niedziela, 16 listopada 2014

Rozdział 11

Reszta dnia minęła mi na opowiadaniu snu i paru mniej ważnych rzeczach. Dosłownie. Zaczęło się od tego, że ody weszliśmy do sali tronowej, to była tam tylko Naomi. Grzecznie opowiedziałam jej mój sen z wszystkimi szczegółami. Po chwili, niczym burza gradowa, do sali wpadł Marcus. Gdy opowiedziałam mu wszystko, przyszedł Erick. Z pewną dozą irytacji znowu, powiedziałam mu to samo. I tak dalej i tak dalej. Później mnie zamęczyli w lecznicy przy zmienianiu opatrunku. Podczas zabiegu przyszła do mnie Naomi. Może by nie było by to zbyt dziwne i niezwykłe gdyby nie to, ku mojemu przerażeniu, że chciała pobrać próbki krwi, wycinek skóry, tkanki mięśniowej, zrobić jakieś dziwne eksperymenty... W zamian miałam dostać kilka kropel krwi wampira! Prawdą jest, że krew wampira jest lecznicza. Jednak nie tak łatwo dobrać się do tych osobników z gatunku krwiopijców. No wiecie, wampiry to normalnie chodzące radary! Wszystko usłyszą, wszystko wyczują, wszystko zobaczą (nawet po ciemku- zboczeńcy, od dzisiaj przebieram się tylko wtedy gdy upewnię się że zasłony mam szczelnie zasunięte, albo w ogóle sobie rolety na okno kupię!). Więc suma-suma-rum, krew wampira jest droga jak diabli. A tak w ogóle to one nawet nie gryzą! Kły mają na pokaz. Mają w nich tylko toksynę usuwającą pamięć, która uwalnia się pod wpływem krwi i woli. Faktycznie żyją super długo, faktycznie są diabelnie szybkie (i nie oddychają), ale nie ssają kłami krwi! Krew im się sama do gardła wlewa. Następnie złapał mnie Robin, który nie puścił mnie do póki mnie nie odpytał. Bynajmniej nie z tabliczki mnożenia, chociaż zakładam, że tabliczka mnożenia byłaby dużo prostsza. Wypuścił mnie dopiero gdy powiedziałam mu, że mnie boli głowa. Z resztą i tak mi nie pozwolił wracać samej z Oskarem. Odprowadził mnie pod same drzwi. Ba! Otworzył mi je! Gdy weszliśmy do mieszkania, demonstracyjnie rzuciłam się na łóżko, które w ramach protestu zaskrzypiało ostrzegawczo. 
-Ja mam parę spraw do załatwienia.- oznajmił Oskar, gdy zobaczyłam, że idzie w stronę drzwi- Zobaczymy się jutro.
-Zrozumiano Kapitanie!- odparłam wesoło. Przynajmniej tak mi się wydawało.
Po chwili chłopak wyszedł, a ja zostałam sama. Po chwili zasnęłam twardym zdrowym snem. Wprawdzie nie było jakoś specjalnie późno, ale w końcu, co zmęczenie robi z ludźmi? Obudziłam się dopiero późno w nocy, Pewnie gdzieś w okolicy północy. Ze względu na to, że zwykle mało spałam, nauczyłam się mniej więcej oceniać która jest godzina na podstawie długości mojego snu. Pomasowałam sztywny kark, zrobiłam ognistą kulę, żeby w pokoju było coś widać i wzięłam księgę zaklęć którą przyniósł mi Eric. Przeczytałam kilka rozdziałów. W pokoju rozległo się puknie. Eee, pukanie?, pomyślałam z zdziwieniem, nikogo się nie spodziewałam. Jednak zezwoliłam na wejście. Osoba która weszła nie zaskoczyła mnie. Podziewałam się, że prędzej, czy później mnie odwiedzi. Zaskoczyła mnie jego aura. Była przesiąknięta... starością? Mądrością? Dumą? Nie wiem. Trudno określić. Jednak była przyjemna. Miała w sobie coś usypiającego. Jednak mi było by trudno zasnąć przy NIM. Miał w sobie coś z węża, który tylko czeka na jakąś lukę w obronie. 
-Dobry wieczór.- przywitał się przybysz i podszedł do mojego łóżka.  
-Witam Uranosie.- odparłam spokojnie i z uśmiechem. Nie do końca wiedziałam czemu się do niego uśmiecham. Ludzie się uśmiechają gdy czują się dobrze, są szczęśliwi. Widocznie mi było po prostu dobrze w jego towarzystwie, choć nie wiem czemu.- Chociaż, dla kogo dobry? Bo na pewno nie dla mnie.- odsłoniłam bandaż. Czułam że on mi nic nie zrobi. Jakby miał zamiar coś zrobić, to bym już nie żyła.
-Uuu...- skrzywił się.- Wiktoria?- odgadł. A może wiedział?
Skinęłam głową.
-Rzuciła we mnie nożem po pojedynku.- uzupełniłam.- Nieczysty ruch.
Uranos wyciągnął sztylet, mamrocząc coś w stylu ,,ja bym czegoś takiego nie zrobił''. Nie wiem skąd on miał taki piękny sztylet. Wydawało się, że lśni w blasku kuli. Napięłam lekko mięśnie. Wiedziałam że nie ma złych zamiarów, ale to był odruch. Został mi jeszcze z czasów napadu. Udając, że nie zauważył mojego spięcia, przeciął nim bandaże. Ukazała się paskudna rana. Miała dobra dziesięć centymetrów, bo nóż miał w sobie sproszkowaną truciznę, która miała na celu osadzenie się w żyłach. Na moje szczęście, trucizna zatrzymała się tuż przy ranie. Jedak nadal trzeba oczyścić żyły, więc najprościej było wyciąć kilka centymetrów żył i szybko zaleczyć. Straciłam przez to dużo krwi, ale żyję. Przejechał ręką nad raną. Poczułam miły chłód, oraz dziwne uczucie, takie jakby mi ktoś sypał piasek na ranę (w pozytywnym sensie). Po chwili rany nie było, tak samo jak bólu. A dowodem, że kiedyś tam była, jest blizna. Uśmiechnęłam się promiennie do Uranosa.
-Dziękuję.- powiedziałam wdzięczna.
-Czy w zamian za to moglibyśmy się udać razem na spacer?- zapytał z uśmiechem podając mi rękę by pomóc mi wstać.
-Oczywiście.- oparłam wesoło.
O Bogowie! Co ja robię?! Właśnie idę na spacerek z moim wrogiem! Jednak mimo tego, że jest on moim wrogiem nie czułam że jest tym złym.
Wyszliśmy z mieszkania. Uranos założył ręce z tyłu i szedł z gracją.
-Jak ci idą treningi?- zapytał mnie.
Oto odcinek nr. X pt.: O czym rozmawiać z wrogiem.
-Skoro pokonałam twoją ''sługę'' to chyba muszą iść mi całkiem nieźle prawda?- odparłam nieco złośliwie.
-Ach. No oczywiście, zapomniałem.- przyznał potulnie.
Przez jakiś czas szliśmy w ciszy aż dotarliśmy na plac.  
W pewnym momencie się zatrzymał.
-Alicjo, umiesz tańczyć?- zapytał z diabelskim uśmiechem.
-Tak.- odparłam podejrzliwie.
Wyciągną rękę zza siebie. Trzymał w niej pozytywkę. Jej wieczko nie zdobiła żadna baletnica. Była ona czarna jak noc. Nakręcił ją i z tego małego urządzenia zaczęła się wydobywać melodia Taniec Eleny z filmu Bandyta. Ciekawy repertuar, pomyślałam i od razu złapałam klimat melodii. Ukłonił się i zapytał:
-Mogę poprosić...?  
Skinęłam głową. Podeszłam do niego. Uniósł rękę, a ja przyłożyłam do jego ręki swoją. Zamieniliśmy się miejscami, odsunęliśmy i złapaliśmy za ręce. Uranos gwałtownie pociągnął mnie za ręce, tak, że ręce była na wysokości twarzy, a my stykaliśmy się piersiami. Znowu odsunęliśmy i Uranos obrócił mnie w miejscu tak, że oplatał mnie ramionami. Zaczęło mi to przypominać nieco dziwną sambę. Uranos był bardzo wyrozumiałym partnerem, w dodatku bardzo dobrze tańczył. Tak dobrze, że żałowałam tego, że tak szybko się skończył. Nie odsuwaliśmy się od siebie. Dopiero teraz do mnie dotarło jak on pięknie pachnie. Zamknęłam oczy i wzięłam głęboki wdech. Bez. Kocham bez. Nagle poczułam na swoich ustach jego wargi. Jego wargi miał zimne, jakby martwe, ale miękkie. Pocałunek był delikatny i niepewny. Zupełnie jakby Uranos nie był do końca pewny czy ja tam jestem. Zupełnie nie pasowało to do jego opinii, okrutnego boga, który swoimi czynami zasłużył na wieczne więzienie w najdalszych zakamarkach Tartaru. Nagle mężczyzna zniknął. Ślad po jego obecności zostawił czarny opadający pył który po chwili został rozchwycony przez wiatr, oraz piękna pozytywka.   


-Ale jakim cudem ty się tak szybko wyleczyłaś?- zapytał po raz setny Oskar.
Wzruszyłam ramionami. Od rana mnie  Ja nigdy nie kłamię, a raczej nie powiem mu że mój wróg przyszedł do mnie w nocy i mnie wyleczył.
-Dobra nie ważne. W ostatni dzień treningów jest ceremonia. No wiesz rozdanie nagród i tym podobne.-machnął niedbale ręką.- Dzień wcześniej jest polowanie. Dzięki niemu możesz skończyć treningi i być pełnoprawną wojowniczką. Dziś jest ostatni dzień treningów, więc... możesz się spodziewać że nieźle dam ci w tyłek.- uśmiechnął się złośliwie.
-Taaak. A kiedykolwiek było inaczej?- zapytałam niewinnie.
-Oczywiście... że nie.
Zaśmialiśmy się i wzięliśmy do pracy.
Po całym dniu treningów leciałam z nóg. Leżąc w łóżku z Oskarem, moim bratem- piecykiem, zaczęłam się zastanawiać na wojną.
-Oskar, a elfy będą brały udział w wojnie?
-Nie będzie walczyć całe społeczeństwo. Tylko tyle osób ile zechce.
-A ty będziesz walczył?- zapytałam z niepokojem.
-Jeśli ty będziesz, to ja pójdę z tobą. Choćby na koniec świata.- odparł cicho.
Moje serce zalało przyjemne ciepło. Niewiele osób się o mnie troszczyło. Z tą myślą, z przyjemnością oddałam się w ręce Morfeusza.

Dosłownie. Ostatnimi czasy wszystko stawało się ,,dosłowne''. Stałam w... Właściwie nie wiem czy wogóle  w ''czymś'' stałam. Było ciemno, tylko tyle byłam w tym momencie w stanie stwierdzić.
-Hejka Alicjo!- zawołał jakiś wesoły głos.
-Eee... Hej?- powiedziałam niepewnie w pustkę.- Ty... Kim ty jesteś?
Nagle pojawił się przede mną chłopiec uśmiechnięty od ucha do ucha.
-Morfeusz, miło mi.- podał mi swoją małą rączkę.
Nie ukrywając zdziwienia, uścisnęłam ją i nagle chłopiec zaczął się starzeć i jednocześnie rosnąć. Gdy skończył, stał przede mną blond włosy mężczyzna z lazurowymi paczydłami. Niewątpliwie przystojny. W dodatku kolejny wiecznie uśmiechnięty.
-Co się stało? Co ja tu robię? Co TY tu robisz?- zaczęłam go zasypywać pytaniami.
-Nic się nie stało. To moja naturalna forma, zmieniam ją gdy mam tworzyć sny dzieciom. Ty tu na razie jak widzisz stoisz, a ja odpowiadam na twoje pytania.- odparł rozbawiony.
Westchnęłam. Muszę się w końcu nauczyć, że bogowie zawsze odpowiadają DOSŁOWNIE. Najpierw Aron, teraz on. Lekko posmutniałam na myśl o nim. Często zastanawiałam się co teraz robi, gdzie przebywa, jak się czuje... Chociaż nie powinno mnie to wogóle interesować. 
-No dobra. A po co tu jestem? Gdzie ja jestem?- zadałam kolejne pytania z nadzieją że tym razem otrzymam oczekiwaną przeze mnie odpowiedź. 
-Po co? Po odpowiedzi. Jesteś w mojej głowie.- odparł nadal wesoło.- Dziecko, musisz się nauczyć zadawać odpowiednie pytania.- spoważniał na chwile- Alicjo nie wszystko jest tak jak ci się wydaje. On nie jest taki. Wiesz o czym myśli, śni pragnie?- chciałam zaprzeczyć, ale jak mówiłam, ja nigdy nie kłamię. Jednak otworzyłam usta, żeby chociaż spróbować zatańczyć wokół prawdy, ale bóg snu nie zwracał na to uwagi.- Śni o TOBIE, pragnie CIEBIE, myśli o TOBIE. Żałuje tego co się stało i marzy o tym, żeby móc zmienić bieg wydarzeń.
Nie ukrywam, że wiedział jak poruszyć dziwną strunę w moim sercu. Jednak, teraz nie mogę sobie już pozwolić na słabość. Moi wrogowie tę wiedzę mogliby wykorzystać przeciwko mnie.     
Czemu mnie to, że jestem w jego dziwnej łepetynie nie zdziwiło? No dobra, to już jakiś postęp.
- Ja też żałuję.- powiedziałam- Żałuję, jak cholera. Każdego dnia. Jednak teraz jest już za późno.- nie było za późno. A Morfeusz doskonale o tym wiedział, więc zmieniłam temat.- Kto mnie tu sprowadził?
-Sama tu przyszłaś.- odparł na powrót wesoło.
-Jak?- zapytałam zdziwiona. Wcale nie miałam zamiary udawać się do głowy jakiegoś wariata.
-Nie wiem.- wzruszył ramionami.- A ty wiesz jakim cudem żyjemy?- pokręciłam głową.- Żyjemy bo żyć możemy. No, to w takim razie do włażenia do mojej głowy masz takie samo prawo jak do życia.
-Wiesz o mnie wszytko?- wydaje mi się że bardziej to stwierdziłam niż zapytałam.- To znaczy, czy wiesz co zrobiłam?- zaufałam wrogowi.
-Tak.- odparł poważnie.- Chodź, przejdziemy się.
Nagle przede mną pojawiła się aleja. Jej brzegi były porośnięte kwitnącymi magnoliami, soczystą trawą, a droga, którą szliśmy była wysadzana kamieniami, a przed drzewami były kamienne ławki. Zupełnie jakbyśmy się przenieśli do kraju Kwitnącej Wiśni w innej epoce.
-Czemu Uranos został strącony do Tartaru? Dlaczego to on został tam strącony a nie Gaja? W końcu jego potomstwo nie było dobre, a urodziła je Gaja, więc ona też powinna tam być strącona. Dlaczego on jest tym złym?- zapytałam. To pytanie zasiało ziarno wątpliwości w moim sercu.  
-Masz rację. Też uważam, że nie powinien tam być. To nie była jego wina. Nie chciał takich dzieci. Nikt by nie chciał. Czyż nie lepiej poświęcić jednostkę dla dobra ogółu? Gaja tam nie poszła ponieważ to nie ona zesłała swoich synów do Tartaru. Gdyby Uranos nie postąpił tak pochopnie, to może by tak się nie stało.- mówił z stoickim spokojem. 
-Nie da się nic zrobić?
-Dobre dziecko, niestety nic się nie da zrobić.- powiedział smutno.- Przynajmniej ja nie znam żadnego sposobu.
-Dlaczego czuję że nie powinnam go... zabijać?- ostatnie słowo z trudem przeszło mi przez gardło.
-Bo on jest dla ciebie jak rodzina. Jak brat. Był zawsze z tobą, mimo, że z nim w tym życiu bliżej nie poznałaś.- spojrzał na mnie. W jego oczach był autentyczny smutek.- A wiesz, że mówił o tym że chce zginąć, ale tylko z twojej ręki. 
Zamarłam. Mój... brat... chce żebym go zabiła?!
-Dlaczego ja?- wyszeptałam z bólem.
-Nie wiem- odpowiedział.
Poczułam nieopartą chęć przytulenia się do kogoś. Nie wiele myśląc przytuliłam się do boga mądrości i snu. Również mnie przytulił. Doskonale rozumiał że potrzebuję wsparcia. Rozpłakałam się. O ironio! Płakałam nad losem mojego brata, który miał zamiar przejąć władzę nad światem.
-Alu kochana, mogę sprawić żebyś przespała całą noc spokojnie i żebyś była wyspana przed polowaniem.- odchylił się ode mnie trochę i spojrzał mi w oczy.- Jednak tej decyzji masz dokonać sama. W tej wojnie nikt nie może, być po środku*.- Uśmiechnął się lekko-  Nie mogę jednak pozwolić żeby jedna z Pierwszych, prawowita władczyni naszego świata, siostra Uranosa była nie wyspana i przeze mnie nie zdała. Dobranoc...
Potem była tylko ciemność, a ja poczułam, że wszystko co do tej pory uznawałam za niepodważalne, runęło.

*Morfeusz ma na myśli, że nie można nie być po ani jednej stronie barykady. Można to porównać do byciu na wysokim murze. Obydwie strony myślą, że jesteś po przeciwnej stronie więc cię atakują. 

-----------
Uuu, dzisiaj dosyć krótki, ale dużo się dzieje. W ramach rekompensaty uzupełnię leksykon i wstawię wspomnienie z życia Alicji. A kiedyś tam w tygodniu, może wrzucę jeszcze kolejną część Historii Lili. ;) 

A po za tym strasznie przepraszam, że tak późno, ale dostałam Zwiadowców... i no wiecie, [uśmiecha się przepraszająco] ja jestem zatwardziałą książkoholiczką i trudno mi się oderwać od jakiejkolwiek książki. A szczególnie od TEJ książki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz