niedziela, 26 października 2014

Rozdział 8

Przez resztę dnia, byłam sama. Trochę się pobłąkałam tu i ówdzie nie wiedząc co ze sobą zrobić, trochę poćwiczyłam. Zapalnie ręki opanowałam do pefekcji. Już nie muszę o tym myśleć, po prostu jej używam. Dopiero gdy nastał zachód słońca usiadłam sobie na ławce i zaczęłam rysować ogniem po ziemi. Nawet nie wiedziałam jak się nauczyłam to robić. Po prostu skupiałam moc na danym puncie. To tak jakbym miała laser i musiała skierować jego promień na dane miejsce. Proste prawda? Było by prost gdyby nie to że jak coś cię rozproszy i na to spojrzysz to możesz to przypadkiem zniszczyć lub zabić. Dlatego to trenowałam na ziemi. Kwiatek, motyl, pióro (to ptasie) to są zbyt proste rzeczy.  Co by tu narysować? Odpowiedź nasunęła się sama. Narysuję Arona. Mimo upływającego czasu nadal potrafię bezbłędnie przypomnieć sobie wszystkie jego szczegóły. Jego prosty proporcjonalny nos, wysoko ustawione kości policzkowe, wklęsłe policzki, czarną bujną czuprynę, idealnie wyrzeźbione ciało, szerokie barki, wąskie biodra, bladą cerę i te oczy. Zielone oczy. Nie widziałam intensywniejszej barwy. Wydaje mi się że każdy bóg ma swoje znaki charakterystyczne. Jeśli tak jest to znakiem Arona jest jego kolor oczu. Najdziwniejsze było to że nadal czułam jego obecność, nie wiem jakim cudem skoro go tu nie ma. Nawet nie zauważyłam jak skończyłam rysunek. Nagle przypomniałam sobie o bransoletce. Spojrzałam na nadgarstek. Nadal ją miałam na sobie. To pewnie dlatego go wyczuwałam. Nagle mój żarzący się rysunek coś zalało i na ziemi został czarny czarny, trochę zdeformowany Aron. Rozejrzałam się szukając sprawcy tego czynu. W oddali zobaczyłam Ericka z jak zwykle założonymi rękami z tyłu. Spojrzał na elfa niosącego deski i za pomocą magii wyciął z drewna kartkę. Skinął lekko zszokowanemu elfowi, a ten się ukłonił na tyle na ile pozwalał mu przedmiot w jego rękach. Kartka poleciała do mojego rysunku, odbiła rysunek po czym położyła się na moich nogach. Erick skinął mi głową i poszedł dalej. Nie rozumiem go. Przecież nie popierał rozpamiętywania o Aronie, a teraz sam mi odbija jego podobiznę. Czyżby dawał mi do zrozumienia że mam go traktować jakby Aron umarł? Pokręciłam głową, tego mężczyzny nigdy nie pojmę, stwierdziłam w myślach. Popatrzyłam na odbitkę. Była dokładnie taka sama jak na ziemi z tą różnicą że linie były wygładzone. No cóż trochę trudno było mi rysować po żwirze. Westchnęłam, no cóż nie ma sensu siedzenie tutaj. Wstałam i poszłam się umyć i coś zjeść. Gdy byłam syta uznałam że czas się trochę zintegrować z elfami. Poszłam do stajni. Była ogromna i mieściła z piędziesiąt boksów i to całkiem dużych. Przy niektórych boksach stały elfy ze swoimi koniami udając się na przejażdżkę, albo z niej wracając. Większość boksów było zamkniętych, jednak na wszystkich wisiały kartki z napisami do kogo dany koń należy. Panował tu zgiełk. Parskanie koni, tupanie kopyt, rozmowy. Przy jednym boksie panowało szczególne zmieszanie. Duży czarny koń z białymi skarpetkami,  bardzo bujną grzywą, takim samym ogonem, i uroczym białym paskiem na pysku i różowymi chrapami zdecydowanie nie był skory do współpracy z na oko dwudziestoletnim rudowłosym chłopakiem, który chciał założyć mu uzdę. Parskał gniewnie, uszy miał położone, tańcował w miejscu. Podeszłam do konika, który gdy mnie zobaczył uspokoił się i przyjrzał z zainteresowaniem. Trącił mnie jedwabnymi chrapami. Spojrzałam mu w oczy. Ku mojemu absolutnemu zdziwieniu miały niebieskie tęczówki i były bardzo inteligentne. Zapytałam chłopaka dlaczego tak jest i podczas gdy on odpowiadał założyłam uzdę. Czterokopytne zwierze chętnie złapało wędzidło zębami.
-To taka rasa konia. Imię i nazwisko?- powiedział, pisząc coś na kartce którą bóg jeden wie skąd wziął. Gdy podałam moje dane kontynuował.- Dziwna rasa konia. Może mieć tylko jednego pana i żyje tak długo aż właściciel umrze. Nie ważne czy pan będzie miał dwa tysiące lat, czy piędziesiąt.- westchnął i przybił do drzwi kartkę.- Miałem nadzieję że ten będzie mój, ale niestety one same wybierają sobie właściciela.  
-A czyj on jest?- zapytałam głaszcząc konika.
-Twój.- odparł.
-Ale ja nie mam pieniędzy żeby za niego zapłacić.- zasmuciłam się i jeszcze raz spojrzałam w oczy konia.
,,Nie ważne ja i tak za tobą pójdę.''- zapewniały mnie oczy konia.
Chłopak zastanowił się. Po chwili jego twarz rozjaśnił promienny uśmiech.
-Mam pomysł. Ty mi pomożesz z wyczyszczeniem paru boksów, a ja ci opłacę konika, uzdę i siodło.
-Dobrze.- zgodziłam się z uśmiechem.
Po paru godzinach sprzątania boksy w końcu były czyste. Podczas sprzątania stajnia opustoszała, a my sobie porozmawialiśmy. Dowiedziałam się że rudowłosy chłopak ma na imię Robin, ma dwadzieścia dwa lata (czyli jest starszy o dwa lata) i ma młodszą o dziesięć lat siostrę, Justynę. Ja nie powiedziałam mu nic o sobie, ale sympatyczny chłopak nie zraził się z tego powodu. Wzięłam mojego konia za wodze i poprowadziłam na pobliską odkrytą ujeżdżalnię. Był już wieczór. Wzięłam wcześniej przygotowane siodło i założyłam. Robin który za nic nie mógł sobie odpuścić zobaczenia mojej pierwszej jazdy konnej, podszedł do mnie i poprawił wszystkie zapięcia.
-Jakby na przykład popręg byłby zbyt luźno zapięty, a ty byś w tym czasie jechała na koniu. To siodło by się obróciło w dół, a ty i koń bylibyście delikatnie rzecz ujmując w niebezpiecznej sytuacji.- upomniał mnie.
Pokiwałam głową na znak że rozumiem i wsiadłam na konia... tyłem. Robin nie wytrzymał i ryknął śmiechem. Równie nie udolnie zeszłam z konia. Zaczepiłam nogą o strzemiono i pewnie bym grzmotnęła o ziemię gdyby nie to że Robin ma dobry refleks i dzięki magii złapał mnie.
-Dobra koniec tego dobrego bo się zabijesz.-obwieścił.- Zaraz wracam.
Po chwili przyszedł tu z siwiutkim konikiem. Pokazał mi jak się wsiada, zsiada, anglezuje, trzyma wodze, siedzi, hamuje i przyspiesza konia i dopiero wtedy pozwolił mi wsiąść. Tym razem razem wszystko poszło dobrze. Trąciłam konika piętami. Przyspieszył. Miał bardzo przyjemny kłus. W ogóle nie podrzucał. Spojrzałam z wyzwaniem na mojego towarzysza. Doskonale pojął że chodzi mi o wyścig, bo oczy mu rozbłysły i na wargach pojawił się psotny uśmiech. Trąciłam jeszcze raz konika i ruszyłam galopem. Po chwili Robin mnie dogonił. Na wargach miał triumfujący uśmiech. O nie, nie kolego, pomyślałam złośliwie, jeszcze się zdziwisz.
-Dalej Kasjan! Pokarzmy temu rudzielcowi na co nas stać!- zawołałam.
Kasjan to chyba ładne imię dla konia. Mój koń przyspieszył, chociaż nie miałam w ogóle pojęcia że to możliwe. Robin został w tyle. Świat się rozmywał mi przed oczami, jednak nie mogłam nie zauważyć jeziorka w oddali. Pociągnęłam za wodze. Nagle koń gwałtownie stanął, a ja poleciałam wprost do jeziorka. Krzyknęłam.  Brrr! Zimna woda. Postanowiłam zrobić żart mojemu koledze. Z racji że byłam świetna z nurkowania, mogłam dosyć długo siedzieć pod wodą. Poczekałam aż zaczął mnie wołać i wskoczył do wody by ratować me życie. Szybko wypłynęłam z wody, zdjęłam spodnie zaczęłam ją suszyć w wyczarowanym ogniu. W między czasie Robin parę razy wypłynął żeby zaczerpnąć powietrza. Nie miałam serca go wołać. Tak się zaaferował tym że ''się topię'' że mi się ciepło na sercu zrobiło. Więc ograniczyłam się do uprzejmego obserwowania jak mnie szuka. Po kilku minutach zauważył że sobie siedzę w suchych już spodniach i staniku. Ten oskarżycielski głos wypominający mi że przeze mnie prawie umarł na zawał zapamiętam do końca mego marnego żywota. Żeby przerwać w końcu tą mowę oskarżycielską zaproponowałam mu żeby nie stał tak w tej wodzie tylko żeby się wysuszył. Gdy już byliśmy susi poszliśmy odprowadzić konie do stajni. Robin ostatecznie nie zdążył wysuszyć koszuli, więc położył ją na siodle. Z racji że noc była piękna i gwiaździsta szliśmy piechotą i rozmawialiśmy. Nagle rozległ się pisk jakby moja mama zobaczyła szczura. Ja w pierwszym odruchu chciałam wskoczyć na konia i dać nogę, ale gdy zobaczyłam malutką rudowłosą dziewczynkę biegnącej w naszym kierunku, stwierdziłam że z jej strony chyba nic mi nie grozi. Mimo to ciągle zerkałam w poszukiwaniu jakiegoś potwora z całego serca pragnącego zrobić sobie ze mnie późną kolację.
-Robin!- zapiszczał ''szczur''- Gdzie ty byłeś? Mama się strasznie bała!- dziewczynka wpadła wprost otwarte ramiona chłopaka.
-Justynko, a ty co tu robisz o tej godzinie? - odparował.- Po za tym byłem pewny że mam już dwadzieścia dwa lata i mogę się z kimś spotykać, prawda?
Puściłam mimo uszu pierwszą część drugiego zdania i zaczęłam się zastanawiać jaki jest wiek pełnoletności w Eleves. Dziewczynka zapiszczała coś w odpowiedzi, a ja poczułam że jeśli jeszcze raz zapiszczy to jej spalę włosy.
-No uciekaj, za godzinę, albo dwie przyjdę.- zapewnił ją.
Gdy piszczące coś odbiegło ja i Robin zgodnie odetchnęliśmy z ulgą. Udając że incydentu z Justyną nie było, zapytałam o wiek w którym elf robi się oficjalnie dorosły.
-Oficjalnie robi się dorosły w wieku dwudziestu lat po polowaniu.- odparł.
-A jak postało Eleves?-zapytałam.
Uśmiechnął się lekko.
-W takim razie będę musiał ci opowiedzieć jak powstała nasza rasa.- ostrzegł, a ja skinęłam na znak zgody.

Dawno temu była sobie nimfa o imieniu Elena i Len który był z rasy faerie
. Ich rasy były sobie wrogie od pokoleń. Pewnego dnia Elena wyszła do lasu po owoce leśne. Dzień był piękny. nimfa rozmawiała z ptakami pomagała wiewiórkom, śpiewała i tańczyła. Nawet nie zauważyła że zaszła do wrogiej części lasu i zgubiła się. Dzień upływał, a ona nie mogła znaleźć domu. Bała się że gdy nadejdzie noc, to wrogie faerie ją znajdą i zabiją. W końcu Noc nieubłaganie wyparła Dzień i nastała nieprzenikniona ciemność, a ona nadal błądziła. Zaczynała myśleć że już nigdy nie znajdzie domu. Bała się jak nigdy. Nagle wśród nocnej ciszy usłyszała muzykę. Z iskrą nadziei w sercu pobiegła w stronę osoby która grała. Wybiegła na polanę. Nagle spostrzegła że na polanie stoi faerie i gra na skrzypcach. Był to mężczyzna. Piękny faerie przerwał swą grę i spojrzał na nią. Nimfa przestraszyła się.
-Co tu robisz, piękna nimfo?- zapytał.
-Zabłądziłam.-odparła pewna swojej śmierci. Spojrzała w białe tęczówki faerie i zakochała się z wzajemnością.
-Czyżbyś życzyła sobie bym cię odprowadził?- zapytał.
-A czego w zamian byś chciał nieznajomy?
-Twojego pierwszego pocałunku.- odparł.  
 Dziewczyna zgodziła się. Len dotrzymał swojej części umowy z nawiązką. Od tego zdarzenia spotykali się każdej nocy. Kochali się. Jednak ich miłość została odkryta, a oni zostali zabici. Jednak nikt nie wiedział że Elena w tajemnicy powiła dziecko i poprosiła swoją siostrę by zabrała jej i faerie potomka i wychowała z dala od okrucieństwa ras. Dziecko rosło, lata mijały, a siostra spostrzegła że syn Eleny i Lena jest inny. Nie ma skrzydeł, ma niebieskie oczy i szpiczaste uszy. Do lasu w którym mieszkali przybywały takie same istoty jak dziecko. Zaczęli budować domy i tak powstało Eleves. Pamiętając okrucieństwo ze strony obu ras, ukryli swe miasto, tak żeby nigdy nie doznać więcej krzywd.

-
Smutna historia.- stwierdziłam wpatrując się w drogę.
-Zaiste, smutna.- potwierdził.
Doprowadziliśmy konie do stajni i wyszczotkowaliśmy. Nadszedł czas pożegnania.
-A buziak na dobranoc?- zapytał niewinnie.
Zaśmiałam się i cmoknęłam go w policzek. Jęknął niezadowolony. Złapał mnie za rękę i przyciągnął do siebie. Przyłożył szybko swoje usta do moich. Miał przyjemne ciepłe usta. On w ogóle cały był ciepły. Po chwili odsunął się.
-No to do widzenia.- zawołał wesoło z zawadiackim uśmiechem i tyle go widzieli.
                               
 [Następnego dnia]

Poczułam zapach jajecznicy. Otworzyłam oczy i zobaczyłam uśmiechniętego Oskara z talerzem na którym leżała owa jajecznica ze szczypiorkiem. Jak pięknie pachniała, ojoj. Wzięłam głęboki wdech.
-Teraz moja kolej na robienie śniadania.- powiedział, a gdy postawiłam nogi na posadzce podał mi talerz.- Masz, smacznego.
- Dzięki za śniadanie.- Usiedliśmy na łóżku. Po spałaszowaniu jedzenia siedzieliśmy opierając się o siebie.
-Czemu ty i Erick się nie lubicie?- zapytałam zerkając na niego. Jego twarz stężała.
-No cóż był surowym nauczycielem.- Oskar zaśmiał się sztucznie.  Zmrużyłam oczy.
-Kłamiesz.- stwierdziłam.
Westchnął przeciągle.
-Kiedy mój ojciec umarł, miałem dziesięć lat. Moja mama się załamała. Nie umiała już mną zajmować. Za bardzo przypominam jej ojca. Przekazała mnie pod jego opiekę, a on nigdy się mną nie zajmował. Nie interesowało go co robię, jak żyję. Musiałem wszystko robić sam. Kiedy się uczyłem walczyć, przypadkiem przejechałem sobie nożem po ręce.- pokazał bliznę ciągnącą się od nadgarstka do kciuka.- Kiedy powiedziałem co się stało, to on wzruszył ramionami i powiedział, że ta sytuacja nie miała by miejsca gdyby nie to że byłem po prostu nie ostrożny. Że to moja wina, a nie jego, że mnie nie przypilnował.-uśmiechnął się lekko i zmienił temat.- A ty co robiłaś z Robinem?
Na myśl o wesołym chłopaku musiałam powstrzymać uśmiech.
-Nie twój interes!-burknęłam.

Perspektywa Arona:

Obudziłem się rano w znacznie lepszym stanie niż dzień wcześniej. Ubrałem się i poszedłem do jadalni. Wszedłem do jak zwykle gwarnej jadalni i nagle wszystko ucichło. Może jednak faktycznie byłem za ostry. Podeszłem do mojego stolika przy którym siedzieli Ania i Alex. Stolik był już nakryty. Zaraz po tym jak wziąłem pierwszy kęs kanapki wszyscy odetchnęli z ulgą i wrócili do rozmów i jedzenia.
-O niebo lepiej wyglądasz.- stwierdził Alek uśmiechając się jak głupi do sera.
-I lepiej się czuję.- odparłem po uwczesnym zjedzeniu kromki.
-To co robimy?- zapytała Ania zacierając ręce i zerkając to na mnie to na Alexandra. Wziąłem kolejny gryz kolejnej kromki. Od odpowiadania uratował mnie chłopak siedzący obok mnie.
-Idziemy do Wiktorii.
-A po co mamy do niej iść? Przecież ona jest okropna- odparła zdegustowana Anka.
-Idziemy na herbatkę i podyskutować o lakierach do paznokci.- odparł ironicznie Alek- Jak to po co? A czym żyje ośrodek od czterech dni?
-Aaa, no tak.- odparła ''mądrze''. W tym momencie skończyłem jeść ostatnią kanapkę. Wstałem i poszedłem do stajni. Wziąłem mojego ulubioną klacz która zowie się Klara. Uratowałem ją od śmierci. Któraś matka zostawiła ją na łące i po nią nie wróciła. Moi towarzysze wzięli swoje konie i pojechaliśmy ku Syrenim Skałom.W to miejsce zbierały się syreny. Droga była długi i bardzo niebezpieczna, choć nam udało się przejechać bez przeszkód. Ludzie raczej rzadko tam przychodzą. Jeśli jednak jest jakiś szaleniec który zechce się tam wybrać to albo zostanie zjedzony, albo wykorzystany, ewentualnie jeśli królowa go polubi to wyjdzie cało z tym po co tam przyszedł. Oczywiście to ostatnie zdarza się najrzadziej. Jestem pewien że mi się przytrafi to ostanie. Kiedyś byłem... blisko z królową. Na szczęście łączyły nas sprawy czysto fizyczne. Zero uczuć. Podeszliśmy do jednego z kamieni i usiedliśmy. Syreny przypływają tu po zmroku siadają i śpiewają. Zwabiają tym naiwnych młodzieńców którzy mają nadzieję że będą jednymi z tych szczęściarzów którzy zostaną przemienieni.
Teraz wystarczy czekać.


Oto Kasjan :)

A to jest Robin :)

----------

Chyba miałam coś tu zmienić, ale zapomniałam. Ten tydzień tak mi dał w dupę że ojoj. A jak się wam podoba Robin? :) Lubicie go?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz