niedziela, 29 marca 2015

Rozdział 30

Otworzyłam szeroko oczy. Co mnie obudziło? Przecież jest jeszcze ciemno. Zamarłam starając się równo oddychać. W takich chwilach, niemal każdy człowiek, by się bał, więc dlaczego ja miałbym być wyjątkiem? Byłam na niemal wrogim terenie. Nikt mnie tu nie zna i nie lubi. Dlatego wyobraźnia podsuwała mi różne wizje, które z jakiegoś powodu zawsze źle się dla mnie kończyły. Po chwili pełnej napięcia, usłyszałam szuranie i głośny trzask. Zupełnie jakby ktoś wybił szybę. Wyskoczyłam szybko z łóżka. Co jak co, ale nie bardzo miałam ochotę odpowiadać, za wybitą szybę, albo w innym wypadku odpowiadać za nie powstrzymanie włamania. A nóż, komuś woda sodowa uderzyła do głowy i postanowił mnie zabić? Miałam wieeelką ochotę na mordobcie. Niestety, nie mogłam tak o, podejść do pierwszego lepszego przechodnia i przyfasolić mu w nos. Wszyscy zachowują się dosyć przyzwoicie, więc powodu by to zrobić nie miałam. Podbiegłam szybko do okna i zbaraniałam. Za szybą widziałam pijanego w sztorc Arona. Przez chwilę nie wiedziałam czy nie walnąć go ognistym pulsarem, czy nie zacząć się śmiać, czy w ogóle coś mam robić. Okazało się, że nikt się nigdzie nie włamywał, tylko porządnie podchmielony bóg rzucił butelką po jakimś trunku w moją ścianę.
-Alicjo - wybełkotał - dlaczego? Do cholery, dlaczego nie mogę o tobie zapomnieć?! Dlaczego ciągle mi się śnisz?! -wrzasnął.
W pierwszym odruchu, chciałam mu pogratulować tak długiego zdania, bo ja gdy raz się tak upiłam, to zwykłego ,,dziękuje'' nie byłam w stanie powiedzieć, więc byłam pełna podziwu dla niego. Dopiero gdy puścił bardzo malowniczego pawia, odmroziło mnie i pobiegłam po chłopaków. Zapowiadała się długa noc. 


Perspektywa Arona:
Obudziłem się rano z potężnym bólem głowy. Nie pamiętam ile wczoraj wypiłem, przy piątym piwie przestałem liczyć. Ba! Nawet nie pamiętam co robiłem po wypiciu tej wielkiej piętki, ani tego jak się znalazłem na kanapie w domku Alicji z przyczepioną karteczką do czoła. Było na niej napisane, trochę koślawym pismem: ,,Spróbuj nas obudzić przed 10, to będziesz miał połamane ręce, nogi i wyrwany język i to jeśli będziesz miał szczęście. Pozdrawiamy Oskar, Will i Najlepsza laska na świecie''. Wstałem, lub jak kto woli, sturlałem się z kanapy i poszedłem do Ziemi Świętej, którą bynajmniej nie była Jerozolima, tylko kuchnia. Tam były najważniejsze rzeczy nastolatków. Czyli tabletki przeciw bólowe, woda, kefir, woda po ogórkach, tudzież inny środek antykacowy. Szczęśliwie dla mnie znalazłem to pierwsze i drugie. Zażyłem cudowne leki i
uznałem, że wypadałoby się jakoś odwdzięczyć za przenocowanie. Zrobiłem śniadanie i herbatę i herbatę, jako że kawa na pusty żołądek to definitywnie zły pomysł. 
Przypomniałem sobie, jak pewna dama codziennie o poranku robiła mi herbatę. Zamknąłem z uśmiechem oczy i przywołałem jej twarz z odmętów pamięci. Długie myszate włosy, delikatne piegi, które tylko dodawały jej uroku, zielone oczy... Była śliczną i uroczą, pełną dziewczyną. Zacisnąłem zęby. Niestety niektórych rzeczy się nie zapomina. Pamiętałem powód dlaczego ,,była'', a nie ,,jest''. Wojna to straszna rzecz, a ona była ofiarą wojny. Orkowie zabawili się jej kosztem. Związali mnie i kazali patrzeć jak ją po kolei gwałcą. Nie obroniłem jej. Nie dałem rady. Do oczu napłynęły mi łzy. To było ledwie dwa lata temu. Ta rana na sercu nie zagoiła się. Jeszcze nie. Potrząsnąłem głową odpędzając smutne wspomnienia.
Jak w zegarku do kuchni wpadli Oskar i Will. Zdziwiło mnie to, że weszli jednocześnie. Elf ziewnął przeciągle, a zaraz po nim demon.
-Królestwo za wodę - stęknęli zgodnie.
Elf jako pierwszy doszedł do krzesła i porzucając zwyczajową dla jego rasy grację, klapnął ciężko na drewniany mebel, po chwili demon zaatakował swoją osobą drugie krzesło. 
- Co jest? - zagadnąłem. - wyglądacie jakbyście nie spali całą noc.
I w tym momencie do kuchni weszła Alicja. Wyglądała tak jakbym chciał widzieć kobietę mojego życia każdego poranka. Czarne do pasa włosy były w nieładzie, różowe usta lekko napuchnięte, ubrana w jedynie koszulę. Czego, moi mili jeszcze zdrowy facet mógłby wymagać? Dziewczyna zamarła w dosyć dziwnej pozie. Jedna noga zawisła w powietrzu, jakby nadal chciała zrobić krok, a ręka była w drodze do najpewniej przetarcia oka.
- Konkurs pantomimy? - zapytał niewinnie Will.
- Pantoczego? - niezrozumiał Oskar.
W każdym bądź razie na Alicję podziałało, bo podeszła i usiadła.
- Czy konkurs nadal będzie obowiązywał po utracie przytomności? - zapytała upijając łyk herbaty.
- A co? - rzuciłem tym razem bez złośliwości tylko żartem. - Masz zamiar udać omdlenie?
- Nie, chcę wiedzieć czy po tym ja was pobiję do utraty przytomności, nadal będzie się liczyć - wyjaśniła ze stoickim spokojem.
- Jestem chroniony kodeksem - uśmiechnąłem się z wyższością.
- Myślę, że udałoby się nagiąć zasady. A jeśli nie, to nie zostawię świadków - zwróciła się do Oskara. - Sorry brat.
Elf chlipnął starając się zmiękczyć nasze serca i odwieść od samobójczych zamiarów. Udało mu się. A tak konkretnie, to tym kanapkom na stole.
Podczas gdy Will i Oskar pogrążyli się w dyskusji na temat trucizn (ich wiedza była tyleż imponująca, co przerażająca), Alicja się mi przypatrywała. Nie rzucała ukradkowych spojrzeń, tylko otwarcie bezczelnie patrzyła. Zupełnie jakby czegoś we mnie (albo na mnie) szukała.  Demon i elf właśnie omawiali właściwości ''małego jabłuszka śmierci'', gdy dziewczyna odstawiła głośnym brzdękiem kubek po herbacie na stół. Skrzywiłem się. Po to właśnie, by nie słyszeć tego trzasku kupiłem obrusy i zrobiłem sobie drewniane podstawki. Niektórzy myślą, że faceci nie zwracają uwagi na takie drobiazgi, ale ja zostałem wychowany na boskim dworze gdzie takie drobiazgi mają znaczenie.
- Aronie, pamiętasz co się stało wczoraj wieczorem? - zapytała opierając się na ręce.
Zmarszczyłem brwi. Teraz pamiętam nieco więcej, niż rano, ale nadal jak przez mgłę.
- Nie do końca - odparłem szczerze. - Do czego zmierzasz?
-Moi drodzy towarzysze może oświecimy biednego Arona?
Pokiwali żarliwe głowami i rozbłysły im oczy. Poczułem lekki niepokój. Miałem wrażenie, że wczorajszy wieczór to nie jest rzecz, którą bym chciał pamiętać.
- Na początek, przyszedłeś pod moje okno kompletnie zalany. Wykrzykiwałeś różne bzdury i rzuciłeś butelką w moją ścianę i na dokładkę puściłeś na nią pięknego pawia. Grzecznie wszystko posprzątałam, chodź nie mogłam powiedzieć, że sprawiło mi to przyjemność. Ale ciebie niestety zostawić tam nie mogłam, wiec zawołałam Willa i Oskara...
- Którzy akurat spali - podjął upokarzanie mnie Will. Poczułem jak na twarz mi wstępuje rumieniec wstydu. - Gdy w końcu wtachaliśmy twoje zwłoki, które nie były w stanie utrzymać się na własnych nogach, bardzo dzielnie zarzygałeś nam kanapę. Więc przenieśliśmy cię do łazienki...
- Z racji, że nie do końca mogłeś trafić do muszli klozetowej, trzeba cię było przytrzymać. Chciałeś mówić, to znaczy żalić się nam i jednocześnie wymiotować i w efekcie, całą podłogę mieliśmy pokrzytą twoimi wydzielinami żołądkowymi. Po czym, po wypełnieniu misji, dania nam roboty na następną godzinę, zasnąłeś - dokończył bezlitośnie Oskar.
Jęknąłem i zakryłem dłońmi twarz czerwoną ze wstydu. Było do przewidzenia, że moje ,,balowanie'' tak się skończy.
- Em, przepraszam - wykrztusiłem skruszony.
- Łaskawie ci wybaczam - równocześnie powiedzieli Oskar i Will, po czym przybili siebie piątkę.
-A ja nie wybaczam - powiedziała dziarsko Alicja.
Spojrzałem na nią zdziwiony. W jej oczach migotały wesołe ogniki.
- Dlaczego? - zapytałem zanim zdążyłem ugryźć się w język.
- Bo mam taki kaprys - rzuciła śpiewnie i wyszła.
Przez jakiś czas głupio wpatrywaliśmy się w miejsce gdzie wyszła. W końcu elf westchnął przeciągle, wyrywając nas z letargu.
- Nie rozumiem tych kobiet.
Will poklepał go pocieszająco po ramieniu i powiedział na głos to co i mi chodziło po głowie.
- Kobiety są jak języki obce. Nie zawsze i nie wszystkie trzeba rozumieć.

___
TADAM! :D Witam. Bardzo dziękuję za przeczytanie tego rozdziału, który wyjątkowo wyszedł dosyć długi :) Bardzo dziękuję wszystkim za to, że jeszcze ze mną są.
Już 30 rozdziałów. Kupa czasu, co? :) 30 rozdziałów - 30 tygodni - setki godzin pisania :). Dzięki Wam się wiele nauczyłam - dziękuję!  

niedziela, 22 marca 2015

Rozdział 29

Usiadłam na łóżku i oparłam się o ścianę. Po powrocie do mieszkania, byliśmy wszyscy tak zmęczeni, że nawet nie realizowaliśmy się jakoś specjalnie kulinarnie, tylko zrobiliśmy byle jak kanapki i bez słowa poszliśmy do swoich kwater. Jeśli mam być szczera, to nie za bardzo mnie interesowało co robią chłopaki, pomimo mojej wrodzonej ciekawości. Była bardzo zmęczona polowaniem. I Aronem. Choć w sumie to on powinien być bardziej zmęczony, bo to ja mu dogryzałam. W sumie, nie bardzo orientuję dlaczego mu dokuczałam. To było bardzo szczeniackie posunięcie z mojej strony, a już szczególnie, że faktycznie nie miałam o co go posądzać. Ani to nie był mój pierwszy raz z mężczyzną, ani nie sprawił mi bólu, ani nie byliśmy parą. Ale mimo to, jakieś niepisane zasady musiały przecież istnieć. Z drugiej strony, nie mógł się stawiać Wiktorii, nawet jeśli bardzo chciał to zrobić. Z księgi, którą dał mi Erick przed wyjazdem z Eleves, wyczytałam, że uroki syren są zazwyczaj bardzo silne, więc miał całkowite prawo nie uwolnić się z jej czaru. Nie czułam żadnej dzięki miksturze od brata obezwładniającej wściekłości, ale świadomość tego co było, nad wyraz mnie podjudzała i wręcz nie mogłam się powstrzymać.
Potrząsnęłam z niezadowoleniem głową. Nie ma sensu rozdrapywać starych ran. Przebrałam się i poszłam spać. Długo się wierciłam w łóżku szukając odpowiedniej pozycji. Za nic nie mogłam pojąć, dlaczego ta poduszka taka, no nie taka jaka być powinna... Właśnie! Książka! Wyjęłam wolumen z poduszki i położyłam pod łóżkiem. Ludzie rzadko tam zaglądają, więc jest tam względnie bezpieczna. Żeby się nie poniszczyła, i dla kamuflażu, dodatkowo owinęłam ją koszulą.
Lepiej coby mnie za nieporządną wzięli, aniżeliby za złodziejkę. W końcu mam jeszcze szansę oddać księgę bez wykrycia, że je w ogóle podwędziłam. Zasnęłam ledwo przyłożywszy głowę do poduszki. 

Byłam w sali tronowej. Tron był ze szczerego złota. Siedziałam na nim. Nawet mnie to za bardzo nie zdziwiło. Po pierwsze, doskonale wiedziałam, że w snach to wszystko jest możliwe, a po drugie ostatnimi czasy, niewiele rzeczy było wstanie wywołać we mnie zdziwienie. Przede mną były trzy piękne kobiety, każda z odmiennym typem urody. Jedna była ruda, o zielonych oczach, miała rysy niemal mówiące ,,lubię psocić''. Druga była czarnowłosa, z niebieskimi oczami. Wyglądała tak, że gdyby nie to, że ja siedziałam na tronie a nie na odwrót, uznałabym, że jest królową. Ostatnia kobieta miała blond włosy i brązowe oczy i łagodne rysy, zupełnie jak ktoś kto jest skłonny do czynienia dobra. Jednak, byłam przekonana, że żadna z nich nie jest taką na jaką wygląda. Ostatnio, nikt nie jest takim na jakiego wygląda, pomyślałam chmurnie, przypominając sobie swawolnego boga jakim był Zeus.
Sny mają to do siebie, że rzadko kiedy ktoś umie nad nimi panować i sterować. Ja niestety zaliczałam się do grupy nie umiejącej tego robić. Szkoda, czasami by się to przydało. Kobiety plotły dwie nicie które w pewnych momentach się ze sobą łączyły, a w innych bardzo gwałtownie rozchodziły. Byłam niemal pewna, że to były Mojry, choć były zupełnie nie podobne do, jak piszą, starych na wpół szalonych staruch. Ciekawiło mnie skąd się wziął taki przesąd.
-Co widzicie? - zapytałam głosem zimnym jak lód i twardym jak stal.
Spojrzały na mnie jak na komendę i wszystkie zaczęły zwodzić:
- ...to nie koniec...
- Twoje życie zawsze będzie z nim Związane...
- ...nie ważne co będziesz robić...
- ...nie ważne jakich eliksirów użyjesz...
- Wasze Nicie zawsze się ze sobą splątają...
- Już zawsze będziesz go kochać!
Poczułam jak spadam z złotego tronu i jak po twarzy spływa mi krew. Kobiety nagle pojawiły się nade mną z oczami czerwonymi jak u królików i rzucił się do moich oczu. Próbowałam się bronić, ale... nie było dla mnie szans. Nagle...

Obudziłam się z krzykiem. Schowałam twarz w ręce i wytarłam rękawem piżamy pot z czoła.
-To tylko sen - mruknęłam do siebie, choć sama w to nie wierzyłam.

niedziela, 15 marca 2015

Rozdział 28

Ostatecznie w tym zakichanym lesie spędziliśmy cały dzień i wydaje mi się, że przełaziliśmy cały półwysep. Doszedłem do wniosku, że z Alicją nie da się polować, bo mimo naszych usilnych prób, jelenia nie złapaliśmy. Około godziny osiemnastej wyczerpanie fizyczne i psychiczne wzięło górę i ruszyliśmy spowrotem. A szczególnie to drugie. Alicja nie dawała mi ni spokoju, ni wytchnienia w swoich złośliwościach i uszczypliwościach. Jestem w stu procentach pewien, że gdyby jakiś dureń przez przypadek, lub dla żartu zamknąłby nas w jednym pomieszczeniu, to któreś z nas z stamtąd nie wyszło żywe, a jak by już ktoś wyszedł to by zabił durnia.
Siedząc przy ognisku i sącząc piwo, jedna rzecz mi nie daje spokoju. Wracając odbyła się dziwna rozmowa między Willem i Alicją.
-A co z Robinem? - zagadnął niespodziewanie demon przerywając błogosławioną ciszę. Spojrzałem na niego z wyrzutem, ale to zignorował.
Zdziwiła mnie natomiast reakcja Alicji po usłyszeniu imienia nieznanego mi chłopaka. Zesztywniała i przybrała kamienną maskę.
- Nie wiem do czego zmierzasz Williamie - odpowiedziała powoli ostrożnie dobierając słowa.
 Ja w jej głosie wyraźnie usłyszałem ostrzegawcze nutki, ale demon udawał greka i zachowywał się jakby ich nie było.
- No bo w końcu go tam zostawiłaś i wyjechałaś bez słowa. Nawet się z nim nie pożegnałaś...
Zaciekawił mnie. Nie wiedziałem, że istnieje na ziemi jakikolwiek facet (poza Willem i Oskarem, oczywiście), który byłby wstanie znieść jej obecność bez wypruwania sobie żył.
- Do rzeczy demonie - ponagliła ostro.
- Zastanawiam się jak mam interpretować wasz... - nie dokończył bo Alicja mu gwałtownie przerwała.
- Sopta suas! - warknęła głosem ostrym jak nóż.
Nie znałem tego języku. Podejrzewam, że to był indonezyjski, bo z raportu wynikało, że przez jakiś czas się uczyła tego języka, choć nie wiem po co by jej był na Ziemi.
-Rimh rud a bhi, agus beidh riamh a bheith* - dodała.
O co w tym wszystkim chodzi? Co ukrywa Alicja? Kim jest dla niej Will i po co z nią podróżuje? Gdyby się tylko, tak o przyłączył gdy jechała do Organizacji, to by już dał sobie z nią spokój i poszedł w swoją stronę. I następne pytanie nasuwa się samo: gdzie była gdy uciekła owego pamiętnego poranka?  Za dużo pytań za mało odpowiedzi. Mało tego, jestem pewien, że gdy uzyskam na nie odpowiedzi, to pojawią się kolejne, a może nawet pojawi się ich więcej. Na przykład, jak dowiem się gdzie przebywała to pojawią się co najmniej dwa pytania: dlaczego akurat tam? i skąd wiedziała w którą stronę tam ma się udać?
Jednak nie zamierzałem rezygnować z uzyskania odpowiedzi i w tym celu zaciągnąłem Oskara ,,na stronę''.
- W jakim języku odpowiedziała Alicja? Co odpowiedziała? Co chciał powiedzieć Will? - Oskar uciszył mnie gestem dłoni. Odpowiedziała po irlandzku. Powiedziała: ,,stul pysk''. Nie powiem ci co chciał powiedzieć Will, bo nie chciałbyś tego wiedzieć - odparł ostrożnie.
Zmarszczyłem brwi. Przetłumaczył tylko to pierwsze.
- To nie wszystko. Co jeszcze powiedziała? Czemu nie chciałbym wiedzieć? - dopytałem.
-Niech ci sama powie. Ja nie mogę tego zrobić - powiedział z przepraszającym uśmiechem. - Daj jej czas - dodał niepewnie i wrócił do naszej grupki.
Co chciał przez to powiedzieć?, zastanowiłem się. Poczułem narastający w skroniach ból głowy. Za dużo pytań.

---
*Nigdy nic nie było i nie będzie.
To co znęcamy się nad Aronem, co? :D

środa, 11 marca 2015

Złote myśli i czyny, teoria i praktyka czynów absurdalnych cz. 5

Rosyjski. Kwestia inteligencji?
-Można przyjść zdać jutro, czyli w środę, albo w piątek! - huczała nauczycielka.
-Czyli idioci idą w piątek, a inteligentni w środę - skomentowałam złośliwie.

Angielski. Rzeczy zgubione ze szansą na odnalezienie
-To wy róbcie te zdania, a ja poszukam wczorajszego dnia - poleciła belferka. Wyrwał mi się uśmiech - To znaczy, zapisałam sobie wczoraj karteczkę i nie wiem gdzie ona teraz jest...

Metody naukowe.
-Biorąc pod uwagę wielkość skrzydeł trzmiela i jego ogólną budowę, trzmiel nie powinien latać - zaczął spokojnym tonem trener-wariat. Nagle jego głos skoczył o kilka oktaw w górę - Ale on o tym nie wie! I wy też nie wiecie, że możecie latać. Jakbym wam powiedział, że to jest super trudne do powiedzielibyście ,,pass, ja dzisiaj nie ćwiczę!'', a tak toście to zrobili i powiedzieliście, że to jest łatwe i dopiero później wam powiedziałem, że to jest super trudne!

Wątpliwe zdolności hipnotyczne.
Wieczór - jemy kolację w salonie. Kot robi wielki koci zwis fotelowy, tzn. że połowa kota wisi w pozie tragicznej (w dół) a połowa leży na wysiedzianym fotelu. Rzuciłam artyście szyneczkę, która pechowo nie doleciała. Kot wisiał dalej - z tą różnicą, że zaczął smutnym wzrokiem patrzeć na mięsko. Mama zachichotała.
- Behemot hipnotyzuje szyneczkę wzrokiem, żeby sama do niego przyszła? - zapytała.
Ostatecznie, szyneczka sama nie przyszła. Trzeba było ją podnieść i podać umierającemu z głodu kotkowi.

Co te koty piły?
 Poranek. Znajomy po imprezie wstał i siedzi w kuchni. Nagle koty zaczynają biegać dookoła mieszkania w tempie w którym na ulicy dostałyby już mandat. Znajomy przeciera oczy, by sprawdzić czy to nie przypadkiem pijackie omammy.
- Boże, co te koty ćpały? - pyta.
Biorę duży łyk herbaty i odpowiadam z westchnieniem:
- Nie wiem, ale chcę namiary na dilera. 

Angielski. Skleroza - choroba pokoleń.
- Ja tam nie wiem co to jest. Masło? - pani przyjrzała się niewyraźnemu obrazkowi. Nagle krzyknęła i wyjęła portfel - Masło! Miałam kupić masło i mydło! Poczekacie zapiszę sobie - zmęczeni popatrzyliśmy po sobie, gotowi wyjąć telefony i zadzwonić po pogotowie  dla wariatów.

Telefony są na pewno wyłączone. Apel.
- Wszyscy wiemy, że telefony są wyłączone, więc sprawdźcie, że są wyłączone - popatrzyliśmy w niezrozumieniu na nauczyciela informatyki, ale zrobiliśmy co kazał. Wyjęliśmy komórki z kieszeni i sprawdziliśmy - A teraz wszyscy co wyjęli telefony mają uwagi, bo telefony miały być w torbie.

Twórczość  ucznia.
,,Odyseusz wszedł do jaskini Polifema żeby zjeść lunch'' - autor nieznany (i dobrze).
,,zewnętrzną warstwę liścia pokrywa śluz''- autorowi chodziło chyba o kutykulę (chodź pewności nie ma - możliwe, że chodzi o dziwną substancję która pokrywa roślinę po spotkaniu z harcerzem na obozie przetrwania, albo grzybiarzem na całodziennym grzybobraniu, który pechowo zapomniał papieru toaletowego)
,,drewno składa się z mięśni poprzecznie prążkowanych'' - chyba nie warto tego komentować...
Pytanie: Kim był Pustelnik? (,,Balladyna'')
Odpowiedź twórczego ucznia: ,,Był to czarnoksiężnik z Czarnolasu''. - wydaje mi się że uczeń zmieszał film ,,Uczeń czarnoksiężnika'' i biografię Jana Kochanowskiego, ale nie jestem pewna.

Przy akwarium. Jeść?
-Czasami mam wrażenie, że skalary reagują na mnie jak każda pospolite zwierze lądowe czyli ,,żarcie przyszło!''.

W/f. Teleportacja.
-Kur** Ola, czy ty do chol**** musisz być wszędzie?!

Dowód.
Tata wchodzi do salonu - a tam 6-letnia Olusia. Idzie do kuchni - a tam Olusia. Idzie do miejsca gdzie król chodzi bez obstawy - a tam Olusia.
-No co jest?! Ile my mamy tych dzieci?!

---
Pozdrawiam Ola zdychając z łóżka

niedziela, 8 marca 2015

Rozdział 27 + obiecany one-shot ,,Nie Dokazuj''

Na początku chcę przeprosić, że nie dodałam wczoraj, ale uznałam, że lepiej jeśli dodam dzisiaj w jednym poście. Miłego czytania! :)

Perspektywa Oskara:
Alicji i Aronowi, delikatnie rzecz ujmując, nie tropiło się razem najlepiej. Obydwoje sobie dogryzali jak koty. Najbardziej w tym wszystkim górowała Alicja, bo to ona wywoływała sprzeczki i zawsze miała ostatnie słowo. Jednak widziałem, że coś między nimi iskrzyło. Sęk w tym że trudno było stwierdzić, co z tego wyniknie, czy ogień miłości, pożądania, czy może nienawiści. Osobiście polałbym, żeby to była miłość, mimo tego co Aron zrobił Alicji. Szczerze mówiąc, nie przepadałem za Aronem od pierwszego wejrzenia. Spojrzenie jakim mnie obdarzył doprowadziłoby niejednego twardziela do gęsiej skórki, a nawet dreszczy. Był pełen... złości? W sumie, trudno było to stwierdzić. Zupełnie jakbym mu coś zabrał. Ale wiem, że on ją kiedyś, a może nawet nadal, kochał, a ona jego też. Nawet jeśli tego nie okazywała. A podobno stara miłość nie rdzewieje, prawda?
Aron cicho zaszurał o suche szyszki.
-Książę Ciemności, byłbyś łaskaw nie płoszyć nam zwierzyny? - zaczęła dogryzać Alicja., gdy jelen dał znowu nogę.
- Przestanę w momencie w którym ty przestaniesz dyszeć mi nad karkiem. To strasznie dekoncentruje  - odgryzł się.
To akurat nieprawda. Alicja przez większość czasu oddychała bardzo cicho, tylko raz na jakiś czas musiała wziąć głębszy oddech.
- Trudno nie sapać i wzdychać z oburzenia nad tym jaki jesteś głośny - odparła natychmiastowo. Mógłbym się pokusić o stwierdzenie, że ktoś ją tych złośliwości nauczył.
Tak było przez cały czas. Ona dogryzała, on odpyskował. Trudno było mi powiedzieć którą stronę w tym porze trzymam. Z jednej strony doskonale rozumiałem złość Alicji, z drugiej współczułem Aronowi, bo widać że jest mu wstyd i że żal ściska mu serce. W końcu skąd miał wiedzieć, że akurat dzisiaj Wiktoria postanowi zabawić się jego kosztem. A zapomnienie naszyjnika mogło przydarzyć się każdemu innemu. Ludzie ciągle czegoś zapominają. Jedna rzecz jest bardzo ciekawa: jakim cudem zgubienie zwykłego naszyjnika na ochronę przed urokami, mogło pociągnąć za sobą takie skutki. Co te dwie biedne dusze zrobiły, że los ich tak okrutnie ukarał? Ja sobie nie wyobrażam, żebym w takiej sytuacji miał stracić Willa.
Will.
Na samo jego imię robiło mi się ciepło na sercu. Może to nie jest wieczna, nieskończona dozgonna miłość, ale mam nadzieję, że kiedyś będzie. Chociaż, kto mnie tam wie? Nigdy nie byłem zakochany. Zauroczony, zafascynowany, a i owszem, ale jeszcze nikogo nie obdarzyłem prawdziwą miłością. Może i na mnie przyszedł czas ny się zakochać z wzajemnością?

Perspektywa Aleca:
To powoli stawało się nie do zniesienia. Ciągłe kłótni doprowadzały mnie do szewskiej pasji. Nie było pięciu minut bez o wyjątkowo złośliwej formie wymiany zdań. Jakbym był sędzią, to na pewno bym uniewinnił Arona. Nawet nie ze względu, że też jest facetem, czy moim najlepszym przyjacielem, tylko ze względu na okoliczności. Po względem uczuć, doskonale rozumiałem Alicję, też bym był zrozpaczony i wściekły gdyby Ania mnie zdradziła, ale nie mścił bym się na niej. Na pewno byłbym oschły, opryskliwy i nieprzyjemny, ale bez przesady. Wyzwanie tylko ze względu na uczucia? To czysta głupota. Po za tym, skąd ona ma pewność, że wygra? Alicja zdecydowanie przesadza. Ja bym pewnie Ani wybaczył gdybym zobaczył, że się stara zrehabilitować, że robi wszystko żebym jej wybaczył... Fakt, faktem Aron jakoś specjalnie się nie stara, ale gdyby ktoś do mnie się tak ktoś ciągle odzywał, to bym go chyba pozbawił przytomności.  Więc podziwiam cierpliwość i stalowe nerwy boga.
Co do Ani... myślę, że nie do końca rozumiem swoje uczucia wobec niej. Ta różowo włosa, drobna, a zarazem pełna energii istotka od zawsze mi towarzyszyła w życiu. Zanim przybyłem na półwysep była moją najlepszą kumpelą od piaskownicy. Nie jestem pewien czy chcę ją widzieć w roli mojej żony, czy matki moich dzieci, ale jestem pewien, że nie chcę jej stracić. 

To tyle jeśli chodzi o Wojnę Bogów. :) A oto  one-shot.

,,Było kiedyś w pewnym mieście wielkie poruszenie''
Witam.
Mam na imię Marek. Przedstawię Wam moją historię, pełną kołatania serca, złych wyborów, a co najgorsze, ze szczęśliwym zakończeniem. Mam 16 lat i chodzę do pierwszej liceum (urodziny w listopadzie). Moją pasją, proszę się nie śmiać, jest śpiew i taniec. Może to nieco dziwne, ale to jest prawda. Dowiedziałem się o tym na koncercie Marka Grechuty, tak, tego pana od wielkiego hitu ,,Wiosna, wiosna''.  Od czasu gdy go usłyszałem, postanowiłem, że nauczę się śpiewać i na szczęście, wspaniały Bóg obdarzył mnie świetnym głosem i darem do prowadzenia lekcji i apelów. Z kolei pasja tańca, przypałętała się w gimnazjum, gdy moja pani od w/f zabrała naszą klasę na wycieczkę do domu kultury pokazać nam występ klas trzecich. Tak mnie to zafascynowało, że koniecznie chciałem się nauczyć tańczyć. I te pasje ciągle we mnie trwają.
Dzięki moim zdolnościom dostałem zezwolenie od dyrektora na prowadzenia dwóch kół poza lekcyjnych - tańca i śpiewu. I mimo tego, że taka jest ich ,,oficjalna'' nazwa, to nie tylko tego się tam uczymy. To są takie jakby, lekcje ogólno edukacyjne. Każdy może na nie przyjść i pouczyć czegoś innych. Na przykład na koło przyszedł pewien chłopak, który miał niesamowity talent do origami i usłyszawszy o moim kole, przyszedł i chciał zarazić swoją pasją innych. Od teraz do niego przychodzą różni uczniowie (i nawet nauczyciele się skusili) którzy chcą się od niego nauczyć sztuki zginania papieru. W sumie ja tych zajęć za bardzo nie prowadzę. Chętni uczestnicy sami je prowadzą. Przychodzą do mnie i pytają czy mogą poprowadzić lekcje, a ja się zgadzam. Dzięki temu przełamują onieśmielenie przy przemowach i odkrywają samego siebie. A mi po prostu sprawiają przyjemność ich szczęśliwe twarze.
Jednak, jak każdy nastolatek nie jestem odporny na dziewczęcą urodę. Moje serce zauroczyła Wiktoria, rudowłosa piękność. Ale, ona jakoś nie zwraca na mnie specjalnej uwagi. Nie jestem nieśmiały, czy brzydki. Jestem w sumie dość niczego sobie. Mam długie czarne kręcone włosy, które spinam w kok, około 180 cm wzrostu i dość przystojne rysy twarzy, ale ja nie bardzo się palę do nawiązywań znajomości i przyjaźni. Na własnej skórze się przekonałem, że większość ludzi kiedyś Cię opuści, a zauroczenie minie. Mam dwóch przyjaciół, Emilię i Tomka. Tworzymy razem zgraną paczkę i wspieramy się w potrzebie. Typowe prawda? Ale ja nie mówiłem, że moja historia jest jakaś wyjątkowa, czy nie powtarzalna.
To jest historia mojej prawdziwej miłości, dlatego zacznę od dnia, w którym Wiktoria przyszła na moje zajęcia w otoczeniu przyzwoitek, potocznie nazywanych plotkarami. Na widok zielonookiej zabiło mi szybciej serce. Uśmiechnęła się do mnie i usiadła w drugim rzędzie. Nie za blisko i nie za daleko, uznałem. Moje alter ego zaczęło się ze mnie śmiać i mówiło ,,po kiego grzyba to tak analizujesz? Przyszła i usiadła w wolnym miejscu i nie ma co się tak ekscytować''. W pierwszym rzędzie siedzą moje chórzystki wgapione we mnie jak w obrazek święty. Minie im kiedyś, a ja nie byłem nimi zainteresowany. Ja siedziałem na biurku nauczyciela, który niestety nadzorował lekcje. Dyrektor, aż tak mi nie ufa. Przy biurku na krześle siedział belfer, a po drugiej stronie Emila.
Dziś akurat, miałem solówkę. Śpiewałem Marka Grechutę ,,Nie Dokazuj''.
-Było kiedyś w pewnym mieście wielkie poruszenie,
Wystawiano niesłychanie piękne przedstawienie,
Wszyscy dobrze się bawili, chociaż był wyjątek.
Młoda pani w pierwszym rzędzie wszystko miała za nic,
Nawet to że śpiewak śpiewał tylko dla tej pani,
I gdy rozum tracił dla niej...
- Śmiała się, klaskała - wtrąciła sie z uśmiechem Emila.
Uśmiechnąłem się do niej. No i po moje solówce, pomyślałem rozbawiony.
-W drugim akcie śpiewak śpiewał znacznie już rozważniej,
Młoda pani była jednak ciągle niepoważna,
Aż do chwili , kiedy nagle , nagle wśród pokazu,
Padły słowa...
-Nie dokazuj, miła nie dokazuj,
Przecież nie jest z ciebie znowu taki cud,
Nie od razu , miła nie od razu,
Nie od razu stopisz serca mego lód! - zaśpiewał Tomek barytonem zrywając się teatralnie z krzesła i rzucając się ku koledze który jest gejem. Chłopak udał omdlenie z zachwytu. Tak na prawdę, to nie był jakiś płomienny związek, tylko zabawa, a chłopak homoseksualny jedynie tu nie musi się ukrywać. Na świecie pełno jest ludzi nietolerancyjnych.
Spojrzałem na Wiktorię.
-Nie dokazuj, miła nie dokazuj,
Przecież nie jest z ciebie znowu taki cud,
Nie od razu , miła nie od razu,
Nie od razu stopisz serca mego lód!

Innym razem zaproszony byłem na wernisaż,
Na wystawy późną nocą w głębokich piwnicach,
Czy to były płótna mistrza Jana, czy Kantego?
Nie pamiętam tego...

Były tam obrazy wielkie , płótna kolorowe,
Z nieskromnymi kobietami szkice nastrojowe,
Całe szczęście , że naturą martwą jednak były,

Nie dokazuj, miła nie dokazuj,
Przecież nie jest z ciebie znowu taki cud,
Nie od razu , miła nie od razu,
Nie od razu stopisz serca mego lód!

Nie dokazuj, miła nie dokazuj,
Przecież nie jest z ciebie znowu taki cud,
Nie od razu , miła nie od razu,
Nie od razu stopisz serca mego lód!

Była także pewna chwila, której nie zapomnę,
Był raz wieczór rozmarzony i nadzieje płonne,
Przez dziewczynę z końca sali podobną do róży,
Której taniec w sercu moim święty spokój zburzył...

Wtedy zdarzył się niezwykły, przedziwny wypadek,
Sam już nie wiem jak to było,
Trudno opowiadać...
Jedno tylko dziś pamiętam,
Jak jej zaśpiewałem...

"Usta milczą, dusza śpiewa,
Usta milczą, świat rozbrzmiewa!"
-Lecz dziewczyna nie słuchała,
Tańcem już zajęta,
W tańcu komuś zaśpiewała to co tak pamiętam... - westchnął chłopak przeżywający złamanie nerwowe, bo zerwał z dziewczyną.
-"Nie dokazuj, miły nie dokazuj,
Przecież nie jest z ciebie znowu taki cud,
Nie od razu, miły nie od razu,
Nie od razu stopisz serca mego lód!" - zaśpiewała Emilia.
-Nie dokazuj, miła nie dokazuj,
Przecież nie jest z ciebie znowu taki cud,
Nie od razu , miła nie od razu,
Nie od razu stopisz serca mego lód!

Klasa rozbrzmiała oklaskami. Zaśmiałem się, zeskoczyłem ze stołu i ukłoniłem. Ta klasa to jedyne miejsce gdzie mogę być na prawdę sobą. Po lekcji Wiktoria podeszła i zapytała, czy mogę chwilę z nią porozmawiać. Na osobności.
- Ja nie mam przed moją klasą, żadnych tajemnic - zażartowałem. Niestety, ona odebrała to dosłownie.
- Okej - wzruszyła ramionami. - Pójdziesz ze mną na bal w piątek? - walnęła prosto z mostu.
Zbaraniałem. Czy ONA właśnie zaprosiła mnie na bal?! W duchu zacząłem niemal piszczeć ze szczęścia. Usłyszałem pogardliwe prychnięcie od Emilii, ona nigdy jej nie lubiła. Mówiła, że jest pusta jak ściany w akademiku, albo piersi Wiki. Co prawda, chodzą po szkole, plotki, że rudowłosa sobie powiększyła sobie biust, ale nigdy nie brałem tego na poważnie. Teraz stwierdzam, że plotki jednak kryją w sobie ziarno prawdy. 
-Och! - wykrztusiłem, kilka osób zachichotało, a ja im rzuciłem miażdżące spojrzenie. - ,,Przetańczyć z tobą chcę całą noc. I nie opuszczę cię już na krok'' - zaśpiewałem jej klękając teatralnie na kolano i pocałowałem ją w rękę. Miała piękne zadbane dłonie i długie pomalowane paznokcie. 
Parsknęła śmiechem. Powiedziała mi, że ma turkusową suknię, pomarańczowe buty, czerwone korale i żebym się ubrał tak by jej nie narobić wstydu, po czym po prostu wyszła. Zazgrzytałem w duchu zębami.
-Koniec na dzisiaj - oznajmiłem głośno.
Koledzy przechodząc koło mnie klepali mnie po ramieniu i składali kondolencje mówiąc, że Wiki to niezła suka. Puszczałem to mimo uszu, podskórnie czując, że to z zazdrości. Jednak najbardziej zabolało mnie zachowanie Tomka i Emilii. Podeszli do mnie i Emilia zaśpiewała:
- ,,Laleczka z saskiej porcelany, Twarz miała bladą jak pergamin, Nie miała taty ani mamy, I nie tęskniła ani, ani!'' Kretynie - zaśpiewała drwiąco i wyszła mocno trącając mnie ramieniem.
Tak bardzo dobitnie oświadczyła mi, że nie chce mieć ze mną nic wspólnego i że Wiki, ma w sobie tylko urodę. Odwróciła się na chwilę i pokazała podłogę i dwa palce. Oznaczało to, że poczeka na Tomka dwie minuty przy drzwiach wyjściowych ze szkoły. Oni jedyni wiedzieli o moim zauroczeniu Wiktorią i nie mogłem pojąć, dlaczego się tak wobec mnie zachowują. Tomek pokręcił głową i poczekał, aż wszyscy wyjdą. Zapewniłem nauczyciela, że odniosę laptopa i klucz do pokoju  nauczycielskiego. Ledwo belfer wyszedł Tomek od razu powiedział:
- To tylko pokazówka - oznajmił. - Stary, ona to suka i tylko się tobą bawi. Rano zerwała z swoim chłopakiem i chce wzbudzić w nim zazdrość. A ty, to po prostu łatwy cel, narzędzie.
- Cholera - wymamrotałem. - Dlaczego wy tak ciągle mówicie? Koniecznie chcecie zniszczyć moją szansę na szczęście?!
Tomek zacisnął zęby, a twarz mu stężała.
- Marek, czy ty rozumiesz co ja do ciebie mówię?! Chcę cię przed tą babą ochronić.
- Ja tam, myślę że ty po postu jesteś zazdrosny - doskonale wiedziałem, że nie jest, ale byłem wściekły. Każdy chce mnie chronić, ale czymże jest życie bez doświadczeń?! Tomek zamknął oczy i wziął głęboki wdech by opanować gniew.
- Jasne, jestem zazdrosny i mam dziewczynę - rzucił sarkastycznie i wyszedł trzaskając drzwiami.
Usiadłem na podłodze pod tablicą i zawiesiłem głowę. Jak to zwykle bywa w momentach w których człowiek niszczy sobie życie, zacząłem rozmyślać. A co jeśli mają rację? Nigdy nie byłem wgryziony w plotki i życie szkoły. Jedyne co robiłem, to organizowałem imprezy szkolne i znano mnie z opinią ,,Marek Wasillewski? Ten od imprez? Nie, nie znam''. Westchnąłem i wyszedłem z klasy. Jedno jest w stu procentach pewne. Od myśli, że Wiktoria idzie ze mną na bal byłem szczęśliwy.

,,Nie kłam, że kochasz mnie,
nie kłam że weźmiesz mnie daleko tak że,
nie znajdą nas''

Od tego zdarzenia, moje życie zmieniło się diametralnie. Przestałem być tym panem ,,nie znam go''. Wiktoria przedstawiła mnie jako swojego nowego chłopaka. Bez pytania. Widocznie myśli, że cały świat jest u jej stóp. Ale przestałem być też kumplem Emi i Tomka, którzy ostentacyjnie mnie ignorowali.
Wiki wspięła się na place i próbowała mnie pocałować, ale ją delikatnie, acz stanowczo zatrzymałem. Wydęła usta.
- O co ci chodzi?
Uśmiechnąłem się wyrozumiale. Pewnie zwykle nikt jej niczego nie odmawiał.
- Nie wypada przy towarzyszach - spojrzałem znacząco na obserwujących nas jej przyjaciół.
Jeden z nich wzruszył ramionami.
- Nie takie rzeczy się oglądało w pornolach - rzucił, a ja zdębiałem.
Ja nigdy nie oglądałem filmów tego typu. Według mnie to jest obrzydliwe i nieetyczne i że życie intymne powinno zostać między parą. Chłopacy zarechotali, a ja zmusiłem się do lekkiego nieudolnego uśmiechu. Zwykle nie musiałem przybierać tak fałszywych twarzy. Mówiłem co chciałem i jak ,,dyktowało mi serce''.
- A pamiętasz jak ta laska z ,,Dziewiczej krwi'' się... - zaczął bardzo szczegółowo opisywać pierwszy raz aktorki, a ja chciałem bardzo szczegółowo pokazać im co zjadłem na śniadanie.
Wybawił mnie gest nauczycielki dyżurującej, która prosiła mnie do siebie. 
- Słucham?
- Witaj Mareczku - Boże, ja mam szesnaście-naście lat! - Chciałabym byś zaśpiewał na balu Moulin Rouge „We Can Be Lovers" z Emilką. Dacie radę?
Już otworzyłem usta by poprosić nauczycielkę by dała mi kogoś innego, bo jestem skłócony z Emilią, ale zadzwonił dzwonek i nauczycielka odeszła. Z wisielczym humorem poszedłem na biologię szczegółowo uczyć się o anatomii i fizjonomii ślimaków. Brr.

Z Emilią poćwiczyliśmy na zajęciach, czyli na neutralnym gruncie. Niestety, konflikt pogłębił się. Bo dziewczyna nie szczędziła mi udzielania rad i poprawiania mnie, mimo, że śpiewałem o rok dłużej od niej. Ostatecznie skończyło się na tym, że wyszedłem trzaskając drzwiami mówiąc ,,koniec na dzisiaj''. W drodze do domu wmawiałem sobie, że to wina Emilii, ale doskonale sobie zdawałem sprawę z tego, że po części to jest moja wina. Zostawiłem moich przyjaciół dla zdegenerowanych nimfomanów/nek. Może gdyby się lepiej poznali to by się polubili? Po chwili namysłu uznałem, że warto spróbować.
- Mamo! - zawołałem w progu.
Odpowiedziała mi cisza. Czyli mamy nie było w domu. Trudno. Nie zamierzałem wysadzić domu. Zadzwoniłem do mojej paczki i dziewczyny prosząc by przyjechali. Pierwsza przyjechała Wiki. Pocałowałem ją na powitanie i zabrałem do mojego pokoju. Nie jesteśmy zbyt majętną rodziną, więc mój pokój jest dosyć skromny. Stary, ledwo zipiący komputer, radio, łóżko, biurko, książki i szafa. W sumie tyle. Dziewczyna usiadła na łóżku i zaczęła opowiadać o zakupach. Po pięciu minutach jej przerwałem i zapytałem czy chce coś do picia. Poprosiła o koktajl malinowy. Już miałem zapytać skąd mam u diabła wziąć maliny w lutym, ale w porę ugryzłem się w język.
-Przykro mi, nie mamy malin, ani blendera - bo po co mi niby?
- To podziękuję - rzuciła piskliwie obrażonym tonem. Zupełnie jakbym maliny w premedytacją wyrzucił, a blendera zniszczył z świadomością, że będzie chciała koktajlu.
Przeprosiłem ją na chwilę i wyszedłem zrobić sobie herbatę. W trakcie gotowania wody przyszła moja kompania i razem poszliśmy do mojego pokoju. Tomek wykazał się dobrymi manierami i ucałował dłoń Wiktorii, a Emilia odgraniczyła się do chłodnego ,,cześć'' i uściśnięcia dłoni.
- Och jakie dłonie i paznokcie! - zawołała ze wstrętem i gwałtownie puściła dłonie mojej przyjaciółki.  
Emilia nigdy nie dbała jakoś szczególnie o wygląd. Z resztą, nawet jakby chciała, to by nie mogła. Jej sytuacja materialna drastycznie różniła się od mojej. Podczas gdy mnie było stać na pójście do kina raz w miesiącu, to ona nie mogła sobie kupić tuszu do rzęs. Jej mama jest pijaczką na odwyku, a ojciec nawet nie skończył matury. Jakby tego było mało, zaraz po pójściu matki dziewczyny na odwyk, umarli jej dziadek i babcia. Niestety nie mieli ubezpieczenia, ani polisy na życie, przez co jej ojciec musiał wsiąść kredyt, by móc wyprawić chociażby skromny pogrzeb. Dlatego, Emila stara się jak najbardziej odciążyć ojca i  chodzi na wszelakiej maści darmowe kursy przygotowawcze do pracy, podjęła się pracy dorywczej w barze i pracuje tam przez cztery godziny dziennie. Od siedemnastej, do dwudziestej pierwszej harcuje jak wół w dni robocze. W weekendy, od siódmej rano do piętnastej w kawiarni. Z racji, że była przypięta do muru, nie mogła rzucić tych prac, mimo tego, że traktują ją tam jak szmatę do podłogi. Ja i Tomek odkąd przypadkiem dowiedzieliśmy się, że dziewczyna żyje na granicy ubóstwa, robiliśmy co mogliśmy, by im pomóc. Ja opróżniłem strych z starej dziurawej kanapy, krzeseł bez nóg, znalazłem w piwnicy komodę z urwanymi drzwiczkami i wszystko to zreperowałem i dałem Emilii. Ponad to zrzuciliśmy się z Tomkiem i kupiliśmy porządny materac, bo ich zeżarły już mole. Z kolei Tomek kupił porządny odgrzybiacz i wysmarował nim całe mieszkanie, odkaził wapnem i pomalował. Teraz zamierzamy się zrzucić na dywan dla ich rodziny, bo za podłogę służy zwyczajny beton. Emilia w prawdzie stanowczo odmawiała przyjęcia od nas pomocy, ale gdy wychodziła do szkoły i zobaczyła że całe jej podwórko, jest  zastawione różnymi meblami nie miała wyjścia i musiała zabrać (z naszą pomocą) to wszystko do domu. Dzięki temu wszystkiemu, jej lokum wreszcie zaczyna przypominać prawdziwe mieszkanie. Dwa razy do roku chodziła do fryzjera, żeby nie wyglądała jak straszydło. Miała najzwyczajniejszą na świecie grzywkę, zupełnie inną od wymagań mody, i włosy do ramion, które spinała z tyłu głowy. Często myła twarz i zęby, dzięki czemu i bez makijażu jest twarz wyglądała na prawdę dobrze. Jednak dłonie i paznokcie miała zniszczone od ciężkiej pracy. Spojrzałem ostro na moją dziewczynę.
-Wiktoria - upomniałem ją. Posłałem przepraszający uśmiech Emilii, która najwyraźniej bardzo poważnie zaczęła rozważać koncepcję wyjścia z mojego domu i powiedzenia mi żebym się gonił z przyjaźnią z nią, jeśli nadal będę z Wiką.
Szczerze mówiąc, nie minął nawet jeden tydzień, a ja zacząłem już się dusić w tym związku. Ale jednak, Wiktoria naprawdę mi się podobała i nie chciałem z niej rezygnować. Gdy nie ma jej znajomych to robi się z niej na prawdę fajna dziewczyna. 
-Ale popatrz... - ciągnęła jakby niczego nie świadoma rudowłosa.
Twarz Emilii pociemniała z gniewu, a w oczach pojawiły się łzy. Wyraźnie było po niej widać, że ma ochotę jej bardzo brzydko odpyskować, ale nie zrobiła tego. Nie zrobiła tego ze względu na mnie.  Zamiast tego, odwróciła się na pięcie i wybiegła z pokoju. Spojrzałem bezradnie na kupla który w takim skupieniu oglądał mój sufit, że wydawałoby się, że niczego nie usłyszał. Spojrzał na mnie i zrobił gest wyjątkowo przypominający odganianie niesfornego szczeniaka, ale uznałem, że chciał mi powiedzieć żebym za nią pobiegł. Tak też zrobiłem. Nie kłopotałem się zakładaniem butów, czy kurtki, więc gdy wybiegłem z domu od razu poczułem zimno lutego. Złapałem Emilię przy furtce.
- Emi, przepraszam, nie wiedziałem... - zacząłem się tłumaczyć.
- Za kogo się tłumaczysz, co? - przerwała mi. - Za siebie czy za nią?
To mi skutecznie zamknęło usta. Nie wiedziałem co odpowiedzieć. Prawda była taka, że za siebie i za nią. Jednak w przeważającej mierze, za siebie. Podeszła do mnie.
- Co ty w niej widzisz? Może ja nie mam tyle kasy co ona, ani nie jestem taka piękna jak ona, ale nie jestem taka podła i dwulicowa - syknęła wściekle. A ja sobie powtarzałem raz za razem nie mogąc sklecić zdanie: czy ona... -  Marek spójrz na mnie - poprosiła.
Zdziwiłem się.
- Przecież patrzę.
Potrząsnęła głową z niecierpliwością.
- Patrzysz na mnie jak dorosły na dziecko. Nie widzisz we mnie kobiety, ale ja nią jestem. Rozumiesz?  - popatrzyła mi prosto w oczy i szepnęła błagalnie. - Spójrz na mnie, tak jak na nią. Jak na dziewczynę.
I wtedy ją po raz pierwszy na prawdę zobaczyłem. Była piękna. Zdrowe, włosy z rozjaśnionymi końcówkami, głębokie, inteligentne, niebieskie oczy, porosty proporcjonalny nos, pełne malinowe usta, wydatne policzki, delikatna cerę i smukła sylwetka. Oraz coś, czego nigdy nie zapomnę. Głęboką miłość i oddanie. Miłość do mnie. Otworzyłem szeroko oczy i możliwe, że usta też.
- Najbardziej odczujesz brak jakiejś osoby, kiedy będziesz siedział obok niej i będziesz wiedział, że ona nigdy nie będzie twoja - powiedziała mi. - Kochaj kogo chcesz, nawet ten kamień na drodze, ździebło trawy, piękne ptaki na niebie. Błagam, kochaj każdego, tylko nie ją - i odeszła.
To był ostatni raz gdy ją widziałem przed balem.

Następnego dnia się pochorowałem. Dziś, pisząc tą historię uznałem, że to był palec od losu. Przez te trzy dni, odwiedzał mnie tylko Tomek. A że nie tylko ja i Wiktoria szliśmy na bal, to jego wizyty były bardzo krótkie. Przekazywał mi notatki z lekcji i z wielkim poczuciem winy na twarzy wychodził. W dodatku, moja mama i tata wyjechali na delegację (choć ja i tak uparcie twierdzę, że to były zwyczajne wakacje), więc czułem się się bardzo samotny. Niestety, jako wielki przeciwnik durnych seriali typu ,,Szkoła'', ,,Dlaczego ja'', i innych ,,Trudnych spraw'', nie mogłem oglądać telewizji, a mama dowiedziawszy się o moim przeziębieniu, ostrzegła mnie, że jeśli zobaczy mnie przy komputerze, albo gdziekolwiek indziej niż w łóżku, to wyrzuci mi komputer przez okno. Nie żartowała. A więc, mogłem: sumiennie przepisywać lekcje na kolanie, co zrobiłem, mogłem zrobić sobie mleko z czosnkiem (fuj), syrop z cebuli (fuj) i gdybym miał produkty, to bym mógł sobie zrobić rosół (mniam). Ostatecznie zdecydowałem się na czytanie książki. I tak mi minął czas oczekiwania. Gdy nadszedł moment w którym normalny człowiek zacząłby się szykować, ja byłem już gotowy. Postanowiłem już przyjechać na miejsce. Samochód pożyczyłem od ojca z ostrzeżeniem, że jest firmowy, a jego nie stać na nowy. Do domu Wiktorii nie miałem daleko, około 10 min jazdy. Żwawym ruchem wysiadłem z samochodu i wtedy zobaczyłem, że drzwi do domu mojej dziewczyny się otwierają. Myślałem, że zobaczyła, że przyjechałem i wyszła by mnie przywitać, ale zrobiła coś zgoła innego. To co zobaczyłem zmroziło mi serce. Z domu wyszedł wielki, umięśniony chłopak i pocałował czule Wiktorię. Wtedy całe moje ćwiczone przez lata opanowanie zniknęło. Szybkim krokiem podszedłem do chłopaka i z całej siły uderzyłem do pięścią w nos. Coś chrupnęło pod moją ręką, ale nie zwracałem na to uwagi. Chciałem być już w domu. W bezpiecznym domu w otoczeniu moich przyjaciół. Mieli rację - Wiktoria to suka. Nagle poczułem jakby mnie ktoś bardzo mocno popchnął. Ostatnie co zobaczyłem przed zapadnięciem błogosławionego mroku i spokoju, to przerażoną twarz kobiety i jasne reflektory lamp auta.

Obudziłem się podpięty do kroplówek. Wszystko mnie bolało, ale najbardziej głowa i noga, którą jak zauważyłem miałem w gipsie. Głowę miałem w bandażu. Rozejrzałem się zamglonym wzrokiem po pomieszczeniu. Nigdy nie miałem okazji patrzeć na salę z perspektywy pacjenta. Obok mnie siedziała, ku mojemu absolutnemu zachwytowi Emilia. Miała opuchniętą twarz i zaczerwienione oczy.
-Emilia? - wymamrotałem. - Mówiłem ci przecież tyle razy, żaden dupek nie jest wart twoich łez.
Wybuchła ni to płaczem, ni to śmiechem. Nagle przyłożyła swoje wargi do moich i cały świat dla mnie zniknął. Nie ważna była już ta zdradliwa suka, Wiktoria, ani chłopak z którym się całowała (później się okazało, że i jego oszukiwała i, że nic o mnie nie wiedział).
Wtedy zrozumiałem, że miłości nie trzeba ani szukać, ani się do niej zmuszać. Czasami wystarczy rozejrzeć się do okoła.

The End.

niedziela, 1 marca 2015

Rozdział 26

-Cicho! - syknąłem do Aleca.
Od rana polujemy na dorodnego jelenia i za każdym razem mój przyjaciel przypadkiem szturchał jakiś krzak gdzie siedział bażant, albo nadepnął na gniazdo os. Alec podniósł ręce w geście poddania i się wycofał. Widocznie też miał już dość tej zabawy w berka. Dzięki adrenalinie słyszałem szuranie kopyt o ziemie, każdy oddech, czy szum liści w koronach wysokich drzew. Lasy mieszane, to dosyć fajne łowisko. Można się skryć w bardzo wielu miejscach. Za drzewem, za kłodą, a nawet tak jak ta dziewczyna o tam, w krzakach. Dosyć trudno mi było połapać się kim ta dziewczyna jest, ale kiedy zajarzyłem, że to Alicja, wstałem i bezceremonialnie złapałem ją za kark i podniosłem. Aż dziw, że odrazu mi nie przyłożyła, choć widać po niej było, że bardzo miała na to ochotę.
- Co. Ty. Tu. U diabła. Robisz?! - wycedziłem z irytacją nie specjalnie przejmując się jeleniem, który najwyraźniej stwierdził, że nasze towarzystwo jest wątpliwej jakości i dał nogę.  Ta kobieta mnie chyba prześladuje.
- A tak sobie siedzę w krzaczkach  i patrzę na piękno życia jelenia - zakpiła i wyplątała się z mojej ręki. - A jak myślisz? To chyba jasne, że poluję. Mam Ci kupić książkę dla idiotów żebyś szybciej zaczął łączyć ze sobą fakty? - zapytała ironicznie.
- Obejdzie się - warknąłem. -  A tak się składa, że to był mój jeleń.
- Tak? A gdzie był podpisany?
- Tropiłem do od samego rana - zauważyłem.
- Widać jesteś słabym tropicielem - kpiła dalej.
Poczułem zalewającą mnie furię. Nikt się jeszcze do mnie tak nie odzywał. Mimo wszystko nadal jestem bogiem. Wprawdzie nie będąc na Olimpie, moje słowo ma mniejszą wagę, ale nadal nim jestem i należy mi się szacunek. A ona na za wiele sobie pozwoliła. Zmieniłem się w cień i w ułamek sekundy znalazłem się przy niej. Złapałem ją za szyję i przycisnąłem do drzewa.
- Nie waż się więcej tak do mnie mówić - wysyczałem. - Jestem synem Hekate i Tanatosa, bogiem, a ty zwykłą Obdarowaną. Taką samą jak setki innych,
Uśmiechnęła się krzywo.
- Musisz powoływać się na pozycją swoich rodziców Książę Ciemności? - wysapała ostatkiem tchu.
Poczułem zaciskające się na moich ramionach czyjeś ręce i szarpnięcie do tyłu. Między mną a Alicją stał ten demon, a parę metrów dalej jej brat.
- Nie podchodź do niej - powiedział sucho.
Wtedy coś we mnie pękło. Miałem tego już powyżej uszu. Zimna jak Lodowa Księżniczka. Dlaczego ona nie może mi dać spokoju. Żałuję tego co się stało, ale dlaczego się na mnie w taki okrutny sposób mści?!
- O Bogowie, Alicjo! - krzyknąłem wyrzucając ręce w górę i robiąc kilka energicznych kroków w tył. - Czy ty na prawdę na wszystko patrzysz przez pryzmat tego co było między nami?!
- Żeby coś było uczucie musi być obustronne - odkrzyknęła i odepchnęła na bok Willa, który się potknął i z głośną wiązką przekleństw wylądował w liściach i jeżynach. Ale Alicja nie zwróciła na to uwagi.
- I było!
- Jasne! Szczególnie wtedy gdy całowałeś się z tamtą syreną - w jej ustach brzmiało to tak jakbym zabił szczeniakom matkę.
- To przez urok. Zaczarowała mnie - poczułem dziwną chęć bronienia się, chociaż nawet nie byliśmy razem i nie musiałem się jej z niczego tłumaczyć. Po chwili zastanowienia, zwaliłem to na chęć bronienia dumy. - Po za tym, jak widać już się po mnie pocieszyłaś - wskazałem ręką Wilia, który parsknął śmiechem i z pomocą rechoczącego Oskara wstał.
- Will jest gejem - odparowała a mnie wmurowało w ziemię. W takim razie, po kiego grzyba za nią łazi? - A tak jakbyś nie zauważył, Oskar to mój brat, a ja nie mam zapędów kazirodczych - znowu zaczęła kpić.
- Ta, domyśliłem się - rzuciłem zerkając na wytatuowane ręce elfa i dziewczyny.
- Czyli jednak książka nie będzie potrzebna?
- O nie, nie, nie! - zawołał Will. - Ta rozmowa niebezpiecznie spada na nudne tematy. Może lepiej wróćmy do kłótni kochanków?
- A odwal się Strażniku - burknęła zaczerwieniona Alicja (ale nie nie zaprzeczyła!). Strażniku? O co chodzi? - Doszliśmy do zaskakujący wniosków. Dowiedzieliśmy się, że Książę Ciemności nie potrzebuje książeczki dla debili. - zmieniła temat. - Dobra idziemy dalej.
- Zapolujesz z nami? - zapytał mnie Will rzucając złośliwe spojrzenie w stronę Obdarowanej.
- Myślę, że sobie poradzimy bez takiego beznadziejnego myśliwego - wtrąciła Alicja.
-Bardzo chętnie z wami pójdziemy - powiedział męski głos za mną.
Rzuciłem Alecowi wściekłe spojrzenie, a on w odpowiedzi uśmiechnął się tak niewinnie, jak baranek w Wigilię. Doskonale wiedział, że ja mam dokładnie taką samą ochotę przebywać z tą babą jak iść na ścięcie.
- Co wy się zmówiliście, czy co?! - krzyknąłem z irytacją i sprawdziłem gdzie pobiegł jeleń. Wstałem i ruszyłem w drogę. Nie słyszałem kroków innych więc, nie oglądając się za siebie burknąłem - Idziecie czy nie?  
Faceci bezczelnie zarechotali, ale poszli. Alicja coś do nich fuknęła. Mnie nie obchodziło co. Liczyły się jedynie ślady. Nie obchodziło mnie nawet to, że obok mnie idzie kobieta którą kochałem.