Perspektywa Oskara:
Alicji i Aronowi, delikatnie rzecz ujmując, nie tropiło się razem najlepiej. Obydwoje sobie dogryzali jak koty. Najbardziej w tym wszystkim górowała Alicja, bo to ona wywoływała sprzeczki i zawsze miała ostatnie słowo. Jednak widziałem, że coś między nimi iskrzyło. Sęk w tym że trudno było stwierdzić, co z tego wyniknie, czy ogień miłości, pożądania, czy może nienawiści. Osobiście polałbym, żeby to była miłość, mimo tego co Aron zrobił Alicji. Szczerze mówiąc, nie przepadałem za Aronem od pierwszego wejrzenia. Spojrzenie jakim mnie obdarzył doprowadziłoby niejednego twardziela do gęsiej skórki, a nawet dreszczy. Był pełen... złości? W sumie, trudno było to stwierdzić. Zupełnie jakbym mu coś zabrał. Ale wiem, że on ją kiedyś, a może nawet nadal, kochał, a ona jego też. Nawet jeśli tego nie okazywała. A podobno stara miłość nie rdzewieje, prawda?
Aron cicho zaszurał o suche szyszki.
-Książę Ciemności, byłbyś łaskaw nie płoszyć nam zwierzyny? - zaczęła dogryzać Alicja., gdy jelen dał znowu nogę.
- Przestanę w momencie w którym ty przestaniesz dyszeć mi nad karkiem. To strasznie dekoncentruje - odgryzł się.
To akurat nieprawda. Alicja przez większość czasu oddychała bardzo cicho, tylko raz na jakiś czas musiała wziąć głębszy oddech.
- Trudno nie sapać i wzdychać z oburzenia nad tym jaki jesteś głośny - odparła natychmiastowo. Mógłbym się pokusić o stwierdzenie, że ktoś ją tych złośliwości nauczył.
Tak było przez cały czas. Ona dogryzała, on odpyskował. Trudno było mi powiedzieć którą stronę w tym porze trzymam. Z jednej strony doskonale rozumiałem złość Alicji, z drugiej współczułem Aronowi, bo widać że jest mu wstyd i że żal ściska mu serce. W końcu skąd miał wiedzieć, że akurat dzisiaj Wiktoria postanowi zabawić się jego kosztem. A zapomnienie naszyjnika mogło przydarzyć się każdemu innemu. Ludzie ciągle czegoś zapominają. Jedna rzecz jest bardzo ciekawa: jakim cudem zgubienie zwykłego naszyjnika na ochronę przed urokami, mogło pociągnąć za sobą takie skutki. Co te dwie biedne dusze zrobiły, że los ich tak okrutnie ukarał? Ja sobie nie wyobrażam, żebym w takiej sytuacji miał stracić Willa.
Will.
Na samo jego imię robiło mi się ciepło na sercu. Może to nie jest wieczna, nieskończona dozgonna miłość, ale mam nadzieję, że kiedyś będzie. Chociaż, kto mnie tam wie? Nigdy nie byłem zakochany. Zauroczony, zafascynowany, a i owszem, ale jeszcze nikogo nie obdarzyłem prawdziwą miłością. Może i na mnie przyszedł czas ny się zakochać z wzajemnością?
Perspektywa Aleca:
To powoli stawało się nie do zniesienia. Ciągłe kłótni doprowadzały mnie do szewskiej pasji. Nie było pięciu minut bez o wyjątkowo złośliwej formie wymiany zdań. Jakbym był sędzią, to na pewno bym uniewinnił Arona. Nawet nie ze względu, że też jest facetem, czy moim najlepszym przyjacielem, tylko ze względu na okoliczności. Po względem uczuć, doskonale rozumiałem Alicję, też bym był zrozpaczony i wściekły gdyby Ania mnie zdradziła, ale nie mścił bym się na niej. Na pewno byłbym oschły, opryskliwy i nieprzyjemny, ale bez przesady. Wyzwanie tylko ze względu na uczucia? To czysta głupota. Po za tym, skąd ona ma pewność, że wygra? Alicja zdecydowanie przesadza. Ja bym pewnie Ani wybaczył gdybym zobaczył, że się stara zrehabilitować, że robi wszystko żebym jej wybaczył... Fakt, faktem Aron jakoś specjalnie się nie stara, ale gdyby ktoś do mnie się tak ktoś ciągle odzywał, to bym go chyba pozbawił przytomności. Więc podziwiam cierpliwość i stalowe nerwy boga.
Co do Ani... myślę, że nie do końca rozumiem swoje uczucia wobec niej. Ta różowo włosa, drobna, a zarazem pełna energii istotka od zawsze mi towarzyszyła w życiu. Zanim przybyłem na półwysep była moją najlepszą kumpelą od piaskownicy. Nie jestem pewien czy chcę ją widzieć w roli mojej żony, czy matki moich dzieci, ale jestem pewien, że nie chcę jej stracić.
To tyle jeśli chodzi o Wojnę Bogów. :) A oto one-shot.
,,Było kiedyś w pewnym mieście wielkie poruszenie''
Witam.
Mam na imię Marek. Przedstawię Wam moją historię, pełną kołatania serca, złych wyborów, a co najgorsze, ze szczęśliwym zakończeniem. Mam 16 lat i chodzę do pierwszej liceum (urodziny w listopadzie). Moją pasją, proszę się nie śmiać, jest śpiew i taniec. Może to nieco dziwne, ale to jest prawda. Dowiedziałem się o tym na koncercie Marka Grechuty, tak, tego pana od wielkiego hitu ,,Wiosna, wiosna''. Od czasu gdy go usłyszałem, postanowiłem, że nauczę się śpiewać i na szczęście, wspaniały Bóg obdarzył mnie świetnym głosem i darem do prowadzenia lekcji i apelów. Z kolei pasja tańca, przypałętała się w gimnazjum, gdy moja pani od w/f zabrała naszą klasę na wycieczkę do domu kultury pokazać nam występ klas trzecich. Tak mnie to zafascynowało, że koniecznie chciałem się nauczyć tańczyć. I te pasje ciągle we mnie trwają.
Dzięki moim zdolnościom dostałem zezwolenie od dyrektora na prowadzenia dwóch kół poza lekcyjnych - tańca i śpiewu. I mimo tego, że taka jest ich ,,oficjalna'' nazwa, to nie tylko tego się tam uczymy. To są takie jakby, lekcje ogólno edukacyjne. Każdy może na nie przyjść i pouczyć czegoś innych. Na przykład na koło przyszedł pewien chłopak, który miał niesamowity talent do origami i usłyszawszy o moim kole, przyszedł i chciał zarazić swoją pasją innych. Od teraz do niego przychodzą różni uczniowie (i nawet nauczyciele się skusili) którzy chcą się od niego nauczyć sztuki zginania papieru. W sumie ja tych zajęć za bardzo nie prowadzę. Chętni uczestnicy sami je prowadzą. Przychodzą do mnie i pytają czy mogą poprowadzić lekcje, a ja się zgadzam. Dzięki temu przełamują onieśmielenie przy przemowach i odkrywają samego siebie. A mi po prostu sprawiają przyjemność ich szczęśliwe twarze.
Jednak, jak każdy nastolatek nie jestem odporny na dziewczęcą urodę. Moje serce zauroczyła Wiktoria, rudowłosa piękność. Ale, ona jakoś nie zwraca na mnie specjalnej uwagi. Nie jestem nieśmiały, czy brzydki. Jestem w sumie dość niczego sobie. Mam długie czarne kręcone włosy, które spinam w kok, około 180 cm wzrostu i dość przystojne rysy twarzy, ale ja nie bardzo się palę do nawiązywań znajomości i przyjaźni. Na własnej skórze się przekonałem, że większość ludzi kiedyś Cię opuści, a zauroczenie minie. Mam dwóch przyjaciół, Emilię i Tomka. Tworzymy razem zgraną paczkę i wspieramy się w potrzebie. Typowe prawda? Ale ja nie mówiłem, że moja historia jest jakaś wyjątkowa, czy nie powtarzalna.
To jest historia mojej prawdziwej miłości, dlatego zacznę od dnia, w którym Wiktoria przyszła na moje zajęcia w otoczeniu przyzwoitek, potocznie nazywanych plotkarami. Na widok zielonookiej zabiło mi szybciej serce. Uśmiechnęła się do mnie i usiadła w drugim rzędzie. Nie za blisko i nie za daleko, uznałem. Moje alter ego zaczęło się ze mnie śmiać i mówiło ,,po kiego grzyba to tak analizujesz? Przyszła i usiadła w wolnym miejscu i nie ma co się tak ekscytować''. W pierwszym rzędzie siedzą moje chórzystki wgapione we mnie jak w obrazek święty. Minie im kiedyś, a ja nie byłem nimi zainteresowany. Ja siedziałem na biurku nauczyciela, który niestety nadzorował lekcje. Dyrektor, aż tak mi nie ufa. Przy biurku na krześle siedział belfer, a po drugiej stronie Emila.
Dziś akurat, miałem solówkę. Śpiewałem Marka Grechutę ,,Nie Dokazuj''.
-Było kiedyś w pewnym mieście wielkie poruszenie,
Wystawiano niesłychanie piękne przedstawienie,
Wszyscy dobrze się bawili, chociaż był wyjątek.
Młoda pani w pierwszym rzędzie wszystko miała za nic,
Nawet to że śpiewak śpiewał tylko dla tej pani,
I gdy rozum tracił dla niej...
- Śmiała się, klaskała - wtrąciła sie z uśmiechem Emila.
Uśmiechnąłem się do niej. No i po moje solówce, pomyślałem rozbawiony.
-W drugim akcie śpiewak śpiewał znacznie już rozważniej,
Młoda pani była jednak ciągle niepoważna,
Aż do chwili , kiedy nagle , nagle wśród pokazu,
Padły słowa...
-Nie dokazuj, miła nie dokazuj,
Przecież nie jest z ciebie znowu taki cud,
Nie od razu , miła nie od razu,
Nie od razu stopisz serca mego lód! - zaśpiewał Tomek barytonem zrywając się teatralnie z krzesła i rzucając się ku koledze który jest gejem. Chłopak udał omdlenie z zachwytu. Tak na prawdę, to nie był jakiś płomienny związek, tylko zabawa, a chłopak homoseksualny jedynie tu nie musi się ukrywać. Na świecie pełno jest ludzi nietolerancyjnych.
Spojrzałem na Wiktorię.
-Nie dokazuj, miła nie dokazuj,
Przecież nie jest z ciebie znowu taki cud,
Nie od razu , miła nie od razu,
Nie od razu stopisz serca mego lód!
Innym razem zaproszony byłem na wernisaż,
Na wystawy późną nocą w głębokich piwnicach,
Czy to były płótna mistrza Jana, czy Kantego?
Nie pamiętam tego...
Były tam obrazy wielkie , płótna kolorowe,
Z nieskromnymi kobietami szkice nastrojowe,
Całe szczęście , że naturą martwą jednak były,
Nie dokazuj, miła nie dokazuj,
Przecież nie jest z ciebie znowu taki cud,
Nie od razu , miła nie od razu,
Nie od razu stopisz serca mego lód!
Nie dokazuj, miła nie dokazuj,
Przecież nie jest z ciebie znowu taki cud,
Nie od razu , miła nie od razu,
Nie od razu stopisz serca mego lód!
Była także pewna chwila, której nie zapomnę,
Był raz wieczór rozmarzony i nadzieje płonne,
Przez dziewczynę z końca sali podobną do róży,
Której taniec w sercu moim święty spokój zburzył...
Wtedy zdarzył się niezwykły, przedziwny wypadek,
Sam już nie wiem jak to było,
Trudno opowiadać...
Jedno tylko dziś pamiętam,
Jak jej zaśpiewałem...
"Usta milczą, dusza śpiewa,
Usta milczą, świat rozbrzmiewa!"
-Lecz dziewczyna nie słuchała,
Tańcem już zajęta,
W tańcu komuś zaśpiewała to co tak pamiętam... - westchnął chłopak przeżywający złamanie nerwowe, bo zerwał z dziewczyną.
-"Nie dokazuj, miły nie dokazuj,
Przecież nie jest z ciebie znowu taki cud,
Nie od razu, miły nie od razu,
Nie od razu stopisz serca mego lód!" - zaśpiewała Emilia.
-Nie dokazuj, miła nie dokazuj,
Przecież nie jest z ciebie znowu taki cud,
Nie od razu , miła nie od razu,
Nie od razu stopisz serca mego lód!
Klasa rozbrzmiała oklaskami. Zaśmiałem się, zeskoczyłem ze stołu i ukłoniłem. Ta klasa to jedyne miejsce gdzie mogę być na prawdę sobą. Po lekcji Wiktoria podeszła i zapytała, czy mogę chwilę z nią porozmawiać. Na osobności.
- Ja nie mam przed moją klasą, żadnych tajemnic - zażartowałem. Niestety, ona odebrała to dosłownie.
- Okej - wzruszyła ramionami. - Pójdziesz ze mną na bal w piątek? - walnęła prosto z mostu.
Zbaraniałem. Czy ONA właśnie zaprosiła mnie na bal?! W duchu zacząłem niemal piszczeć ze szczęścia. Usłyszałem pogardliwe prychnięcie od Emilii, ona nigdy jej nie lubiła. Mówiła, że jest pusta jak ściany w akademiku, albo piersi Wiki. Co prawda, chodzą po szkole, plotki, że rudowłosa sobie powiększyła sobie biust, ale nigdy nie brałem tego na poważnie. Teraz stwierdzam, że plotki jednak kryją w sobie ziarno prawdy.
-Och! - wykrztusiłem, kilka osób zachichotało, a ja im rzuciłem miażdżące spojrzenie. - ,,Przetańczyć z tobą chcę całą noc. I nie opuszczę cię już na krok'' - zaśpiewałem jej klękając teatralnie na kolano i pocałowałem ją w rękę. Miała piękne zadbane dłonie i długie pomalowane paznokcie.
Parsknęła śmiechem. Powiedziała mi, że ma turkusową suknię, pomarańczowe buty, czerwone korale i żebym się ubrał tak by jej nie narobić wstydu, po czym po prostu wyszła. Zazgrzytałem w duchu zębami.
-Koniec na dzisiaj - oznajmiłem głośno.
Koledzy przechodząc koło mnie klepali mnie po ramieniu i składali kondolencje mówiąc, że Wiki to niezła suka. Puszczałem to mimo uszu, podskórnie czując, że to z zazdrości. Jednak najbardziej zabolało mnie zachowanie Tomka i Emilii. Podeszli do mnie i Emilia zaśpiewała:
- ,,Laleczka z saskiej porcelany, Twarz miała bladą jak pergamin, Nie miała taty ani mamy, I nie tęskniła ani, ani!'' Kretynie - zaśpiewała drwiąco i wyszła mocno trącając mnie ramieniem.
Tak bardzo dobitnie oświadczyła mi, że nie chce mieć ze mną nic wspólnego i że Wiki, ma w sobie tylko urodę. Odwróciła się na chwilę i pokazała podłogę i dwa palce. Oznaczało to, że poczeka na Tomka dwie minuty przy drzwiach wyjściowych ze szkoły. Oni jedyni wiedzieli o moim zauroczeniu Wiktorią i nie mogłem pojąć, dlaczego się tak wobec mnie zachowują. Tomek pokręcił głową i poczekał, aż wszyscy wyjdą. Zapewniłem nauczyciela, że odniosę laptopa i klucz do pokoju nauczycielskiego. Ledwo belfer wyszedł Tomek od razu powiedział:
- To tylko pokazówka - oznajmił. - Stary, ona to suka i tylko się tobą bawi. Rano zerwała z swoim chłopakiem i chce wzbudzić w nim zazdrość. A ty, to po prostu łatwy cel, narzędzie.
- Cholera - wymamrotałem. - Dlaczego wy tak ciągle mówicie? Koniecznie chcecie zniszczyć moją szansę na szczęście?!
Tomek zacisnął zęby, a twarz mu stężała.
- Marek, czy ty rozumiesz co ja do ciebie mówię?! Chcę cię przed tą babą ochronić.
- Ja tam, myślę że ty po postu jesteś zazdrosny - doskonale wiedziałem, że nie jest, ale byłem wściekły. Każdy chce mnie chronić, ale czymże jest życie bez doświadczeń?! Tomek zamknął oczy i wziął głęboki wdech by opanować gniew.
- Jasne, jestem zazdrosny i mam dziewczynę - rzucił sarkastycznie i wyszedł trzaskając drzwiami.
Usiadłem na podłodze pod tablicą i zawiesiłem głowę. Jak to zwykle bywa w momentach w których człowiek niszczy sobie życie, zacząłem rozmyślać. A co jeśli mają rację? Nigdy nie byłem wgryziony w plotki i życie szkoły. Jedyne co robiłem, to organizowałem imprezy szkolne i znano mnie z opinią ,,Marek Wasillewski? Ten od imprez? Nie, nie znam''. Westchnąłem i wyszedłem z klasy. Jedno jest w stu procentach pewne. Od myśli, że Wiktoria idzie ze mną na bal byłem szczęśliwy.
,,Nie kłam, że kochasz mnie,
nie kłam że weźmiesz mnie daleko tak że,
nie znajdą nas''
Od tego zdarzenia, moje życie zmieniło się diametralnie. Przestałem być tym panem ,,nie znam go''. Wiktoria przedstawiła mnie jako swojego nowego chłopaka. Bez pytania. Widocznie myśli, że cały świat jest u jej stóp. Ale przestałem być też kumplem Emi i Tomka, którzy ostentacyjnie mnie ignorowali.
Wiki wspięła się na place i próbowała mnie pocałować, ale ją delikatnie, acz stanowczo zatrzymałem. Wydęła usta.
- O co ci chodzi?
Uśmiechnąłem się wyrozumiale. Pewnie zwykle nikt jej niczego nie odmawiał.
- Nie wypada przy towarzyszach - spojrzałem znacząco na obserwujących nas jej przyjaciół.
Jeden z nich wzruszył ramionami.
- Nie takie rzeczy się oglądało w pornolach - rzucił, a ja zdębiałem.
Ja nigdy nie oglądałem filmów tego typu. Według mnie to jest obrzydliwe i nieetyczne i że życie intymne powinno zostać między parą. Chłopacy zarechotali, a ja zmusiłem się do lekkiego nieudolnego uśmiechu. Zwykle nie musiałem przybierać tak fałszywych twarzy. Mówiłem co chciałem i jak ,,dyktowało mi serce''.
- A pamiętasz jak ta laska z ,,Dziewiczej krwi'' się... - zaczął bardzo szczegółowo opisywać pierwszy raz aktorki, a ja chciałem bardzo szczegółowo pokazać im co zjadłem na śniadanie.
Wybawił mnie gest nauczycielki dyżurującej, która prosiła mnie do siebie.
- Słucham?
- Witaj Mareczku - Boże, ja mam szesnaście-naście lat! - Chciałabym byś zaśpiewał na balu Moulin Rouge „We Can Be Lovers" z Emilką. Dacie radę?
Już otworzyłem usta by poprosić nauczycielkę by dała mi kogoś innego, bo jestem skłócony z Emilią, ale zadzwonił dzwonek i nauczycielka odeszła. Z wisielczym humorem poszedłem na biologię szczegółowo uczyć się o anatomii i fizjonomii ślimaków. Brr.
Z Emilią poćwiczyliśmy na zajęciach, czyli na neutralnym gruncie. Niestety, konflikt pogłębił się. Bo dziewczyna nie szczędziła mi udzielania rad i poprawiania mnie, mimo, że śpiewałem o rok dłużej od niej. Ostatecznie skończyło się na tym, że wyszedłem trzaskając drzwiami mówiąc ,,koniec na dzisiaj''. W drodze do domu wmawiałem sobie, że to wina Emilii, ale doskonale sobie zdawałem sprawę z tego, że po części to jest moja wina. Zostawiłem moich przyjaciół dla zdegenerowanych nimfomanów/nek. Może gdyby się lepiej poznali to by się polubili? Po chwili namysłu uznałem, że warto spróbować.
- Mamo! - zawołałem w progu.
Odpowiedziała mi cisza. Czyli mamy nie było w domu. Trudno. Nie zamierzałem wysadzić domu. Zadzwoniłem do mojej paczki i dziewczyny prosząc by przyjechali. Pierwsza przyjechała Wiki. Pocałowałem ją na powitanie i zabrałem do mojego pokoju. Nie jesteśmy zbyt majętną rodziną, więc mój pokój jest dosyć skromny. Stary, ledwo zipiący komputer, radio, łóżko, biurko, książki i szafa. W sumie tyle. Dziewczyna usiadła na łóżku i zaczęła opowiadać o zakupach. Po pięciu minutach jej przerwałem i zapytałem czy chce coś do picia. Poprosiła o koktajl malinowy. Już miałem zapytać skąd mam u diabła wziąć maliny w lutym, ale w porę ugryzłem się w język.
-Przykro mi, nie mamy malin, ani blendera - bo po co mi niby?
- To podziękuję - rzuciła piskliwie obrażonym tonem. Zupełnie jakbym maliny w premedytacją wyrzucił, a blendera zniszczył z świadomością, że będzie chciała koktajlu.
Przeprosiłem ją na chwilę i wyszedłem zrobić sobie herbatę. W trakcie gotowania wody przyszła moja kompania i razem poszliśmy do mojego pokoju. Tomek wykazał się dobrymi manierami i ucałował dłoń Wiktorii, a Emilia odgraniczyła się do chłodnego ,,cześć'' i uściśnięcia dłoni.
- Och jakie dłonie i paznokcie! - zawołała ze wstrętem i gwałtownie puściła dłonie mojej przyjaciółki.
Emilia nigdy nie dbała jakoś szczególnie o wygląd. Z resztą, nawet jakby chciała, to by nie mogła. Jej sytuacja materialna drastycznie różniła się od mojej. Podczas gdy mnie było stać na pójście do kina raz w miesiącu, to ona nie mogła sobie kupić tuszu do rzęs. Jej mama jest pijaczką na odwyku, a ojciec nawet nie skończył matury. Jakby tego było mało, zaraz po pójściu matki dziewczyny na odwyk, umarli jej dziadek i babcia. Niestety nie mieli ubezpieczenia, ani polisy na życie, przez co jej ojciec musiał wsiąść kredyt, by móc wyprawić chociażby skromny pogrzeb. Dlatego, Emila stara się jak najbardziej odciążyć ojca i chodzi na wszelakiej maści darmowe kursy przygotowawcze do pracy, podjęła się pracy dorywczej w barze i pracuje tam przez cztery godziny dziennie. Od siedemnastej, do dwudziestej pierwszej harcuje jak wół w dni robocze. W weekendy, od siódmej rano do piętnastej w kawiarni. Z racji, że była przypięta do muru, nie mogła rzucić tych prac, mimo tego, że traktują ją tam jak szmatę do podłogi. Ja i Tomek odkąd przypadkiem dowiedzieliśmy się, że dziewczyna żyje na granicy ubóstwa, robiliśmy co mogliśmy, by im pomóc. Ja opróżniłem strych z starej dziurawej kanapy, krzeseł bez nóg, znalazłem w piwnicy komodę z urwanymi drzwiczkami i wszystko to zreperowałem i dałem Emilii. Ponad to zrzuciliśmy się z Tomkiem i kupiliśmy porządny materac, bo ich zeżarły już mole. Z kolei Tomek kupił porządny odgrzybiacz i wysmarował nim całe mieszkanie, odkaził wapnem i pomalował. Teraz zamierzamy się zrzucić na dywan dla ich rodziny, bo za podłogę służy zwyczajny beton. Emilia w prawdzie stanowczo odmawiała przyjęcia od nas pomocy, ale gdy wychodziła do szkoły i zobaczyła że całe jej podwórko, jest zastawione różnymi meblami nie miała wyjścia i musiała zabrać (z naszą pomocą) to wszystko do domu. Dzięki temu wszystkiemu, jej lokum wreszcie zaczyna przypominać prawdziwe mieszkanie. Dwa razy do roku chodziła do fryzjera, żeby nie wyglądała jak straszydło. Miała najzwyczajniejszą na świecie grzywkę, zupełnie inną od wymagań mody, i włosy do ramion, które spinała z tyłu głowy. Często myła twarz i zęby, dzięki czemu i bez makijażu jest twarz wyglądała na prawdę dobrze. Jednak dłonie i paznokcie miała zniszczone od ciężkiej pracy. Spojrzałem ostro na moją dziewczynę.
-Wiktoria - upomniałem ją. Posłałem przepraszający uśmiech Emilii, która najwyraźniej bardzo poważnie zaczęła rozważać koncepcję wyjścia z mojego domu i powiedzenia mi żebym się gonił z przyjaźnią z nią, jeśli nadal będę z Wiką.
Szczerze mówiąc, nie minął nawet jeden tydzień, a ja zacząłem już się dusić w tym związku. Ale jednak, Wiktoria naprawdę mi się podobała i nie chciałem z niej rezygnować. Gdy nie ma jej znajomych to robi się z niej na prawdę fajna dziewczyna.
-Ale popatrz... - ciągnęła jakby niczego nie świadoma rudowłosa.
Twarz Emilii pociemniała z gniewu, a w oczach pojawiły się łzy. Wyraźnie było po niej widać, że ma ochotę jej bardzo brzydko odpyskować, ale nie zrobiła tego. Nie zrobiła tego ze względu na mnie. Zamiast tego, odwróciła się na pięcie i wybiegła z pokoju. Spojrzałem bezradnie na kupla który w takim skupieniu oglądał mój sufit, że wydawałoby się, że niczego nie usłyszał. Spojrzał na mnie i zrobił gest wyjątkowo przypominający odganianie niesfornego szczeniaka, ale uznałem, że chciał mi powiedzieć żebym za nią pobiegł. Tak też zrobiłem. Nie kłopotałem się zakładaniem butów, czy kurtki, więc gdy wybiegłem z domu od razu poczułem zimno lutego. Złapałem Emilię przy furtce.
- Emi, przepraszam, nie wiedziałem... - zacząłem się tłumaczyć.
- Za kogo się tłumaczysz, co? - przerwała mi. - Za siebie czy za nią?
To mi skutecznie zamknęło usta. Nie wiedziałem co odpowiedzieć. Prawda była taka, że za siebie i za nią. Jednak w przeważającej mierze, za siebie. Podeszła do mnie.
- Co ty w niej widzisz? Może ja nie mam tyle kasy co ona, ani nie jestem taka piękna jak ona, ale nie jestem taka podła i dwulicowa - syknęła wściekle. A ja sobie powtarzałem raz za razem nie mogąc sklecić zdanie: czy ona... - Marek spójrz na mnie - poprosiła.
Zdziwiłem się.
- Przecież patrzę.
Potrząsnęła głową z niecierpliwością.
- Patrzysz na mnie jak dorosły na dziecko. Nie widzisz we mnie kobiety, ale ja nią jestem. Rozumiesz? - popatrzyła mi prosto w oczy i szepnęła błagalnie. - Spójrz na mnie, tak jak na nią. Jak na dziewczynę.
I wtedy ją po raz pierwszy na prawdę zobaczyłem. Była piękna. Zdrowe, włosy z rozjaśnionymi końcówkami, głębokie, inteligentne, niebieskie oczy, porosty proporcjonalny nos, pełne malinowe usta, wydatne policzki, delikatna cerę i smukła sylwetka. Oraz coś, czego nigdy nie zapomnę. Głęboką miłość i oddanie. Miłość do mnie. Otworzyłem szeroko oczy i możliwe, że usta też.
- Najbardziej odczujesz brak jakiejś osoby, kiedy będziesz siedział obok niej i będziesz wiedział, że ona nigdy nie będzie twoja - powiedziała mi. - Kochaj kogo chcesz, nawet ten kamień na drodze, ździebło trawy, piękne ptaki na niebie. Błagam, kochaj każdego, tylko nie ją - i odeszła.
To był ostatni raz gdy ją widziałem przed balem.
Następnego dnia się pochorowałem. Dziś, pisząc tą historię uznałem, że to był palec od losu. Przez te trzy dni, odwiedzał mnie tylko Tomek. A że nie tylko ja i Wiktoria szliśmy na bal, to jego wizyty były bardzo krótkie. Przekazywał mi notatki z lekcji i z wielkim poczuciem winy na twarzy wychodził. W dodatku, moja mama i tata wyjechali na delegację (choć ja i tak uparcie twierdzę, że to były zwyczajne wakacje), więc czułem się się bardzo samotny. Niestety, jako wielki przeciwnik durnych seriali typu ,,Szkoła'', ,,Dlaczego ja'', i innych ,,Trudnych spraw'', nie mogłem oglądać telewizji, a mama dowiedziawszy się o moim przeziębieniu, ostrzegła mnie, że jeśli zobaczy mnie przy komputerze, albo gdziekolwiek indziej niż w łóżku, to wyrzuci mi komputer przez okno. Nie żartowała. A więc, mogłem: sumiennie przepisywać lekcje na kolanie, co zrobiłem, mogłem zrobić sobie mleko z czosnkiem (fuj), syrop z cebuli (fuj) i gdybym miał produkty, to bym mógł sobie zrobić rosół (mniam). Ostatecznie zdecydowałem się na czytanie książki. I tak mi minął czas oczekiwania. Gdy nadszedł moment w którym normalny człowiek zacząłby się szykować, ja byłem już gotowy. Postanowiłem już przyjechać na miejsce. Samochód pożyczyłem od ojca z ostrzeżeniem, że jest firmowy, a jego nie stać na nowy. Do domu Wiktorii nie miałem daleko, około 10 min jazdy. Żwawym ruchem wysiadłem z samochodu i wtedy zobaczyłem, że drzwi do domu mojej dziewczyny się otwierają. Myślałem, że zobaczyła, że przyjechałem i wyszła by mnie przywitać, ale zrobiła coś zgoła innego. To co zobaczyłem zmroziło mi serce. Z domu wyszedł wielki, umięśniony chłopak i pocałował czule Wiktorię. Wtedy całe moje ćwiczone przez lata opanowanie zniknęło. Szybkim krokiem podszedłem do chłopaka i z całej siły uderzyłem do pięścią w nos. Coś chrupnęło pod moją ręką, ale nie zwracałem na to uwagi. Chciałem być już w domu. W bezpiecznym domu w otoczeniu moich przyjaciół. Mieli rację - Wiktoria to suka. Nagle poczułem jakby mnie ktoś bardzo mocno popchnął. Ostatnie co zobaczyłem przed zapadnięciem błogosławionego mroku i spokoju, to przerażoną twarz kobiety i jasne reflektory lamp auta.
Obudziłem się podpięty do kroplówek. Wszystko mnie bolało, ale najbardziej głowa i noga, którą jak zauważyłem miałem w gipsie. Głowę miałem w bandażu. Rozejrzałem się zamglonym wzrokiem po pomieszczeniu. Nigdy nie miałem okazji patrzeć na salę z perspektywy pacjenta. Obok mnie siedziała, ku mojemu absolutnemu zachwytowi Emilia. Miała opuchniętą twarz i zaczerwienione oczy.
-Emilia? - wymamrotałem. - Mówiłem ci przecież tyle razy, żaden dupek nie jest wart twoich łez.
Wybuchła ni to płaczem, ni to śmiechem. Nagle przyłożyła swoje wargi do moich i cały świat dla mnie zniknął. Nie ważna była już ta zdradliwa suka, Wiktoria, ani chłopak z którym się całowała (później się okazało, że i jego oszukiwała i, że nic o mnie nie wiedział).
Wtedy zrozumiałem, że miłości nie trzeba ani szukać, ani się do niej zmuszać. Czasami wystarczy rozejrzeć się do okoła.
The End.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz