sobota, 18 października 2014

Rozdział 7

Dziś wstałam wcześniej od elfa. Ubrałam się w zwiewną białą sukienkę z wszytymi w nią czerwonymi cyrkoniami, opartą o ramię fotela. Była idealna. Zupełnie jakby ktoś szył ją na zamówienie. Sięgała mi przed kolano. Ciekawe skąd wiedzą jaki mam rozmiar. Poszłam się umyć. Gdy skończyłam swoje poranne egzorcyzmy zaczęłam zastanawiać się co mogłabym zrobić dla Oskara. W końcu opiekuje się mną. Coś miłego. Wylać na niego wiadro zimnej wody? Świetny pomysł. Co prawda nie ucieszyłby się zbytnio z tego, ale z śniadania do łóżka a i owszem. To postanowione. Zaczęłam zmierzać ku wyjściu gdy nagle przypomniałam sobie że jestem boso. Palnęłam się w czoło. Cała ja! Iść? Super pomysł, ale jeśli ktoś mnie zobaczy bez butów to będę miała mało przychylną opinię wśród elfów. Weszłam na palcach do pokoju i zobaczyłam rzymskie sandałki wysadzane ładnymi krwistymi kamieniami. Wreszcie wyszłam pokoju i rozejrzałam się po korytarzu. W oddali widać było służącą. Podbiegłam do niej. Ona na mnie spojrzała przerażonym wzrokiem i padła na kolana. Rozejrzałam się lekko zakłopotana. No cóż, nikt nigdy nie padał przede mną na kolana. Przynajmniej nie z takimi intencjami. Dziewczyna była bardzo młoda. Mogła mieć tak z dziesięć lat. Ładna owalna twarzyczka. Blondynka z brązowymi oczami. Miała na sobie szarą sukieneczkę do kostek. Kucnęłam.
-Wstań dziewczynko.- powiedziałam miękkim jak jedwab głosem. Lata śpiewania dały mi niewyobrażalne zdolności zmiany tonu i brzenia mojego głosu.- Jak Ci na imię?
-Amelia o ani- odparła nie podnosząc wzroku znad posadzki.
-Popatrz na mnie- poprosiłam. Gdy to zrobiła zapytałam- Wiesz może gdzie jest Erick?- przypominając sobie że zarządza finansami.
-N-n-nie wiem-wyjąkała.
-Boisz się mnie Amelio?- zapytałam smutno, zaraz dodałam puszczając do niej oko-Nie mów do mnie pani bo czuję się staro.
-Nie boję!-odparła szybko i pewniej, spojrzała na mnie z uśmiechem.
Zazwyczaj nie lubię małych dzieci, ale Amelka jest inna. Jest elfem, a tutaj wszystko jest inne. Nagle z dala dobiegł mnie mocny i lekko rozbawiony głos.
-Podejrzewałem że się dogadasz z Amelią.
Spojrzałam na źródło głosu. W odległości dwudziestu metrów stał mężczyzna. Był to wysoki dobrze zbudowany elf, z kruczo czarnymi włosami i dwudniowym zaroście. W średnim wieku. Nie powiem bardzo pociągający. Wydaje mi się bardzo tajemniczy. Nagle mi przez głowę przemknęła myśl że przypomina mi kogoś. Arona. Posmutniałam na tę myśl. Podszedł do mnie i kucnął przy dziewczynce.
-Kochana Amelio mogłabyś zostawić nas samych.- zapytał łagodnie.
-Oczywiście panie.- doparła szybko i uciekła w przeciwną stronę. Wstaliśmy.
-Erick.-przedstawił się.- Nie smutniej na myśl o nim. Poczuj złość. Bezgraniczną chęć zemsty. Tak, wyczuwam emocje.- idealnie odgadł moje spojrzenie.- To dosyć rzadki dar, ale przydatny. Zdaje się że coś ode mnie chciałaś?- zapytał gestem czy możemy się przejść.
Skinęłam głową.
-Chciałam zapytać czy mogłabym wziąść coś w rodzaju pożyczki?- zapytałam niepewnie.
-Alicjo, Ty nie musisz pytać. Całe nasze królestwo jest pod twoją władzą.
-Ale ja bym bardzo źle się czuła z tym że wtargnęłam do waszego miasta i tak bezkarnie opustoszyła wasz skarbiec. Może bym mogła jaką pracę podjąć? U Aleksandra, albo u Anny?
-W sumie to bardzo dobry pomysł.- powiedział po chwili zamyślenie- Mogłabyś sobie tym dobrą opinię wyrobić. Poszukaj Anny w okolicznej stajni, a Aleksandra na polach. Mimo wysokich pozycji nadal pomagają ludności.-zatrzymaliśmy się.- Alicjo, nauczę cię kontrolować moc. Oskar będzie cię uczył walki. Dzisiaj pierwsze zajęcie magii odbędą się po obiedzie.- wyciągnął z kieszeni sakiewkę i mi dał- Masz, to powinno ci na dziś starczyć.
Podziękowałam mu i się rozeszliśmy, każdy w swoją stronę.

Perspektywa Arona:

-Jak to rozpłynęła w powietrzu?!- ryknąłem wściekły.- Nie ma jej już od trzech dni!
-Wysłaliśmy prawie cały obóz w poszukiwaniu jej.- odparł spokojnie Alec.- Przeszukaliśmy wszystkie lasy, doliny, góry, depresje... Wszystko.- zsumował. Usiadłem wściekły na miejscu gdzie ostatnio ona spała. Po chwili Alec dodał.- Jedyne gdzie może być to Hades, albo Olimp w co wątpię. 
Poderwałem się z łóżka i szybko podszedłem do chłopaka, złapałem za koszulę i przycisnąłem do ściany.
-Ona żyje.- wycedziłem. Nie do końca wiem, czy z rozpaczy, czy w wściekłości, że w ogóle dopuszcza do siebie taką myśl. Usłyszałem syk bólu ze strony mojego przyjaciela.
-Przepraszam.- powiedziałem z wyrzutami sumienia. On nic mi nie zrobił, nie mogę się na nim wyżywać. - Przeklęte syreny! Że też musiałem akurat wtedy zapomnieć naszyjnika przeciw urokom tych wariatek.- warknąłem zrozpaczony. Było kilka syren które były całkiem sympatyczne, ale nie ta z którą widziała mnie Alicja. Ta z którą spałem ostatni raz kilkaset lat temu! Nawet nie wiem dlaczego ona wysunęła to wspomnienie. Przecież już dawno temu dałem jej wyraźnie do zrozumienia że nie chcę mieć z nią nic wspólnego. Usiadłem na łóżku i dotknąłem miejsca gdzie ostatnio leżała Alicja i schowałem głowę w dłoniach. O Zeusie. Tylko raz w życiu rozstanie mnie tak bolało.
-Co się stało? Jak ona zaginęła?- zapytał delikatnie Alan, kucając przy mnie i dotykając mojego ramienia.
Opowiedziałem mu wszystko. Po tym zrobiło mi się nieco lepiej. Zupełnie jakbym zmył z siebie wszystkie bóle, niestety ten efekt nie trwał długo. 
-To ona nie wiedziała że syreny rzucają uroki?- widząc moje zirytowane spojrzenie, zorientował się, że ona po prostu o tym nie mogła wiedzieć.- No tak. Gdzie ta Alicja się zapodziała?- mruknął do siebie.
Nagle w głowie zakwitła mi jedna myśl, a wraz z nią rozbłysł płomień nadziei. W końcu ona umiera ostatnia.
-Wiktoria powinna wiedzieć gdzie ona jest.- powiedziałem sam do siebie.- Wiktoriana pewno mi nie powie gdzie jest Alicja. Idę do królowej syren, ona pewnie jakoś wpłynie na Wiktorię, żeby mi powiedziała Gdzie jest Alicja.
Wstałem i skierowałem się ku wyjściu. Powstrzymały mnie silne ręce mojego przyjaciela.
-Nie ma mowy. Nigdzie dziś nie idziesz. Wyglądasz jakbyś nie spał co najmniej tydzień, nie jadł, nie pił a już na pewno się nie mył. Chodzisz podminowany i wrzeszczysz na wszystko co się rusza. Najpierw pójdziesz się wykąpać, ogolić i umyjesz zęby. Potem coś zjesz, napijesz się czegoś pójdziesz ze mną na piwo i się wyśpisz. Wyglądasz jak wrak samego siebie. Po za tym, w takim stanie syreny nie dopuszczą cię do królowej nawet na odległość strzału z łuku.
Westchnąłem i pokiwałem głową. Z nim nie wygram, przynajmniej nie teraz.

Perspektywa Alicji:

Mam już wszystkie przedmioty potrzebne do śniadania. Kupiłam je na targu. Weszłam do pokoju i spostrzegłam że Oskar jeszcze śpi. Bardzo dobrze. Zabrałam się do roboty. Po dwudziestu minutach wszystko było gotowe. Zalałam herbatę i jak z zegarkiem w ręku elf się obudził. Widać na wszystkich ludzi płci przeciwnej to działa, pomyślałam rozbawiona.
-Ooo... Śniadanie!- zachwycił się. Podszedł do mnie i mnie przytulił.- Dziękuję!
Zabraliśmy się za pałaszowanie jedzenia. Oskar cały czas na mnie patrzył. Zapytałam wzrokiem o co mu chodzi.
-Co masz zamiar zrobić Aronowi?- zapytał mnie Oskar, nie spuszczając wzroku z moich oczu. Odwzajemniłam spojrzenie i również go nie odwracałam go.
-Nie wiem.- wzruszyłam ramionami, momentalnie czując jak wszystkie mięśnie w moim ciele się napinają.
-U nas jest pewien zwyczaj.-zaczął- Możesz wyzywać na pojedynek. Na śmierć i życie. Pod okiem Rady oczywiście.- uśmiechnął się łobuzersko.- Ale możesz go jeszcze bardziej zranić. Po ukończeniu treningu będziesz mogła stąd wyjechać. Pojadę z tobą do Czerwonej Róży. Tam go wyzwiesz pod okiem jego rodziców. Zaskoczysz go. Powiesz mu kim jesteś. Pokonasz go na oczach całego obozu i pary bogów. Poza tym-przewał na moment.-Nie będziesz musiała go zabić. Nie pozwolą ci.
-Pojedziesz ze mną? Nie będziesz tęsknił za tym miejscem? Za matką, ojcem?- sposępniał do tego stopnia, że miałam nieodparte wrażenie że zaraz nad jego głową zbiorą się czarne chmury.
-Nic mnie tu nie trzyma po za matką.- wyznał.- Ojciec nie żyje, a ona oddała się w wir pracy. Kocham ją ale...-pokiwałam głową na znak że rozumiem.- Chciałbym podróżować. Wyjechać stąd. Znaleźć prawdziwą miłość i przyjaciół. Odwiedzę to miejsce kiedyś. Rodzeństwo...-westchnął smutno- Nie jestem pewien czy mój brat w ogóle pamięta o moim istnieniu. Mam parę znajomych, ale do nikogo po za tobą nie jestem przywiązany.- uśmiechnął się krzywo- Po za tym, nie ciągnie mnie do władzy. Mój brat jest do tego stanowiska odpowiedni.
Zapadła cisza, obydwoje daliśmy się ponieść swoim myślom.
-Zgadzam się- powiedziałam. Nagle przypomniałam sobie o tym jak się tu znalazłam i jak się zgodziłam. To samo powiedziałam.- Erick będzie mnie uczył dzisiaj kontrolować moc. 
-Wiem- mruknął zamyślony- Kiedy dogonisz uczniów, chyba będziesz musiała brać lekcje dodatkowe. Aron pewnie jest bardzo silny i dobry.
-Nigdy nie lubiłam lekcji dodatkowych- odmruknęłam niezadowolona.
Oskar zaśmiał się. Dalej rozmawiając na błahe tematy skończyliśmy jeść śniadanie i odbyliśmy codzienny trening.

Zamachnęłam mieczem. Trochę gorzej niż wcześniej bo jestem już zmęczona. Moje ubranie zmieniłam na jakiś strój bardziej przystosowany do treningów. Cóż, bieganie dwóch kilometrów, walka na kije na belce zawieszonej nad wodą (nie muszę chyba dodawać, że ciągle do niej wpadałam?) i wreszcie walka na miecze, nie należą do mojej rutyny. Co ku mojemu absolutnemu zdziwieniu, doprowadzało mojego przyjaciela do dziwnego kaszlu, co podejrzanie przypominało napad śmiechu.
-Dobrze ci idzie- pochwalił ktoś z tyłu.
Jak na zawołanie odwróciliśmy się w poszukiwaniu osoby prawiącej mi pochwałę. Zobaczyliśmy Ericka stojącego z założonymi z tyłu rękami. Szybko wykorzystałam sytuację i podcięłam Oskarowi nogi, przez co wylądował na ziemi. Zaśmiałam się triumfalnie i podskoczyłam unikając tej samej sztuczki. Oskar zaśmiał się. Po chwili kocim ruchem wstał i otrzepał się z kurzu. Uśmiech zszedł mu z twarzy.  
-Witam- ukłonił się sztywno Oskar.- Zaiste, coraz lepiej jej idzie. Za niedługo będzie umiała już wszystko czego jej potrzeba żeby móc dojść do grupy.
-Cudownie- odparł śpiewnie elf.- Mógłbym porwać twą podopieczną na lekcję?
-Oczywiście.- zgodził się zmuszając się do uprzejmości. Chyba ci dwaj nie przepadają za sobą. Muszę o to podpytać Oskara. Mój ''opiekun'' odebrał ode mnie miecze i poklepał po ramieniu . Podeszłam do Ericka, a ten wskazał ręką że mam iść za nim.
Po drodze poprosiłam o kilka minut bym mogła się umyć i przebrać. Po jakimś czasie dotarliśmy do biblioteki, . Była ogromna. W powietrzu unosił się przyjemny zapach starych pożółkłych kartek. Na środku stał stół z paroma krzesłami. Podeszliśmy do niego i usiedliśmy.
-Posłuchaj, nie będę cię uczył zaklęć i tym podobnych. Po pewnym czasie sama je sobie przypomnisz i się ich nauczysz. Powiem ci tylko jak masz kontrolować moc. Zamknij oczy.- gdy wykonałam poleczenie kontynuował.- Wyobraź sobie naczynie wypełnione po brzegi wodą. Kiedy je przechylisz to woda się wyleje, a moc ''wypłynie'' z ciebie niszcząc parę rzeczy wokół ciebie.- przerwał na chwile a ja pokiwałam głową na znak że wszystko rozumiem.- Teraz wyobraź sobie że ścianki naczynia dążą do złączenia się i powstaje taki jakby bukłak z w wodą. Ale zostaw jeszcze dziurkę bo w końcu musisz tą moc z tamtąd wydobywać. Dzięki temu możesz kierować gdzie moc w danej formie ma się skierować.- wyobrażenie tego wszystkiego nie było trudne.- Żeby moc się nie wylewała potrzebny jest jeszcze korek.  Musi być idealnie dopasowany żeby nie przeciekał i dało się do łatwo zdjąć.- nie wiedzieć czemu nagle wyobraziłam sobie butelkę z coli.- Gotowe?- skinęłam.- Dobrze. Otwórz bukłak (butelkę) i naciśnij go kierując go na swoją rękę.- do tego ćwiczenia potrzebowałam paru prób, ale gdy udało mi się to zrobić, poprosił mnie bym otworzyła oczy.
Widziałam moją rękę palącą się. Nie bolało ani nie paliło mojego ubrania. Uśmiechnęłam się promiennie co on odwzajemnił.
-Po pewnym czasie zapomnisz o bukłaku i będziesz używać magii ot-tak- i nad jego głową pojawiły się dwie małe kulki które zaczęły się gonić. Ryknęłam śmiechem, gdy jedna z kulek stała się obręczą i druga chcą ją złapać przeleciała przez środek pierwszej.
-Na dzisiaj koniec. Poćwicz to sobie.- powiedział rozbawiony.
Podziękowałam mu za lekcję, pożegnaliśmy się i rozeszliśmy.

Wspomnienia Alicji:
-Tato!- krzyknęłam i tupnęłam nogą w dziecięcym oburzeniu, jak mała dziewczynka, którą w sumie byłam. Miałam dopiero dziesięć lat.-Oszukiwałeś!
Byliśmy nad jeziorem. Piaszczysta plaża, dyskrecję zapewniały otaczające zbiornik wodny drzewa, a za coś w rodzaju dywanu służyła soczysta trawa. Było bardzo ciepło i słonecznie. Czego więcej chcieć? To był po prostu raj. Jednak ja pragnęłam czegoś zgoła innego. Przynajmniej w tym momencie. A tak dokładniej to chciała żeby tata przestał oszukiwać!
-Ja?- zapytał robiąc najniewinniejszą z wszystkich min.- Skąd! Co ci przyszło do głowy córeczko?
Bawiliśmy się w chowanego i tata szukał. Doliczył do pięciu, chociaż miał do piętnastu. Dzięki wysiłkom moich rodziców w wieku ośmiu lat umiałam już liczyć do stu. Mój ojciec był bardzo pięknym mężczyzną. Czarne włosy spięte w ciasny kok, wysokie kości policzkowe, blade wąskie usta,  niebieskie oczy i blada cera. Szeroka szczęka i ramiona dodawały mu męskości. Można powiedzieć że byłam dokładną kopią mojego taty. Poza oczami, ustami i figurą które miałam po mamie.  
-Tak!- tupnęłam noga dla dodania powagi moim słowom. Jednak, jak mała dziesięcioletnia dziewczynka w żółtej sukience i dwoma warkoczykami mogła wyglądać poważnie i dorosło?
-Tak?- zapytał przekornie kucając przede mną żebym nie czuła się skrępowana.- To policz i pokaż mi jak się liczy do piętnastu?
-Jeden... dwa... trzy...-przerwy między słowami robiły się coraz dłuższe.
Każdemu się zdarza zapomnieć ,,paru'' rzeczy gdy jest się wściekłym, albo, jak w moim przypadku, oburzonym, prawda? Tata zaśmiał się, podniósł mnie i zrobił karuzelę.
-Carl!- zawołała moja mama. Również była piękną kobietą. Wysoka i dostojna. Ognisto rude włosy okalały okrągłą twarzyczkę. Miała drobny nosek, krwisto czerwone usta i zielone oczy.- Musimy jechać!
-Idziemy!- zawołał do niej. Złapał mnie za rękę.- Chodź księżniczko. Czas do domu.
Jęknęłam z rozczarowaniem, ale nie protestowałam. Doskonale wiedziałam że w tym pojedynku nie wygram. Potulnie poszłam i wsiadłam do auta. Pojechaliśmy. Jak pewnie każdy wie, droga ciągnęła się godzinami. Nie, całymi dniami wręcz! Pewnie każdy z was wie jak to jest gdy się jest małą dziewczynką, a za autem jest taka piękna pogoda. W końcu dojechaliśmy... do banku. Pewnie rodzice chcieli coś załatwić. Oczywiście poszłam z nimi. Kolejka była mała. Zaledwie trzy osoby. Nagle do banku wpadło trzech mężczyzn. Mieli kominiarki, czarne ubrania i broń. Nie wiedziałam co to jest pistolet, więc opacznie pomyślałam że to jest rura. Była bardzo podobna do takiej jakiej używał mój ojciec. Wtedy jeszcze nie wiedziałam że mam do czynienia z złodziejami, zbirami... mordercami. Jeden z nich krzyknął stary dobry oklepany tekst:
-Dawać pieniądze, albo- drugi złapał mnie za rękę i pociągnął do tego pierwszego.- Ta małą zginie.
Oklepane prawda? Mimo że nie wiedziałam kim są i co chcą zrobić, instynktownie zaczęłam płakać i się wyrywać. Na nie wiele się to zdało. Przestępca był dużo silniejszy. Bałam się. Byłam wręcz przerażona! Moja mama krzyknęła z łzami i rzuciła się w moją stronę. Za ten akt odwagi i miłości, lub jak niektórzy uważają, głupoty, zapłaciła życiem. Zastrzelili ją. Nie miałam pojęcia co się stało. Wydawało mi się że mama śpi, lecz po łzach taty domyśliłam się że stało się coś bardzo złego. Po chwili do mojej matki dołączył mój ojciec, a mnie okaleczono. Blizna na całe życie. Nie tylko na sercu.
I od tego momentu moje oczy już nigdy nie były takie same.
Nie widziałam piękna świata.
Żywych kolorów...
Moje oczy stały się czarne i choć o tym nie wiedziałam, z moją duszą stało się to samo.   

----------
Mam nie wyjaśnione wrażenie że jest tego mniej... Never mind! Dziękuję za przeczytanie :) Kolejny (lepszy) rozdział będzie za tydzień. :)

Pozdrawiam Ola

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz