Tym razem nie miałam żadnej wizji-snu. Śniłam o tym że leżę sobie na kocyku w świetle słoneczka, na polanie usianej kwiatkami i okupowanej przez motylki. W oddali słyszałam strumyczek. Żyć nie umierać. I... i... nagle... się obudziłam. To było zbyt piękne żeby było prawdziwe, pomyślałam kwaśno. Byłam jak zwykle w mieszkaniu. Jakby nie mogli mnie zostawić tam na trawie, penie bym przez to miała chore nerki, jajniki, płuca i bóg jeden wie co, ale bym teraz wygrzewała się w słoneczku. Chociaż, nie jestem pewna czy bym przeżyła z chorymi nerkami, jest to cholernie upierdliwa choroba jeśli ci powieje po tyłku. Nic co dobre nie może wiecznie trwać. Wstałam i poczułam zawroty głowy. Pewnie odwodnienie, słusznie wydedukowałam. Miałam na sobie jak zwykle nowe czyste ubranie. Wciągnęłam z sykiem powietrze (że ubrali mnie, coby łatwiej mi było, czy jak?). To była ta sama suknia którą widziałam na obrazie. Czułam ból na ręce. Spojrzałam na nią. Lekko pogrubiona. Pewnie bandaż. To przez te dzieciaki (chociaż oni są praktycznie w moim wieku, ale tu głównie chodzi o stopień inteligencji, choć w ich wypadku raczej jej braku) które koniecznie chciały wygrać i zachciało im się tego bluszczu czy innego zielska. Choć w sumie to była też moja wina. Poniosło mnie. Podczas gdy... dusiłam tego chłopaka czułam radość. Dziwne uczucie, szczególnie, że nigdy nikogo nie zabiłam. Rozejrzałam się. Obok łóżka stał bukłak. Otworzyłam go i upiłam trochę płynu. Piwo. Uśmiechnęłam się. Czyli jednak wiedzą co lubię i czego potrzebuję. Piwo był bardzo dobre. Nie było go na tyle żebym się upiła. A szkoda, bo naprawdę miałam na to ochotę. Moje odświętnie szaty wyraźnie wskazywały na to, że czeka mnie jakaś uroczystość, a po wczorajszym wydarzeniu i ja nie chcę widzieć elfów, a i one pewnie się do tego jakoś specjalnie nie palą. Ktoś cicho zapukał do pokoju. Zawołałam żeby gość wszedł. W progu stała Amelia.
-Hejo.- zawołała wesoło.- Jak się spało?
-Hej. Cudownie. A tak właściwie ile spałam?
-Jeden dzień.- odparła.- Chodź zaraz będzie ceremonia. Ślicznie wyglądasz.
Uśmiechnęłam się.
-Dziękuję.
A tak właściwie o jaką ceremonię chodzi... Zastanowiłam się. Nagle mój mózg, lekko otępiony przez piwo, wszedł w czas oświecenie. Skoro wczoraj było polowanie, które wbrew pozorom służy do sprawdzenia umiejętności, to dziś musi być uroczystość wygonienia uczniów (bo się ich ma dość), czy jak ktoś woli uroczystość zakańczająca szkolenie. Wyszłam z Amelią. Nagle zdałam sobie sprawę z tego że zaraz będę musiała się ujawnić. Zadrzało mi serce. A co jeśli mnie nie uznają za boginię? Co będę wtedy musiała zrobić? Zatańczyć makarenę, czy jak?
-Amelio, wiesz gdzie jest Rada?- zapytałam.
-Oczywiście. Zaprowadzić cię tam?
-Było by miło.- uśmiechnęłam się miło (albo wyszczerzyłam zęby, ba jakimś sposobem nie mam humoru na bycie miłą).
Nigdy nie lubiłam dzieci, ale Amelia ma coś w sobie co lubię. Idąc za tym złotowłosym aniołkiem zaczęłam się zastanawiać gdzie jest Luiza. Dawno jej nie widziałam. Nagle, jak na zawołanie wąż owinął mi się wokół ręki tak że mogłam chwycić jej ogon. Przesunęła po moim karku i po chwili jej głowa wystawała troszeczkę wyżej od mojej głowy. Nie wiem dlaczego wydaje mi się że teraz jest krótsza. Znowu nie zauważyłam jak tu doszłyśmy. Hmmm... Jeśli chcę jeszcze pożyć to muszę zdecydowanie być bardziej przytomna, stwierdziłam po raz ,,enty''.
-Zaczekasz tu na mnie?- zapytałam dziewczynkę. Po chwili zmieniłam zdanie. No co jestem kobietą, nie?- Albo nie, idź. Dziękuję, że poświęciłaś mi czas.
-Jasne.- odparła wesoło i odbiegła podskakując. Weszłam do dużej sali. Balowa, stwierdziłam po krótkiej obserwacji. Stało tam kilka osób.
-Dzień dobry.- przywitałam się z odświętnie ubraną Radą.
-Witaj.- odparli zgodnym chórem.
-No, no, no. Wreszcie się znalazła moja kochana Alicja.- powiedział ,,surowy'' kobiecy głos.
Spojrzałam w stronę z której pochodzi. Napotkałam wzrok szarookiej brunetki z falowanymi włosami. Miała część włosów zapiętych z tyłu, a resztę rozpuszczonych i szarą prostą sukienkę. Mimo tego, że starała się nadać swojemu głosu surowy ton, to na jej malinowych ustach widniał uśmiech. Dopiero teraz zauważyłam, że w blasku światła jej skóra miała srebrny odcień. I dzięki temu udało mi się zgadnąć kim ona jest. To była Selene. Obok niej stał wysoki blondyn z niebieskimi oczami. Miał białą szatę i ładnie opalony odcień skóry. I nawet bez chichoczących z tyłu muz, wiedziałam , że to jest słynny Apollo. On też się szeroko uśmiechał. Selen podbiegła i rzuciła mi się w ramiona. Po chwili poczułam jak nas Apollo obejmuje. Byli to moi jedyni prawdziwi przyjaciele na Olimpie, a o takich trudno. Resztę bogów można nazwać jedynie mianem sojuszników, albo wrogów. A ani jedni, ani drudzy wcale by się nie obrazili gdyby mnie wogóle nie było. Bo po co ja im tam? Tylko kolejny potencjalny przeciwnik. A oni? Czekali całe wieki, aż powrócę. Czułam, że nie mogę ich zawieść. Nie trzeba było długo czekać, żeby z oczu bogini księżyca popłynęły łzy. A, że płacz u kobiet to choroba wyjątkowo zaraźliwa, to mi od razu stanęły łzy w oczach. Gdy już się wyprzytulałyśmy za te wszystkie lata, postanowiliśmy się przejść. Rozmawialiśmy o tym co się dzieje a Olimpie i w Hadesie. Najbardziej zaniepokoiło mnie to, że Zeus już gromadzi siły do zbliżającej się wojny. Ta wojna pochłonie tysiące istnień! Wtedy przyszedł czas abym ja opowiedziała co się u mnie działo. Jak zwykle, z wielkim bólem serca, opowiedziałam wszystko od początku do końca. Twarz Apolla pociemniała z gniewu gdy doszłam do momentu o Aronie.
- Wiedziałem, że ten dzieciak przyniesie same kłopoty!- warknął.
I to się nie zgodziła Selene.
-Nie prawda. To dobry chłopak, to pewnie tylko jakieś nie porozumienie, z którego pewnie za niedługo się będziemy śmiać.- zaoponowała.
Dios! Kolejny bóg mi mówi, że Aron to ,,dobre grzeczne dziecko''. Powstrzymałam zgrzytanie zębami i kontynuowałam. Gdy skończyłam bogowie zmienili temat, na taki na który chciałam porozmawiać z Radą i na śmierć o tym zapomniałam.
- Alicjo- zaczął- Dzisiaj będziesz musiała się ujawnić. Jednak mieszkańcy Eleves mogą poddać pod wątpliwość twoją tożsamość. Miejmy jednak nadzieję, że do tego nie dojdzie, ale jeśli tak to Zeus, Hades i Posejdon będą musieli użyć Spowiedzi. Jest to zmasowany mentalny atak na twój umysł. To bardzo boli, ale jest konieczny. Nie będziemy widzieli twoich wspomnień. Umysł jest jak zamknięta skrzynia, my ją tylko odblokujemy. Ale musisz się opierać temu z całej siły. Dobrze?
Skinęłam głową, nie zdolna wydusić ani jednego słowa.
-Podczas polowania straciłam nad sobą panowania. Prawie zabiłam syna Demeter.
Apollo i Selene wymienili porozumiewawcze spojrzenia.
-Spotkałaś się z swoim bratem prawda?- ni to zapytał ni to stwierdził.- Spotkanie z nim, uwolniło w tobie ,,złą stronę''. Coś w rodzaju rozdwojenia jaźni. Nie wolno jej zagłuszyć, bo przyniesie to z sobą opłakane skutki. Bo może wtedy się ujawnić w najmniej korzystnym momencie.- nad głową Apolla i Selene pojawiła się czarna chmurka- O, Zeus nas wzywa. Selene, powiedz jej resztę i chodź do nas na górę.- zwrócił się do mnie i uściskał mnie.- Miło było cię spotkać po tylu latach. Do zobaczenia.- zawoła i zniknął.
-Alicjo, jest jeszcze jedna rzecz o której musisz wiedzieć.- lekko się speszyła.- Ty i Uranos czujecie do siebie dziwny pociąg, prawda? To normalne, ale nie dajcie temu przejąć nad wami kontroli.- otworzyłam usta żeby o coś zapytać, ale Selene mnie uprzedziła.- Nie, to że się spotykacie nie jest złe. Jeszcze nie wypowiedział nam wojny, ale lepiej nie rozgłaszaj tego, w końcu Uranos powinien być w Tartarze.- chmurka zaczęła grzmić.- Dobra, uciekam bo zaraz mi piorunem w głowę strzeli.- przytuliła mnie i pomachała po czym znikła. Szkoda bo miałam ochotę ją poprosić, żeby została. Jeszcze nigdy nie widziałam boga porażonego piorunem.
~Dziwni są ci bogowie.- powiedziałyśmy równocześnie z Luizą.
~Denerwujesz się.- stwierdziła.
-Eee... Tak.- odparłam oglądając piękne, wspaniałe, okazałe, duże (itd.) drzwi do sali gdzie miała odbyć się uroczystość.
~I słusznie.- odparowała ,,pociesznie''- Plecy proste, podbródek do góry, ręce proste!- zakomendowała.
-Tak jest kapitanie!- zawołałam i wykonałam polecenia.
Wzięłam głęboki wdech i za pomocą magii otworzyłam piękne, wspaniałe, okazałe... dobra nie ważne, po prostu otworzyłam drzwi i zaczęłam dzielnie udawać słup soli. Wszyscy byli ubrani w brązowe togi, a ja ni z gruchy, ni z pietruchy w piękną czerwoną suknię. Mało tego, mam na sobie węża. Mistrzyni wielkich wejść znowu w akcji! Rozejrzałam się tm razem skupiając na wystroju. Nic specjalnego, nie przyciągnęło mojej uwagi, na na przeciw mnie była scena z paroma krzesłami, nad sceną, na ścianie była narysowana gołębica pokoju i wielki napis ,,Derieadh!'', ba bocznych ścianach były falbany. Wszystko było w odcieniach żółtego i beżu. Czyli nic ciekawego. Wzrokiem odszukałam wzrokiem Oskara. Rozmawiał z jakąś dziewczyną i chłopakiem
-Hej.- przywitałam się.
-Cześć siostra.- odparł Oskar.- Walia to jest Alicja, Alicjo to jest Walia, Jem to jest Alicja, Alicjo to jest Jem.- przedstawił nas sobie.
-Ta Alicja?!- zapytał z podziwem Jem.
Oskar prychnął niecierpliwie.
-Nie ta trzecia.- odpowiedział złośliwie.- Tak ta.
-O co chodzi?- pytam podejrzliwie.
-Całe Eleves o tobie mówi!- zawołała Walia tak jakoby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.
Rozejrzałam się. Dopiero teraz zauważyłam rzucane w moją stronę ukradkowe spojrzenia.
-Eee... A co mówią?- pytam nie pewnie, choć nie wiem czy chcę znać odpowiedź na to pytanie. Ryzyk fizyk.
-No wiesz, że jesteś potężna, podejrzewają że jesteś bogiem, półbogiem- zaczęła beztrosko wyliczać na palcach, a ja osłupiałam. Byłam święcie przekonana, że wezmą mnie za jakiegoś seryjnego morderce. Na Boga!, ja przecież prawie zabiłam trzy elfy!
Rozbrzmiał głos Ericka. Spojrzeliśmy w stronę sceny. Obok niego stała Naomi.
-Ekhem- odkaszlnął znacząco.- Serdecznie gratulujemy ukończenia naszej szkoły... ecetera'tera... Nie będę mówił całej reszty, bo nawet ja wiem, że to jest taki nudne, że można przy tym korzenie zapuścić. Nawet ja miałem kiedyś dwadzieścia lat.- rozmarzył się. Byli uczniowie zaśmiali się, a Naomi ledwo powstrzymując się od wybuchu śmiechem dała mu sójkę w żebra.
Nagle na krześle zmaterializowała się ostatnia osoba jaką spodziewałam się tu zobaczyć. Cała sala wstrzymała oddech, a mi zaczęło bić serce w zawrotnym tempie. Miałam wrażenie, że zaraz wyskoczy mi z piersi. Oblał mnie zimny pot i zbladłam. Nie! Jego tu nie powinno być! On tu NIE MOŻE być!
-Uranos- warknął Erick, którego postawa natychmiast zmieniła się z nonszalanckiej na napiętą jak struna. Jęknęłam cicho gdy zobaczyłam, że w dłoni Ericka uformowała się magiczna kula. Błyskawicznie pobiegłam w stronę Uranosa i w ostatniej chwili odbiłam i zneutralizowałam pocisk. Jeśli pocisk dosięgłby Uranosa, to Eleves wypowiedziałoby w ten sposób wojnę. Po za tym, pękło by mi serce gdyby coś mu się stało.
-Nie.- krzyknęłam drżącym ze strachu głosem. Szybko się opanowałam i kontynuowałam.- Nie wypowiedział nam wojny. Ma prawo tu być.
Wśród zebranych przeszedł potakując pomruk, ale widać ten argument nie trafił Erickowi do rozumu.
-Zejdź mi z drogi.- rozkazał mój były nauczyciel, jednak zignorowałam go.
-Uranosie po co przybyłeś?- zapytałam na pozór spokojnie, choć chyba znałam odpowiedź na tu pytanie.
-Jak to po co?- Uranos leniwie wstał, przedłużając tym samym ciszę. Miałam ochotę im potrząsnąć z to, że się tak guzdra- Przyszedłem zobaczyć się z moją siostrzyczką.
_____________________
Sprawdziłam czy nie ma błędów, ale jakieś się mogą zdarzyć, bo wróciłam wczoraj z koncertu o pierwszej w nocy i od razu gdy wstałam dokończyłam 13 r. :)
Pozdrawiam Ola :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz