niedziela, 28 czerwca 2015

Rozdział 43

- Will? - szepnął oszołomiony Oskar.
Coś mi w nim nie pasowało. Zlustrowałam go podejrzliwie wzrokiem. Generalnie żadnych zmian po za tym, że wyglądał jakby kij połknął. Dopiero gdy spojrzałam mu prosto w oczy... przeraziłam się. Tam... była pustka. Kompletna nicość. Brak jakichkolwiek uczuć. Nic, żadnego szczęścia, radości, czy choćby smutku. Jakby ktoś mu zabrał zdolność do czucia emocji. Na jego twarzy też nie było żadnych uczuć, kompletna maska. Nie, pomyślałam, to nie może być Will! Mój pełen życia i energii Will! 
Nim zdążyłam zareagować, elf podszedł do niego i przyłożył mu w twarz. Demon przewrócił się. Dzięki bogu, o nic nie uderzył, a przynajmniej nie głową. Will spojrzał na niego obojętnie i wstał jakby nic się nie stało. Z wargi polała mu się krew - nawet jej nie wytarł. Nadal bez emocji patrzył na mnie. Jakby czegoś oczekiwał. Nawet nie zerknął w stronę elfa. Jakby go tam nie było. Jakby nic między nimi nie było. Zauważyłam, że Oskar ukradkiem ociera łzy.
Rozejrzałam się. Na komodzie leżał sztylet, pewnie ktoś go zapomniał wziąć. Powolnym krokiem podeszłam i do wzięłam. Tak na wszelki wypadek. Nie wiedziałam czego mam po nim oczekiwać. Nie wiedziałam co mu jest. Czy w ogóle coś mu jest. Czy to w ogóle jest Will!
- Kim jesteś? - zapytałam.
- Ty nazywasz mnie Willem. Dla mojego Pana jestem tylko pyłem.
- Komu służysz? Jak go nazywają? - zapytałam z nutką niecierpliwości i paniki.
- Służę mojemu Panu. Wy nazywacie do Początkiem i Końcem. Wszystkim i Niczym. Harmonią i...Chaosem.
Otworzyłam bezwiednie z szoku usta. O bogowie... Chaos?! To on jest... moim ojcem, więc dlaczego wysłał do mnie Strażnika? Czego on ode mnie chce?!  To było dla mnie jak cios w twarz. Jakbym była czymś odurzona. Pilnuje... Szpieguje mnie mój ojciec! Zakręciło mi się w głowie i się zachwiałam. 
- Dlaczego? - zapytałam go, przytomności trzymając się tylko i wyłącznie siłą woli. 
- Mój Pan kazał Ci powiedzieć, że w razie gdyby coś nie poszło z jego planem, to mam cię zabić - odpowiedział zamiast tego.
Poczułam coraz mocniejsze zawroty głowy i oszołomienie. 
- Zrobiłbyś to? - dopytałam, kurczowo trzymając się nadziei, że odpowie przecząco.
- Tak. 
I zemdlałam. 

Perspektywa Oskara:
Alicja po każdym słowie Willa robiła się coraz bledsza. W pewnym momencie po prostu wydawało się, że biała ściana ma więcej koloru niż ona. Po symbolicznym ,,tak'' po prostu upadła. Rzuciłem się do niej, ale nie zdążyłem. Upadła i dosyć mocno uderzyła o posadzkę. Zauważyłem, że  Will nawet nie drgnął. 
Ogarnęła mnie wściekłość. Rozumiem na mnie nie zwracać uwagi, ale żeby go nawet upadek Alicji nie ruszył?! 
- No co tak stoisz? Idź po lekarza! - krzyknąłem. 
- Po co? - zapytał obojętnie. 
- Po gówno, nie widzisz że zemdlała i uderzyła głową o posadzkę?!
Jego jednak nadal to nie ruszyło. 
- Nic jej nie będzie. 
Zazgrzytałem zębami i pobiegłem po medyka, który oznajmił, że Alicji nic nie jest, tylko ją będzie przez kilka dni boleć głowa. Zemdlała z odwodnienia. Po wszystkim usiadłem na łóżku Alicji i bezradnie schowałem głowę w ręce. 
- Usiądź - mruknąłem do Willa stojącego pod ścianą.
Mechanicznie podszedł do łóżka i usiadł. Przypomniałem sobie jak mi opowiadał o tym jak zdobył to ciało. Mówił o symbiozie z dzieckiem, które dało mu uczucia. 
- Co się stało z dzieckiem? Dlaczego jesteś taki obojętny? 
- Dziecko zostało zapieczętowane, a emocje wraz z nim. 
I tu jest pies pogrzebany, pomyślałem. Westchnąłem zmęczony. Wstałem i ruszyłem ku mojemu pokojowi.  
- Idę spać. Obudź mnie gdy Alicja odzyska przytomność. 
- Nie obudzę, musisz się wyspać - odparł.
Uśmiechnąłem się słabo. 
- Nie, jak będziesz wyczerpany, to możesz zginąć na polu bitwy. A to z kolei, może zaważyć o powodzeniu się mojej misji. 
Tak myślałem. 
__
POLSKA WYGRAŁA Z TURKAMI!!!! BRAWO NASI WSPANIALI SIATKARZE!!! :D :D :D

niedziela, 21 czerwca 2015

Rozdział 42

- Robin, powiedz że nie masz ochoty na poważną rozmowę? Błagam?
Powolnym i leniwym krokiem podszedł i usiadł na krześle.
- Nie, nie mam, ale nie możemy tego dłużej odkładać - powiedział.
Otworzyłam usta i już miałam zacząć długi monolog pod tytułem ,,1000 powodów dla których nie powinniśmy dzisiaj rozmawiać'', gdy do pokoju wpadł Oskar.
 Nie, że ja nie lubię Robina, albo coś w tym guście. Ja po prostu wiem, jak ta rozmowa się potoczy. Zacznie się od pytania, dlaczego mu nie powiedziałam, że jestem boginią. Ja spróbuję się wymigać jakimś beznadziejnym argumentem, one powie, że to nie jest dobry argument. Ja się wkurzę i zacznie się awantura która skończy się, albo rękoczynami, albo tym, że i ja, i on pójdziemy na drugi koniec świata, by być jak najdalej od siebie.
Chwała bogom, że Oskar przyszedł.
Mniejsza chwała, że faza rozpaczy już mu przeszła i teraz jest wściekły.
Oskar podszedł do Robina, bezceremonialnie chwycił go za kark i pociągnął do wyjścia. Biedny skazany próbował stawiać daremny opór, więc huragan na dwóch nogach chwycił go za uszy (tak uszy!) i wywalił za drzwi, ze słowami ,,narada wojenna'', po czym trzasnął drzwiami tak, że futryna zatrzeszczała. Zerwałam się z krzesła i rzuciłam po izolator doskonały, czyli poduszkę. Oskar chwycił to co miał akurat pod ręką i rzucił w byle jakim kierunku. W tym wypadku rzecz to był wazon z kwiatami od Willa, a kierunek to okno. Po chwili usłyszałam wściekły wrzask.
- Spokojnie Oskar, bo jeszcze zapłacą Uranosowi, za zabranie mnie - rzuciłam ponuro, bo nagle adrenalina odpadła i stałam się bardzo zmęczona.
Położyłam się na kanapie i pogodziłam się z myślą, że muszę udawać, że słucham jego zażaleń. Coś mi siedziało w głowie. Jakaś niedokończona myśl odnośnie Willa. Tak jakby... Tak jakby nie dało się jej uformować w słowa. Ciąg myślenia. Czego nie wiem, o Willu?
-... Jak ten dupek mógł mnie tak zostawić?! Ja rozumiem, że Pan jest ważny, ale nie może być, aż tak potężny, żeby nie dało się go zabić!... - oburzał się, a moja nieskończona myśl formowała się dalej.
Czego nie wiem? Wiek? Niepotrzebny. Pochodzenie? Nieważne. Ale... ,, Ja rozumiem, że Pan jest ważny, ale nie może być, aż tak potężny, żeby nie dało się go zabić!''... Nie wiemy, kim jest Pan Willa!
Poderwałam się na równe nogi i ryknęłam na cały głos: 
-Zamknij się! Ja tu próbuję myśleć!
Potarłam skronie. Czy kiedykolwiek w mojej obecności mówił o swoim Panie? Nie przypominam sobie. A może wspomniał o nim? Nie. Był bardzo ostrożny. Ale dlaczego? Miał coś do ukrycia? A może nie chciał, byśmy wiedzieli kim jest jego Pan. Zapytałam o to Oskara.
- Wspominał, o tym, że jego Pan jest dosyć staroświecki, więc na pewno jest stary... - zaczął rozmyślać na głos.
Nagle drzwi otworzyły się. W progu stanął... Will.

poniedziałek, 15 czerwca 2015

Tam gdzie rodzą się chmury

Witajcie, dzisiaj zamiast dodać kolejny rozdział, dodam coś innego. ,,Tam gdzie rodzą się chmury''  miało być prywatne, ale stwierdziłam, że troszkę je zmodyfikuję na potrzebę bloga. Jest niedokończone. Ale myślę, że je takie zostawię, żebyście mogli sobie wyobrazić, co będzie dalej z bohaterami.
Ono ma być w ramach przeprosin. Chodzi o to, że mam absolutną depresję i nie mam ochoty żyć. Dosłownie. Mam wrażenie, że nikt nie docenia mojej pracy. Ale nie będę już zanudzać.
Miłego czytania.
PS: Panie Krzysztofie, co Pan sądzi o opowiadaniu? 
PS2: Pragnę zaznaczyć, że to jest fikcja literacka.

 Wzięłam głęboki wdech. Przez chwilę cieszyłam się buzującym chłodnym, listopadowym powietrzem w moich płucach i je wypuściłam. Spojrzałam na duży budynek przede mną. Szkoła - budynek najpierw przez tyle lat przeklinany przez uczniów, potem gdy zaznali już okrucieństwa życia, wspominany z pogodną tęsknotą. Ja, jako uczennica mogę powiedzieć o szkole parę niepochlebnych i nieprzystających damie słów. Z racji, że do damy mi tak daleko, jak papieżowi do dziwki, mogę powiedzieć o szkole tyko to, że gdybym otrzymała od terrorystów propozycję żeby wysadzić szkołę, to nie wahałabym się ani sekundy. Bez względu na ilość ludzi obecnych w środku. Ktoś o zdrowych zmysłach powiedziałby: ,,koleżanko, masz nierówno pod sufitem?'', sądzę że to jest na prawdę bardzo kulturalna wersja tej wypowiedzi. Odpowiem ,,pewnie tak, ale czyż wszyscy tak na prawdę nie jesteśmy szaleni?'' W końcu trzy czwarte szaleństw jest tylko głupotami. Więc pozostańmy w teorii, że moje pragnienia są tylko moimi prywatnymi głupotami. 
Weszłam do szkoły i przebrałam się w celach, oficjalnie nazywanych szatniami. Boksy nie są duże, ot szafki pół metra, na trzydzieści centymetrów, po dwie na jedną kolumnę. W jednej celi jest po dwadzieścia pięć szafek, jednak dzisiaj zauważyłam jeszcze jedną nową szafkę nie poobklejaną jakimiś śmieciami i co niesamowite - czystą. Nie zrozumcie mnie źle, panie sprzątaczki przez kilka pierwszych dni szkoły skrupulatnie je myły, ale po jakimś czasie chyba uznały, że to jest syzyfowa praca i porzuciły to zaszczytne zajęcie. W czasie gdy trzysta szafek państwowego liceum powinny być sumiennie czyszczone i sprzątane, drogie panie piją sobie kawkę w pokojach z napisem ,,nieupoważnionym wstęp wzbroniony'', który był oczywiście regularnie ignorowany.
Wracając do tematu, ów szafka bardzo mnie zaintrygowała, jednak nie na tyle, żeby jakiemuś nieszczęśnikowi truć dupę. Prędzej czy później się dowiem. Dlaczego ,,nieszczęśnikowi''? Można powiedzieć, że nie zyskałam tu zbyt przyjaznej opinii. I tu mogę się nawet wysilić i uśmiechnąć. Historia jest nader krótka i przewidywana. Przystojny chłopak i piękna dziewczyna chodzili ze sobą parę lat, dziewczyna z nim zerwała, gdy tylko dowiedziała się o jego licznych zdradach. Z jakiegoś dziwnego powodu, chłopak się bardzo wkurzył i zaczął rozpowszechniać bardzo paskudne plotki. Więc dziewczyna uznała, że odwet to nawet fajna rzecz i zrobiła to samo co chłopak, tyle że z dwa razy większą skutecznością. Chłopak w akcie bezrozumnej rozpaczy postanowił się zabić i zabrać ze sobą dziewczynę. Niestety, smutnym zrządzeniem losu, ktoś głupi obezwładnił chłopaka i zawiózł do domu dla normalnych inaczej, skąd nie wyszedł po dziś dzień. ,,Załamaną'' dziewczynę próbowano wiele razy pocieszyć, jednak nic z tego nie wyszło, bo postanowiła odsunąć się za margines społeczeństwa. Taaak. Chciałabym móc powiedzieć, że to historyjka wymyślona naprędce przez moją koleżankę, ale to by była słynna gówno prawda. To jest krótkie streszczenie mojego ostatniego roku. Milusie, nieprawdaż?
Podeszłam pod salę od polskiego i zaczęłam czytać książkę. Nie rozumiem ludzi którzy nic nie czytają. Dobra książka jest jak drugie lepsze życie. To tak jakby żyć podwójnie i nie mówię tu o tym, że ktoś ma dwie dziewczyny, czy coś w tym guście. Lepsze - bo cóż może być piękniejszego, od prawdziwej, bez daty ważności miłości? Cóż może być piękniejszego od magii? Potężnej i tajemniczej. Zwierzęta i książki to moi najlepsi przyjaciele. No bo pomyślcie o tym tak: wg. Arystotelesa, przyjaźń to uczucie, które domaga się żeby zbliżyć się do danej osoby, bądź chęci jej poznania, rodzące się po dziesięciu minutach do poznania danej osoby. W takim razie, czemu by nie użyć tego zagadnienia w kontekście książki? Po dziesięciu minutach, człowiek jest w stanie wdrożyć się w książkę i mieć chęć dalszego poznania jej. A jeśli chodzi o zwierzęta, to powiedzcie sobie sami, widzieliście rodzinę z powiedzmy, owczarkiem, mieliście ochotę go pogłaskać? A ślicznego perskiego kotka w domu kolegi z klasy? Chyba w takim razie można to nazwać przyjaźnią, nie?
Powiecie pewnie coś w stylu ,,no okej, ale dlaczego najlepsi?''. Bo oni nie mnie zdradzą. Nie ważne co zrobię, zawsze będą przy mnie.
Spojrzałam na rozpaczliwie próbujących sobie coś przypomnieć przed sprawdzianem. Ja nigdy nie miałam problemów z nauką. Wchodziła mi do głowy po około trzech uważnych przeczytaniach rozdziałów. A nauczyciele, to albo głupcy, albo wyjątkowo zdeterminowani ludzie. Od lat wierzą, że ich praca na coś się przydaje, a tak na prawdę doskonale wiedzą, że to bez celu. Ale co tam, kasę dają? Dają, to można poudawać złych, na nieuków, a nawet czasami pocieszyć się z kujonów klasowych. Pesymistyczny podgląd na świat? A gdzie tam, realistyczny jeśli już. Od mojego ,,wypadku'' z moim byłym walniętym chłopakiem zaczęłam dostrzegać świat inaczej od innych. Ja wiem, że życie to nie bajka, że trzeba się uczyć, że nic nam z nieba nie spadnie. Można mnie nazwać ,,dorosłą nastolatką''. Chociaż, w sumie nie wyszło mi to na złe. Dzięki temu, moi bogaci rodzice uznali, że nie potrzebuję niańczenia i kupili mi mały domek (ruderę) w lesie. Fajnie nie?
Nagle wyrywając mnie z zamyślenia przede mną kucnął jakiś chłopak. Brak reakcji na to. Pewnie mnie z kimś pomylił. A nawet jeśli nie, to ja nie zamierzam na niego zwracać mojej uwagi. Z reguły, nikt nie jest tego wart. Jednak nieznany mi osobnik nie odszedł, więc zamknęłam Umberto Eco ,,Imię róży'' i poszłam na drugą stronę korytarza i bez wahania usiadłam pod ścianą. Z jakiegoś dziwnego powodu w promieniu dwóch metrów ode mnie, nikogo nie było. Może to przez te teorie spiskowe, co? Chodzą plotki że: jestem czarownicą (czarne włosy), która została strącona z nieba (baaardzo jasno niebieskie oczy, zupełnie jakby Bóg za mocno ścisnął białą farbę i za dużo się jej zmieszało z niebieskim, albo dla tych mniej poetyckich ludzi: po prostu koloru bezchmurnego nieba w południe), jestem medium i czytam z chmur, oraz że jestem socjopatą. Jeśli chodzi o mnie jedno słowo opisuje mnie od czubka głowy, do stóp: outsiderka. Tą łatkę sobie z radością sama przylepiłam. Uważam, że zdrowo jest być samej przez większość czasu. Przebywanie w towarzystwie, nawet najlepszym, szybko staje się nużące i wyczerpujące. Uwielbiam być sama. Nigdy nie spotkałam przyjaciela, który byłby równie przyjazny jak samotność. Jesteśmy zwykle bardziej samotni, kiedy wychodzimy między ludzi, niż kiedy zostajemy w domu. Ludzie innych ludzi często nie rozumieją, a inni ludzie zwykle nie bardzo chcą mówić o brudach swojej duszy.
Chłopak znowu podszedł i kucnął przede mną. Booożeee, czy on na prawdę nie słucha plotek? Przecie ja go mogę zjeść, zniewolić, czytam w myślach, a w dobre dni rzucam klątwy na ludzi o nieczystym sercu. Nawet ja znam te plotki i to nie dzięki temu, że spotykam się kimś poza szkołą, tylko dzięki nadwrażliwemu słuchowi. To znaczy, że słyszę dużo lepiej i wyraźniej od innych. Pewnie niektórzy pomyślą: Ale fajnie! Też tak chcę! - uwierz mi, nie chcesz. Zapewniam że, słuch absolutny to jest bardziej przekleństwo, aniżeli dar. Niektórych rzeczy lepiej nie wiedzieć, albo lepiej w ogóle zapomnieć (,,bo wiesz, jak jest wsadziłem to ona...'', ,,mówią, że to kurwa, która pieprzy się na ulicy z pierwszym lepszym''). Nudy, nudy, nudy! Plotki, kłamstwa, domysły. Z tego składa się moja reputacja. Nie raz to słyszałam i nie dwa będę jeszcze słyszeć.
-Przepraszam, mogę na moment przeszkodzić? - zapytał mnie przyjemny głęboki, męski głos.
Podejrzewam, że nawet gdybym nie miała nadwrażliwego słuchu, ten głos by sprawił, że podniosłabym wzrok, więc bez wyrzutów sumienia to zrobiłam. ,,Bez wyrzutów sumienia''? Jak wspominałam jestem outsiderką, a w moim wypadku, to zaszło już tak daleko, że staram się nie patrzeć nikomu w oczy. I nie robię nawet tego dla zasady, tylko po prostu nie lubię zobaczyć tam tej bezgranicznej pustki, która najczęściej występuje u nieczytających. I mówię całkowicie serio. Zero wiedzy o świecie, zero wiedzy o życiu, zero wiedzy o uczuciach i emocjach, null, absolutne, całkowite jajo. Achhh, jakże smutny jest ten świat.
Zauważyłam jedną rzecz. No dobra, przyznam się - dwie rzeczy. Stoi... to jest, kuca stanowczo zbyt blisko mnie, i że jest tym Zielonym z naszej klasy. Mianem ,,Zielony'' bynajmniej nie określa się adeptów nieszczęśliwie obdarzonych zielonym odcieniem skóry, lecz nowych uczniów naszej wspaniałej szkoły.
Wspaniałomyślnie postanowiłam nie sztyletować go wzrokiem, ale to tylko ze względu na to, że jest Zielony, no... i dosyć atrakcyjny, przyznałam z niechęcią przed sobą. Miał hebanowe, krótkie i błyszczące włosy, nie sięgały mu dalej niż za ucho, i pojedyncze kosmyki na czole ,,zlepiły się'' tworząc tzw. efekt anime. Miał ostry podbródek, wysokie kości policzkowe, wklęsłe policzki i wąskie blade usta, sprawiające wrażenie jakby niemal instynktownie je zaciskał. Twarz jakby wyciosana z kamienia. Chłodna, eteryczna wręcz wyjątkowo pasująca mu cera. Mogłam sobie mówić co chciałam o pustym wzroku nastolatków XXI wieku, ale jego fiołkowe oczy okalane gęstymi, czarnymi rzęsami wcale nie były puste. Zatopiłam się w ich spokoju. Mimo, że kucał, szary golf opinający klatkę piersiową wyraźnie dawał do zrozumienia, że mam przyjemność z osobą smukłą, nie ze zbyt szerokimi barami i nie ze zbyt wąskimi biodrami. Niezbyt umięśniony, i z pewnością nie ma tych okropnych piersi, którymi niestety czasami obdarza młodziaków natura. Widzieliście kiedyś zdjęcia młodych modelów w bez podkoszulka? Pewnie czasami zastanawialiście się co z nimi jest nie tak. Ja wam powiem co: brakuje im biustonosza. Jestem pewna, że to zjawisko nie objęło nieznajomego. Uff. Zawsze kiedy widzę takiego chłopca, mam ochotę go zabrać do pierwszego lepszego sklepu z ubraniami.
- Odejdź - rozkazałam.
Nie byłam zbyt miła, ale nikt nigdy mi tego nie kazał. Był zbyt blisko, a na pewno go poinformowano o mojej historii. Od czasu gdy się wydarzyła, mam swoistą niechęć do ludzi, a szczególnie do mężczyzn. Nie chciałam go tu.
Chłopak przekrzywił lekko głowę na bok, przyglądając mi się. Po chwili wstał i przeszedł z powrotem na drugą stronę korytarza, a ja wróciłam do czytania i miałam wszystkich serdecznie w nosie.     

Polski to była moja lekcja, jedna z niewielu podczas, której można było usłyszeć mój głos. Pani od polskiego miała bardzo przyjemny hipnotyzujący głos. No, i mówiła naprawdę ciekawe rzeczy, znacznie odbiegające od normy programowej.
Minęło pięć minut od dzwonka, gdy pani Helena wreszcie przyszła. Miałam jej trochę za złe, że dopiero teraz. W momencie w którym klasa wchodzi do sali, a nauczyciela nie ma, uczniowie głupieją. Dosłownie. Zachowują się jak dzieci. Ale wybaczyłam jej, jak zobaczyłam jej kondycję. Wyglądała okropnie. Cienie pod oczami, byle jak zrobiony kucyk, zmarszczki... Wyglądała tak jakby przez ten weekend postarzała się o pięć lat.
- Dzień dobry - odpowiedziała na nasze zbiorowe przywitanie. -  Dziś mieliśmy zacząć omawiać ,,Dzieje Tristana i Izoldy''. Ale wystąpiły pewne... sprawy, które są ważniejsze od lektury - zaczęła poważnie. - W zeszły piątek... moja córka próbowała się zabić...
Zapadła ciężka cisza, a ja poczułam jak serce coraz szybciej mi bije. Mój oddech stał się cięższy. Jakbym biegła kilkanaście kilometrów. Zresztą, czułam się jak ten słynny wojownik co biegł z Maratonu. Z tą różnicą, że ja nie byłam szczęśliwa. Poczułam nudności i zawroty i ból głowy. Byłam niemal pewna, że mi ją zaraz rozsadzi. Wzięłam głęboki spazmatyczny wdech. Za mały. Za mało tlenu. Wstałam gwałtownie i wybiegłam z klasy. Ktoś coś za mną krzyczał, ale mnie to mało obchodziło. Chciałam wyjść. Teraz. Tu jest za mało... za mało powietrza. Wybiegłam ze szkoły, opadłam na trawnik i zwymiotowałam. Odeszłam (tudzież - odturlałam się) od wymiocin i położyłam na ziemi.
 Może zauważyliście, że w tych czasach mało kto spogląda w niebo. Na jego błękit, czy pływające po nim obłoczki, fruwające ptaki, lub świecące słoneczko. W efekcie, mało kto dostrzega jego piękno. Ludzi zaprzątają sprawy przyziemne, takie jak to co w co dzisiaj się ubierze, czy koleżanka jednak kupiła sobie te buty o których wczoraj piała na facebooku. A co z tymi sprawami, które nieco od reszty odstają?
Niebo nie jest dla nas, jest dla ptaków i Aniołów. My możemy jedynie postarać się nie spaść. Jednak... ja wierzę, że po śmierci czeka nas to czego najbardziej w życiu pragniemy, a ja marzę o tym, by móc latać. Wiem, że ,,wystarczy, że raz doznasz lotu, a będziesz zawsze chodził z oczami zwróconymi w stronę nieba, gdzie byłeś i gdzie pragniesz powrócić''. Wiem też, że jeśli ja kiedyś polecę, to nigdy w życiu nie przestanę tego kochać. A może... właśnie tego mi trzeba, by móc wyleczyć ranę na moim sercu?
Westchnęłam z ogarniającym mnie powoli spokojem. Przymknęłam oczy, bo słyszałam kroki. Kolor moich oczu wielu ludzi peszy i miesza. Mówiono mi, że są takie, że człowiek ma wrażenie jakbym czytała mu w duszy. Ale to nie był jedyny powód dla którego zamknęłam oczy. Nie lubiłam ludzi, a niezależnie od tego czy bym miała otwarte, czy też zamknięte, to i tak ktoś by przyszedł i mnie zapytał czy coś mi jest. Tak więc czekałam, aż usłyszę irytujący czyiś głos. Ale nie usłyszałam. Byłam tym tak zdziwiona, że wstałam i rozejrzałam się.
Tym razem, osobą która po mnie przyszła był Fiołkowooki. Siedział po turecku na trawie i czekał, aż łaskawie obdarzę go moim zainteresowaniem. 
- Możemy już wracać do klasy? - zapytał mnie spokojnie, a ja pokręciłam głową i położyłam się z powrotem, ponownie patrząc w chmury.
Są takie piękne, pomyślałam. Spojrzałam na nieznajomego chłopaka. Patrzył w chmury, tak jakby to był największy cud wszechświata.
Może jest jeszcze nadzieja.
Nadzieja dla mnie, i dla ludzkości.
Później, pójdę tam gdzie rodzą się chmury. 

niedziela, 14 czerwca 2015

Przepraszam

Przepraszam, ale dziś mi się nie uda wstawić postu, bo miałam formatowany komputer i jedyne co na tymże starym graciku mam, to antywirus. Serio. Po za tym, chyba ktoś mi przywalił w klawiaturę, bo nie działa tak jak powinna. Wstawię go jutro. A przynajmniej taką mam nadzieję. 
Jeszcze raz Was przepraszam, ale nic na to nie poradzę. Raz na jakiś czas zdarzają się takie wydarzenia i za nic nie da się ich przewidzieć. W ramach przeprosin, wstawię filmik z Batizado* mojej siostry (o ile wspomniany filmik się do tego nadaje).
*Batizado to jedno z najważniejszych wydarzeń w życiu każdego Capoeiristy. Jest to pierwszy egzamin gdzie uczeń dostaje swój pierwszy stopień (Cordão = sznur) i zaczyna prawdziwą podróż w świecie Capoeira. Kolejne egzaminy nazywają się Troca de Corda co oznacza „zmiana sznura”.
Pierwszy stopień(Cordão) otrzymuje uczeń, który minimum ćwiczy rok  i opanował podstawowe techniki Capoeira. Później co rok na egzaminach może przejść na wyższy stopień zaawansowania prezentując poziom adekwatny do wymagań na dane Cordão.

Dla zainteresowanych:
http://pl.wikipedia.org/wiki/Capoeira

niedziela, 7 czerwca 2015

Rodział 41

Aron rękę w włosy i je przeczesał. Zaczął rzucać takimi epitetami, że jakby je wyznał księdzu na spowiedzi, to duchownemu by uszy wypaliło. Przyglądałam się temu z uśmiechem, gdy nagle Aron rzucił się na mnie i przygwoździł mnie do ziemi, przykładając mi nóż go gardła.  
- Jesteś z nami, czy przeciw nam?!
- Aron nie rób z siebie durnia. Jak myślisz, czy byś jeszcze żył gdybym trzymała stronę Uranosa?! Złaź ze mnie. Natychmiast! Albo ci nogi wpakuję tam gdzie słońce nie sięga...
Posłusznie ze mnie zszedł, a ja dla mojego bezpieczeństwa zabrałam mu narzędzie zbrodni.
- Boże! Kobieto, gdziekolwiek się pojawiasz ty, tam się wszystko sypie -jęknął rozpaczliwie. 
- Jasne - burknęłam zbierając się z ziemi.
- Aronie, natychmiast się uspokój, bo po pierwsze, nieprzemyślane działania tu nic dobrego nie przyniosą, a po drugie, Alicja jest od ciebie wyższa rangą. Nawet biorąc pod uwagę, to, że obecnie nie panuje na Olimpie i jest na samym dnie drabiny, tak jak ty, to ma wyższy poziom mocy od ciebie - fuknął na niego Marcus.
Aron spojrzał na niego spode łba.
- Może i ona jest wyżej niż ja, ale ja z kolei jestem wyżej niż ty, więc musisz mi być podległy - odgryzł się.
Kłótnia pewnie by trwała jeszcze z pięć minut gdyby nie to, że huknęłam nożem w stół.
-Moi drodzy przyjaciele, jeśli macie sobie skakać do gardeł to bardzo proszę, ale ja zamierzam uratować tą osadę, starając się przy tym nie zabić. 
Miałam wrażenie, że słyszę jak  zgrzytają zębami, ale i tak skinęli głowami. Usiedliśmy przy stole i zaczęliśmy na poważnie dyskusję.
- Problem nr. 1: atak Uranosa. Rozwiązania: oddać Alicję, ale to nie wchodzi w grę. Ma ktoś jakiś pomysł?
Cisza. Niepewnie podniosłam rękę.
- Bo wiecie, ja mam podobny poziom mocy co Uranos, więc...
- Sprzeciw - przerwał mi od razu Aron.
- A masz jakąś inną koncepcję geniuszu?!
Potrząsnął głową.
- Nie mamy innego wyjścia. Główną przyczyną problemu jestem ja, więc nawet jeśli zginę, to i tak uratuję wioskę. Proste i logiczne. Mogłabym... - zaczęłam swój monolog, ale Aronowi puściły nerwy.
- NIE - MA - MOWY! Choćbym miał cię związać, to i tak cię nie puszczę do tego wariata! - ryknął.
- Zamknij się! Nic nie wiesz, ani o mnie, ani o nim! - krzyknęłam.
- Cisza! - huknął Robin, którego nota bene nie zauważyłam. - Krzykami i tak nic nie zdziałamy. Wszyscy jesteśmy wyczerpani, i fizycznie i psychicznie, więc proponuję obrady przenieść na jurto rano.
Wszyscy się zgodziliśmy i mój domek prawie całkiem opustoszał. Niestety, jedna osoba nie wyszła.
- Robin, powiedz że nie masz ochoty na poważną rozmowę? Błagam? 

czwartek, 4 czerwca 2015

Rodział 40

Nagle usłyszałam huk. Zupełnie jakby ktoś coś wysadził. Drgnęłam z zaskoczenia i spojrzałam w stronę z której dochodził dźwięk. Zamarłam z przerażenia. Z stamtąd biegły setki, a nawet tysiące potworów o różnym kształcie. Były paskudne. Na ich czele był jakiś nastoletni chłopak. Nie  byłam pewna czy uciekał, czy może nimi dowodził. Na jego twarzy nie było nic wypisane. Kompletna maska. Złożył dłonie jak do modlitwy i krzyknął coś. Obok niego pojawiły się kolejne potwory. Czyli był moim przeciwnikiem. Ale co on tu w ogóle robił?! Przecież on ma góra czternaście lat! Stwory się rozbiegły na wszystkie strony, a ja nadal stałam jakbym była z kamienia. Nie miałam zielonego pojęcia co robić. Co się tu w ogóle działo?!
-Alicjo! - ryknął ktoś, a ja się ocknęłam.
Zmagazynowałam moc w dłoniach i z całej siły ją wypchnęłam w kierunku chłopaka. Z moich rąk płynęły strumienie ognia. Pierwszy szereg stworów padł na trawę i rozsypał się na popiół, ale mimo wszystko bestie dalej biegły. Chłopak nie miał nawet zadrapania. Uśmiechnął się przerażająco, powtórzył gest, a obok niego pojawiło się kilkanaście ludzi. Czyli pewnie jest odporny na magię ognia i potrafi przywoływać i potwory i ludzi. Broń, pomyślałam szybko. Potrzebny mi miecz. Rozejrzałam się z paniką i rzuciłam pędem do domku. Byłam absolutnie przerażona, a serce waliło mi tak jakby miało ochotę wyrwać mi się z piersi.
Wpadłam do domu i ruszyłam do mojego pokoju. Po drodze usłyszałam szloch dochodzący z pokoju chłopaków. Wystraszona, że ich dopadły potwory, weszłam tam i zobaczyłam siedzącego pod ścianą  zapłakanego Oskara.
- Co się stało? Gdzie jest Will? - zapytałam gorączkowo.
- Nie ma go tu. Odszedł od nas - odparł matowym głosem.
Wymamrotałam przekleństwo i chwyciłam Oskara za ramię.
- Chodź, atakują nas. Musisz mi pomóc.
Wyrwał się z mojego uścisku i krzyknął znowu zalewając się łzami:
- Nie! Zostaw mnie tu! Nie mam powodu, by żyć!
Zazgrzytałam zębami. Cholerny Will. Cholerny Oskar. Zebrało im się na dramaty, w akurat takim momencie. Złapałam elfa za koszulę, siłą postawiłam na nogi, po czym, tak od serca przyłożyłam mu w twarz.
- Nie mazgaj się. On pewnie jeszcze wróci i wtedy obydwaj mu przyłożymy. A teraz rusz dupę i chodź walczyć. Sam chciałeś ze mną iść, a powinieneś wiedzieć jakie ze mną są zabawy - widząc że chce zaprotestować, dodałam - Nie ma bata, reklamacji nie przyjmuję. Po za tym, jak myślisz, wolałby żebyś dał się zabić? I przy okazji mnie?!
Przygryzł wargę i otarł łzy. Z nowym wyrazem determinacji na twarzy kiwnął głową.
- Świetnie. A teraz rusz swoje leniwe dupsko po broń i czekam na zewnątrz.
Kiwnął ponownie głową, a ja poszłam po moją broń. Wychodząc z pokoju usłyszałam, jak Oskar mówi do siebie:
- Sprowadzę, Cię z powrotem, choćby miało mnie to kosztować życie.
Pewnie chodzi mu o Willa. Głupi demon, żeby w takiej chwili dać dyla. Domyślam się, że jeśli mnie opuścił, to miał ku temu ważny powód, no ale trzeba mu przyznać, że ma wyczucie.
Podczas gdy czekałam na Oskara, przyszedł mi do głowy pewien pomysł.  Moc da się z siebie wypchnąć z któregokolwiek miejsca w ciele w postaci ognia. Ja preferuję moc z ręki, bo tak jest najłatwiej i ręka, to jedna z najbardziej wyćwiczona cześć ciała, którą można poruszać. Ale może da się zrobić tak, że moc po wyjściu z ciała, nie zamieni się od razu w ogień? Może da się utrzymać stały strumień mocy na jedną rzecz? Wyjęłam miecz z pochwy i skoncentrowałam się na zmieniania natury i kształtu mojej mocy. Wysłałam strumień mocy w rękojeść. Normalna broń to pewnie nie zniosła by magii, ale to była boska broń, więc pewnie, była zbudowana, tak, żeby nie zniszczyła się po użyciu na niej magii. Po ostrzu zaczęły pełznąć nieśmiało płomienie, a ja się skrzywiłam. To nie jest proste, trzeba być skoncentrowanym, tylko na tym, a ja muszę uważać, żeby mnie nie zabito.
Oskar wyszedł z domku, a zanotowałam w pamięci, by przećwiczyć mój pomysł. Ognista energia w mieczu na pewno by zaskoczyła przeciwnika.
Elf był uzbrojony w podobnym stylu co ja. Dwa sztylety, dwa miecze i skórzana zbroja. Skinął mi głową i poszliśmy. Niemal od razu natknęliśmy się na pierwszą grupę potworów. Szybko się z nimi rozprawiliśmy i szliśmy dalej. Szukałam tamtego chłopaka, który przywoływał potwory.
Coś mi w tym nie grało. Nikt nigdy mi nie wspominał o człowieku który potrafi tworzyć i przywoływać żywych ludzi i potwory. To by zaburzyło równowagę światów. A nawet jeśli by istniał taki człowiek, to musiałby być bardzo potężnym Obdarowanym i bym na pewno o nim usłyszała. W takim razie, jak przywołuje towarzyszy? Może jego mocą nie jest wcale przywoływanie, a jedynie teleportacja, albo materialna iluzja? To by było logiczne. Każdy by się porządnie wystraszył gdyby taka armia go zaatakowała.
Nagle usłyszałam głos w głowie.
~Witam was drodzy obozowicze. Pewnie zastanawiacie się dlaczego interesuję się taką malutką osadą jak wasza. Odpowiedź jest prosta: chodzi o moją siostrę, Alicję Howard. Moje serce krwawi widząc, że jest z wami w tej dziurze, dlatego daję wam dwa dni na jej złapanie i oddanie pod moją opiekę. Opatrzcie swoje rany, bo jeśli nie oddacie mi jej, to zaatakuję z o wiele większą armią. Ułatwię wam zadanie, za chwilę Alicja padnie na ziemię bez przytomności, ale pragnę jej coś powiedzieć. Siostrzyczko, jeśli tu zostaniesz, a oni cię nie oddadzą, to będą ginąć za ciebie. A może lepiej powiedzieć: przez ciebie...
Boże, to już wiem jak się czuł Harry Potter, w siódmej części serii, pomyślałam i rzeczywiście, padłam bez przytomności.

Obudziłam się (dzięki bogu!) nie w bazie Uranosa, a u siebie w mieszkaniu. Było w nim w duużo ludzi. Przymknęłam oczy i udawałam że śpię, ale oczywiście, ta sztuczka nie przeszła.
- Alicjo wstawaj, wszyscy wiemy, że nie śpisz.
No to teraz się zacznie.
- Litości dla umierającego. Gdzie mizerykordia?! - mruknęłam, ale posłusznie wstałam.
Tuż przede mną ni z gruszki ni z pietruszki pojawił się Aron.            
- Kim ty jesteś? - zapytał się.
- Odwal się Książe Ciemności, doskonale wiesz kim jestem. Jestem Alicja Howard, Pierwsza z linii Chaosu, siostra Gai i Uranosa - powiedziałam i z mściwym uśmiechem patrzyłam jak w oczach Arona pojawia się przerażenie.
Przedstawienie czas zacząć. 

__
Panie Krzysztofie, czy pan jest choć trochę z tego rozdziału zadowolony?