sobota, 24 stycznia 2015

Historia Lili cz. 3

Oj, jak bardzo się myliłam. Labirynt w porównaniu do tego zamku to bułka z masłem. Jak każda prawdziwa kobieta, w końcu się wkurzyłam i zapytałam o drogę. Jednak, po drodze pewna rzecz przykuła mój wzrok i wprost nie mogłam się powstrzymać obejrzeniem tego. A mianowicie widok z oknem. Był piękny. Zatrzymałam się i obejrzałam widok za oknem. Westchnęłam ze smutkiem.Nigdy nie będzie mi dane tu mieszkać. Odwróciłam się i rozejrzałam po korytarzu. Nikogo nie było. Poza o tamtym facetem. Na oko miał od dwadzieścia pięć od trzydziestu lat. Miał długie rozpuszczone czarne włosy i niebieskie oczy, wydatne kości policzkowe, prosty nos, szeroką szczękę i smukłą prostokątną twarz. Cienie w miejscach gdzie nie było okien, intrygująco igrały z jego rysami.  Miał na sobie czerwoną koszulę z rozpiętymi guzikami na górze, wyszywaną złotą nitką. Rozpięte guziki, ukazywały lekko umięśniony tors. Czarne spodnie pomagały wydedukować, że nie ma ani grama zbędnego tłuszczu i że jest szczupły. Jednym słowem- ideał. Jednak - każdy ma jakieś wady! Nie w urodzie, to w charakterze. Uroda bardzo rzadko zamieszkuje wspólnie z mądrością. Warto wspomnieć, że to cudo natury idzie w moją stronę? Przez chwilę nie do końca wiedziałam czy dać dyla korytarzem, czy spróbować oknem. Ostatecznie, zaczęłam udawać, że mnie tam nie ma, albo ewentualnie że ja tam się znalazłam przypadkiem i już wychodzę. Mężczyzna zbliżył się i owiał mnie przyjemy zapach kawy i kokosu (Quo!?). Nagle zaczął się niebezpiecznie pochylać w stronę moich ust. Co on zamierza mnie pocałować?! Pocałował mnie mocno i gwałtownie. To nie było przyjemne. Całowałam się parę razy ze chłopakiem, ale wtedy to było przyjemne. Nie do końca wiedziałam co robić więc ugryzłam go mocno w wargę. Zamruczał i próbował pogłębić pocałunek. Co?! Że jemu to jeszcze przyjemność sprawia?! Wtedy się porządnie wkurzyłam i trzasnęłam go z całej siły w twarz.
- Co ty robisz? - ryknął. - Nie za to ci płacą!
W jego oczach błyszczała zimna furia. Brr.
- Co ty robisz? - przedrzeźniłam go. Tak, wiem że igram z ogniem. - Nie jestem nierządnicą kretynie!
Mężczyzna zamarł, a furia w jego oczach zgasła, Uniosłam dumnie podbródek i uderzyłam go jeszcze raz, tak dla zasady. Nieznajomy drgnął zaskoczony, a ja ostentacyjnie się odwróciłam i poszłam do mojego poprzedniego celu, czyli tej biesowej sali głównej. Po dobrych dziesięciu minutach, wreszcie znalazłam tą, całą salę. Była ogromna, zmieściłoby się w niej tysiąc ludu, chodź nie jestem pewna, bo teraz znajdowało się ich tam, może z trzy tuziny głównie szlachty. Szczerze mówiąc nikt nie zwrócił na mnie uwagi jakiejś szczególnej uwagi. I dobrze, nie bardzo mi się podobała perspektywa rozbierania mnie wzrokiem. Nie do końca wiedziałam gdzie mam iść. Ostatecznie, miałam trzy opcje: iść do służby (co mi się nie podobało), tak sobie stać na czerwonym dywaniku (to, to już w ogóle mi się nie podobało), albo iść do szlachty (po moim zimnym martwym trupie!). Z perspektywy czasu, uznałam, iż najlepsza z najgorszych możliwości, to iść do służby. Żwawym krokiem ruszyłam w stronę rogu i nagle ŁUP! Potknęłam się o czyjąś zupełnie niewinnie wystającą nogę. A tak na serio, to jeden piętnastoletni Szczeniak z Budy podstawił mi nogę. Głupi dzieciak. Pewnie za niedługo mu się wywietrzą te głupie pomysły, ale teraz może się bawić, co? Jakby co to stanie za plecami Psów i wszystko mu ujdzie na sucho. Zazgrzytałam zębami.
- Uważaj pod nogi slumsiaro - rzucił kpiąco, dzieciaki zarechotały.
- To raczej ty raczej uważaj gdzie stawiasz nogi Szczeniaku - warknęłam i wstałam z całą godnością na jaką było mnie stać. Czyli nikłą. Tak się jakoś składa, że nie za często zakładam suknie, bo są bardzo nie praktyczne i niewygodne, a jak już okazjonalnie założę to jeszcze nie miałam okazji się w sukni zbierać z ziemi.
- Nie waż się tak do mnie mówić głupia szmato. Tak na ciebie mówią: szmata. Brudna, śmierdząca, zwyczajna szmata. A ja jestem z Domu - zaznaczył z dumą. - Jestem nad tobą.
- To że jesteś z Budy, nie oznacza, że jesteś bogiem Szczeniaku - odgryzłam się. - A na moje oko, to nie jesteś godny nawet czyścić skazanym butów.
Jak ginąć, to z jakąś opinią, nie? Król Markus nigdy nie skazał nikogo za nic. Zawsze jest jakiś powód. A chociażby pomaganie skazanemu wiązać sobie sznur na szyję wyjątkowo upokarzające. Więc chyba nie muszę mówić, że takie stwierdzenie jakie powiedziałam, jest założeniem sobie na szyję liny.
Chłopakowi rozszerzyły się źrenice i podniósł rękę żeby mnie uderzyć. Odruchowo się skuliłam. Wtedy do sali wszedł władca. Ręka która miała mnie uderzyć, uścisnęła moją rękę. Spojrzałam w jego twarz. Był na niej szeroki uśmiech i życzliwy wyraz.
- Miło było cię poznać Lili - powiedział równie wesoło co kłamliwie. - Mam nadzieję, że się za niedługo znowu zobaczymy - spojrzał mi w oczy.
Wtedy sobie uświadomiłam, jak bardzo ich nienawidzę. Jak bardzo nimi gardzę. Oni mieli wszystko od zawsze, nie wiedzą co to jest głód, czy ciężka praca. Nie wiedzą jak się do czegoś dochodzi. Zdałam sobie sprawę, że tak na prawdę król o wielu rzeczach nie wie i że wszyscy tak na prawdę żyjemy w jednej wielkiej sieci kłamstw. Poczułam lekki ból w skroniach, ale po chwili minął. Wzrok chłopaka się lekko zamglił. Szybko odwrócił się i odszedł, gdy władca powiedział, że czas rozpocząć rozprawę. Może i nie mam szans, by ujawnić wszystkie kłamstwa, by rozwikłać wszystkie tajemnice, ale ta jedna musi mi się udać. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz