niedziela, 8 lutego 2015

Rozdział 23

Następnego dnia miałam dziwny nastój. Coś pomiędzy uczuciem nostalgii i smutku. Miłość jest trucizną. Słodką, odejmującą rozum i logiczne myślenie, a jednocześnie uskrzydlające i dające nadzieję. Podobnie miałam gdy byłam zakochana w Aronie. Nie byłam w stanie racjonalnie myśleć. Chciałam tylko żeby mnie pokochał. Teraz pamiętałam jak to jest kochać Arona, ale nic już do niego nie czułam. Nic, a nic. Przynajmniej tak mi się wydawało, od rana do widziałam. Uranos powiedział, że będę go nienawidzić. A może bóg nieba myślał, że nienawidzę syna Tantanosa i jak mikstura mi odbierze uczucie miłości, to zostanie mi tylko nienawiść? Miałam nadzieję, że gdy zobaczę nie rzucę się na niego z pięściami.
Błąkałam się cały dzień szukając mniej lub bardziej produktywnego zajęcia, ale oczywiście - nie znalazłam. Czułam się w Organizacji jak w obozie wroga. Niemal wszyscy łypali spod byka. Zupełnie jakbym miała rogi i właśnie szykowała się do zaatakowania bogu ducha winnego przechodnia. Dlatego gdy mi się znudziło chodzenie w kółko po Czerwonej Róży i stanęłam na środku ,,ulicy'' (bardziej mi to przypominało wydeptane ścieżki w lesie) i zaczęłam się bawić mocą, od razu rzucili po broń. Co wyglądało zabawnie, bo jako takiej broni przy sobie nie mieli i w akcie desperacji sięgnęli po widły, kije i inne motyki. Z (kpiącym) przepraszającym uśmiechem rozwiałam  płomyczek i poszłam dalej. Ja im się nie dziwię, ale bez przesady, ja wyzwałam Arona, a nie wszystkich mieszkańców!
Moje ostatnie wątpliwości w związku z moimi uczuciami rozwiały się ostatecznie kilka minut później gdy zobaczyłam Arona i jakąś ładną brunetkę, która z nim otwarcie flirtowała. Aż  mnie ręka świerzbiła żeby zrobić im drobną złośliwość. Usiadłam po turecku na ziemi przy jakiś budynku i udawałam, że mnie nie ma. Aron na mnie zerknął i nagle zapragnął pokazać coś swojej towarzyszce. A najciekawsze  w tym jest to, że  to coś było przede mną! Próba wywołania zazdrości? Zaśmiałam się w duchu. Na mnie już to nie działa. Ale wobec takiej bezczelności należy się kara! Skupiłam się na ręce tej biednej dziewczyny i zrobiłam taką jakby ,,ognistą rękawiczkę'' na jej dłoni. Nie parzyła, żeby nie było, że ja jakaś sadystka, morderczyni, czy inne zło jestem. Teraz wystarczyło chwilę poczekać. Na szczęście (przynajmniej to moje szczęście) używanie rąk w sztuce uwodzenia jest niezbędne, ponieważ nogami dosyć trudno by było, na przykład wziąć partnera za rękę. Dziewczyna odrzuciła ręką włosy i spostrzegła moją ,,rękawiczkę''. Krzyknęła, a ja nagle uznałam, że to był  bardzo zły pomysł. Żeby uniknąć takiego pisku, jestem gotowa powściągnąć moją złośliwą naturę. Aron z mocno wkurzonym wyrazem twarzy się do mnie odwrócił. Zaczęłam w skupieniu z wyrazem najwyższej niewinności (lub durnoty) oglądać moje paznokcie.
- Wypadało by je przyciąć, żeby nie przeszkadzały w walce - rozmyślałam na głos. - Szkoda - nadal udawałam greka.
- Alicjo - syknął wściekle bóg.
- Słucham? - zainteresowałam się szczerze.
- Przestań!
- Ja nie wiem o czym ty mówisz - zamrugałam oczami ze zdziwieniem.
Dziewczyna podniosła ze łzami rozpaczy (mój biedny lakier do paznokci!) rękę, jako rzeczowy dowód zbrodni, ale na niej nic nie było. Albo raczej już nic nie było. Brunetka trzasnęła Arona w twarz i uciekła. Ciekawa jest logika niektórych ludzi. Za złośliwość byłych dziewczyn, zazdrosnych fanek/koleżanek/facetów, przyjaciółek, kolegów (i innych) odpowiada najczęściej nie wykonawca złośliwości, a osoba która była celem złośliwości. Moim skromnym zdaniem należy się wykonawcy, a nie obiektowi zainteresowania. Chłopak spojrzał na mnie miażdżąco.
- Słoneczko mi zasłaniasz - poskarżyłam się złośliwie.
Bóg zacisnął mocno zęby i odszedł, a ja zaczęłam się pławić w blasku wygranej bitwy i cieplutkich jesiennych promieni słoneczka.
Posiedziałam jeszcze chwilę i z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku zaczęłam szukać biblioteki. Książki od zawsze były moim konikiem. Były czasy kiedy czytałam codziennie jedną książkę, która miała ponad czterysta stron. To była zupełna norma. Jednak dziś szłam w zgoła innym celu do biblioteki niż znalezienie książki tak o, do poczytania. Tak na prawdę, szłam by móc jakoś pomóc Uranosowi. I nie chodziło o  to, że stanę obok niego w nadchodzącej bitwie, czy nie wiem, wymorduję połowę armii innych bogów. Zastanawiało mnie, czy jest jakiś sposób by do wojny w ogóle nie doszło? Jakieś starożytne zaklęcia lub prawa? W końcu Uranos sam powiedział, że nie chce tej wojny, tylko sprawiedliwości.
Biblioteka była w centrum Organizacji. Gdy weszłam, od razu powitał mnie dzwonek.  Na przeciwko drzwi było biurko, a za nim siedziała bibliotekarka.
- Kto tam? - zapytała skrzekliwie.
- Alicja - opowiedziałam lekko zdziwiona. Z tego co wiem, w bibliotekach nie prowadzi się spisów kto wchodził.
- Nazwisko? - dopytywała.
- Howard - liczbę lat i zaświadczenie i kartę szczepień też podać, zapytałam złośliwie w myślach.
Kobieta naskrobała coś w zeszycie (miałam niewyjaśnione wrażenie, że to było coś w stylu: morderczyni Alicja Howard), a ja poszłam prosto do działu zatytułowanego ,,Prawa Bogów'' i zaczęłam buszować wśród ksiąg.
___
Wiecie co? Właśnie zdałam sobie sprawę z tego, że to już aż 23 rozdziały! :)

DZIĘKUJĘ WAM!!!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz