Dzień się zapowiadał
zwyczajnie. Wstałem rano, zjadłem śniadanie, roztrząsnąłem parę
błahych sporów i poszedłem na zajęcia z walki. Po treningach
zamierzałem iść jak zwykle w ostatnim tygodniu, poszukać Alicji.
Ostatnio szukanie tej dziewczyny stało się moim priorytetem, mimo
tego, że większość ochotników straciło już nadzieję na jej
odnalezienie. Jednak ja miałem połączenie z bransoletką którą
dałem Alicji, i czułem, że nadal nosi ją istota magiczna co mi
dało choć promyczek nadziei, że ona żyje. Może i nie był to
twardy dowód, bo jakiś mag mógł znaleźć Alicję przed nami i ją
zabić zabrać jej bransoletkę, ale nie chciałem nawet dopuścić
do siebie tej myśli.
Podczas treningów, ją zobaczyłem. Zmieniła się. Nabrała pewności siebie. A może mi się tak tylko wydaje? Może tak bardzo chciałem ją zobaczyć, że uczucie przesłaniają mi prawdę? Wyjechała z północnej części lasu w towarzystwie dwóch chłopaków. Czyżby kochankowie?, zapytałem się w duchu. Przynajmniej jeden z nich to może być jej kochanek, bo drugi jest jej Fraternam. Alicja jechała na dużym biało-czarnym koniu. Wyglądała majestatycznie, jak królowa. Jedyne czego jej brakowało to uśmiechu. Miała kamienny wyraz twarzy, z którego nie dało się odczytać żadnej emocji, zupełnie jak jej kompani. Nie cieszyła się z powrotu do Czerwonej Róży? Zaniepokoiła mnie ta myśl, bo to oznaczało, że może chcieć wrócić na Ziemię, a my jej potrzebowaliśmy, jak każdego kto mógłby pomóc w nadchodzącej wojnie. Nie, nie tylko my, ja ją potrzebowałem. Nieśpiesznym stępem podjechała bliżej. Oczywiście, wszyscy przerwali to co robili i wyszli jej na przeciw, ale tym razem nie kazałem im wracać do treningu. Nowi ludzie zawsze wzbudzali ciekawość, a ich nie dość że jest aż trzech, to jeszcze jeden z nich to elf, połączony zaklęciem z człowiekiem, a ostatni to demon, to już w ogóle szok. Gdy podjechała dostatecznie blisko to otoczył ją tłum ciekawskich. Przez chwilę przyglądała się im z obojętnością, w przeciwieństwie do gapiów, którzy przyglądali jej się z nieukrywaną ciekawością i zainteresowaniem, choć, niektórzy z nieufnością.
-Gdzie jest Aron, syn Tantanosa i Hekate? - zapytała chłodnym tonem.
Już miałem odpowiedzieć, gdy jeden z chłopaków odpyskował:
- A kim ty jesteś żeby mu zawracać głowę?
Dobrze jest mieć wiernych i lojalnych przyjaciół. Kiedyś mu uratowałem podczas polowania życie, od tamtego dnia, w razie czego zawsze jest gotowy mi pomóc. Alicja uśmiechnęła się złowrogo.
- Dowiesz się w swoim czasie - odparła zimno.
- Tu jestem Alicjo - zawołałem.
Zaciekawienie wzrosło na wieść o tym, że to jest osoba której bezskutecznie szukaliśmy przez tydzień.
- Aronie, myślałem, że masz lepszy gust - zakpił jeden z chłopaków.
Posłałem mu lodowate spojrzenie, ale niestety na tym się nie skończyło. Szyję chłopaka otocztł pierścień ognia który powoli się zacieśniał. Czyli moc Alicji polega na ogniu, pomyślałem, to znacznie zmniejsza krąg jej prawdopodobnego pochodzenia. Wszyscy nastychmiast rzucili się do poszukiwania broni, a że nie było żadnej poza drewnianymi mieczami, tarczami i włóczniami, to je wzięli. Nagle wszystkie bronie się zaczęły palić. Przestraszeni mieszkańcy Czerwonej Róży szybko odrzucili palącą się broń. Wokół dziewczyny i jej towarzyszy rozbłysła metrowa ściana ognia. Zaczął się istny chaos. Ludzie zaczęli krzyczeć, biegając jak stado popaprańców, a konie zaczęły tańczyć, ale pod wpływem kilku słów chłopaka o czarno brązowych włosach się uspokoiły. Kolejny mag? Ciekawe. Szybko znalazła sobie przyjaciół, pomyślałem ponuro. Uznałem, że trzeba przerwać zanim komuś stanie się krzywda.
- Spokojnie! - krzyknąłem do tłumu, ale to nie poskutkowało. - Alicjo, proszę przestań! - krzyknąłem do dziewczyny która była wyjątkowo zaabsorbowana tym żeby wszystkich pozabijać.
Dopiero moje słowa zwróciły jej uwagę, choć wyglądała jakby ją tkoś wyrawał z transu. Opuściła ścianę ognia, a obręcz zgasła.
- Czemu to robisz? - zapytałem, choć się domyślałem.
- Naprawdę nie wiesz Aronie? - zapytała z zimnym i usatysfakcjonowanym uśmiechem. - Wyzywam cię na pojedynek.
Podczas treningów, ją zobaczyłem. Zmieniła się. Nabrała pewności siebie. A może mi się tak tylko wydaje? Może tak bardzo chciałem ją zobaczyć, że uczucie przesłaniają mi prawdę? Wyjechała z północnej części lasu w towarzystwie dwóch chłopaków. Czyżby kochankowie?, zapytałem się w duchu. Przynajmniej jeden z nich to może być jej kochanek, bo drugi jest jej Fraternam. Alicja jechała na dużym biało-czarnym koniu. Wyglądała majestatycznie, jak królowa. Jedyne czego jej brakowało to uśmiechu. Miała kamienny wyraz twarzy, z którego nie dało się odczytać żadnej emocji, zupełnie jak jej kompani. Nie cieszyła się z powrotu do Czerwonej Róży? Zaniepokoiła mnie ta myśl, bo to oznaczało, że może chcieć wrócić na Ziemię, a my jej potrzebowaliśmy, jak każdego kto mógłby pomóc w nadchodzącej wojnie. Nie, nie tylko my, ja ją potrzebowałem. Nieśpiesznym stępem podjechała bliżej. Oczywiście, wszyscy przerwali to co robili i wyszli jej na przeciw, ale tym razem nie kazałem im wracać do treningu. Nowi ludzie zawsze wzbudzali ciekawość, a ich nie dość że jest aż trzech, to jeszcze jeden z nich to elf, połączony zaklęciem z człowiekiem, a ostatni to demon, to już w ogóle szok. Gdy podjechała dostatecznie blisko to otoczył ją tłum ciekawskich. Przez chwilę przyglądała się im z obojętnością, w przeciwieństwie do gapiów, którzy przyglądali jej się z nieukrywaną ciekawością i zainteresowaniem, choć, niektórzy z nieufnością.
-Gdzie jest Aron, syn Tantanosa i Hekate? - zapytała chłodnym tonem.
Już miałem odpowiedzieć, gdy jeden z chłopaków odpyskował:
- A kim ty jesteś żeby mu zawracać głowę?
Dobrze jest mieć wiernych i lojalnych przyjaciół. Kiedyś mu uratowałem podczas polowania życie, od tamtego dnia, w razie czego zawsze jest gotowy mi pomóc. Alicja uśmiechnęła się złowrogo.
- Dowiesz się w swoim czasie - odparła zimno.
- Tu jestem Alicjo - zawołałem.
Zaciekawienie wzrosło na wieść o tym, że to jest osoba której bezskutecznie szukaliśmy przez tydzień.
- Aronie, myślałem, że masz lepszy gust - zakpił jeden z chłopaków.
Posłałem mu lodowate spojrzenie, ale niestety na tym się nie skończyło. Szyję chłopaka otocztł pierścień ognia który powoli się zacieśniał. Czyli moc Alicji polega na ogniu, pomyślałem, to znacznie zmniejsza krąg jej prawdopodobnego pochodzenia. Wszyscy nastychmiast rzucili się do poszukiwania broni, a że nie było żadnej poza drewnianymi mieczami, tarczami i włóczniami, to je wzięli. Nagle wszystkie bronie się zaczęły palić. Przestraszeni mieszkańcy Czerwonej Róży szybko odrzucili palącą się broń. Wokół dziewczyny i jej towarzyszy rozbłysła metrowa ściana ognia. Zaczął się istny chaos. Ludzie zaczęli krzyczeć, biegając jak stado popaprańców, a konie zaczęły tańczyć, ale pod wpływem kilku słów chłopaka o czarno brązowych włosach się uspokoiły. Kolejny mag? Ciekawe. Szybko znalazła sobie przyjaciół, pomyślałem ponuro. Uznałem, że trzeba przerwać zanim komuś stanie się krzywda.
- Spokojnie! - krzyknąłem do tłumu, ale to nie poskutkowało. - Alicjo, proszę przestań! - krzyknąłem do dziewczyny która była wyjątkowo zaabsorbowana tym żeby wszystkich pozabijać.
Dopiero moje słowa zwróciły jej uwagę, choć wyglądała jakby ją tkoś wyrawał z transu. Opuściła ścianę ognia, a obręcz zgasła.
- Czemu to robisz? - zapytałem, choć się domyślałem.
- Naprawdę nie wiesz Aronie? - zapytała z zimnym i usatysfakcjonowanym uśmiechem. - Wyzywam cię na pojedynek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz