sobota, 18 października 2014

Rozdział 6.

Otworzyłam leniwie jedno oko, ale od razu je zamknęłam. Nie, że jestem śpiochem, ale... Nie chciało mi się wstawać. Pewnie bym jeszcze pospała, gdyby nie to że poczułam że jestem mokra. Czekaj! Mokra?! Wstałam jak oparzona w łóżka. Cudnie, pomyślałam kwaśno. Od razu poszukałam sprawcy tego okrutnego czynu. Zobaczyłam chłopaka  bez bluzki. Trzymał wiadro, dzięki czemu mogłam bez przeszkód skierować na niego mów sprawiedliwy gniew.
-Oskar!- wydarłam się- Co ty zrobiłeś?!-czując ogarniającą mnie furię.
Zaśmiał się, co tylko dołożyło oliwy do ognia złości.
-O tej porze już wszyscy dawno nie śpią.- powiedział iście rozbawionym głosem- Tam masz suche ubrania.- wskazał głową fotel w rogu. Zaczęły mi przychodzić różne tortury które mogłabym wykorzystać na owym osobniku. Jedna myśl wyjątkowo mi się spodobała. Oskar uciekający przede mną goniącą go z maczugą. Westchnęłam teatralnie.
-Możesz wyjść, czy mam tu korzenie zapuścić?- zapytałam sarkastycznie.
Ukłonił się z gracją i powiedział:
-Oczywiście moja pani, do usług.
Sekundę później musiał uciekać przed lecącą w niego poduszką, ale zanim wyszedł usłyszałam jeszcze jego śmiech.
-A udław się potworze- mruknęłam i poszłam się ubrać. Miałam do wyboru bluzkę sznurowaną nad biustem, krótkie spodenki, bluzkę na ramiączkach i taką z rękawami rozszerzanymi od łokcia, spódnicę do ziemi, i długie spodnie. Wybrałam bluzkę sznurowaną nad piersiami i krótkie spodenki. Dopiero teraz rozejrzałam się po pokoju. Nie był on jakoś bogato ozdobiony. Fotel był z drewna, pokryty jakąś grubą tkaniną, łóżko było bez kołdry, wypchane najprawdopodobniej sianem, biurko z krzesłem pod oknem i dywan ze skóry jakiegoś żyjątka. W rogu wisiały jakieś ziółka. Ale najbardziej spodobał mi się obraz. Wisiał na pomarańczowej ścianie. Przedstawiał dziewczynkę, mniej więcej trzynastoletnią, na huśtawce. Była czysto krwistą elfką. Miała długie blond włosy, ładnie delikatne rysy, a na obrazie była przedstawiona z lekkim uśmiechem. Huśtawka była zaczepiona na drzewie, nad równiutką zieloną trawą. Z tyłu, za drzewem był las w którym były nieprzeniknione ciemności. Obraz bardzo mi się spodobał. Był... lekki. Dawał człowiekowi swobodę ducha i spokój. Oglądanie tego arcydzieła przewało mi pukanie.
-Proszę- powiedziałam nadal wpatrując się w obraz.
-Julia.- powiedział krótko zimnym tonem Oskar, widząc moje zdziwione spojrzenie, dodał- To jest Julia, moja siostra. Nie żyje. Zabili ją Obdarzeni.
Wciągnęłam z świstem powietrze. Co?! Obdarzeni?! Oni mieli być tymi dobrymi! Nie wolno im zabijać! Poczułam ogarniający mnie smutek i żal. 
-Jak to się stało?- zapytałam głosem wyprutym z emocji.
-Podczas polowań, ona poszła złowić coś dla rodziny. No wiesz, chciała się popisać. A oni ją zabili.- odparł.- Chodź.- złapał mnie za rękę i pociągnął do wyjścia. Pewnie miał dość patrzenia na osobę która swoją śmiercią przysparza mu tyle bólu. Szliśmy przez korytarze w kompletnej ciszy, oddani swoim rozmyślaniom. Aż w końcu dotarliśmy do wyjścia, a z tamtąd od razu do zbrojowni. Było tam tysiące łuków, mieczy i innych tego typu rzeczy. Pomieszczenie było obszerne i przyciemnione. Szare ściany nie dodawały mu uroku.
-Podejdź do każdej broni i jeśli poczujesz jakieś wibracje, ciepło czy coś podobnego, to go weź.- poinstruował.
Przeszłam przez całą salę ale nigdzie nie poczułam nic. Pokręciłam przecząco głową. Zamyślił się i pacnął ręką w czoło, z miną symbolizującą olśnienie godne filozofa.
-No tak. Ty przecież boginią jesteś.- mruknął i poszedł szybko w stronę wyjścia. Jednak nie wyszedł tylko wyciągnął ręce w górę i zdjął z tamtą coś. Dopiero teraz zauważyłam że nad drzwiami była zawieszona broń. Łuk, był ciemno szary i miał piękne czarne wzory, kołczan z dwoma tuzinami strzał z lśniącymi grotami i czarnymi drzewcami, sztylet na którego uchwycie była odbita róża, dwa metrowe miecze na których klingach był napis, nie umiałam ich odczytać. Był w innym nie znanym mi języku. Pokrowce na te miecze, czarna skórzana zbroja bez hełmu. Wziął miecze z wielkim szacunkiem. Podszedł powoli.
-Jest legenda że dawno, dawno temu do naszego miasta wstąpiła bogini- zaczął ściszonym głosem, jakby chciał nadać owej opowieści zasłużone napięcie- Była ona bardzo smutna i piękna. Nikomu nie powiedziała dlaczego się smuciła. Oddała nam tą zbroję i broń i powiedziała ''kiedyś tu wrócę''. Weź tą broń.
Wzięłam delikatnie miecze nagle rozbłysło światło, zamknęłam oczy  przelatywały różne sceny. Jak oddaję zbroję elfom. Jak błąkam się po mieście, niczym dusza która nie może zaznać spoczynku. Po chwili widzę jak odkładam z wielkim szacunkiem zbroję, rozglądam się z smutkiem w oczach po starannie zrobionych meblach, po ubraniach, w końcu mój wzrok przenosi się na ogień tlący się w kominku. Podnoszę rękę, ogień gaśnie, a w pokoju nastaje ciemność. Podchodzę do węża i głaszczę go z uczuciem. Proszę Luizę żeby powiedziała elfom że ja po nią wrócę.
Otwieram gwałtownie oczy. Dobra, gdzie ja jestem? A, no tak. W zbrojowni. Co robię? Leżę. Rozglądnęłam się i napotkałam zmartwiony wzrok Oskara.
-Alicjo! Jak się czujesz?- zapytał.
Podniosłam się do pozycji siedzącej. Ał, boli głowa.
-Tak. Świetnie wręcz. Mam ochotę biegać, skakać i krzyczeć, że życie jest piękne.-mruknęłam sarkastycznie.
-To wspaniale!- powiedział wesoło. Podniosłam na niego zdziwiony wzrok. Co on, nie wyczuł sarkazmu? Widząc mój zdziwiony wzrok dodał- Czeka Cię dzisiaj twój pierwszy trening.- zabłysły mu oczy.
-O nie, nie, nie. Widzę te ogniki w oczach. To źle znaczy.
Wstał i podał mi rękę aby pomóc mi wstać. Dobra stoję pomyślałam. Zachwiałam się lekko. Jeszcze parę prób i opanuje do perfekcji sztukę wstawania po nawrocie wspomnień po dotknięciu magicznych przedmiotów z przed... a tak właściwie to ile ten ekwipunek ma lat?
-Ile to na lat?- wskazałam głową zbroję leżącą na półce.
-Nie wiem.- wzruszył ramionami- Chyba tak z parę tysięcy lat.
Osłupiałam. Pa-rę-ty-się-cy? Ile ja miałam przez ten cas rodzin?! Może mam jakieś siostry, synów, może jestem babcią, prababcią. Westchnęłam z nostalgii. Podeszłam powoli do broni. Wzięłam miecze do rąk. Idealnie wyważony, lekki, rękojeść dobrze dopasowany do dłoni. Czuję się tak, jakbym była jakoś związana z tymi rzeczami. Odłożyłam miecze na miejsce.
-Na razie weź te. Powinny być dobre- podał mi jakieś miecze. Dobrze się go trzyma, ale daleko mu do tych poprzednich.
-No to idziemy- zawołał radośnie, a zarazem tak jakoś złowieszczo. Będzie źle.

Po całym dniu ćwiczeń, gdy słońce chyliło się ku zachodowi. Wyczerpani zaczęliśmy wracać.
-To co, czas na zwiedzanie?- spojrzał na mnie jakbym mu powiedziała, że pochodzę z odległej planety i jestem marsjanką (czy co to tam jest (lub nie ma) w kosmosie).- Może zaczniemy od łaźni?
-Tak to dobry pomysł.- stwierdził z westchnieniem.
Po solidnej kąpieli, wracałam do pokoju sama. Oskar miał coś do załatwienia. Dziwne, ale wiedziałam gdzie mam iść. Nagle wpadłam na kogoś.
-Oj, przepraszam...- mruknęłam i spojrzałam na tę osobę. Muszę stanowczo przestać wpadać na ludzi.
Była to blondynka. Bardzo ładna. Długie nogi. Duże piersi. Czyli to co lubią faceci, ale skądś ją kojarzyłam. Nagle dostałam policzek od prawdy. To była ta syrena. Tak ta co... była z Aronem, dokończyłam z bolesnym ukuciem w sercu.
-Może jednak nie przepraszam.- poprawiłam się złośliwie.
-Patrz jak leziesz łajzo.- powiedziała jadowicie. Zlustrowała mnie wzrokiem, takim jakim rywalki na wybiegu modelek oceniają konkurentkę. W jej oczach pojawił się złośliwy błysk.- Och! Kogo my tu mamy! Czy to nie jest przypadkiem ta naiwna dziewuszka co wybiegła z jaskini? Fajnie było co? Ale on jest mój. Tylko mój. Zgadnij co robiliśmy kiedy wybiegłaś z płaczem.- Uśmiechnęła się kpiąco.
Zawrzał we mnie gniew. Co za... Nagle moje ręce zapłonęły. Ba! Nie tylko ręce. Rzęsy, paznokcie, włosy, a moich oczach pojawiła się iskra furii. Skąd to wiem? Widziałam to w jej oczach. Przerażonych niebieskich oczach. Nie mogę ukryć, że mi się to podobało. Uśmiechnęłam się dziko. Blondynka o wątpliwej inteligencji odsunęła się wystraszona. Wzięłam głęboki wdech i przestałam się palić, jednak nadal się uśmiechałam.
-Lepiej żebyś poszła- wywarczałam zza zaciśniętych zębów i po prostu poszłam do mojego głównego celu. Weszłam do pokoju rzuciłam się na łóżko i zasnęłam.

-Dzień dobry poranny ptaszku- wyszeptał mi ktoś obok ucha, tym samym mnie budząc. Nie musiałam nawet otwierać oczu żeby wiedzieć kto.- Słoneczko już dawno temu wstało.
-To niech sobie wstaje.- mruknęłam z irytacją.- Ja nie jestem idiotką.
-No, wstawaj.- popędził mnie szturchając.

-Odczep się Oskar nie mam humoru- odpowiedziałam wtykając nos jeszcze bardziej w poduszkę.
-Wstawaj albo...- zaczął mnie łaskotać.
-Ej! Przestań!- warknęłam wściekle. No teraz to muszę wstać. Bardzo dzielnie postawiłam nogi na ziemi i gwałtownie wyciągnęłam jedną rękę zwiniętą w pięść w stronę elfa. Ten na szczęście (albo i nie) dostatecznie szybko się odsunął. Był ubrany w białą koszulę, z rozpiętymi guzikami na górze i czarne spodnie. Blond włosy jak zwykle w nie ładzie. A błękitne oczy błyszczały niczym gwiazdy na niebie.
-Swoją drogą, to twoim zdaniem kilka minut po wschodzie słońca to jest długo?- warknęłam patrząc przez okno.
-Oj, no faktycznie jesteś coś nie w sosie.- cóż za geniusz! Dopiero co to powiedziałam, pomyślałam sarkastycznie- Co się stało?- zapytał z niepokojem.
Och nic, nic. Tylko dowiedziałam się że jestem łatwopalna, że mieszkam w tym samym budynku co syreną która odbiła mi faceta (oj, oj ale to eee... tak jakoś dziwnie brzmi xD) i że jeśli ktoś mi powie że Aron tu przyjedzie to rozniosę budynek w trebiezgi. Mimo toku moich myśli, powiedziałam to troszkę mniej sarkastycznie, oczywiście podczas jedzenia śniadania. Potrzebowałam tego. Potrzebowałam się wyspowiadać komuś. No, to od teraz Oskar to taki mój spowiednik.
-Ta syrena ma specjalne pozwolenie. Jest córką przedstawiciela rasy. U nas może przebywać po jeden przedstawiciel każdej rasy, wraz z najbliższą rodziną. Pod warunkiem że ta rasa nie ma króla. Taki przedstawiciel jest wybierany przez pryzmat popularności, czasami pieniędzy, tego czy okoliczne wioski, rody, rodziny się zgodzą.- powiedział w zamyśleniu po czym dodał- Wiesz, ja bardzo lubię ten budynek. Może lepiej jeśli będziesz trzymać się z dala od Wiktorii? To jest jedna z tych lepszych uczennic, ale myślę jednak że ty sobie za niedługo przypomnisz wszystko. Na przykład wczoraj zrobiłaś ogromne postępy jak na jeden dzień. Zupełnie jak byś to umiała robić, tylko nie pamiętasz jak. Za góra tydzień będzie po treningu. Przynajmniej tym prywatnym. Tymczasem musimy nauczyć cię ograniczać moc.
-Aha...- mruknęłam, ale zaraz dodałam weselej- To kiedy zaczynamy?
-Jutro, dzisiaj chcę ci coś pokazać.- uśmiechnął się tajemniczo.
-No dobra.- jęknęłam.- Ale na razie psik, bo chcę się ubrać i umyć zęby.- wypędziłam go.
Po kilku minutach przyszedł, złapał mnie za rękę i po mimo moich usilnych prób udawania martwej, wyprowadził z przytulnego pokoju. Znowu znaleźliśmy się na krwistoczerwonym korytarzu. Pociągnął mnie przez labirynt korytarzy, który wydawało mi się że znam... Zatrzymaliśmy się przed jakimiś białymi drzwiami. Były bardzo ozdobnie zrobione. Na brzegach były wyryte ładne zdobienia, a na środku była przyczepiona tabliczka.
-''Natus Est In Chaos''- przeczytałam. Łacina. Uczyłam się łaciny..-Zrodzona w Chaosie.
Oskar otworzył drzwi. Zaparło mi dech w piersi. To był ten sam pokój co w wizji. Ten sam w którym rozmawiałam z moim wężem. Nic się nie zmieniło. Nagle coś mi się oplotło niczym pętla na szyi skazańca.
~Kim jesteś?-usłyszałam pytanie w mojej głowie. Jak ja dobrze znałam ten głos.
-Luiza!-wychrypiałam z irytacją mimo tego że cieszyłam się z tego że ona tu jest.
~Nie, Luiza to ja.-odparł wąż żartobliwie, na co się roześmiałam. Wąż mnie puścił. Przytuliłam węża (no, bądź co bądź dosyć gruby był (bez obrazy)) Usłyszałam gdzieś za moimi plecami tłumiony chichot. Odwróciłam się.
-Oskarze poznaj mojego węża, od przeszło kilku tysiącleci- rzekłam udając iż to jest jakaś bardzo podniosła chwila. Zwróciłam się do gada -Luizko, to jest mój przyjaciel Oskar.- uśmiechnął się pewnie i dumnie- A zarazem największy prostak jakiego widziała nasza ziemia.- dodałam kąśliwie.
Spojrzał na mnie morderczym wzrokiem.
-Może i prostak, ale taki który jest sto razy lepszy od ciebie w walce na miecze.- odparował.
-Odczep się- powiedziałam dumnie udając obrażoną.
Podszedł do mnie i mnie przytulił.
-Oj nie bocz się już.- poprosił szeptem.
-No dobrze.- odszepnęłam i nie zważając, że mam na sobie węża, oddałam uścisk.
~A właściwie, jak się tu znalazłaś? I co tu robisz?- zapytał się nas wąż. Zaczęło mi to przypominać konferencję na skype. Ona do nas mówi w głowie, a jej odpowiadamy ustnie.
-Może usiądźmy to długa historia.- wskazałam fotele.
''Mieszkanie'' było w kształcie krzyża. Jedną z odnóg zasłaniała trochę przeźroczysta biała tkanina. Zakładam iż tam jest sypialnia. Po przeciwnej stronie sypialni znajdowała się łazienka. Była on oddzielona brązową ścianą. Przy kolejnej odnodze była kuchnia. Widać lubiłam gotować. Teraz też co prawda lubię, ale pewnie wcześniej umiałam lepiej gotować. Po przeciwnej stronie kuchni było po prostu wyjście. Wszystkie ściany miały kolor krystalicznej bieli albo mocnej czekolady. Wszyscy rozsiedliśmy się wygodnie. Najlepiej chyba miała Luiza, zwinęła się w kłębek na tylko na ile jej pozwalała powierzchnie fotela, oparła się o ramię fotela i wyprostowała, tak że wszyscy byliśmy jednakowej wysokości. Po opowiedzeniu jej całej historii zapytałam jak mnie znalazła.
-Masz swego rodzaju nadajnik w sercu. Jestem w końcu twoim pupilkiem- ostatnie słowo wręcz wypluła, (oczywiście gdyby węże mogły pluć)- Mogę cię namierzyć. A po za tym podpytałam parę zwierząt.-musieliśmy się starać nie wybuchnąć śmiechem.
-Eja! To nie fair! Ja też chcę umieć cię namierzyć! Zeusie! Co to ma być?! Mój wąż umie mnie znaleźć, a ja jego nie?!- zawołałam do sufitu, teraz już nie mogliśmy powstrzymać śmiechu.
Gdy się trochę uspokoiliśmy Oskar się odezwał.
-Luizo, nie możesz przebywać z nami. Węże są u nas święte. To że ty będziesz za nami podążać wywoła za dużą sensację. Możesz gdzieś nas tam mijać i tak dalej, ale nie możesz z nami być non-stop.- przerwał na moment.- A teraz chciałbym zabrać gdzieś Alicję.
-Znowu?- jęknęłam.
Nie zważając na moje jęki, złapał mnie za rękę i pociągnął do wyjścia. Po kilku minutach chodzenia po labiryncie korytarzy wreszcie doszliśmy do jakiś białych drzwi bez klamki. Równie pięknie ozdobionych co poprzednie jakie widzieliśmy. Oskar wyciągnął sztylet i narysował coś na drzwiach. Symbol namalowany/wyryty przez niego zniknął, jakby wsiąknięty przez drzwi, nie pozostało po nim nawet rysy. Nic się nie stało. Po chwili wyciągnął rękę i powiedział;
-Masz, ja tego nie mogę zrobić. Ty masz dostęp do wszystkich pokojów w mieście.- Wzięłam sztylet. ''είσοδος'' napisałam i o dziwo drzwi ustąpiły.
-Całkiem nieźle- stwierdził z uznaniem.
Ustąpił mi miejsca w drzwiach i ukłonił się teatralnie. Pokazałam mu język i sprzedałam sójkę w żebra. Jakoś niespecjalnie chciał ją kupić, ale jak ja sprzedaje to każdy coś dla siebie weźmie. Pokój nie był jakiś specjalnie duży. Z dziesięć metrów kwadratowych miał. Tak na oko. Ściany były białe. Po jednej stronie były obrazy, a po drugiej ich nie było. Po za nimi pokój był pusty. Panował w nim dziwny smutek. Rozejrzałam się i podeszłam do pierwszego obrazu. Przedstawiał mnie w sukni koloru nieba po zmroku z przyszytymi kamieniami przypominającymi perły. Patrzyłam w naszego satelitę i stałam na pomoście nad jeziorem. W jego tafli widziałam twarz jakiejś kobiety. Była smutna tak jak ja.
-Selene- wyjaśnił tajemnicę Oskar.- Często z nią rozmawiałaś o tym co działo się na Olimpie. Ona i Apollo jako jedyni pamiętali o twoim istnieniu-no nie ukrywam że te słowa mnie zabolały. Ja zniknęłam, a o mnie nikt się nie martwił. Ba! Nie dość że nie martwił, to jeszcze nie pamiętał.-Nie mieszałaś się w sprawy Olimpu, zawsze stałaś na uboczu. Nie miałaś z nikim skandalicznego romansu, nie popełniałaś przestępstw, nie brylowałaś w towarzystwie.
To nie powód żeby o mnie zapomnieć! Każdy zasługuje na pamięć po nim, pomyślałam z oburzeniem. Przeszłam kawałek do następnego obrazu. Na nim znowu byłam ja, tylko tym razem stałam w moim pełnym uzbrojeniu, a za mną wzbijały się tumany kurzu. Policzki miałam lekko zaróżowione, włosy w nieładzie. Zupełnie jak bym dopiero co walczyła. Stałam na placu głównym. W oczach było widać ostrożność. Mam nadzieję że to nie jedyny obraz na którym mam coś innego niż smutek.
Podeszłam do następnego płótna. Tym razem byłam tam ja z muzami i bogiem sztuki. Ten uparcie bazgrał pisał coś na kartce, ja śpiewałam w akompaniamencie muzyki wydobywającej się z pod palców muz. Siedziałam na ławeczce pod drzewem na wzgórzu. Moja twarz wyrażała tęsknotę.
Przesunęłam się o dwa kroki.
Teraz widziałam siebie na środku sali bankietowej. Byłam ubrana w długą czerwoną o prostym kroju suknię. Miała ona pięknego kwiatka na piersi. Wyszyty został małymi turkusami. Sala wyglądała jak wyciągnięta z jakiejś bajki. Była w odcieniu złota. Stoły z jedzeniem, kotyliony i wiele innych dekoracji. Na środku klęczałam ja. Płakałam. Ten obraz przyprawił mnie o przygnębienie.
Ostatni obraz mnie lekko zdziwił. Na pierwszym planie były dwie postacie wyłaniające się z cienia. Mężczyzna był zabójczo przystojny. Czarna broda, szerokie barki, wąskie biodra. W oczach czaiły się diabelskie ogniki, a uśmiech miał uwodzicielski. Kobieta trochę o surowym wyrazie twarzy, ale równie piękna. Mimo tego że wyglądała na poważną cieszyła się.  Ja stałam uśmiechnięta i uzbrojona po zęby trochę zboku. Byłam szczęśliwa. To mnie najbardziej zaskoczyło.
-Ta para to Uranos i Gaja w momencie wyłonienia się z Chaosu.- wyjaśnił Oskar.- Obrazy wydzielają swoje emocje. Jeśli na tym obrazie jesteś szczęśliwa to obraz wydziela emocje wprowadzające cię w dobry nastrój. Ta zasada działa tylko jeśli obraz namalowany jest wspomnieniem. Nazywamy takie zjawisko ''obrazem z esencją''.
-Czyli... to wspomnienie? Moje?-zapytałam.
-Nie. To ktoś cię obserwował. Tylko to ostatnie jest twoje.- odparł.
-Tylko kto?- mruknęłam sama do siebie niczym w filmach detektywistycznych. Zaraz potem dodałam- Chodźmy stąd. Głowa mnie zaczyna boleć z tego kinetoskopu emocji. Po za tym pewnie się już zciemniło.
Trochę się myliłam, ale nie wiele, był zachód słońca. Wyszliśmy z pokoju, umyliśmy zęby, zjedliśmy kolację i poszliśmy spać.

***************
Żeby zrobić taki długi rozdział musiałam złączyć dwa rozdziały. :P Jeśli chcę pisać takie rozdziały, to muszę zacząć więcej pisać :P Jeszcze raz dziękuję za miłe komentarze :)) 

2 komentarze:

  1. No rozdział rzeczywiście dłuższy i bardzo mnie to cieszy.
    Historia podoba mi się coraz bardziej... a scena z tymi wspomnieniami wywarła na mnie spore wrażenie. :) super, widze, że wena dopisuje :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ach, co do weny wiele się nie mylisz. :) Obecnie jestem w słynnej intelektualnej dupie, czyli sytuacji pozornie bez wyjścia. Ale powoli udaje mi się coś wymyślić. :) A co do tego rozdziału, to ja go już z rok temu napisałam, tylko teraz wprowadzam dużo zmian w tekście. Ale muszę z wyrzutami sumienia się przyznać, że jak patrzę na rozdziały teraźniejsze (z mojego punktu widzenia, z Waszego to za parę rozdziałów) rozdział które piszę wieczorami na kartce i ile tych kartek jest, to uciekam na drugi koniec pokoju i udaję greka :P. No, ale w końcu pewnego pięknego dnia się na nią rzucę i przepiszę. :)
      Pozdrawiam Ola :)

      Usuń