubiłam.
-Jeśli nie wie, w co wątpię, to się za niedługo dowie. Gwiazdy jej to powiedzą. - odparł ze zniecierpliwieniem.- Po za tym, nawet jeśli Alicja by chodziła z flagą i krzyczała że jest boginią, to ona by tego nie zauważyła. Jest głupia jak but z lewej nogi.
Oj, to się zdziwicie, bo ja już wiem, pomyślałam zwycięsko.
-Masz setki tysięcy zwolenników. Czemu nie zaatakujesz teraz kiedy nie wie kim jest?
-Ona coś knuje.-mruknął jakby do siebie.- Czas ją odwiedzić.
Nagle obraz się rozmył i ogarnęła mnie słynna ciemność.  

Obudziłam się jak zwykle pokoju moim i Oskara. Chce mi się wstawać?, zapytałam siebie samą. Nie, raczej nie, stwierdziłam z przekonaniem. Przeleżałam sobie jeszcze około dziesięciu minut i wstaję. A raczej tylko próbuję. Do pozycji leżącej sprowadził mnie ból w okolicy dołu brzucha. Podniosłam moją nową czystą białą koszulę. Bandaż. Wspomnienia z ostatnich chwil zanim straciłam przytomność zalały mój umysł niczym fala. Następna fala przybyła z wspomnieniami z mojego snu. Nie, to nie był sen. Mogę chyba powiedzieć że wizja. Uranos ma armię, pomyślałam z trwogą. Pocieszenie jest takie że on nie wie, że ja wiem kim jestem. Może i wygrałam z Wiktorią, tą podłą zdrajczynią, ale nie wygram z moim ciałem. Po chwili uznałam, że jeśli sobie tu poleżę to nic mi się nie stanie. Przypomniałam sobie minę Robina. Tego miłego chłopaka. Dobrze wiedzieć, że on należy do tych osób które się o mnie troszczą. Może i źle robiłam całując go ze świadomością, że nie będę mogła mu dać tego czego on pragnie. Miłości. Nie kochałam go i nie chciałam niszczyć naszej przyjaźni. Potrzebowałam go jako przyjaciela, a nie potencjalnego kandydata na nowego chłopaka. A może jednak...? Może po tym jak się dam nauczkę Aronowi, to będę wolna i ułożę sobie życie na nowo? Z Oskarem i Robinem? Może nawet tu, w Eleves? W mojej podświadomości zapalił się płomyk nadziei. Po chwili leżenia i rozmyślania usłyszałam, jak ktoś wchodzi do pokoju. Oskar od razu zauważył, że się obudziłam. Uśmiechnął się do mnie. Jak zwykle był bez koszuli. Bo po co? Tym razem spostrzegłam że ma tatuaż. No tak, teraz to jest mój brat. W sumie ten tatuaż go ani trochę nie szpeci, wręcz przeciwnie. Dodaje mu seksapilu.
-Hej siostra.- przywitał mnie wesoło.
-Hej brat.- odparłam tym samym tonem.- Ile byłam nie przytomna?
-Około dwóch dni.
-Muszę ci o czymś powiedzieć.- powiedziałam poważnie i opowiedziałam mu mój sen-wizję, zwał jak zwał. Pominęłam ''nie istotny szczegół'', że Uranos ma zamiar złożyć mi ''przyjacielską'' wizytę. Nie chciałam go martwić, a po za tym, pewnie przez to by mnie obstawił całą armią strażników. 
-Nie dobrze.- mruknął z niezadowoleniem.
Skinęłam głową.
-Dobra ty tu leż dalej i zbieraj siły, a ja idę opowiedzieć o tym Radzie.
-Nie!- zawołałam protestując.- Nie chcę mi się tu leżeć.
-Chcesz tam iść z raną na brzuchu, w za dużej koszuli, notabene mojej, i w samej bieliźnie?- zapytał z rozbawieniem.
-Tak!-palnęłam zanim doszedł do mnie sens jego słów.- Czekaj, co?!- spojrzałam na siebie i zrozumiałam o co mu chodzi. Co za skurczybyk.- Panie! Pan by mi pomógł! W końcu pan moim bratem jest!
Zaśmiał się.
-Waśnie! Bratem. A nie opiekunką do dzieci.- odparował.- Ale zgodzę się pod warunkiem że mnie ładnie poprosisz.
-Proszę.- powiedziałam przesłodzonym głosem z ślicznym uśmiechem na ustach.- Tam leży sukienka.
-Dobrze, niech ci będzie- westchnął teatralnie i pomógł mi wstać. Zdjął mi koszulę i wciągnął z sykiem powietrze.
-Skąd ta blizna?- zapytał cicho, sunąc placem po łopatce przerywając w okolicy bandaża i sunąc dalej w okolicy kręgosłupa aż do majtek na boku.
Zesztywniały mi mięśnie, a oczy przysłoniło wspomnienie. Ogarnął mnie nieprzyjemny chłód. 
-To było kiedy byłam mała. W momencie napadu na bank, byłam z rodzicami w środku. Napastnik żeby udowodnić, że nie żartuje zrobił mi to i zamordował mi ojca i matkę. Sprawca nie znany. Policja już dawno przestała szukać sprawcy. A mi została tylko ta blizna.- zakończyłam głuchym tonem swą opowieść.
Resztę czynności wykonaliśmy w ciszy.  

--------------
Wiem, że dzisiaj wyjątkowo krótki ten rozdział. Tak samo wiem że już stuknęła mi 10. :) Równie dobrze wiem że zaraz mi stuknie 1.000, na liczniku wyświetleń! :D W ramach tego szykuję dużą niespodziankę :) dodam nowe opowiadanie, które będę tu publikować. Nieregularnie, ale jednak ;). A o to zapowiedź:

Lili.
Ładne imię prawda? Wydaje się że osoba która je nosi jest śliczną, słodką, miłą, potulną i grzeczną dziewczynką.
Śliczna? A jakże! Słodka? Nigdy taka nie była (Chwała Bogom). Miła? Dla niektórych. Potulna? A skąd! Walczy o swoje jak lwica o młode. Jak się z czymś nie zgadza to nie ma siły która by ją od tego odwiodła, uparta bardziej od osła. Jest twarda jak skała a litość ma tylko dla zwierząt (poza pająkami, muchami, komarami, kleszczami i temu podobnemu złu) W dodatku jest złośliwa, wredna, inteligentna i cwana co tworzy z niej dla niektórych strasznego wroga... a dla nielicznych silnego sprzymierzeńca.
A co się stanie jeśli taka ''delikatna'' osóbka trafi na dwór króla Ankarii po którym grasuje (niczym pies) mężczyzna który jest aroganckim, złośliwym, zadufanym w sobie  i diabelnie przystojnym i seksownym? W dodatku jest księciem Ankarii o nieskażonej niepowodzeniem reputacji zawodowego uwodziciela?
Cóż, trafiła kosa na kamień!