niedziela, 15 lutego 2015

Rozdział 24

Szczerze mówiąc, nic nie znalazłam, do momentu aż natrafiłam na księgę o nazwie ,,Sądy i porady dla Bogów''. Nie ukrywam, że tytuł mnie rozbawił. Byłam w stu procentach pewna, że o tym dziele zapomniano na długie lata, albo i nawet wieki. Karty były żółtawe od kurzu i grube, a okładka była ze skóry (mam nadzieję, że nie ludzkiej), a brzegi miały złote okucia, by się nie zagięły, była również skórzana klamra. Gdy ją otworzyłam, zauważyłam, że wszystko było ręcznie rysowane i pisane. Inicjał był pięknie zdobiony, tak samo jak iluminacja na bokach i górze strony. Dzięki temu również można było lepiej określić wiek książki, ponieważ takie wspaniałe dekoracje książki stosowano głównie w średniowieczu, co znacznie zawęża prawdopodobny wiek książki.
Było tam napisane, że Sąd Boży jest potrzebny kiedy dwoje bogów nie może dojść do porozumienia w sprawie o która decyduje o losach świata. Uznałam, że to bardzo przypomina to z czym ja się borykam, i że skoro bogowie w czasie kiedy używano tej księgi mogli się poradzić Sądu Bożego, to czemu ja mam wiedzieć po której stronie się opowiedzieć. Przejrzałam pobieżnie kilka następnych stron i dowiedziałam się, że by dokonać Sądu Bożego, trzeba kilku specjalnych rzeczy. Ciekawe czy uda mi się tą książkę przemycić do swojej kwatery... Pewnie nie, stwierdziłam z niejakim rozdrażnieniem. Raczej nie wolno takich wartościowych rzeczy wynosić z takich miejsc, a już szczególnie, nie mnie. Zazwyczaj mi latało, świstało i dyndało, czy ktoś mnie lubi, toleruje, czy nie może na mnie patrzeć. Ale jeśli mi to przeszkadzało w osiągnięciu celu, to mnie to drażniło. Czułam się wtedy bezradna i słaba. Wyrwanie kartek nie wchodziło w grę. Po pierwsze źle bym się z tym czuła, a po drugie do dziś pamiętam jak moja mama biła mnie linijką po rękach gdy choćby w moich podręcznikach zobaczyła coś pokreślone, nawet jeśli to było ołówkiem.
Wtedy mi przyszło do głowy, coś mało grzecznego. A tak konkretnie, to coś złego. Zerknęłam z nadzieją na okno. Może da się je otworzyć, rozważałam z nadzieją. W sumie nie mogło być gorzej, prawda? Z trzaskiem zamknęłam cymelium i podeszłam z nim do okna. Trzeba było mocniej pociągnąć, ale się dało je otworzyć. Metr do ziemi, zmierzyłam odległość. Ha! może mi dopisze szczęście. Bez wahania wyskoczyłam z tomiszczem po pachą. Położyłam księgę na trawie i weszłam z powrotem do biblioteki. Też przez okno. Z głośnym westchnieniem mówiącym, że nie znalazłam tego czego szukałam, wyszłam z biblioteki, pożegnawszy skrzekliwą kobietę. Gdy tylko drzwi się za mną zamknęły, pobiegłam po cymelium.
Cudownie. Bardzo dzielnie pracowałam nad swoją opinią kryminalistki, bo właśnie ukradłam cenny pewnie jedyny egzemplarz kilku wiekowej księgi. Zaczynając od kradzieży, kończąc na paleniu wiosek.
Gdy wróciłam do mojego tymczasowego mieszkania poszukałam miejsca gdzie mogłabym schować

cymelium. W sumie nie było grube i jakieś specjalnie duże. Po dłuższej debacie z mojej głowie, uznałam, że najlepsze miejsce to w mojej poduszce. Tam nie jest narażona na czynniki zewnętrzna takie jak Oskar, ani na znalezienie przez na przykład Willa, albo (broń Boże!) Aron.  O wilku mowa, pomyślałam wesoło, bo akurat w momencie gdy sobie robiłam herbatę, do kuchni wszedł demon i elf.
- Ej siostra, co powiesz na malutkie łowy? - zagadnął elf.
No i co miałam powiedzieć? Zgodziłam się.
 
_____
Jurto dodam taki rozdział uzupełniający, bo ten jest wybitnie krótki. Po prostu, siostra do mnie przyjechała i chciałam z nią chwilę pobyć. Sorry.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz