Rozprawy to paskudna rzecz. Dawanie w łapę i tym podobne sprawy. Słyszałam nawet, że raz ktoś wynajął zabójcę, żeby zaszantażować naszego poprzedniego króla (choć, nadal uważam to za głupotę. Nasz sprawiedliwy król dałby się przekupić dwoma rojalami), by ogłosił wyrok na jego korzyść. Niestety, pechowy skrytobójca pomylił komnaty, przez co próbował zakończyć życie naszemu Mistrzowi Walk. Oburzony tą bezczelnością władca, przysiągł przed swymi wiernymi poddanymi, że przekupstwo podczas jego panowania nigdy nie miało miejsca. W odpowiedzi, biedni ludzie pokiwali smętnie głowami i cierpliwie znosili dalsze wygłupy władcy, który ku ubolewaniu ludu dożył sędziwego wieku (''a żebyś się cholerniku udławił'', ''było by miło gdybyś w końcu wywalił kitę diabelski pomiocie!'').
Stanęłam z boku żeby móc w spokoju obserwować cały proces, bez większych szans, że rzucę się komuś do gardła, co w razie ewentualnego zbliżenia, było bardzo prawdopodobne. Król usiadł na królewskim stołku, oficjalnie nazywanym tronem. Tak na prawdę, mi bardziej przypominał po prostu krzesło. I tyle. Duży drewniany mebel z różnymi ładnymi zdobieniami. W prawym rogu stało dwoje strażników trzymających poborce.Wyglądał w najlżejszym tego słowa znaczeniu, bardzo źle. Kolor jego skóry wyjątkowo mi przypominał pewnego skaczącego płaza. I to takiego bliskiego śmierci. W dodatku miał wszystkich kolorów tęczy sińce jakby był kameleonem. Król często dawał szansę byłym więźniom na nowe pełne wygód życie strażnika, który jeśli się dobrze sprawował mógł mieć szansę na awans. Dzięki temu zyskiwał oddanie i lojalność, a przestępczość w mieście znacznie spadła. Ubranie bardziej wyglądało jakby jakiś nieborak sam sobie je pozszywał z płatów trzciny. Oczywiście nie wątpiłam, iż to nie był Fergun. Psy rzadko umiały coś poza ładnym prezentowaniem się na uroczystościach i kilkoma podstawowymi przedmiotami edukacji szlachty, czyli rachowanie, pisanie, czytanie i tak dalej. Ja mogłam się niestety poszczycić tylko tym, że trochę umiałam czytać. W moim życiu nie było czasu na uczenie się takich rzeczy. Ale za to miałam szereg innych umiejętności, które znaczenie bardziej się przydadzą na mojej drodze życiowej.
Nagle drzwi otworzyły się z wielkim hukiem. Do sali wpadł wysoki mężczyzna. Ten sam który wziął mnie za pannę lekkich obyczajów. Uśmiechnęłam się wrednie gdy zobaczyłam czerwonawy ślad na policzku. Praca na roli hartuje człowieka! Znaczącym gestem dotknęłam policzka udając, że zakładam włosy za ucho.
- Witam - zawołał. - Przepraszam za spóźnienie! - dorzucił bez jakichkolwiek oznak skruchy.
- Stań obok mnie mój synu - rozkazał z ciężkim westchnieniem umiłowany władca.
Na moment mnie zamurowało. Syn? Że to jest niby słynny książę Akkarin? Otrząsnęłam się i uśmiechnęłam się wesoło machając do niego. Następca tronu z jakiegoś dziwnego powodu, nie był zadowolony z tego że mnie widzi. Skrzywił się lekko i odwrócił wzrok. Czyżby nie mógł na mnie patrzeć bez okazywania miłości do grobowej deski?, zapytałam się złośliwie w myślach. Okazywanie względów młodym damom w naszym królestwie przez ukochanego księcia Akkarina przeszło już do legendy. Moja mama gdy była w dobrym humorze opowiadała mi o swoich koleżankach które po ślubie zostały ,,nawiedzone'' przez syna Marcusa. Biedny niedopieszczony książę, często uciekał przed widłami. Tak więc, Akkarin - znienawidzony przez mężczyzn, ukochany przez kobiety. Podział sił jest dosyć równy, z czego można spokojnie wywnioskować, że następcy tronu na razie, śmierć w dziwnych okolicznościach nie grozi. Ja na szczęście mogę spokojnie powiedzieć, że mi się bardziej podobają blondyni i że jestem ze swoimi szesnastoma wiosnami za młoda dla księcia. On woli doświadczone kobiety - czyli nie mnie. I chwała Bogu!
Król podniósł rękę żeby podrapać się po nosie, a tak dokładniej - żeby ukryć uśmiech. Roziskrzonym wzrokiem przyglądnął się poddanym, czy aby na pewno nikt tego nie zauważył, to była by gafa na całe życie. ,,Uwaga, uwaga! Nasz miłościwy król pozwolił na kpienie z jego rodzonego syna. Zabierać pomidory z domu i jazda!''. Król wstał i rozpoczął rozprawę.
- Zebraliśmy się tutaj by osądzić byłego poborcę podatków, Ferguna Lazreta. Zarzuty: pobicie obecnej tu Liliany Frey, znęcanie się nad koniem rzecznym, zbieranie wyższego podatku niż zarządziłem i zatrzymanie części na własny użytek. To bardzo poważne zarzuty. Masz jakieś argumenty obronne Fergunie? - zapytał poważnie władca.
Gruby mężczyzna spienił się. Nie wiem dlaczego, ale skojarzyło mi się to z grubym osiołem z wścieklizną. Nie żebym miała coś przeciwko osiołkom, ale za wyobraźnię nie odpowiadam. To dziadostwo działa kiedy mu się podoba.
- Owszem! Wcale się nie znęcałem! - krzyknął i zaczął się wyrywać, ale strażnicy byli jak z kamienia. Miałam wielką ochotę stanąć przed nimi i pomachać im przed oczami, żeby sprawdzić czy aby na pewno żyją. Albo czy nie śpią.
- Ja i panna Frey (u, chu, chu! Nikt nigdy nie zwracał się do mnie per ,,panna''!) widzieliśmy jak smagałeś konia wodnego batem. Otrzymałeś odpowiednie instrukcje jak należy postępować z tego typu zwierzęciem - odparł ze godnym podziwu spokojem. Ciekawe kto go tego nauczył. Wynajęłabym go, ktoś w końcu musi mi pomóc ogarnąć mój poryczy charakterek.
- Za mało mi płacisz - oskarżył króla, gdy zrozumiał, że szanse na odparcie poprzednich zarzutów sięgały najwyżej zera. Na jego miejscu, przyznałabym się od razu, nie ma sensu bronić się przed wyciskającym prawdę głębokim brązem oczu króla.
Fergun był fioletowy ze złości na twarzy. Zaczęłam mieć poważne wątpliwości, czy on przypadkiem się nie dusi. Szczerze mówiąc, nie miałabym nic przeciwko temu...
- Czy piętnaście złotych monet starczyłyby twojej rodzinie na przetrwanie? - zapytał mnie Marcus.
- Tak, wasza wysokość - ukłoniłam się niezgrabnie. Ha! I tak dobrze, że się nie wywaliłam! Nidy w życiu nie musiałam się nikomu kłaniać, więc jak na pierwszy raz całkiem nie źle mi wyszło.
- Skoro im starcza, to tobie jednemu tym bardziej powinno - podsumował zgrabnie.
- Ta brudna szmata zasłużyła sobie na karę! - wykrzyknął desperacko Fergun. - Chciała ukraść tego konia. Doskonale wiedziała, że teraz ten głupi koń pójdzie za nią choćby do samego piekła!
Nastała ciężka cisza. Jedno szeptać za plecami władcy obraźliwe słowa, co innego wykrzyczeć mu je w twarz. Król gwałtownie wstał i złapał poborcę za kark i rzucił nim o podłogę. Wśród poddanych przebiegł szmer zaskoczenia. Nie będę ukrywać, że ja też byłam zaskoczona. Nie sądziłam, że nasz król jest zdolny cokolwiek zrobić innemu człowiekowi, a co dopiero uderzyć człowieka. Król poszedł do głowy skazańca i kucnął.
- Módl się o szybką śmierć Fergunie - mimo, że szeptał w absolutnej ciszy było go słychać idealnie. Śpiewaczki operowe pewnie w tym momencie, bardzo zazdroszczą Marcusowi tej ciszy. - Bo ja ci jej nie dam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz