niedziela, 22 lutego 2015

Rozdział 25

Z innej perspektywy.
Robin:
Byłem na nią wściekły. Jak ona mogła mi to zrobić. Rozumiem - nie powiedzieć mi o tym, że jest boginią, bo mogła po prostu nie wiedzieć czy moje uczucie do niej jest szczere i czy można mi ufać, ale jak mogła mi nie powiedzieć o tym, że wyjeżdża?! W dodatku nawet się nie pożegnała! Po prostu wyjechała. I tyle. Zupełnie jakbym nic dla niej nie znaczył. Wiem, nie mogę od niej niczego żądać, w końcu to był tylko jeden pocałunek, ale myślałem, że nie tylko ja czułem, że coś iskrzy. Westchnąłem z złością i przeczesałem rękę swoje rude włosy. Cecha szczęśliwie nabyta od mojego ojca.
Dziś rano dowiedziałem się o spotkaniu elfów na placu głównym, czyli na największym placu w Eleves. Nie jest to obowiązkowe spotkanie, ale lepiej na nie chodzić. Są organizowane rzadko, a jeśli już to z naprawdę ważnym powodem. Tak więc teraz sobie tu stoję i czekam, aż Rada wybierze nieszczęśnika, albo szczęściarza który będzie miał za zadanie wystąpić i przekazać nam wieści. Nikt nie chce togo zrobić, bo jeśli to są złe wieści, to są duże szanse, że elfy obrzucą mówcę pomidorami (u diabla, tego towaru mamy w takiej nadwyżce, że wysyłamy do wszystkich ras i jeszcze nam zostaje!) i nikt nie chce ryzykować. W sumie nie dziwię im się, ja też wolałbym zostać szarą myszką niż spocząć na laurach i mieć 50 % szans zmiany koloru na czerwony.
Dziś ryzykantem został Marcus. Co dziwne, zniknął ten ironiczny uśmiech i miał wyjątkowo poważny wyraz twarzy. Zaniepokoiłem się. Generalnie, arcymistrz walki, jest wesołym facetem potrafiącym skupić na sobie widza żartami i anegdotami, ale dziś wyglądał jakby miał nam powiedzieć, że zboża zgniły. Odchrząknął i zaczął mówić:
- Witam was, drodzy mieszkańcy Eleves - kolejny powód do niepokoju, bo on nigdy tak nie zaczynał. - Słyszeliście pewnie o nadchodzącej wojnie. Ta wojna tym razem, dotyczy nas. Będzie to wojna między panem nieba, Uranosem, a wszystkimi rasami. Nasi zwiadowcy, dowiedzieli się o przygotowaniach do ataku na Organizację Czerwona Róża, na półwyspie Andalycki. Dlatego otwieramy pobór do wojska. Wiecie, że to nie jest obowiązkowe, ale pomyślcie o tym, że jeśli Uranosowi się uda pokonać bogów, to przyjdzie pora na nas - urwał na moment żebyśmy mogli sobie przyswoić informacje. - Jest jeszcze jedno rozporządzenie. Dzisiaj każda rodzina ma obowiązek przynieść po dwa kilogramy najlepiej suszonego mięsa i roślin i nie mówię tu tylko o pomidorach  - spojrzał na nas wymownie. Parsknąłem śmiechem, tylko on potrafi zażartować w takiej sytuacji. - Wyruszamy jurto rano, ale proszę, przemyślcie swoją decyzję w sprawie wstąpienia do armii. Z tej wojny możliwie, że nie wrócicie, a wiecie czym kończy się dezercja - to powiedziawszy zszedł ze sceny i wbijając wzrok w ziemię przecisnął się między elfami próbującymi się dowiedzieć jak najwięcej. 
Widać, było że jest mu ciężko. Będzie musiał poprowadzić elfy do walki. To wielka odpowiedzialność.  Będzie odpowiadał za co najmniej setkę istnień. Poszedłem do domu. Byłem rozdarty. Z jednej strony,  rodzina, kochająca i znajoma, a z drugiej Alicja i przygoda. Przez cały dzień chodziłem zamyślony. Nie wiedziałem do mam zrobić. Aż do momentu gdy się zapytałem o to matki.
- Synu, zrób to co ci podpowiada serce - odparła i wróciła do krojenia marchewki.
Jaki to banalny tekst. Psuje do wszystkiego. Ale mi przynajmniej pomógł. Zgłosiłem się o świcie. 

wtorek, 17 lutego 2015

Rozdział uzupełniający.

[skrócony] Wstęp do księgi ,,Sądy i porady dla Bogów'':
Drogi Czytelniku
Domyślam się, że jeśli sięgasz po tę księgę to albo zaspokajasz ciekawość, albo toczysz poważną wojnę na pewien temat w duszy. Jeśli jest inaczej, odłóż ten rękopis i znajdź sobie inną spokojną lekturę. Ta księga nie ma na celu rozwiania Twoich wątpliwości, ani nie da Ci oczywistych odpowiedzi na zadane pytanie. Jedynie nakieruje Twój tok myślenia na odpowiednią drogę, drogę ku odpowiedzi.
Pewnie się domyślasz, że wiele rzeczy, nie jest takich łatwych na jakie się wydaje?
Tak samo jest z Sądem Bożym. Prawie w każdym sądzie są pomyłki, fałszywe dowody, łapówki. W moim zaklęciu nie znajdziecie tych dwóch ostatnich, ale to pierwsze jest bardzo prawdopodobne. Jak napisałem, nie ono nie da wam oczywistych, jednoznacznych odpowiedzi. Więc, co jeśli źle zinterpretujesz to czego się dowiesz? Co jeśli złą drogę obierzesz?
,,Co jeśli...'', dziwne słowa, nieprawdaż? Pozwalają nam zobaczyć najgorsze wersje danej rzeczywistości, ale zarazem dzięki nim możemy ustrzec się przed rozczarowaniem w razie spełnienia najgorszej z nich. Ale jest jeden haczyk, a mianowicie - często (zbyt często, niestety) wpędzają daną osobę w panikę. Dlatego nie gdybajmy, nie dajmy się zwariować i przejdźmy do historii powstania tego zaklęcia.
Mojego zaklęcia.
Mojego dziecka.

Chcecie bajki? Oto bajka, z tą różnicą, że nie kończy się szczęśliwym życiem bohaterów, ani nie jest zmyślona.
Jako wieloletni czarownik, oraz student kilkunastu bibliotek, oczywiście zauważyłem, że Bogowie Olimpijscy coraz częściej popełniają błędy, które niemal zawsze odbijają się na ich wiernych wyznawcach i nie tylko. Po co Wielki Zeus pokłócił się z bogiem piorunów? I to o taką błahą sprawę jak czyja żona jest piękniejsza! Po co Mocny Ares pobił się z jednym z pomniejszych bogów, który akurat miał wielu popleczników? Zostało udowodnione, że Ares oszukiwał, i łgał niczym pies. To stawało się nie do pomyślenia. Postanowiłem temu zaradzić. Zacząłem pracować nad specjalnym czarem, który miał służyć za Wagę w sprawie boskich sporów. Po wielu zarwanych nocach i pracowitych dniach mój umysł zaczęła przykrywać mgła szaleństwa. Może to zaklęcie nie powinno zostać stworzone? Nie wiem do dziś. Udało mi się skonstruować takie zaklęcie i to przypieczętowało moją zgubę, ale do tego dojdziemy za moment. Wiedziałem, że nie będzie można dzięki niemu rozstrzygać spraw wagi urody pięknych bogiń. Materiały potrzebne do jej stworzenia były zbyt cenne. Tylko ja, młody głupiec, niepoczytalny szaleniec, o tym nie myślałem, a możliwe, że nawet nie wiedziałem. Do stworzenia Wagi Dobra i Zła, potrzebna była czysta księga, nie zapisana, oraz ktoś o najczystszym sercu. Ktoś kto nie boi się wyrażać swojego zdania, nie jest uprzedzony i jest najsprawiedliwszy. Trudno było kogoś takiego znaleźć, ale ja znalazłem. To była moja córka. Nelka, która nie skończyła jeszcze dobrze dziesięciu wiosen. [...] By księga Sprawiedliwości mogła zadziałać, trzeba było duszę danej osoby zakląć, uwięzić, przywiązać do papierowej księgi na zawsze. [...] Ha! Gdybym mógł cofnąć czas... Na pewno bym tego nie zrobił. Na pewno nie zabiłbym mojej ukochanej Nelki. Pamiętam co mi powiedziała gdy ją przywiązałem do stołu ofiarnego. ,,Tatusiu kocham cię''. Ale ja i tak to zrobiłem. Uwięziłem moją córeczkę w tej księdze. Mówiłem, że to dla ludzkości. Mówiłem, że chcę uratować tysiące, za jedną duszę. Dziś wiem, że to była żądza sławy. Rozsławiłem tą księgę i uświadomiłem sobie co zrobiłem. Wyrzuty sumienia doprowadziły mnie do grobu. Położyły się obok szepcąc mi do ucha ,,zabiłeś ją''.
Tak, zabiłem ją. W imię czego? W imię sławy. Dziś moje imię jest nieznane nikomu. I dobrze, niech nikt nie popełni mego błędu.
 

niedziela, 15 lutego 2015

Rozdział 24

Szczerze mówiąc, nic nie znalazłam, do momentu aż natrafiłam na księgę o nazwie ,,Sądy i porady dla Bogów''. Nie ukrywam, że tytuł mnie rozbawił. Byłam w stu procentach pewna, że o tym dziele zapomniano na długie lata, albo i nawet wieki. Karty były żółtawe od kurzu i grube, a okładka była ze skóry (mam nadzieję, że nie ludzkiej), a brzegi miały złote okucia, by się nie zagięły, była również skórzana klamra. Gdy ją otworzyłam, zauważyłam, że wszystko było ręcznie rysowane i pisane. Inicjał był pięknie zdobiony, tak samo jak iluminacja na bokach i górze strony. Dzięki temu również można było lepiej określić wiek książki, ponieważ takie wspaniałe dekoracje książki stosowano głównie w średniowieczu, co znacznie zawęża prawdopodobny wiek książki.
Było tam napisane, że Sąd Boży jest potrzebny kiedy dwoje bogów nie może dojść do porozumienia w sprawie o która decyduje o losach świata. Uznałam, że to bardzo przypomina to z czym ja się borykam, i że skoro bogowie w czasie kiedy używano tej księgi mogli się poradzić Sądu Bożego, to czemu ja mam wiedzieć po której stronie się opowiedzieć. Przejrzałam pobieżnie kilka następnych stron i dowiedziałam się, że by dokonać Sądu Bożego, trzeba kilku specjalnych rzeczy. Ciekawe czy uda mi się tą książkę przemycić do swojej kwatery... Pewnie nie, stwierdziłam z niejakim rozdrażnieniem. Raczej nie wolno takich wartościowych rzeczy wynosić z takich miejsc, a już szczególnie, nie mnie. Zazwyczaj mi latało, świstało i dyndało, czy ktoś mnie lubi, toleruje, czy nie może na mnie patrzeć. Ale jeśli mi to przeszkadzało w osiągnięciu celu, to mnie to drażniło. Czułam się wtedy bezradna i słaba. Wyrwanie kartek nie wchodziło w grę. Po pierwsze źle bym się z tym czuła, a po drugie do dziś pamiętam jak moja mama biła mnie linijką po rękach gdy choćby w moich podręcznikach zobaczyła coś pokreślone, nawet jeśli to było ołówkiem.
Wtedy mi przyszło do głowy, coś mało grzecznego. A tak konkretnie, to coś złego. Zerknęłam z nadzieją na okno. Może da się je otworzyć, rozważałam z nadzieją. W sumie nie mogło być gorzej, prawda? Z trzaskiem zamknęłam cymelium i podeszłam z nim do okna. Trzeba było mocniej pociągnąć, ale się dało je otworzyć. Metr do ziemi, zmierzyłam odległość. Ha! może mi dopisze szczęście. Bez wahania wyskoczyłam z tomiszczem po pachą. Położyłam księgę na trawie i weszłam z powrotem do biblioteki. Też przez okno. Z głośnym westchnieniem mówiącym, że nie znalazłam tego czego szukałam, wyszłam z biblioteki, pożegnawszy skrzekliwą kobietę. Gdy tylko drzwi się za mną zamknęły, pobiegłam po cymelium.
Cudownie. Bardzo dzielnie pracowałam nad swoją opinią kryminalistki, bo właśnie ukradłam cenny pewnie jedyny egzemplarz kilku wiekowej księgi. Zaczynając od kradzieży, kończąc na paleniu wiosek.
Gdy wróciłam do mojego tymczasowego mieszkania poszukałam miejsca gdzie mogłabym schować

cymelium. W sumie nie było grube i jakieś specjalnie duże. Po dłuższej debacie z mojej głowie, uznałam, że najlepsze miejsce to w mojej poduszce. Tam nie jest narażona na czynniki zewnętrzna takie jak Oskar, ani na znalezienie przez na przykład Willa, albo (broń Boże!) Aron.  O wilku mowa, pomyślałam wesoło, bo akurat w momencie gdy sobie robiłam herbatę, do kuchni wszedł demon i elf.
- Ej siostra, co powiesz na malutkie łowy? - zagadnął elf.
No i co miałam powiedzieć? Zgodziłam się.
 
_____
Jurto dodam taki rozdział uzupełniający, bo ten jest wybitnie krótki. Po prostu, siostra do mnie przyjechała i chciałam z nią chwilę pobyć. Sorry.

czwartek, 12 lutego 2015

Liebster Blog Award nr 2 :)

Witam :)
Jak widać, zostałam ponownie nagrodzona nagrodą Liebster Blog Award! Tym razem nominowała mnie Charlie Eileen
, za co jej naprawdę dziękuję.
Tym razem bez żadnych podziękowań, by Was nie zanudzać ;D

1. Nominuję: 
 http://demon-dance.blogspot.com/
 http://ogien-i-lod.blogspot.com/

2.     
Ulubiona komedia?
            - Magia w Blasku Księżyca, albo Dziennik Bridget Jones.

2.      Pierwsza piosenka, która przychodzi Ci teraz do głowy?
- Papa Roach - Reckless.
3.      Jedno słowo, którym byś siebie określił/a? 
    - Niezależna.
4.      Książka papierowa, czy e-book? Dlaczego?
- Wolę papierową książkę, ale w akcie desperacji sięgnę po e-booka. Bo lubię jej zapach, lubię szorstkość papieru w moich dłoniach, no i lubię jak stoi na półce bo udowadnia, że nie jestem kolejną analfabetką co nie czyta książek.
5.      Ulubiony horror?
- Ha! To dopiero pytanie ;). Nie oglądam telewizji, więc nie bardzo mam z czego wybierać. Chyba ,,Obcy''.
6.      Lubisz rysować, malować, robić zdjęcia?
    - Lubię. W szczególności fotografować moje koty.
7.      Twój ulubiony kolor?
- Fioletowy i granatowy.
8.      Gdybyś miał/a wybrać na rozwidleniu dróg, poszedłbyś /poszłabyś w prawo, czy w lewo? 
    - Tam gdzie będzie napis ,,idź tam''. Czyli w lewo.  
9.      Lubisz matematykę? 
    - Zależy od przerabianego tematu.
10.  Którą cyfrę 0-10 wybierasz? 
    - Trzy.
11.  Czy masz jakieś życiowe motto? Jeśli tak, to jakie?
    - Owszem, mam. "Wolę zginąć stojąc, niż żyć na kolanach"

3. Pytania:
1) W jakim jesteś nastroju?
2) Kim chcesz zostać w przyszłości?
3) Mieszkał(a)byś w górach, czy nad morzem? A gdzie mieszkasz obecnie?
4) Ulubione danie i napój?
5) Masz zwierzę? Jakie?
6) Jakbyś zareagował(a)/co byś zrobił(a) gdybyś się dowiedział(a), że jesteś chora na nieuleczalną chorobę?
7) Jaki jest Twój ulubiony serial?
8) Ulubiony kolor?
9) Wymarzony prezent na święta?
10) Ulubiony sport?
11) Postanowienie noworoczne?

środa, 11 lutego 2015

Historia Lili cz. 4

Rozprawy to paskudna rzecz. Dawanie w łapę i tym podobne sprawy. Słyszałam nawet, że raz ktoś wynajął zabójcę, żeby zaszantażować naszego poprzedniego króla (choć, nadal uważam to za głupotę. Nasz sprawiedliwy król dałby się przekupić dwoma rojalami), by ogłosił wyrok na jego korzyść. Niestety, pechowy skrytobójca pomylił komnaty, przez co próbował zakończyć życie naszemu Mistrzowi Walk. Oburzony tą bezczelnością władca, przysiągł przed swymi wiernymi poddanymi, że przekupstwo podczas jego panowania nigdy nie miało miejsca. W odpowiedzi, biedni ludzie pokiwali smętnie głowami i cierpliwie znosili dalsze wygłupy władcy, który ku ubolewaniu ludu dożył sędziwego wieku (''a żebyś się cholerniku udławił'', ''było by miło gdybyś w końcu wywalił kitę diabelski pomiocie!'').
Stanęłam z boku żeby móc w spokoju obserwować cały proces, bez większych szans, że rzucę się komuś do gardła, co w razie ewentualnego zbliżenia, było bardzo prawdopodobne. Król usiadł na królewskim stołku, oficjalnie nazywanym tronem. Tak na prawdę, mi bardziej przypominał po prostu krzesło. I tyle. Duży drewniany mebel z różnymi ładnymi zdobieniami. W prawym rogu stało dwoje strażników trzymających poborce.Wyglądał w najlżejszym tego słowa znaczeniu, bardzo źle. Kolor jego skóry wyjątkowo mi przypominał pewnego skaczącego płaza. I to takiego bliskiego śmierci. W dodatku miał wszystkich kolorów tęczy sińce jakby był kameleonem. Król często dawał szansę byłym więźniom na nowe pełne wygód życie strażnika, który jeśli się dobrze sprawował mógł mieć szansę na awans. Dzięki temu zyskiwał oddanie i lojalność, a przestępczość w mieście znacznie spadła. Ubranie bardziej wyglądało jakby jakiś nieborak sam sobie je pozszywał z płatów trzciny. Oczywiście nie wątpiłam, iż to nie był Fergun. Psy rzadko umiały coś poza ładnym prezentowaniem się na uroczystościach i kilkoma podstawowymi przedmiotami edukacji szlachty, czyli rachowanie, pisanie, czytanie i tak dalej. Ja mogłam się niestety poszczycić tylko tym, że trochę umiałam czytać. W moim życiu nie było czasu na uczenie się takich rzeczy. Ale za to miałam szereg innych umiejętności, które znaczenie bardziej się przydadzą na mojej drodze życiowej.
Nagle drzwi otworzyły się z wielkim hukiem. Do sali wpadł wysoki mężczyzna. Ten sam który wziął mnie za pannę lekkich obyczajów. Uśmiechnęłam się wrednie gdy zobaczyłam czerwonawy ślad na policzku. Praca na roli hartuje człowieka! Znaczącym gestem dotknęłam policzka udając, że zakładam włosy za ucho.
- Witam - zawołał. - Przepraszam za spóźnienie! - dorzucił bez jakichkolwiek oznak skruchy. 
- Stań obok mnie mój synu - rozkazał z ciężkim westchnieniem umiłowany władca.
Na moment mnie zamurowało. Syn? Że to jest niby słynny książę Akkarin? Otrząsnęłam się i uśmiechnęłam się wesoło machając do niego. Następca tronu z jakiegoś dziwnego powodu, nie był zadowolony z tego że mnie widzi. Skrzywił się lekko i odwrócił wzrok. Czyżby nie mógł na mnie patrzeć bez okazywania miłości do grobowej deski?, zapytałam się złośliwie w myślach. Okazywanie względów młodym damom w naszym królestwie przez ukochanego księcia Akkarina przeszło już do legendy. Moja mama gdy była w dobrym humorze opowiadała mi o swoich koleżankach które po ślubie zostały ,,nawiedzone'' przez syna Marcusa. Biedny niedopieszczony książę, często uciekał przed widłami. Tak więc, Akkarin - znienawidzony przez mężczyzn, ukochany przez kobiety. Podział sił jest dosyć równy, z czego można spokojnie wywnioskować, że następcy tronu na razie, śmierć w dziwnych okolicznościach nie grozi. Ja na szczęście mogę spokojnie powiedzieć, że mi się bardziej podobają blondyni i że jestem ze swoimi szesnastoma wiosnami za młoda dla księcia. On woli doświadczone kobiety - czyli nie mnie. I chwała Bogu!
Król podniósł rękę żeby podrapać się po nosie, a tak dokładniej - żeby ukryć uśmiech. Roziskrzonym wzrokiem przyglądnął się poddanym, czy aby na pewno nikt tego nie zauważył, to była by gafa na całe życie. ,,Uwaga, uwaga! Nasz miłościwy król pozwolił na kpienie z jego rodzonego syna. Zabierać pomidory z domu i jazda!''. Król wstał i rozpoczął rozprawę.
- Zebraliśmy się tutaj by osądzić byłego poborcę podatków, Ferguna Lazreta. Zarzuty: pobicie obecnej tu Liliany Frey, znęcanie się nad koniem rzecznym, zbieranie wyższego podatku niż zarządziłem i zatrzymanie części na własny użytek. To bardzo poważne zarzuty. Masz jakieś argumenty obronne Fergunie? - zapytał poważnie władca.
Gruby mężczyzna spienił się. Nie wiem dlaczego, ale skojarzyło mi się to z grubym osiołem z wścieklizną. Nie żebym miała coś przeciwko osiołkom, ale za wyobraźnię nie odpowiadam. To dziadostwo działa kiedy mu się podoba.  
- Owszem! Wcale się nie znęcałem! - krzyknął i zaczął się wyrywać, ale strażnicy byli jak z kamienia. Miałam wielką ochotę stanąć przed nimi i pomachać im przed oczami, żeby sprawdzić czy aby na pewno żyją. Albo czy nie śpią.
- Ja i panna Frey (u, chu, chu! Nikt nigdy nie zwracał się do mnie per ,,panna''!) widzieliśmy jak smagałeś konia wodnego batem. Otrzymałeś odpowiednie instrukcje jak należy postępować z tego typu zwierzęciem - odparł ze godnym podziwu spokojem. Ciekawe kto go tego nauczył. Wynajęłabym go, ktoś w końcu musi mi pomóc ogarnąć mój poryczy charakterek.
- Za mało mi płacisz - oskarżył króla, gdy zrozumiał, że szanse na odparcie poprzednich zarzutów sięgały najwyżej zera. Na jego miejscu, przyznałabym się od razu, nie ma sensu bronić się przed wyciskającym prawdę głębokim brązem oczu króla. 
Fergun był fioletowy ze złości na twarzy. Zaczęłam mieć poważne wątpliwości, czy on przypadkiem się nie dusi. Szczerze mówiąc, nie miałabym nic przeciwko temu... 
- Czy piętnaście złotych monet starczyłyby twojej rodzinie na przetrwanie? - zapytał mnie Marcus.
- Tak, wasza wysokość - ukłoniłam się niezgrabnie. Ha! I tak dobrze, że się nie wywaliłam! Nidy w życiu nie musiałam się nikomu kłaniać, więc jak na pierwszy raz całkiem nie źle mi wyszło. 
- Skoro im starcza, to tobie jednemu tym bardziej powinno - podsumował zgrabnie.
- Ta brudna szmata zasłużyła sobie na karę! - wykrzyknął desperacko Fergun. - Chciała ukraść tego konia. Doskonale wiedziała, że teraz ten głupi koń pójdzie za nią choćby do samego piekła!
Nastała ciężka cisza. Jedno szeptać za plecami władcy obraźliwe słowa, co innego wykrzyczeć mu je w twarz. Król gwałtownie wstał i złapał poborcę za kark i rzucił nim o podłogę. Wśród poddanych przebiegł szmer zaskoczenia. Nie będę ukrywać, że ja też byłam zaskoczona. Nie sądziłam, że nasz król jest zdolny cokolwiek zrobić innemu człowiekowi, a co dopiero uderzyć człowieka. Król poszedł do głowy skazańca i kucnął.
- Módl się o szybką śmierć Fergunie - mimo, że szeptał w absolutnej ciszy było go słychać idealnie. Śpiewaczki operowe pewnie w tym momencie, bardzo zazdroszczą Marcusowi tej ciszy. - Bo ja ci jej nie dam.

niedziela, 8 lutego 2015

Rozdział 23

Następnego dnia miałam dziwny nastój. Coś pomiędzy uczuciem nostalgii i smutku. Miłość jest trucizną. Słodką, odejmującą rozum i logiczne myślenie, a jednocześnie uskrzydlające i dające nadzieję. Podobnie miałam gdy byłam zakochana w Aronie. Nie byłam w stanie racjonalnie myśleć. Chciałam tylko żeby mnie pokochał. Teraz pamiętałam jak to jest kochać Arona, ale nic już do niego nie czułam. Nic, a nic. Przynajmniej tak mi się wydawało, od rana do widziałam. Uranos powiedział, że będę go nienawidzić. A może bóg nieba myślał, że nienawidzę syna Tantanosa i jak mikstura mi odbierze uczucie miłości, to zostanie mi tylko nienawiść? Miałam nadzieję, że gdy zobaczę nie rzucę się na niego z pięściami.
Błąkałam się cały dzień szukając mniej lub bardziej produktywnego zajęcia, ale oczywiście - nie znalazłam. Czułam się w Organizacji jak w obozie wroga. Niemal wszyscy łypali spod byka. Zupełnie jakbym miała rogi i właśnie szykowała się do zaatakowania bogu ducha winnego przechodnia. Dlatego gdy mi się znudziło chodzenie w kółko po Czerwonej Róży i stanęłam na środku ,,ulicy'' (bardziej mi to przypominało wydeptane ścieżki w lesie) i zaczęłam się bawić mocą, od razu rzucili po broń. Co wyglądało zabawnie, bo jako takiej broni przy sobie nie mieli i w akcie desperacji sięgnęli po widły, kije i inne motyki. Z (kpiącym) przepraszającym uśmiechem rozwiałam  płomyczek i poszłam dalej. Ja im się nie dziwię, ale bez przesady, ja wyzwałam Arona, a nie wszystkich mieszkańców!
Moje ostatnie wątpliwości w związku z moimi uczuciami rozwiały się ostatecznie kilka minut później gdy zobaczyłam Arona i jakąś ładną brunetkę, która z nim otwarcie flirtowała. Aż  mnie ręka świerzbiła żeby zrobić im drobną złośliwość. Usiadłam po turecku na ziemi przy jakiś budynku i udawałam, że mnie nie ma. Aron na mnie zerknął i nagle zapragnął pokazać coś swojej towarzyszce. A najciekawsze  w tym jest to, że  to coś było przede mną! Próba wywołania zazdrości? Zaśmiałam się w duchu. Na mnie już to nie działa. Ale wobec takiej bezczelności należy się kara! Skupiłam się na ręce tej biednej dziewczyny i zrobiłam taką jakby ,,ognistą rękawiczkę'' na jej dłoni. Nie parzyła, żeby nie było, że ja jakaś sadystka, morderczyni, czy inne zło jestem. Teraz wystarczyło chwilę poczekać. Na szczęście (przynajmniej to moje szczęście) używanie rąk w sztuce uwodzenia jest niezbędne, ponieważ nogami dosyć trudno by było, na przykład wziąć partnera za rękę. Dziewczyna odrzuciła ręką włosy i spostrzegła moją ,,rękawiczkę''. Krzyknęła, a ja nagle uznałam, że to był  bardzo zły pomysł. Żeby uniknąć takiego pisku, jestem gotowa powściągnąć moją złośliwą naturę. Aron z mocno wkurzonym wyrazem twarzy się do mnie odwrócił. Zaczęłam w skupieniu z wyrazem najwyższej niewinności (lub durnoty) oglądać moje paznokcie.
- Wypadało by je przyciąć, żeby nie przeszkadzały w walce - rozmyślałam na głos. - Szkoda - nadal udawałam greka.
- Alicjo - syknął wściekle bóg.
- Słucham? - zainteresowałam się szczerze.
- Przestań!
- Ja nie wiem o czym ty mówisz - zamrugałam oczami ze zdziwieniem.
Dziewczyna podniosła ze łzami rozpaczy (mój biedny lakier do paznokci!) rękę, jako rzeczowy dowód zbrodni, ale na niej nic nie było. Albo raczej już nic nie było. Brunetka trzasnęła Arona w twarz i uciekła. Ciekawa jest logika niektórych ludzi. Za złośliwość byłych dziewczyn, zazdrosnych fanek/koleżanek/facetów, przyjaciółek, kolegów (i innych) odpowiada najczęściej nie wykonawca złośliwości, a osoba która była celem złośliwości. Moim skromnym zdaniem należy się wykonawcy, a nie obiektowi zainteresowania. Chłopak spojrzał na mnie miażdżąco.
- Słoneczko mi zasłaniasz - poskarżyłam się złośliwie.
Bóg zacisnął mocno zęby i odszedł, a ja zaczęłam się pławić w blasku wygranej bitwy i cieplutkich jesiennych promieni słoneczka.
Posiedziałam jeszcze chwilę i z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku zaczęłam szukać biblioteki. Książki od zawsze były moim konikiem. Były czasy kiedy czytałam codziennie jedną książkę, która miała ponad czterysta stron. To była zupełna norma. Jednak dziś szłam w zgoła innym celu do biblioteki niż znalezienie książki tak o, do poczytania. Tak na prawdę, szłam by móc jakoś pomóc Uranosowi. I nie chodziło o  to, że stanę obok niego w nadchodzącej bitwie, czy nie wiem, wymorduję połowę armii innych bogów. Zastanawiało mnie, czy jest jakiś sposób by do wojny w ogóle nie doszło? Jakieś starożytne zaklęcia lub prawa? W końcu Uranos sam powiedział, że nie chce tej wojny, tylko sprawiedliwości.
Biblioteka była w centrum Organizacji. Gdy weszłam, od razu powitał mnie dzwonek.  Na przeciwko drzwi było biurko, a za nim siedziała bibliotekarka.
- Kto tam? - zapytała skrzekliwie.
- Alicja - opowiedziałam lekko zdziwiona. Z tego co wiem, w bibliotekach nie prowadzi się spisów kto wchodził.
- Nazwisko? - dopytywała.
- Howard - liczbę lat i zaświadczenie i kartę szczepień też podać, zapytałam złośliwie w myślach.
Kobieta naskrobała coś w zeszycie (miałam niewyjaśnione wrażenie, że to było coś w stylu: morderczyni Alicja Howard), a ja poszłam prosto do działu zatytułowanego ,,Prawa Bogów'' i zaczęłam buszować wśród ksiąg.
___
Wiecie co? Właśnie zdałam sobie sprawę z tego, że to już aż 23 rozdziały! :)

DZIĘKUJĘ WAM!!!

niedziela, 1 lutego 2015

Rozdział 22

Aron siedział w fotelu z papierosem. Nawet by mnie to jakoś specjalnie nie zdziwiło, gdyby nie to, że siedział tam bez koszuli. Oczywiście, moje ciało zareagowało na to od razu, umysł wystawił sobie karteczkę ,,zaraz wracam'', a serce wylądowało gdzieś w gardle. W powietrzu unosił się zapach fajek. Skrzywiłam się. Przyznam się, że ja też paliłam, ale gdy mój dziadek umarł na raka płuc, rzuciłam ten szkodliwy nałóg.
Chłopak wzrok miał utkwiony w podłodze, zupełnie jakby się spodziewał, że z podłogi wyrośnie mu kwiatek (albo nikotyna). Podeszłam do okna, zabierając mu po drodze papierosa. Dopiero gdy to zrobiłam się ożywił (albo stwierdził, że narkotyczne zioło mu nie wyrośnie) i zaczął mnie śledzić wzrokiem. Otworzyłam okno i zaatakowałam moją osobą fotel. Nogi przerzuciłam przez jedno ramię, a o drugie się oparłam. Jedną nogę położyłam na drugiej i czekałam. Przyłożyłam papierosa do ust i zaciągnęłam się. O mało się nie zakrztusiłam. Ile, u diabła, to gówno ma procentów tej nikotyny?! Wypuściłam dym i zgasiłam papierosa o oparcie.
- Alicjo - zamruczał, tak jakby samo brzmienie mojego imienia w jego ustach sprawiało mu przyjemność. - Rozumiem, że mnie nienawidzisz, ale nie niszcz mi fotela.
- Ależ ja cię nie nienawidzę - urwałam i poderwałam się. Poszłam za jego krzesło i szepnęłam mu do ucha - Ani trochę - to powiedziawszy wróciłam i z powrotem rozwaliłam się na fotelu. A co! wygodny jest!
- A wiec, moje droga przeciwniczko - dołożył nacisk na ostatnie słowo. - Czym będziemy walczyć?
- Ja będę walczyć dwoma lekkimi mieczami - odparłam.
- Ja będę może... - udał że się zastanawia. - Miecz zwykły?
Wzruszyłam ramionami.
- Z tarczą? - dopytałam.
Zmierzył mnie teatralnie wzrokiem. Dzięki treningowi przybyło mi trochę mięśni, nadal nie mogę się nazywać jakąś wielką, ale brak tężyzny fizycznej nie jest jakąś wielką wadą. A nawet wręcz przeciwnie, dzięki temu jestem bardziej zwinna. Więc, coś się nie podoba?!
- Nie widzę takiej potrzeby - odpowiedział lekko.
Zacisnęłam gniewnie usta. Typowy facet co ocenia książki po okładce.  Niech mu będzie. Przekona się jak mnie nie docenia.
- Zdradź mi, co będziesz robić dalej? - zapytał nieoczekiwanie.
Ciekawe po co mu ta wiedza, pomyślałam chmurnie.
- Mam zamiar pobyć tu kilka dni i skorzystać z biblioteki - odparłam ostrożnie. - I znaleźć odpowiedzi na nurtujące mnie pytania. 
Uniósł lewą brew w geście zapytania.
- Na jakie pytania? Jeśli można wiedzieć?
- Niestety nie można - odparłam złośliwie. Dość tych pytań. - Pojedynek za tydzień o dwudziestej. Sam wybierz miejsce - wstałam i wyszłam zatrzaskując za sobą drzwi.

Oparłam się o ścianę domku i wzięłam głęboki wdech. Denerwująca jest ta burza uczuć. Raz mi serce do gardła podskakuje, a raz mam go ochotę po postu zabić. I jak on w ogóle może myśleć, że ja jestem tak głupia, że rzuciłabym mu wyzwanie, gdybym nie umiała walczyć! On ma mnie za kretynkę, czy jak?! Dupek jeszcze mnie popamięta! Ciekawe co o mnie myślał gdy się ze mną przespał! Że jestem głupią laską na jedną noc? Z każdą taką myślą robiłam się coraz bardziej zła. Czułam niemal rozsadzającą mnie moc i uczucie jakby ktoś moje serce podpalił. Spojrzałam na moje dotychczas czarne włosy. Płonęły. Boże, pomyślałam z zalewającym mnie strachem. Doskonale wiedziałam co się stanie jeśli zaraz nie wyładuję mocy. Zaczęłam biec. Szybciej. Szybciej! Nim się obejrzałam znalazłam się na jakiejś polanie. Tylko jedna osoba mi pomóc. Jedyna osoba z którą nie mogłam się widzieć.
- Uranos! - krzyknęłam rozpaczliwie instynktownie czując, że zaraz stracę kontrolę.
Miałam rację. Nagle strach ustąpił. Pozostał tylko gniew i ból. Czysty niezmącony niczym gniew i ból. Niczym machina odwróciłam się w stronę Organizacji i zaczęłam mimowolnie przelewać moją ognistą energię w stronę dłoni. Na drodze stanął mi Uranos, ale to nie jest ważne. Zniszczę go. Jak wszystko na mojej drodze. Zostawię za sobą tylko smutek i cierpienie. Nastanie nowa era. Era bólu i strachu przede mną. Poniosłam rękę i wypuściłam skumulowaną moc w stronę domków. Ach! Cóż za cudowne uczucie! Wolność! Miałam ochotę płakać i jednocześnie się śmiać. Krzyczeć z bólu i jednocześnie radości. Nie interesowało mnie to, że zabiję Anię, Aleca, Willa, czy nawet Oskara. Zabiję Arona i to się liczy. Nie będę przez niego więcej cierpieć.
- Alicjo - wydusił Uranos który stanął na drodze energii. Obydwoje dobrze wiemy, że żadne z nas długo tak nie pociągnie. Zwiększyłam strumień mocy. - Mogę ci pomóc!
Zaśmiałam się szaleńczo i przerwałam strumień mocy. Nikt nie jest w stanie mi pomóc. Nawet ja sama sobie nie umiem pomóc. Nie ma lekarstwa na złamane serce.  
- Jak?! - krzyknęłam.
- Mogę zakończyć twoje cierpienie. sprawić, że nie będziesz go kochać, będziesz go nienawidzić. Ale jest jeden haczyk. Będziesz pamiętać to uczucie. Będziesz pamiętać jak to jest go kochać - wyciągnął buteleczkę z kieszeni. Była tam jakaś fioletowa ciecz. Położył ją na ziemi. - Sama zdecyduj, co chcesz zrobić.
- Dlaczego? Dlaczego mi pomagasz?! Jesteś moim wrogiem. Mam cię zabić. A ty mi pomagasz. Czemu?! - krzyknęłam ledwo panując nad sobą i nad swoimi emocjami.
Uśmiechnął się smutno. Wyglądał jak anioł. Anioł smutku. Anioł ciemności. A w konsekwencji: Anioł śmierci.
- Bo jesteś moją siostrą i kocham cię nad swoje życie - odpowiedział i zniknął.
Nic nie czując podeszłam i podniosłam buteleczkę z ziemi. Kilka ruchów i nie będę go już kochać. Kilka ruchów i nastąpi koniec mojego cierpienia. ...nie będziesz go kochać, będziesz go nienawidzić... Otworzyłam buteleczkę i się zawahałam. Co jeśli będę tego żałować? Nie będę. On mnie nie kochał. Szukał mnie jedynie z poczucia obowiązku. Jeden ruch. Ale... co jeśli to sprawi że już nigdy nie będę nikogo mogła pokochać? Gwałtownym ruchem podniosłam rękę i przyłożyłam buteleczkę do ust. ...nie będziesz go kochać... zakończyć twoje cierpienie...
Wzięłam głęboki łyk.