Aron rękę w włosy i je przeczesał. Zaczął rzucać takimi epitetami, że jakby je wyznał księdzu na spowiedzi, to duchownemu by uszy wypaliło. Przyglądałam się temu z uśmiechem, gdy nagle Aron rzucił się na mnie i przygwoździł mnie do ziemi, przykładając mi nóż go gardła.
- Jesteś z nami, czy przeciw nam?!
- Aron nie rób z siebie durnia. Jak myślisz, czy byś jeszcze żył gdybym trzymała stronę Uranosa?! Złaź ze mnie. Natychmiast! Albo ci nogi wpakuję tam gdzie słońce nie sięga...
Posłusznie ze mnie zszedł, a ja dla mojego bezpieczeństwa zabrałam mu narzędzie zbrodni.
- Boże! Kobieto, gdziekolwiek się pojawiasz ty, tam się wszystko sypie -jęknął rozpaczliwie.
- Jasne - burknęłam zbierając się z ziemi.
- Aronie, natychmiast się uspokój, bo po pierwsze, nieprzemyślane działania tu nic dobrego nie przyniosą, a po drugie, Alicja jest od ciebie wyższa rangą. Nawet biorąc pod uwagę, to, że obecnie nie panuje na Olimpie i jest na samym dnie drabiny, tak jak ty, to ma wyższy poziom mocy od ciebie - fuknął na niego Marcus.
Aron spojrzał na niego spode łba.
- Może i ona jest wyżej niż ja, ale ja z kolei jestem wyżej niż ty, więc musisz mi być podległy - odgryzł się.
Kłótnia pewnie by trwała jeszcze z pięć minut gdyby nie to, że huknęłam nożem w stół.
-Moi drodzy przyjaciele, jeśli macie sobie skakać do gardeł to bardzo proszę, ale ja zamierzam uratować tą osadę, starając się przy tym nie zabić.
Miałam wrażenie, że słyszę jak zgrzytają zębami, ale i tak skinęli głowami. Usiedliśmy przy stole i zaczęliśmy na poważnie dyskusję.
- Problem nr. 1: atak Uranosa. Rozwiązania: oddać Alicję, ale to nie wchodzi w grę. Ma ktoś jakiś pomysł?
Cisza. Niepewnie podniosłam rękę.
- Bo wiecie, ja mam podobny poziom mocy co Uranos, więc...
- Sprzeciw - przerwał mi od razu Aron.
- A masz jakąś inną koncepcję geniuszu?!
Potrząsnął głową.
- Nie mamy innego wyjścia. Główną przyczyną problemu jestem ja, więc nawet jeśli zginę, to i tak uratuję wioskę. Proste i logiczne. Mogłabym... - zaczęłam swój monolog, ale Aronowi puściły nerwy.
- NIE - MA - MOWY! Choćbym miał cię związać, to i tak cię nie puszczę do tego wariata! - ryknął.
- Zamknij się! Nic nie wiesz, ani o mnie, ani o nim! - krzyknęłam.
- Cisza! - huknął Robin, którego nota bene nie zauważyłam. - Krzykami i tak nic nie zdziałamy. Wszyscy jesteśmy wyczerpani, i fizycznie i psychicznie, więc proponuję obrady przenieść na jurto rano.
Wszyscy się zgodziliśmy i mój domek prawie całkiem opustoszał. Niestety, jedna osoba nie wyszła.
- Robin, powiedz że nie masz ochoty na poważną rozmowę? Błagam?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz