Perspektywa Ani:
- Żebyś się nie pytał: jest w mózgu, nie mam szans na przeżycie.
Arona wyraźnie zatkało. Zachichotałam w myślach. Podobna była moja reakcja, na to że się dowiedziałam na nowotwór.
- Spokojnie, pogodziłam się z tym,
Brak reakcji. To lepsze niż śpiączka. Mogłabym mu wyciąć wyrostek robaczkowy. Gdyby takowy, oczywiście miał.
- Powiesz mu? - zapytał, mając ma myśli Aleca.
- Nie wiem - wzruszyłam ramionami. - Zastanawiam się czy nie lepiej by było gdybym z nim po prostu zerwała.
Mówię o tym z pozorną beztroską, ale tak na prawdę nadal mnie boli fakt, że z nim nie będę. Że go zranię. Poczułam nagły ból głowy. Zaraz po nim nastąpiły nudności. Zgięłam się z pół i modliłam by nie zwymiotować. Po chwili mi przeszło. Miałam szczęście.
- Kiedy umrzesz? -wydusił coraz bardziej wstrząśnięty Aron.
Zaśmiałam się. To miłe, że się tak przejmuje.
- Nie wiem dokładnie. Jakieś trzy lub cztery miesiące - uśmiechnęłam się lekko. Aron był blady jak ściana. Osoba niewtajemniczona mogłaby pomyśleć, że to on ma raka.
Nagle do pokoju wpadł zdyszany Alec. Zdyszany, ale szczęśliwy jakby mu ktoś w kieszeń napluł. Ostrzegłam wzrokiem Arona, obiecując mu w myślach wszystkie możliwe tortury śwata, jeśli się wygada. Pokręcił głową z wyraźną dezaprobatą.
- Miałem rację! Tam nie było żadnej armii! - krzyknął rozradowany.
__
Będą krótkie, ale będą codziennie. Czyli jutro ostatnia część tego rozdziału. A i odpiszę w końcu na LBA i uzupełnię strony. Dziś późno, bo byłam u okulisty, teraz mam soczewkę kontaktową na jedno oko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz