poniedziałek, 24 listopada 2014

Rozdział 12

Muzyczka

Faktycznie byłam wyspana, ale nadal w grobowym nastroju. Nadal nie mogłam uwierzyć w to co powiedział mi Morfeusz, bóg snu i mądrości. Zmieniłam bieliznę i założyłam spodnie. Największy problem stanowiła dla mnie koszula. Strasznie mi się ręce trzęsły i nie mogłam przez to zapiąć guzików. Świetnie! Po prostu genialnie! Jak ja mam wygrać to przeklęte polowanie, jak ja sobie z zwykłą koszulą poradzić nie mogę?! Zobaczyłam że czyjeś ręce oplatają moje. Smukłe dłonie, jak u artysty. Zadbane. Moje ręce już przestały drżeć. Podniosłam głowę i spojrzałam prosto w ciemne oczy Uranosa. Były przepełnione spokojem, którym i ja się zaraziłam. Nie przeszkadzało mi to, że właśnie stoję z rozpiętą koszulą a na sobie mam tylko stanik i spodnie. Bóg nieba powoli zapiął mi koszulę. Patrzył mi prosto w oczy. Porozumiewaliśmy się bez słów. Ja wiedziałam, jaką on podjął decyzję, a on wiedział, że ja tego nie chcę zrobić. Że ja tego nie zniosę. 
-A więc już wiesz.- stwierdził. Puścił mnie i się odwrócił.- Pewnie chcesz wiedzieć po co ta wojna?- nie musiałam odpowiadać.- Za co tam zostałem zesłany? Za to że nie chciałem takich pokracznych dzieci. Nikt by nie chciał. One od początku nie miały prawa bytu. Jeśli ja bym tego nie zrobił, to zrobił by to ktoś inny. Z tą różnicą, że do tego czasu, moja latorośl poczyniłaby w tym czasie ogromne zniszczenia. Myśleli, że jestem nieszkodliwy. Komuś mogło by się to nawet skojarzyć z maszyną rozpłodową. Dałem początek nowemu pokoleniu głupich i nieuważnych bogów i koniec. Nie jestem już potrzebny. Myśleli, że nie jestem już zagrożeniem. Okaleczyli mnie i zesłali do Tartaru. Tylko, czym są moje słuszne czyny w stosunku do tego co zrobił Kronos? Tego co nadal robi Zeus? Czekałem tysiące lat, by dokonać zemsty. Zbierałem siły. To musiało się tak skończyć. Jak mi się nie uda to Kronos spróbuje.
Odwrócił się gwałtownie, podszedł do mnie i przyszpilił mnie za ręce do ściany.
- Ty też uważasz to za niesprawiedliwość prawda?- zapytał cicho.
Tak. W mojej duszy trwa wojna, z jednej strony, wiedziałam, że on ma rację, chciałam do poprzeć w tej wojnie. Z drugiej, przez to zginie tysiące, a nawet miliony istnień.  Potaknęłam powoli. Puścił mnie i objął ramionami. Serce zaczęło mi bić z zawrotną prędkością
- Bo jesteś moją siostrą. Jesteś taka sama jak ja.- szepnął.
Pocałował mnie i włożył swoją nogę między moje. Dzielił nas tylko ubrania. Nie mogę ukryć że mi się to spodobało. Nie czułam że robimy coś złego. To tylko DNA, prawda? Przecież bogowie od wieków brali ślub z swoim rodzeństwem. Jednak jedno słowo odbijało się w mojej głowie- siostra... W tej chwili miotałam się między pożądaniem a rozumem i konsekwencjami mojego czynu. Nie! Nie mogę tego zrobić! Oczami duszy zobaczyłam rozczarowaną twarz Oskara, pełną pogardy i smutku Robina, oraz wściekłego Arona.
- Nie... Nie możemy... Jesteś... Moim bratem...- wyksztusiłam między pocałunkami. Nie mogę tego zrobić. Nie ważne jak bardzo tego chciałam.
Na szczęście- albo nieszczęście- Uranos wiedział co teraz czuję, oraz doskonale wiedział, że gdyby nie przestał to ja by mnie zaprotestowała. Przyłożył nasze czoła do siebie i musnął nosem mój policzek.
-Masz rację. Nie możemy.- szepnął.
Pocałował mnie po raz ostatni i rozprysł się w czarny pył. Zniknął jak sen złoty. W tym momencie przypomniała mi się piosenka Serja Tankiana- Lie Lie Lie.
My baby, my baby,
Let me go,
And if you love me, you love me,
Let me go,
Cause I'm your brother, your brother,
Have some pride,
And now you love me, you love me,
Then die tonight...

- Cisza!- krzyknął Marcus.- Dobra zaczynajmy tę paradę bo jestem głodny.- kilka osób się roześmiało, reszta pewnie nie dosłyszała.- Będziecie polować na wstążeczki które dostaliście- ja dostałam żółtą.- Każdy ma miecz i łuk, resztę zdobywacie sobie sami. Nikt nie zginie, bo będziemy was obserwować przez kule. Nie wolno używać zakłócaczy. Nie wolno tworzyć sojuszy. Macie na zdobycie największej ilości wstążeczek dwie godziny.- po grupie rozległ się pomruk zaskoczenia i niezadowolenia- Tak, wiemy że to jest mało. Ale musicie jakoś się wykazać, nie? No to do zobaczenia!- pomachał nam wskazując las. No cóż będzie wesoło.

Całkiem nieźle mi idzie. Mam już siedem wstążek. Zostało już tylko osiem osób. Nad koronami drzew pojawiła się iskra, która po chwili wybuchła. No, teraz to już tylko siedem przeciwników, a zostało mi już tylko półgodziny. W końcu, grunt to optymizm! Pobiegłam w stronę z której wystrzeliła iskra. Jeśli się pośpieszę, to uda mi się pierwszej dopaść tego uczestnika, który chwilę temu rozbroił innego i dostanę kolejne dwie.
-No i jak ja, do stu diabłów, mam tam wejść?!- zapytałam siebie i irytacją, cicho sapiąc ze zmęczenia.
Skała przed którą stałam miała dobrze dwadzieścia metrów! W prawdzie kamienna ściana była pokryta kilkoma dosyć dobrze wyglądającymi lianami i było też kilka dobrych punktów podparcia jeśli bym zdecydowała się wspinać, ale wolałam nie ryzykować. Poszukałam wzrokiem czegoś co mogło by mi się przydać w wspinaczce. Liana! Przyjrzałam się jej uważnie. Miała dobre dziesięć centymetrów średnicy i sięgała do samej góry i czy utrzyma moje błogosławione piędziesiąt kilo mnie. No, najwyżej będą mnie zbierać do czarnego worka. Zaczęłam się wspinać, zawsze byłam dobra we wszelakich maściach wspinaczkach. Po chwili byłam już w połowie. Nagle poczułam, że moja prowizoryczna lina zaczyna się dziwnie chybotać. Z lekką obawą, co tam mogę zobaczyć spojrzałam w górę. Na gałęzi do której przyczepiona była moja prowizoryczna lina, siedziała... kapucynka. Mogłam się tego spodziewać. Przeklęte lasy równikowe!!! Chociaż, samo zwierze jednak mnie nie przestraszyło. Dopiero się przestraszyłam gdy dostrzegłam co tam w jej łapce dziwnie pobłyskuje. Był to scyzoryk. Oblał mnie zimny pot. Z natury wiedziałam, że małpy to dosyć wredne zwierzęta. Małpka przejechała ostrzem po linie.
- Won przeklęta małpo.- ryknęłam.
Przysięgam na Erynie, że jeśli to był żart Oskara to tak mu przetrzepię skórę, to rodzona matka go nie pozna, po zwłokach! Z resztą, ta małpa też wtedy długo nie pożyje, nigdy nie lubiłam kapucynek. Małpa wydała z siebie dziwny skrzekliwy dźwięk (czemu miałam dziwne wrażenie, że się ze mnie śmieje?) i znowu przejechała scyzorykiem po lianie. Jeśli jeszcze raz przejedzie po linie to lina się przerwie, a ja będę wąchać kwiatki w grobie!
- No, małpko kochana, odłóż ten scyzoryk.- powiedziałam przymilnym głosem.   
Rzecz jasna, ani nie odłożyła, ani nawet nie przestała starać się doprowadzić do mojej zguby. Serce zaczęło mi bić tak szybko, że miałam wrażenie, że zaraz mi eksploduje. Rozejrzałam się za jakąś deską ratunku. Gdy mój wzrok padł na ścianę, stwierdziłam z rozpaczą, że to mój jedyny ratunek. Przeklinając małpę na wszystkich znanych mi bogów, spięłam mięśnie i głośnym okrzykiem skoczyłam na równoległą mi ścianę. Złapałam się z całej siły liany i na wpół zawisłam zawisłam na niej. Żyję! Poszukałam szybko jakiegoś punktu podparcia moich ukochanych trzech kończyn* i zeszłam z liany. Nie chciałam ryzykować, że liana nagle pęknie. Poczekałam moment aż moje nerwy, oddech i serce się uspokoją i zerknęłam w stronę mojego zadowolonego z siebie wroga. Dałabym se rękę i nogę obciąć, że gdyby wzrok umiał zabijać to ta małpa leżałaby oskórowana, poćwiartowana, a jej szczątki zostałyby spalone i wrzucone do nawozu dla kwiatków doniczkowych. Od moich morderczych wizji odciągnął mnie zadziwiający fakt, że kapucynka trzymała mango. Nie byłoby w tym nic zadziwiającego, że jeszcze chwile temu miała w łapie scyzoryk.
-A udław się!- krzyknęłam do niej.
Czy ja właśnie zaczęłam gadać z małpą? Dobra, nieważne. To jest po prostu wredna małpa i tyle. Szybko wspięłam się na górę. Swego czasu chodziłam na ścianę wspinaczkową i miałam wprawę. Na górze zobaczyłam trójkę uczestników polowania. Co jest, zapytałam się w myślach, dlaczego oni mają sojusz?! Marcus wyraźnie powiedział, że nie wolno zakładać sojuszów! Poczułam rosnący we mnie gniew. Nie że jakaś święta krowa jestem, ale podczas rywalizacji jestem uczciwa! Podbiegłam cicho do najbliższego drzewa i ukryłam się za nim. A jak oni właściwie zakłócili wizję?! Przyjrzałam się im. Do rąk mieli przypięte jakieś dziwne jaskrawozielone pióra. Może to one sprawiają, że sędziowie ich nie widzą? Pewnie miałam rację. Nie dam rady im sama. Muszę działać z ukrycia. Nałożyłam strzałę na cięciwę i płynnie ją naciągnęłam. Strzały robiłam sama więc wiem, że mają ostre groty, dobre lotki i zrobione są z odpowiedniego drewna. Obliczyłam w głowie jak wysoko powinnam mierzyć i wystrzeliłam w udo pierwszego chłopaka. Rozległ się głośny krzyk bólu. Schowałam się szybko za drzewo. Doskonale wiedziałam, że za moment mnie znajdą. Oskar podczas treningów uczył mnie jak  się określa gdzie znajduje się przeciwnik na podstawie trajektorii lotu strzały, więc oni najpewniej też to wiedzą. Ale mam jeszcze kilka sekund zanim otrząsną się z szoku i dowiedzą się skąd strzelałam. Miałam jedno wyjście. Odrzuciłam łuk i kołczan, bo pewnie mi się już nie przydadzą i wyciągnęłam miecz. Raz się żyje, nie?, pomyślałam kwaśno i wyskoczyłam zza drzewa durnie krzycząc:
-Niespodzianka!

[Narracja trzecioosobowa:]

Widząc ich zszokowane twarze Alicja zaśmiała się. Nie był to rozbawiony śmiech. Raczej zły, szalony. Dzikość w jej czarnych oczach przestraszyła chłopaków. Jednak strach przeszedł, tak szybko jak przyszedł. W końcu ich było dwóch facetów, a to była jedna dziewczyna. Mimo przekonania o własnej przewadze czuli pewien niepokój. Bogini rzuciła się do walki. Mieczem, który miała w ręce zaatakowała najbliższego chłopaka. Zadała cięcie z góry, które bez problemu odparł. Nagle Alicja rzuciła się na ziemię i podcięła nogi chłopaka przez co się przewrócił i uderzył głową o kamień. Nie poświęcając mu większej uwagi, dziewczyna natarła na następnego chłopaka. Zadała cięcia z lewej, które odparł i spróbowała tej samej sztuczki co z poprzednim przeciwnikiem, ale chłopak przewidział, że to zrobi i podskoczył unikając ciosu. Wtedy Alicja z nieziemską precyzją, szybkością i siłą złapała go za gardło. Powoli zaciskała rękę. Chciała by cierpiał. By każda cząsteczka w ciele chłopaka cierpiała. Nie wiedziała czemu. Po prostu tego chciała. Bawiły ją rozpaczliwe próby obrony. Szczególnie, że on wiedział, że nie ma marne szanse na przeżycie tej potyczki.
- I co synu Demeter?- zapytała z drapieżnym uśmiechem.
Alicja poczuła, że coś jakby igły wbijały się jej w nadgarstek. Przypominało to bluszcz.  Podążyła wzrokiem wzdłuż rośliny, aż zobaczyła chłopaka którego postrzeliła. Miał zielone całe oczy.
- Och! Bracia!- zawołała wesoło i zwróciła wzrok ku jej poprzedniej ofiary.
Syn Demeter był już bardzo blady i zaczynał sinieć. Puściła go i oplotła jego szyję obręczą ognia. Złapała mocniej bluszcz i przesłała nim ognistą energię. Z radością obserwowała rosnące przerażenie na twarzy rannego chłopaka. Gdy roślina została spalona ogień sięgnął ciała chłopaka. Alicja wiedziała jakie będą skutki jej działania, mimo to nie przestawała. Syn Demeter zaczął się wić niczym wąż w agonii. Rozległ się krzyk drugiego syna. Nagle Alicja poczuła gwałtowny ból.

[Narracja pierwszoosobowa:]

Opadłam na kolana. Co się ze mną dzieje? To pytanie niczym mantrę powtarzała sobie w myślach. Rozejrzałam się po lesie równikowym. Jeden chłopak leżał na ziemi nie przytomny z strzałą w nodze, a dwóch chłopaków byli unieruchomieni przez ogniste obręcze na szyi. Wstałam szybko i podbiegłam do rannego. Usłyszałam ciche skomlenie od chłopaków z obręczami, ale je zignorowałam. oderwałam rękaw mojej koszuli i zawiązałam z całej siły nad raną. Ułamałam strzałę zaraz przy grocie i tyle byłam w stanie zrobić. Poczułam że słabnę i moje ciało zaczyna palić gorączka.  Poczołgałam się do drzewa i oparłam o nie ciężko dysząc. Coraz ciężej mi było walczyć o kolejny oddech, a ból w ręce ciągle rósł. Gorączka również niestety nie malała. Podejrzewałam że obręczy też nie utrzyma już długo. Normalny bluszcz nie mógł wywołać takich szkód w organiźmie.  Jednak... to nie było jedyną rzeczą która mi nie pasowała. W cieniu drzew był jakiś kształt. Chyba nie mam jeszcze omamów wzrokowych. Postać pomachała mi i za pomocą magii przesunęła wstążki moich przeciwników w moją stronę. Po chwili mnie olśniło i domyśliłam się kto to jest. To jest Uranos. Nagle na niebie rozbłysło złote światło. To mogło oznaczać tylko jedno. Koniec polowania. Mój brat uniósł ręce i przetelepotrował nas na pole na którym mieliśmy się spotkać.       
Nagle dotarło do mnie co się ze mną dzieje i czemu tak jest. Wyszeptałam jedno słowo:
- Trucizna.

*Chodzi o to, że podczas wspinania się trzeba mieć trzy punkty które by były podparciem dla dwóch nóg i jednej ręki (albo na odwrót). Jeśli ma się trzy dobre punkty, to ręka (albo noga) może szukać kolejnego miejsca podparcia i jedna noga, albo ręka może szukać innego itd. ;) 
____
Wybaczcie spóźnienie. :(

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz